1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Czy szczęście i pieniądze idą w parze? Rozmowa z dr Konradem Majem

Kiedy słyszymy „pieniądze”, myślimy, że szczęściem jest posiadanie, a zapominamy o innych sprawach. (fot. iStock)
Kiedy słyszymy „pieniądze”, myślimy, że szczęściem jest posiadanie, a zapominamy o innych sprawach. (fot. iStock)
Okazuje się, że nadal trzymamy pieniądze w szafach z pościelą, pod bielizną i ręcznikami. Tylko 60 procent z nas woli banki. Nasz dziwny, intymny stosunek do pieniędzy ma kulturowe źródło. Mówimy przecież: „leżeć na pieniądzach”, „siedzieć na pieniądzach” (pisze o tym Krzysztof Polak w antologii „Instrukcja obsługi tekstów. Metody retoryki”).

Beata Pawłowicz: Nie spytam cię jednak, czy masz w komodzie euro w serwetce, tylko: co dla ciebie jest symbolem szczęścia i pieniędzy? Dr Konrad Maj: No to powiem ci, że ta ławeczka, na której teraz właśnie siedzę. Sam ją tutaj zamontowałem, przyznaję, że w dość oryginalnym miejscu. Za moimi plecami było okno do garażu. Ale uznałem, że nie chcę patrzeć na swój samochód. Może dlatego, że nie jest dla mnie symbolem szczęścia. Choć powinien, bo gdy mówimy o pieniądzach, to szczęście kojarzy się nam z tym, co możemy mieć, czyli z samochodami, domami, jachtami, złotymi zegarkami, biżuterią. Kiedy słyszymy „pieniądze”, myślimy, że szczęściem jest posiadanie, a zapominamy o innych sprawach. Na przykład, jeśli na stoliku, wokół którego siedzą uczestnicy eksperymentu, położymy biznesową walizkę, to między zgromadzonymi zapanuje atmosfera rywalizacji. Potwierdza to eksperyment psychologiczny zespołu Aarona C. Kaya. Ludzie w takiej sytuacji nie byli skłonni do współpracy, nawet jeśli zadanie, które im powierzono, nie miało nic wspólnego z pieniędzmi ani z tą teczką. Ale jeśli na stoliku znalazł się plecak, wtedy biorący udział w eksperymencie chętnie zaczęli współdziałać. To pokazuje, jak bardzo silne są schematy, jakie mamy w głowie, a uruchamiają je określone bodźce fizyczne.

Dla mnie jednak szczęściem jest wolność. Oczywiście brak pieniędzy może ją ograniczać, ale czy pieniądze same w sobie ją gwarantują? No nie. Zawsze możemy pragnąć kupić coś, czego nie mamy i na co nas nie stać, willę w Saint-Tropez czy wyspę na Morzu Jońskim. Niezależnie też od stanu naszego konta wolność ogranicza zawsze stan naszego zdrowia. I dlatego ta ławeczka jest dla mnie symbolem szczęścia, a nie samochód czy dom, bo to dzięki niej czuję się wolny. Laptop i telefon często tu ze mną goszczą, ale nie zawsze, więc mogę na tej ławeczce odciąć się od świata, od bałaganu w domu, na który nie mogę patrzeć, ale nie chce mi się sprzątać, od studentów, sąsiadów, od wielu spraw.  Mam spokój, słucham szumu lasu i czuję się poza.

Czy jesteś szczęśliwy z tymi pieniędzmi, jakie masz? Z różnych badań, na przykład tych dotyczących zadowolenia z pracy, wynika, że bez względu na to, ile pieniędzy zarabiamy, zawsze chcielibyśmy zarabiać ich trochę więcej. No, może nie wszyscy tego chcą. A na pewno nie zawsze. Są na szczęście tacy, którzy nabierają mądrości, dystansu do pieniędzy. Im wystarczy tyle, ile mają. Czują się w pewnym momencie nasyceni zasobem swojego portfela i stanem konta. Wstają wtedy od stołu i kierują swoją uwagę ku innym sferom życia. I ten moment, moment nasycenia tym, co posiadamy, jest dobrym momentem, żeby zacząć inaczej myśleć o swoim życiu – szerzej. Zacząć rozwijać się wewnętrznie. Jeśli nie zrobimy tego, możemy do śmierci zarabiać, gromadzić pieniądze, ale w zasadzie nie mieć z nich żadnego dającego prawdziwą satysfakcję użytku. Jak twierdzi profesor Wojciszke, pieniądze dają niewiele szczęścia, ale szczęście daje wiele pieniędzy. Badania prowadzone w Stanach Zjednoczonych i Rosji pokazały, że poczucie szczęścia skutkuje większą zamożnością w przyszłości. Być może jest to związane z optymizmem, który towarzyszy ogólnej szczęśliwości. A tacy ludzie są chętniej zatrudniani, nie boją się wyzwań. Choć, jak się okazuje, nadmiar poczucia szczęścia bywa również niedobry, podobnie jak nadmierny optymizm. Jesteśmy wówczas skłonni do przeceniania swoich możliwości.

Wspomniałeś o „nasyceniu”, to mało precyzyjne określenie. Czy istnieje jakaś tabelka, jakiś sposób na to, by rozpoznać, kiedy mamy dość pieniędzy? Kiedy już możemy, a nawet powinniśmy przestać, bo teraz to już na pewno tylko łakomstwo pcha nas do pomnażania zasobów? Nie ma jasnej odpowiedzi, tabelki dochodów, w której można by sprawdzić, czy tyle pieniędzy, majątku, funduszy i ubezpieczeń już wystarczy do szczęścia. To zależy od tego, czy ktoś jest nastawiony na rywalizację, ma silną potrzebę osiągnięć, a więc myśli: „Co z tego, że mam pięć jachtów, gdy ktoś inny ma ich dwadzieścia?” albo: „Co z tego, że jestem liderem w województwie, skoro nie jestem najlepszy w Polsce?”. A jak jest najlepszy w Polsce, to myśli, że nie jest najlepszy w Europie i tak dalej. Odpowiedź zależy też w znacznej mierze od tego, czy ktoś myśli w kategoriach swojej firmy, interesuje go przede wszystkim to, żeby była najlepsza. Jeśli tak, to wtedy swoje osobiste szczęście spycha na dalszy plan. Inaczej jest, jeśli człowiek nie patrzy tylko przed siebie i w górę, ale też rozgląda się na boki, zastanawia: „Co ja robię z tym swoim życiem? Jaki użytek robię z pieniędzy?”. Niektórzy szybko dochodzą do tego, że najważniejsze jest pytanie: „Do czego są mi potrzebne te pieniądze?”. A nie: „Ile ich mam?”. Oni mają dystans do biznesu i potrafią realizować siebie niezależnie od dążenia do powiększania zasobów.

W mediach możemy czasem zobaczyć tych, którzy zajmują wysokie stanowiska, a na przykład grają w zespołach muzycznych, jak zastępca komendanta głównego policji, perkusista w heavymetalowym zespole, który wystąpił przed Metallicą, prezes PKP Cargo – wokalista innego zespołu, czy też Petr Čech, bramkarz reprezentacji Republiki Czeskiej, który dał koncert wraz ze swoim zespołem podczas Euro 2012. Czy oni to robią dla pieniędzy? Raczej nie. To odskocznia, sposób na pozostawanie sobą, pielęgnowanie pasji. Nie zatracili chęci realizacji siebie na rzecz pomnażania majątku.

Jak tę chęć zostania sobą ocalić? Jak nie zacząć przeliczać wszystkiego na pieniądze? Czytałam o eksperymencie, w czasie którego ludzie nastawieni na zarabianie nie mogli spokojnie słuchać muzyki, dopóki ich nie zapewniono, że dostaną za to pieniądze. Swoistą terapią w takiej sytuacji, gdy nic poza szelestem banknotów nie daje nam radości, może być daleka podróż. Kiedy siedzimy cały czas w pięknym skórzanym fotelu przy designerskim biurku, odbieramy telefony i mejle, żyjemy wpatrzeni w ekran laptopa, analizując Excela, czy coś mi rośnie, czy spada, możemy zapomnieć, że istnieje inny świat, że możliwy jest odmienny styl życia, inne wartości, za którymi można podążać. A to przekonanie, że jest tylko jeden możliwy sposób życia, jest szalenie niebezpieczne. Pomóc nam przestać w to wierzyć może właśnie wyjazd do miejsca, gdzie ludzie patrzą na świat inaczej.

Na początku możemy się tam bardzo wszystkiemu dziwić: „No, jak to, dlaczego oni nie mają Internetu? Dlaczego siedzą przy kawie w środku dnia, dlaczego się obijają? Przecież mogliby zarabiać dużo pieniędzy, mogliby otworzyć fajne firmy zajmujące się na przykład turystyką!”. Ale kiedy pobędziemy w takim miejscu dwa, trzy tygodnie, to zaczniemy rozumieć ten inny sposób myślenia, dostrzeżemy w nim plusy. Może nawet zaczniemy im zazdrościć tego czasu na picie kawy w środku dnia w kafejce na rynku miasteczka. Po takiej podróży zwykle wracamy odmienieni. Ale ten świat musi być naprawdę inny kulturowo, lifestylowo. Biznesmeni wyjeżdżają często do Nepalu, Indii czy gdzieś na południe, bo tam spotykają ludzi zdecydowanie inaczej definiujących szczęście. Zrobiła się nawet moda na takie wyjazdy.

 fot. iStock fot. iStock

Ale czy zawsze jadą po szerszą perspektywę? Po alternatywę dla gonienia za zyskiem? Są tacy, którzy reklamują się nie tylko świadczącymi o ich kompletacji zawodowej skrótami, ale i czymś w rodzaju: w wolnym czasie jeżdżę motocyklem po Azji. Jak potwierdzają badania, szczęście daje robienie rzeczy, które nas mocno angażują, coś, co jest naszą pasją. Choć oczywiście latanie podczas wakacji na motolotni w Nepalu albo podróżowanie po Azji na motocyklu ktoś może traktować jako element autopromocji. Ludzie cenią tych, którzy zajmują się czymś ciekawym. Więc są zapewne biznesmeni, którzy myślą: „Powinienem robić coś, co przekona ludzi, że jestem ciekawą osobą”. I wymyślają, że wejdą na szczudłach na szczyt góry i przywiozą stamtąd zdjęcia albo pojadą psim zaprzęgiem na Antarktydę, tylko po to, żeby sobie to wpisać w CV w miejsce: „hobby, zainteresowania”. Ale znam i takich, którzy raz na jakiś czas biorą plecak i jadą w egzotyczne miejsca, bez rozgłosu i potrzeby informowania o tym klientów swojej firmy, po to właśnie, żeby oczyścić umysł.

Mamy na tyle obciążone zasoby poznawcze, że potrzebujemy od czasu do czasu się zresetować. Oczywiście można to zrobić, wyjeżdżając w weekend do domku pod miastem i pieląc ogródek. Ale można też, zwłaszcza gdy pracuje się intensywnie intelektualnie, wyciąć sobie miesiąc wolnego z kalendarza spotkań i konferencji, by pojechać do Ladakhu. Może tylko lepiej robić takie rzeczy częściej, ale krócej, żeby stres się w nas nie kumulował.

A więc nie kpijmy ze wszystkich, którzy ogłaszają, że robią coś niezwykłego w czasie wolnym? Oczywiście, o ile robią to z własnej, autentycznej potrzeby, a nie tylko po to, żeby przywieźć zdjęcie na słoniu czy na wielbłądzie. Nie tylko po to, żeby popisać się przed znajomymi albo zbudować na tym swój prestiż: „Jestem taką oryginalną osobą, która robi ciekawe rzeczy, jestem odważny”. Nie kpijmy z tych, którzy robią to dlatego, że chcą. Uważam, że nawet warto ich naśladować.

Czy ten styl życia, ciężka praca, która daje środki na niezwykły relaks, służący nie tylko ciału, ale i duszy, upowszechnił się już u nas? Myślę, że jeszcze jesteśmy za bardzo na dorobku, żeby tak myśleć. Skłonność do świadomego myślenia o urlopie, odpoczynku jako przestrzeni na rozwój i zrozumienie świata i siebie albo na zaznanie niezwykłej przygody jest jeszcze przed nami. Świadomy czas wolny stanie się możliwy, gdy dogonimy Unię Europejską także poziomem życia, a zapewne tak się stanie, bo wciąż spoglądamy na Zachód. Jeździmy na wycieczki, szkolenia, konferencje i porównujemy. Dlatego też nasz poziom szczęścia, wysoki bezpośrednio po uzyskaniu wolności w 1989 roku, zaczął się załamywać wkrótce potem, gdy zaczęliśmy korzystać z możliwości wyjazdów za granicę. Te wyjazdy doprowadziły nas do wniosku, że musimy mocno popracować, żeby zarobić i móc mieć też tak dobrze jak tamci. No i od ponad 20 lat intensywnie pracujemy. Być może właśnie z tego powodu jesteśmy „Zieloną Wyspą” na mapie światowego kryzysu. Wynika to z silnej motywacji Polaków. Spora część z nas uznała, że kryzys jest wyzwaniem, więc trzeba się zmobilizować i nie dać się mu. W innych państwach Europy ludzie raczej żądają od państwa, żeby zapewniło im ten sam poziom życia, jaki był przed załamaniem gospodarki, nie są skłonni nic specjalnego przedsięwziąć, by żyło się im tak dobrze jak przedtem.

W naszej kulturze głęboko jest zakorzenione to, że pieniądze muszą być wynikiem ciężkiej pracy, trudu w pocie czoła. Inaczej są podejrzane, a my tracimy w oczach współbraci. I to nasze dziedzictwo, cenienie ciężkiej pracy, nieliczenie na państwo, daje nam w czasie kryzysu duży plus. Tak, ale są badania, które pozwalają dostrzec różne skutki tego, co teraz dzieje się także u nas. Mam na myśli przechodzenie ludzi z myślenia prospołecznego na myślenie ekonomiczne. Na czym to polega, wyjaśnię na przykładzie. Uczestników pewnego eksperymentu ekonomisty behawioralnego Jamesa Heymana i psychologa Dana Ariely’ego poproszono o to, żeby kręcili kółka na ekranie komputera. Powiedziano im, że chodzi o sprawdzenie działania myszki. Pierwszej grupie za wykonanie tej pracy obiecano pięć dolarów, a drugiej pół dolara. No, i jak można się spodziewać, ci, którzy liczyli na pięć dolarów, kręcili tych kółek więcej. Ale sytuacja się zmieniła, kiedy powiedziano pierwszej grupie, że w zamian otrzymają czekoladkę wartą pięć dolarów, a drugiej grupie, że zapłatą będzie batonik wart pół dolara. Różnice w zaangażowaniu w pracę zniknęły. Obie grupy kręciły tym razem równą liczbę kółek. Dlaczego? Otóż batonik nie uruchamia myślenia finansowego, czyli o konkretnym zysku, ale myślenie społeczne. Batonik to prezent, kreślimy więc kółka z zapałem, bo ktoś jest miły i ma dla nas słodycze. A to staje się wartością dodatkową. Banknoty przestawiają nas na myślenie finansowe, wtedy konkretnie chodzi nam o zysk. Nic nas wtedy nie obchodzą relacje. Szelest pieniędzy już mamy w głowie połączony z taką postawą.

Można wyciągnąć z tego, co mówisz, różne wnioski. Goniąc za pieniędzmi, tracimy to szczęście, jakie dają nam ludzie. Taką zwyczajną radość robienia czegoś tylko dlatego, że to jest fajne. Ale z tego badania wynika też, że pieniądze mogą psuć efektywność pracy. Mówi się, że psują relacje, i coś w tym jest. Weźmy chociażby pod uwagę tych, którzy dorobili się nagle, wygrali fortunę na loterii. Jakoś nie słyszymy, by te fortuny pomnożyli, dokonali czegoś ważnego czy ciekawego. Badania również nie potwierdzają, aby byli bardziej szczęśliwi niż inni. Często ci, którzy otrzymali w nagły sposób pieniądze, trwonią je i psują sobie relacje z otoczeniem, wpadają w konflikty. Dlaczego? Gdy ktoś dostaje dużo pieniędzy, zaczyna się zastanawiać, jak inni go postrzegają? „Może oni mnie lubią, chcą ze mną być, bo mam pieniądze?”. Poza tym mnóstwo członków bliższej i dalszej rodziny przychodzi wtedy prosić o pomoc, a obdarzony przez fortunę odczuwa napięcie i zaczyna się zastanawiać: „Po co mi to było, tylko są z tymi pieniędzmi problemy”. Bywa, że nagle wzbogaceni inwestują w podejrzane interesy, bo liczą na swoje szczęście, dają się oszukiwać innym albo nieświadomie chcą pozbyć się kłopotu. Po zdobyciu dużej kwoty pieniędzy zmienia się im również osobowość, bo teraz nowobogaccy mogą na wiele więcej sobie pozwolić, a więc zaczynają czuć się lepsi, więcej warci niż reszta. Traktują ludzi instrumentalnie i tak tracą sympatię tych, którzy naprawdę ich lubili. Ci mówią teraz o nich z niechęcią: „Ma pieniądze i myśli, że jest nie wiadomo kim!”. Następuje przemiana z dwóch stron. Otoczenie się zmienia, patrząc na taką osobę, i ten człowiek się zmienia. Robi się bardzo niekomfortowo.

Wtedy pojawia się pytanie: „Co by było, jakbym nie miał pieniędzy?”. I rzeczywiście zdarza się, że gdy straci wszystko, to także zostanie sam. Znajomi pokombinują tak: „Już nie jest mi potrzebny, bo nic nie ma, a do mojego towarzystwa nie pasuje”. Wbrew pozorom ludziom wcale nie odpowiada towarzystwo bogaczy, stresują ich przez to porównywanie się. Wyobraźmy sobie, co się stanie, jeśli przyjaciółka czy przyjaciel nagle dorobią się fortuny i zaproszą swoich dawnych towarzyszy na spotkanie na jachcie. Jak oni będą się tam czuli? Nowi znajomi bogacza prowadzą rozmowy o biznesie, o kupnie następnego domu albo bentleya. To powoduje dyskomfort. Niebogata przyjaciółka będzie próbowała ukryć się przed nowymi znajomymi przyjaciela, żeby nikt jej nie zapytał, czym się zajmuje, w co inwestuje? No bo wtedy słabiutko by wypadła. Warto odnotować, że dla naszego poczucia szczęścia kluczową rolę odgrywa posiadanie bliskich relacji społecznych. I z ludźmi dobieramy się na zasadzie podobieństw, także stopy życia, choćby właśnie dlatego, by łączyła nas wspólnota tematów i nie było poczucia dyskomfortu. Ilość pieniędzy wpływa więc na to, z kim się przyjaźnimy, a z kim nie.

Spójrzmy też na drugi biegun – osoby, które w wyniku wypadków są sparaliżowane i jeżdżą na wózkach, nie powinny, jak nam się zdaje, być szczęśliwe. Badania jednak tego nie potwierdzają. Bo też jak mówi reguła adaptacji, mamy dużą zdolność przystosowywania się do niekorzystnych zmian. Znaczenie może także mieć jeszcze co innego – reguła dystansu. Mówi ona o tym, że zdarzenia z przeszłości wpływają na naszą radość z życia w mniejszym stopniu niż to, co dzieje się obecnie. Ludzie cenią bardziej przyszłość niż przeszłość. To ona zaprząta im głowy.

A teraz pytanie, które chyba najczęściej sobie zadajemy: jak być szczęśliwym, kiedy mamy na głowie kredyt? Podpisując umowę z bankiem, mieliśmy pracę, karierę. A teraz albo wszystko się zmieniło, tylko kredyt został, albo boimy się, że się zmieni i stracimy wszystko. Wiadomo, że najlepiej byłoby, gdybym podał proste rozwiązanie. Ale takiego nie ma. Zawsze jednak warto patrzeć na swoje życie w kategoriach ciemnej i jasnej strony. Nie da się całkowicie zapomnieć o tym, że mamy kredyty czy inne utrudnienia życiowe, ale koncentracja na nich powoduje, że nie dostrzegamy innych sfer życia, gdzie problemów i lęków mamy mniej. Dlatego najlepiej dla nas i naszego poczucia szczęścia, gdy uwagą obdzielamy rozmaite sfery życia. Nie można zapomnieć o zobowiązaniach, ale czy jedząc niedzielne śniadanie na tarasie z rodziną, powinniśmy o nich myśleć? To nie ma sensu.

Czasami w poradzeniu sobie z lękiem, jaki budzi w nas kredyt, a nawet w odzyskaniu radości życia, może nam pomóc dogłębne zastanowienie się nad tym, czego najbardziej się boimy? Zastanowienie się nad najbardziej negatywnym scenariuszem wydarzeń. Powiedzmy, że zostało nam jeszcze pół kredytu do spłacenia i myślimy: „Mam duże piękne mieszkanie, w dobrej dzielnicy, ale zostało mi dziesięć lat spłacania, jestem tym załamany, mogę nie dać rady”. Wówczas dobrze jest pomyśleć o naprawdę najgorszym, co może się stać: przychodzi komornik i decyduje o zlicytowaniu mieszkania. Niezbyt przyjemne, ale co wówczas tak naprawdę się stanie? Co się wtedy tak naprawdę wydarzy? Gdy zlicytują nasze mieszkanie, to dostaniemy część pieniędzy. Oczywiście nie będzie ich dużo, ale może wystarczy na kawalerkę w niedrogiej dzielnicy. Pytanie: czy ta sytuacja jest aż tak dramatyczna, żeby się zabić? No nie.

Jeszcze gorszy scenariusz: zostanie za mało pieniędzy nawet na kawalerkę. Co wtedy? Przecież mama, brat czy ktoś inny z rodziny ma dom i może nas przytulić. Wyobrażony scenariusz może nie jest fajny, ale czy to sytuacja, która przekreśla sens dalszego życia? No chyba nie. Możemy przecież zacząć budować swoje życie od nowa, u stryja w garażu także. Nasze szczęście mocno uzależnione jest od poziomu optymizmu i zamartwiania się. Tak zwana ruminacja objawiająca się rozpamiętywaniem doznanych klęsk na pewno nie wyciągnie nas z kłopotów. Cebulowa teoria szczęścia mówi, że składa się ono z trzech warstw – jedną z nich, najgłębszą, jest wola życia, mało podatna na wydarzenia, jakie nas spotykają. Dwie zewnętrzne warstwy nie są już tak odporne. Wpływają na nie bieżące oceny i doświadczenia oraz nasze ogólne poczucie dobrostanu.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze