1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Ewa Woydyłło: „Mimo dostatniego poziomu życia ludzie są dzisiaj na krawędzi wytrzymałości psychicznej”

By wyjść z depresji, trzeba się uczyć inaczej myśleć, inaczej żyć, inaczej odnosić do siebie, do innych, do świata. (Ilustracja: iStock)
By wyjść z depresji, trzeba się uczyć inaczej myśleć, inaczej żyć, inaczej odnosić do siebie, do innych, do świata. (Ilustracja: iStock)
Toniesz w nieszczęściu, rusz się, żeby z tego wyjść. Masz wokół smutasów i malkontentów, rozejrzyj się za kimś pogodnym, kto cię lubi. Ani ruch, ani otaczanie się życzliwymi ludźmi nic nie kosztuje. Rozmowa z psycholożką, psychoterapeutką Ewą Woydyłło.

Kto choruje na depresje?
Każdy może zachorować. Oczywiście po spełnieniu pewnych uwarunkowań. Na przykład kiedy spotka go nieszczęście – czyjaś śmierć, choroba, losowy przypadek, brak pomocy w bardzo ciężkiej sytuacji życiowej albo bytowej. A sam nie będzie w stanie sobie poradzić, bo na przykład nie ma doświadczenia w radzeniu sobie z trudnościami. Gdy rozpacz, bezradność i bezsilność nie mijają, złe samopoczucie i smutek się pogłębiają i przybierają postać przewlekłą, a człowiek czuje niemoc zajęcia się czymkolwiek i obsesyjnie skupia uwagę na swoim nieszczęściu – taki stan może się przerodzić w depresję. Każdy jest potencjalnie kandydatem do znalezienia się w takim położeniu.

Można się nauczyć radzenia sobie z trudnościami?
To powinien być element mądrego wychowania – przygotowanie dzieci do znoszenia porażek, przykrości i nieszczęść, takich jak odrzucenie, choroba czy kalectwo. Dorosły, który towarzyszy dziecku w dorastaniu, powinien być z nim podczas jego „nieszczęść” i problemów. Młody człowiek mający obok czułą i opiekuńczą osobę, która zawsze, kiedy dzieje się coś złego, troskliwie reaguje – uczy się korzystać z pomocy i wsparcia. Np. jeśli dziecko nadepnie na ostry klocek i płacze, to ta troskliwa osoba się tym zajmie – pomasuje nóżkę, odwróci uwagę albo – jeśli to coś poważnego – szybko zorganizuje pomoc. Takie dziecko nauczy się, że jest ktoś, kto mu pomaga. Jeżeli we wczesnych latach życia utrwalą się u dziecka negatywne postrzeganie świata, lękliwość i nieufność do ludzi, to może to zaciążyć na całej przyszłości. Rodzice, którzy chcą, żeby ich dziecko stawało się coraz silniejsze, powinni mówić dziecku dużo dobrych rzeczy. Jest to pozytywne wzmocnienie – naukowo zbadana teoria wychowawcza, która kształtuje poczucie wartości i wspiera rozwój dziecka. W praktyce pozytywne wzmocnienie polega m.in. na tym, że chwalisz dziecko za to, co zrobiło dobrze, zwłaszcza za to, co przychodzi mu z trudem. Pozytywne wzmocnienie to czas i uwaga poświęcone dziecku, by je zmotywować, gdy ma trudności, żeby uwierzyło w siebie. Gdy człowiek uwierzy w siebie, to wejdzie na K2 i będzie miał zaufanie do siebie, że każdą trudność, obecną i przyszłą, zdoła pokonać. Niestety w Polsce ciągle pokutuje model wychowawczy oparty na karaniu, zawstydzaniu, groźbach, trzymaniu w ryzach. A przecież psychologia rozwija się od ponad 100 lat i nauka pokazała, co motywuje człowieka do dobrego działania, co czyni go silnym.

Metodę kija stosujemy również w dorosłym życiu – w pracy, w państwie.
Pałka, mandat, kara – to polska metoda współżycia widoczna zwłaszcza ostatnio. Z każdej strony mamy narzucony ponury porządek świata. Obyczajowo i religijnie również. Słyszymy: grzech, pokuta, piekło, czyściec. W liturgii pada: „Panie, nie jestem godna”. Jak to? Z racji swojego człowieczeństwa jestem godna. Całe nasze życie społeczne to agar dla depresji, która jest często odpowiedzią na ludzką bezradność. Człowiek czuje się bezsilny, przestaje ufać, ma poczucie, że nikomu na nim nie zależy. To wszystko powoduje erozję dobrostanu człowieka. Dlatego mimo dostatniego poziomu życia ludzie są dzisiaj na krawędzi wytrzymałości psychicznej.

Wielu psychiatrów upatruje źródła depresji w tempie życia i niepohamowanym konsumpcjonizmie.
Popkultura i reklama promują rzeczy, za którymi inni ludzie ślepo dążą. Nastała kultura porównywania. Ludzie, zwłaszcza młodzi, zapatrują się na rezydencje celebrytów z sześcioma łazienkami albo egzotyczne wakacje pod palmami – a potem patrzą na swoją rzeczywistość z uczuciem rozczarowania i wstydu. Konsumpcjonizm wynika z systemu wartości. Sposób życia i wartości zależą od domu, w jakim człowiek wyrasta, od tego, jakie sprawy są wspólnym tematem, czym rodzina żyje, z czego potrafi się wspólnie cieszyć. Ma to wpływ na to, czy człowiek jest zadowolony ze swojego życia. Jeśli będzie ciągle niezadowolony, jest mu bliżej do depresji.

Zawsze ktoś ma więcej, lepiej, ładniej…
Jeszcze przed pandemią byłam zapraszana na wykłady i warsztaty na temat szczęścia. Mówiłam, że szczęścia można się nauczyć, że tylko szczęśliwi mają szczęście itd. Dziś mam jedno zdanie, które wystarczy za cały wykład – „Ciesz się tym, co masz, a nie martw się tym, czego nie masz”. Tego warto się nauczyć. Bo tajemnica szczęścia tkwi w tym, aby cieszyć się tym, co mamy.

Ale jak się tego nauczyć?
Niech wartością stanie się wspólne wyjście na śnieg czy rower, kiedy dorośli razem z dziećmi są zadowoleni i uśmiechnięci. Niech ani dzieci, ani dorośli nie boją się wyrażania swoich uczuć. Niech jeden na drugiego co chwilę się nie obraża. Niech dom będzie bezpiecznym miejscem, gdzie zarówno dorośli, jak i dzieci znajdą zawsze pociechę i wsparcie, a nie groźby i ciągłe krytykowanie. Wtedy ludzie – i mali, i duzi – nauczą się cieszyć życiem i radzić sobie z problemami.

Wyidealizowany obraz życia to również oczekiwanie, że będą nas spotykać wyłącznie pozytywne rzeczy. Nie lubimy porażek, źle znosimy wyboje życiowe.
Współczesnemu człowiekowi wydaje się, że ma specjalny immunitet chroniący go przed dotkliwymi przykrościami. Jak długo istnieje ludzkość, życie zawsze było najeżone niebezpieczeństwami – kiedyś nawet większymi niż teraz. Podczas pandemii niektórzy nawet nie chcieli przyjąć do wiadomości, że się działa. Ludzie są nieprzygotowani do tego, że takie rzeczy się zdarzają. A przecież nikt nam nie obiecał, że będzie wszystko dobrze. I słowa dotrzymał. Wielu odrzuca możliwość innego nastroju, stanu ducha, psychiki i ciała. Rozstanie to koniec świata, ktoś umarł – to po co żyć, wyrzucili nas z pracy – czarna rozpacz. A krok dalej – depresja.

Załamanie psychiczne, spadek nastroju, przygnębienie – czy każdy stan osłabionej kondycji psychicznej można nazwać depresją?
Definicja depresji w podręczniku psychiatrycznym „DSM-5 (R) Classification” mówi, że jeżeli zniechęcenie do działania, niechęć do czynienia czegokolwiek, atak bierności, smutku, wycofania, izolowania się trwają ponad dwa tygodnie, dzień w dzień, to są to symptomy depresji. Człowiek coraz gorzej funkcjonuje – nie chce jeść, pić, rozmawiać, wstać z łóżka. To oczywiście jeden z typów depresji, mogą być też inne. Wszystko było normalnie, ale nagle mózg przestał produkować kilka neuroprzekaźników, m.in. serotoninę i dopaminę, w proporcjach zapewniających aktywność, energię, zadowolenie, apetyt na jedzenie, seks, zabawę, czyli potrzeby zdrowego człowieka. Kiedy mózg przestaje działać w sposób właściwy, mówimy o chorobie, jaką jest depresja. Ale tak zwana wielka depresja stanowi ułamek wszystkich przypadków depresji – około 3 proc. Lekarze i psychoterapeuci są zgodni, że nie sposób jej leczyć inaczej niż farmakologicznie. Z taką depresją nie ma żartów. Ale nie każdy zły stan psychiczny jest depresją. Niepokojem, smutkiem, troską, zmartwieniem trzeba się zająć, a nie podtykać pigułki.

20,7 mln opakowań antydepresantów na receptę kupili Polacy w 2020 r. do połowy grudnia. To ponad milion więcej niż rok wcześniej.
Jak człowiek ma powód do zmartwienia, to trzeba mu zaradzić i nie nazywać tego „depresją”. Depresja jest wtedy, gdy nie ma powodu do zmartwienia, a nie chce się żyć. Psychiatra wtedy zwykle wypisuje receptę, nawet jeśli człowiek trafia do niego ze zmartwieniami i smutkami związanymi bardziej z życiowymi problemami i konfliktami wewnętrznymi niż z endogenną postacią choroby. Rozmaite rodzaje przygnębienia, żałoby i smutku oraz wszelkie stany obniżonego nastroju wrzuca się do jednego worka pod nazwą „depresja” i leczy wyłącznie za pomocą tabletek. A przy okazji często psychiatra przepisuje dodatkowo leki na bezsenność czy poprawę apetytu…

Łatwiej łyknąć pigułkę, niż zmienić szkodliwe przyzwyczajenia, zająć się sobą, iść na psychoterapię.
WHO prognozuje, że w 2050 r. co druga osoba będzie chora na depresję – ja uważam, że są to prognozy zrobione przez „Big Pharm” – koncerny farmaceutyczne. Pigułka wydaje się cudownym środkiem, ale człowiekiem w cierpieniu trzeba się zainteresować, dowiedzieć się czegoś o jego życiu. Jaki lekarz ma na to czas? Rzadko można spotkać lekarza, który siadałby przy łóżku pacjenta i rozmawiał.

Mamy teraz alarm dotyczący psychiatrii dziecięcej. Słysząc to, truchleję, bo psychiatria oznacza leczenie farmakologiczne, a jak młody mózg „zawiesi się” na chemii, to nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci do normalnego funkcjonowania. Mózg poddany działaniu chemii traci stopniowo swoje naturalne sprawności, zamiast je rozwijać. To kwestia etycznej odpowiedzialności specjalistów, a także publicznej edukacji dotyczącej tego, skąd biorą się zmartwienia i cierpienia, jak zmieniają się one w psychiczne zaburzenia, a potem stają się chroniczne, prowadząc do psychicznego inwalidztwa. Sami pacjenci też często myślą, że lepsza jest recepta na cudowny środek, który sam, bez ich udziału, załatwi problemy.

Bez własnego wysiłku nie da się wyjść z doła?
Kiedy masz zły nastrój, zmartwienie, kłopot, nie licz na to, że to samo minie. W takiej sytuacji warto wyobrazić sobie, że stoisz na brzegu grzęzawiska – jak się nie ruszysz i nie wyjdziesz na twardą powierzchnię, to się będziesz w tym coraz głębiej zapadać. Dlatego nie zostawaj tam, zrób krok. Skorzystaj ze środków zaradczych. Jednym z nich jest poszukanie wsparcia. Prowadziłam kiedyś w Instytucie Psychiatrii spotkania otwarte dla uzależnionych i ich rodzin, w których uczestniczyło mnóstwo osób z wieloma innymi problemami. Przychodziły też osoby leczące się na depresję, które mówiły o tym, jak cierpią z powodu nieznośnych skutków ubocznych powodowanych przez lekarstwa. Wcale niemało z nich zaczęło stopniowo wprowadzać zmiany w swoim codziennym życiu, ale też w sposobie myślenia, odżywiania i w ogóle w stylu życia – i okazywało się, że wielu udawało się po pewnym czasie całkowicie odstawić antydepresanty. Konstruktywna i pozytywna rozmowa o problemach pomaga znaleźć wyjście i nie tkwić w tych nieszczęściach. Jednym z ćwiczeń, jakie zadawałam uczestnikom tamtych czwartkowych spotkań, było prowadzenie dzienniczka i zapisywanie każdego dnia przed snem trzech rzeczy, które się tego dnia udały, były miłe i przyjemne, np. zjadłam dobry obiad z przyjaciółmi, wnuczek namalował mi laurkę, ktoś fajny zadzwonił itp. Trzeba było to zapisywać, tylko tyle. Wiele osób przyznawało, że sam fakt notowania pozytywnych zdarzeń sprawiał, że wchodziło to w nawyk. I nagle te osoby – dawniej wiecznie niezadowolone – teraz robiły i przeżywały mnóstwo dobrych rzeczy w swoim życiu.

„Zdrowie psychiczne jako umiejętność” – tak nazwała Pani jeden z rozdziałów swojej książki „Bo jesteś człowiekiem. Żyć z depresją, ale nie w depresji”, tymczasem Polacy nie wiedzą, co to jest zdrowie psychiczne*. Co by im Pani konkretnie poradziła w ramach codziennego dbania o zdrowie psychiczne?
Wojciech Oczko, lekarz Stefana Batorego, a potem Zygmunta III Wazy, wielki myśliciel, profetyk, humanista, mówił tak: „Nie ma takiej choroby, której by ruch zaszkodził. Nie ma takiego lekarstwa, którego by ruch nie zastąpił”. I ja się z nim zupełnie zgadzam. Pierwszą rzecz, którą należy robić dla zdrowia psychicznego, to dbać o to, żeby mieć odpowiednią dawkę ruchu. To powinno być częścią codziennego dbania o zdrowie. Nieważne, czy będziesz biegać, jeździć na rowerze, czy pójdziesz na tańce. Jak najczęściej rezygnuj z auta, komunikacji, windy. Jakakolwiek forma ruchu się liczy.

Jak ruch wpływa na psychikę?
To jest działanie logiczne i biologiczne – kiedy się ruszasz, podnosi się tętno i zwiększa się w organizmie zapotrzebowanie na tlen. Jeśli dostarczymy do płuc więcej powietrza, więcej tlenu dociera do mózgu i go odżywia. A dobrze odżywiony mózg produkuje więcej endorfin nazywanych trafnie „hormonami szczęścia”. Wszyscy, którzy biegają, znają fenomen stanu euforycznego nazywanego runner’s high – euforia biegacza. Ja, kiedy schodzę z kortu po godzinie grania w tenisa, też czuję rodzaj uniesienia – nie tylko dlatego, że tak lubię tenis, ale dlatego, że ruch dostarczył do mojego mózgu zwiększoną porcję tlenu i w moich neuronach mózgowych wystrzeliła szpryca dobrych hormonów. A to w prosty sposób przekłada się na zapał, entuzjazm, chęć śmiechu i działania. Zawsze po takim poranku mam wspaniały dzień. Dzieci, które dużo biegają, bawią się, tarzają po podłodze, głośno się śmieją i są rozradowane. Każdy to może sprawdzić, przekonać się osobiście.

Co jeszcze w codziennym życiu może pozytywnie wpływać na naszą kondycję psychiczną?
Drugi człowiek. Musi być jednak szczególnym człowiekiem – takim, który pocieszy, rozweseli, wysłucha, pomoże, wesprze. Jeśli masz wokół siebie smutasów, maruderów i malkontentów, ludzi nieszczęśliwych i negatywnych – to raczej nie będą oparciem, lepiej ich unikać. Być może tacy są twoi najbliżsi – rodzice, rodzeństwo. Wówczas lepiej się rozejrzeć i znaleźć kogoś, kto ma pogodne podejście do życia, lubi cię i jest życzliwy. To może być sąsiadka, pani z warzywniaka, koleżanka z pracy – obojętnie kto. Na świecie jest 7,5 miliarda ludzi, na pewno znajdzie się bratnia dusza, która ma dar dodawania nadziei, a nie odbierania jej. I na koniec najlepsza informacja – ani ruch, ani otaczanie się życzliwymi ludźmi nic nie kosztuje.

Wywiad został przeprowadzony i ukazał się pierwszy raz w lutym 2021 roku.

Polecamy książkę Ewy Woydyłło „Bo jesteś człowiekiem. Żyć z depresją, ale nie w depresji”.

*za badaniem kampanii edukacyjnej #NASZAwtymGŁOWA

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze