1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Francuski coaching – sposób na realizację marzeń?

fot.123rf
fot.123rf
Zobacz galerię 3 Zdjęcia
Życie jak film. Paryż i Nowy Jork, miłość, zwycięstwa i klęski. Kamila Kubiak nauczyła się osiągać swoje cele, a pomaga jej w tym ChouChou. Dziś namawia inne kobiety do realizacji marzeń.

Paryż. Jedna z najlepszych agencji reklamowych: TBWA/PARIS i ja jako art director. Było to miejsce magiczne – jak z filmu „Diabeł ubiera się u Prady”. O dziewiątej w pracy, a jak kogoś nie było – dywanik u szefa. Trzy spotkania z szefem i pakujesz manatki. Pracowaliśmy niekiedy do czwartej nad ranem, ale ta ciężka praca była połączona z wielką przyjemnością, fantastycznymi ludźmi i projektami. Miałam ułożone życie: pracę, świetną pensję, mieszkanie i mężczyznę, który twierdził że kocha mnie ponad wszystko. Ale tliło się we mnie inne pragnienie: chciałam spróbować sił w Nowym Jorku. A mam zasadę, że o swoich marzeniach mówię głośno i wszystkim dookoła. Świat o nich wtedy słyszy i usłyszą ludzie, a wbrew temu, co się powszechnie mówi, ludzie ludziom pomagają. Więc tak chodziłam i gadałam, aż pewnego dnia moja szefowa powiedziała, że jest wolne miejsce w naszym oddziale w Nowym Jorku. I nagle bardzo trudno było mi podjąć decyzję, zostawić wszystko w Paryżu. Szefowa wysłała mnie do swojej coacherki Manuelle. Przeszłam coś, co całkowicie zmieniło moje życie. Do Nowego Jorku pojechałam, i wróciłam – ale nie to okazało się najważniejsze.

Manuelle najpierw zadała mi pytanie, czy wiem, czego chcę. Tak, chcę pojechać do Nowego Jorku, ale… nie wiem, czy sobie poradzę. Powiedziała wtedy: „Słonia nie da się zjeść w całości. Trzeba podzielić go na elementy i opracować kolejność zjadania”. Rozpisałyśmy mój wyjazd na etapy – kawałki słonia – ułożyłyśmy po kolei wszystkie działania, które powinnam wykonać. Manuelle stosowała w swoim coachingu taką oto metodę: nakładała mi na prawą rękę szmatkę z gumką, abym pamiętała cel, jaki ustaliłyśmy na miesiąc. Musiałam wpisywać na szmatce każdy kolejny etap – aby cały czas pamiętać, co mam zrobić, bo wprawdzie z coachingu wychodzimy pełni energii, ale już po dwóch dniach nie pamiętamy, co było ważne. Szmatka ma o tym przypominać. A gumka recepturka jest po to, aby boleśnie z niej strzelać, kiedy najdzie mnie myśl, że sobie nie poradzę. Szmatka coraz bardziej się dematerializowała – ulegała zniszczeniu. I tak miało być, bo im bardziej ona była zniszczona – tym bardziej ja zbliżałam się do celu.

Nowy Jork, Moskwa, Warszawa

Wreszcie pojechałam do Nowego Jorku, a ze swoim partnerem umówiłam się, że wrócę po dwóch latach. Dotrzymałam słowa, on tymczasem dostał pracę w Moskwie. Pojechałam tam za nim i… to był koniec miłości. Nasz związek przetrwał rozstanie, moją pracę w Nowym Jorku, ale tak jak Napoleon i Hitler – tak i my nie daliśmy rady Moskwie. To nie jest miejsce dla kobiety z cywilizowanego świata, nasza mentalność, to, że nam nie trzeba nosić torebki, że możemy zrobić to same, że zarabiamy własne pieniądze – to jest tam nie do przyjęcia. Rosjanki są bardzo piękne, ale ich jedyna możliwość, żeby żyć i zaistnieć, to znaleźć bogatego mężczyznę. Bywało, że nasi koledzy byli wpuszczani do klubu nocnego, a my, kobiety z zagranicy – nie. Źle się tam czułam, nie chciałam tam zostać.

Wróciłam do Polski, ale świat reklamy nie różnił się tu wiele od rosyjskiego. Pracowałam, zarabiałam duże pieniądze, szmatkę i recepturkę dawno wrzuciłam do szuflady i stopniowo popadałam w depresję. To był ciężki czas w moim życiu – okres dogorywania. Teraz wiem, że przegapiłam moment, w którym marzenie – moja praca – stało się kieratem. Miałam 34 lata, zarabiałam znakomicie. Co z tego? W każdy piątek zaraz po pracy jechałam taksówką na Okęcie, łapałam pierwszy możliwy samolot, uciekałam. Leciałam do europejskiej stolicy, aby rzucić się w wir zakupów. Łudziłam się, że uszczęśliwią mnie przedmioty, które kupię. A potem taszczyłam lampy, półki, wysyłałam w paczkach, a kiedy przychodziły pudła – nie miałam chęci ich otworzyć. Buty kupowałam hurtowo – oczekiwałam, że pantofle i czółenka zapewnią mi szczęście. Przeszłam swojego rodzaju syndrom prostytutki – one wydają podobno wszystkie pieniądze, jakie zarobią, w nadziei, że odkupią sobie stracony czas. Było mi źle, ale nie wiedziałam, co mogłabym robić innego. Rzucić pracę? Za co będę żyć? Na szczęście zareagował mój organizm – odmówił mi posłuszeństwa. Przyszła noc, kiedy nie mogłam spać z bólu, rano poszłam do lekarza, stwierdził stan przedzawałowy. Dostałam zwolnienie – trzy tygodnie bez pracy. I zrozumiałam, że nie jestem w stanie do niej wrócić. Kiedy tak leżałam, przyszło wspomnienie coachingu – Manuelle nauczyła mnie przecież, co trzeba robić w trudnych chwilach. „Zawsze masz wybór” – mówiła. – „Jeśli czujesz, że coś ci nie odpowiada: powiedz »nie«”.

„To jest ten moment” – powiedziałam i dałam sobie prawo do wolności. „To nie moje miejsce”. A gdzie ono jest? To inna sprawa.

Zrezygnowałam z pracy w agencji reklamowej i najpierw pojechałam do Izraela do moich dziadków. Dziadek ocalał z Holocaustu, bo… został wywieziony na Syberię. Niesamowity paradoks historii. Spytałam kolegi, reżysera we Francji, co myśli o tym, żeby nakręcić film o tym, że czasem, kiedy zdarza się coś tragicznego, okazuje się, że to najlepsze, co mogło się zdarzyć. A tytuł? „Towarzysz Stalin uratował mi życie”. „Bardzo dobry” – powiedział. Żydzi z mojej rodziny żyli w Polsce szczęśliwi i zamożni. Wszystko tu było przewidywalne i ustalone, mieli dobre życie, piękne domy, dzieci na studiach za granicą. I nagle świat się zawalił: wywózka na Syberię, myśleli, że jadą na śmierć. A to był ich ratunek, bo gdyby tu zostali, zapewne skończyliby w komorze gazowej. A w syberyjskich lasach przetrwali ten straszny dla Żydów czas. Film o tym stał się moim kolejnym marzeniem. Przypomniałam sobie coaching, postanowiłam i tego słonia zjeść po kawałku.

Chouchou

</a> materiały prasowe materiały prasowe

Przede wszystkim wyciągnęłam z szuflady swoją starą szmatkę i recepturkę. Żeby było coś, co mnie pilnuje w dążeniu do celu. Szmatka była już bardzo brzydka, gumka się rwała... Pewnego dnia zaszłam do pasmanterii i zafascynowały mnie niesamowite barwy wstążek, intensywne w kolorze jak tubki z farbami. Dusza artystki podpowiedziała mi, co robić. I tak oto w zeszłoroczne święta siedziałam wśród miliona kolorów i tworzyłam coś, co zaczęło być ładne, mieć sens – czyli „tasiemki z marzeniami”. Pierwszą zrobiłam dla siebie i zaczęłam tworzyć dla innych. Zapragnęłam poinformować kobiety, że można dokonywać wyborów i zmian w życiu. Nazwałam swoje wstążeczki ChouChou (czyt. szuszu), bo po francusku to coś, co jest małe i piękne, a moim zdaniem właśnie takie są kobiety. Nie pozwalam nazywać ChouChou bransoletką – nie chcę go uprzedmiotowić – to nie jest rzecz, to obraz procesu, który przebiega. Masz na ręku coś, co wciąż przypomina ci o dążeniu do celu. Cel zresztą wpisujemy słowem w tasiemkę. Spodobały się – mam teraz mnóstwo zamówień, cały zespół i ręce pełne roboty. Kobiety dzwonią i e-mailują, podają swoje marzenie do wpisania, przychodzą, a ja uwielbiam ten moment, kiedy stawiam swoje pudło na stole i patrzę, jak świecą się im oczy i wybierają. To, czym się kierują w wyborze, tkwi zapewne w głowie, w podświadomości. Część gumek jest elastyczna, wygodna, inne na tradycyjnych tasiemkach do zawiązania. Widzę, że te osoby, które potrzebują mocniejszej motywacji, wybierają tradycyjne tasiemki, które trudniej zdejmować. Znaków do wpisania swojego celu jest tylko 30 – po to, by skonkretyzować marzenie. Żadnych sentencji, żadnych wspomnień – ChouChou jest do budowania przyszłości, nie do rozpamiętywania przeszłości.

Kiedy czasem ktoś chce na wstążce napisać „szczęście” – to ja dzwonię i mówię: „nie, szczęście nic nie znaczy”. Robimy analizę i jeśli okazuje się, że to szczęście to urządzić pokój dziecka – to wpisujemy: „pokój dziecinny”. Jedna kobieta napisała, że jej marzenie ma wyglądać tak: „chcę być dobrą matką i żoną”. Zadzwoniłam do niej i spytałam: „Ale co tam wpisać konkretnie, dla pani – bo jeśli nie będzie pani dbać o siebie, nie da pani szczęścia rodzinie”. Możemy dawać szczęście tylko – kiedy je mamy!

</a> materiały prasowe materiały prasowe

ChouChou pozwala także odnaleźć siebie, bo pierwszy krok do celu to konieczność odpowiedzi na pytanie: Czego naprawdę chcę? Ja nauczyłam się w coachingu najważniejszej rzeczy – wybierać. I nie bać się błędów, każdy z nas je popełnia, trzeba wyciągać z nich wnioski i iść dalej. Dziś nie mam wielu rzeczy, które miałam – ale jestem szczęśliwa! Mój długometrażowy film o Żydach, których ocaliła Syberia, jest finansowany przez PIF i Berlińską Fundację NIPKOW.

Chciałabym wszystkim powiedzieć jedno: „Jak ci się świat zawali, to idź pod koc, wypłacz się. A jak się wypłaczesz, to usiądź z kartką papieru i napisz, co możesz zrobić. I zacznij to robić”.

Zobacz także bransoletki damskie skórzane

Kamila Kubiak absolwentka Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Pracowała jako art director w Paryżu, w Nowym Jorku i Moskwie. Twórczyni marki wspierającej realizację marzeń „ChouChou like me”, opartej na coachingu, który poznała w Paryżu, www.chouchoulikeme.pl

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze