1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. REKLAMA

Jak czytanie wpływa na rozwój dziecka?

fot.123rf
fot.123rf
Dzieci, z którymi rodzice się nie bawią i nie rozmawiają, którym nie czytają, a zamiast tego sadzają je od małego przed ekranem, nie mają szans na prawidłowy rozwój.

Nie można bez szkody dla dzieci przeczekiwać ich dzieciństwa, znajdując sobie podwykonawców w postaci opiekunek, korepetytorów, trenerów lub elektronicznej niani – mówi Irena Koźmińska, założycielka Fundacji „ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom”, inicjatorka kampanii czytania.

Wydaje się, że Polacy już to wiedzą: należy czytać dziecku 20 minut dziennie, każdego dnia. Cel został osiągnięty?

Jeszcze nie wszyscy rodzice czytają dzieciom, więc wciąż trzeba o tym przypominać. Doszły też nowe powody – kiedy zaczynaliśmy kampanię, jej celem było to, by dzieci polubiły czytanie i same więcej czytały. Teraz widzimy, że problem jest głębszy – dzieci coraz gorzej znają język. Świat zmienia się w zawrotnym tempie. Postęp ekonomiczny jest okupiony brakiem czasu i energii dla rodziny. Dzieci, z którymi rodzice się nie bawią i nie rozmawiają, którym nie czytają, a zamiast tego sadzają je od małego przed ekranem, nie mają szans na prawidłowy rozwój mowy, bo do nauki języka dziecku potrzebny jest kontakt emocjonalny z bliską, żywą osobą. Czytanie poszerza słownictwo, uczy myślenia, przynosi wiedzę. Jest tu jednak pewna pułapka, dobrze opisana w książce Daniela Pennaca „Jak powieść”. Czytający rodzice często uważają, że gdy dziecko idzie do szkoły, to jest czas, by już czytało sobie samo. A dla małego, niewprawnego czytelnika samodzielne czytanie jest wyzwaniem. Jeżeli zatem rodzice nie chcą zaprzepaścić lat czytania dziecku, powinni mu czytać nadal – do 12. roku życia lub nawet dłużej. Na szczęście rośnie świadomość i liczba rodzin, w których codzienne czytanie stało się rytuałem.

Co się nie udało?

No cóż, przez te wszystkie lata nie udało się zainteresować Ministerstwa Edukacji tym, by wprowadzić codzienne czytanie uczniom do szkół, przynajmniej podstawowych. Z książek międzynarodowych autorytetów w dziedzinie czytania, a także z naszych fundacyjnych doświadczeń i badań wynika, że codzienne czytanie uczniom przez nauczyciela, dla przyjemności, w przyjazny sposób, wspiera edukacyjną i wychowawczą misję szkoły. W dodatku nie wymaga nakładów, sprzętu ani dodatkowych szkoleń dla nauczycieli. Wymaga tylko dobrej woli. Chyba po prostu jest za łatwe i za tanie, by potraktować je poważnie. Co gorsza, szkoła w istocie sabotuje czytanie. Nieświadomie, ale skutecznie.

To znaczy?

Dzieci, przychodząc do szkoły, bardzo chcą się nauczyć czytać, a po krótkim czasie tego nienawidzą. Dlaczego? Ponieważ nauka czytania, oparta na błędnej definicji czytania, z perspektywy dziecka jest pozbawiona sensu i frustrująca. Zacznijmy od definicji – co to jest czytanie? Szkoła przyjmuje, że czytanie to jest wygłaszanie dźwięków przypisanych określonym literom, dlatego uczy liter i głoskowania. Głoskowanie jest trudne nawet dla dorosłych! To nie jest nauka czytania, ale dekompozycja mózgu, bo normalnie mózg odbiera świat dźwięków całościowo: już w wieku czterech miesięcy niemowlę odróżnia język ojczysty od innego, a dwulatek nie ma problemu ze zrozumieniem, gdy mówimy do niego pełnymi zdaniami, nawet szybko. Spróbujmy jednak zwracać się do niego, głoskując poszczególne wyrazy – nic nie zrozumie i zwątpi w nasz rozum. Prawidłowa, sięgająca istoty rzeczy definicja czytania jest taka, że jest to odkodowanie sensu zapisanego za pomocą znaków graficznych – liter. Zatem czytanie oznacza po prostu rozumienie napisanego tekstu. A do tego trzeba dobrze znać język, czyli rozumieć znaczenie wyrazów i zwrotów i mieć pewną wiedzę. Znajomość liter tego nie załatwia, w dodatku stres towarzyszący dukaniu przed klasą bardzo utrudnia zrozumienie.

Jak zatem najlepiej uczyć czytania?

Podstawą są dwie rzeczy – dobra znajomość języka u dzieci oraz ich motywacja do czytania. Jedno i drugie osiągamy codziennie, czytając dzieciom dla przyjemności. Mem Fox, australijska specjalistka w dziedzinie czytania, mówi o trzech sekretach nauki czytania. Pierwszy, już wspomniany – to znajomość języka, fundament. Drugi – wiedza ogólna i kontekstualna – ściany budynku. Dopiero trzeci – jak gonty na dachu – to znajomość liter i zasad pisowni. Skoro dziecko uczy się czytania od urodzenia, bo od urodzenia uczy się mowy, to pierwszymi nauczycielami powinni być rodzice. Niestety, wielu o tym nie wie, zdarzają się przypadki, że matki nie rozmawiają ze swymi kilkunastomiesięcznymi dziećmi, bo czekają, aż te zaczną mówić! Dziecko uczy się mowy, kiedy do niego mówimy. A wiedzę zdobywa, gdy objaśniamy mu świat, zabieramy na wycieczki, do muzeum, czytamy. Wielu rodziców zaniedbuje budowę fundamentu i ścian pod gmach czytania, a szkoła zamiast to uzupełnić, zaczyna naukę czytania od dachu! Co zrobić? Szkoła musi pomóc uczniom zbudować duży zasób rozumianego słownictwa, zwrotów i wyrażeń oraz poszerzyć wiedzę, a temu najlepiej służy codzienne czytanie przez nauczyciela ciekawych, wspólnie wybranych książek. Nie na oceny, ale dla przyjemności uczniów. To stopniowo buduje ich umiejętności językowe, wiedzę i motywację, bo pokazuje, że książki są super. Dopiero na tym można oprzeć dach z liter – ale nie tak, jak robi to szkoła. Lepiej uczyć czytania znakomitą metodą odimienną, opracowaną przez dr Irenę Majchrzak, opartą na znajomości psychologii dziecięcej i wiedzy na temat mózgu. Nasza Fundacja wspiera tę metodę, a ponadto prowadzimy program „Czytające szkoły”, skupiający placówki, które prowadzą codzienne czytanie uczniom w klasach. Ważne jest to, by czytanie zawsze kojarzyło się dzieciom z przyjemnością. 

Z przyjemnością kojarzy się im komputer.

Niektórym rodzicom wygodniej dać dzieciom komputer i mieć święty spokój. Szkoła też wspiera cyfryzację. Niedawno znajomy opowiadał mi o konferencji w Hongkongu, na której ich fundacja przedstawiła z dumą swój nowy program edukacyjny online dla dzieci. Słuchacze przyjęli go chłodno. Dlaczego? W wysoko rozwiniętych krajach Azji odchodzi się od cyfryzacji nauczania, okazało się bowiem, że koszty społeczne są za wysokie. My bezkrytycznie naśladujemy w tym bogate społeczeństwa od najwcześniejszego etapu edukacji, nie bacząc, jakie są tego skutki, o czym mówią m.in. książki Nicholasa Carra „Płytki umysł” i Manfreda Spitzera „Cyfrowa demencja”. Prawda jest taka, że im wcześniej dziecko zostanie przyklejone do komputera, tym gorzej dla jego mózgu i rozwoju i tym łatwiej może się uzależnić.

Niektórzy psychologowie twierdzą, że nie ma dowodów na szkodliwy wpływ mediów elektronicznych na dzieci.

Na świecie przeprowadzono i prowadzi się mnóstwo badań, które tę szkodliwość wykazały i wciąż potwierdzają. Badania nad mózgiem, opisywane m.in. w książkach Erica Jensena (np. „Teaching with the Brain in Mind”), nad uzależnieniem od internetowej pornografii (Gail Dines „Pornoland. Jak skradziono naszą seksualność”), nad przemocą (Dave Grossman, „Gloria de Gaetano Stop Teaching Our Kids to Kill”) wskazują, że nadmierne korzystanie z mediów elektronicznych wzmaga agresję i zmienia strukturę mózgu. Na podstawie licznych badań Amerykańska Akademia Pediatrów wprowadziła zalecenia dla rodziców, by dzieci do drugiego roku życia nie miały żadnego kontaktu z mediami elektronicznymi, a w późniejszym wieku ich dzienna dawka nie powinna przekraczać dwóch godzin, bo większa zaburza rozwój. Rok temu dodano zalecenie, aby rodzice  czytali dzieciom od urodzenia, co od lat postuluje nasza fundacja. Jak pisze Sue Palmer, autorka „Toksycznego dzieciństwa”, nowe technologie świetnie służą dorosłym, ale są szkodliwe dla dzieci. Dzieci rodzą się z takimi mózgami jak w paleolicie i mają takie same potrzeby jak wtedy – potrzebują więzi z mamą, poczucia bezpieczeństwa, możliwości samodzielnego doświadczania świata. Nie wychowamy Roberta Lewandowskiego, jeżeli syn będzie tylko oglądał mecze w telewizji. Dziecko musi zdobywać własne umiejętności – musi biegać, wspinać się, dotykać, majsterkować, bawić się z rówieśnikami. Ruch wpływa stymulująco na mózg, tymczasem mózg dziecka skazanego na siedzenie przed ekranem, pozbawiony różnorodnych bodźców, odżywiany śmieciowym jedzeniem, nie ma szans na optymalny rozwój. Elaine Morgan w książce „O pochodzeniu kobiety” pisze, że w ciągu kilku lat dzieciństwa próbujemy przeciągnąć dziecko z okresu paleolitu do cywilizacji high-tech. Nie dziwmy się potem, że dzieci są zaburzone, nieszczęśliwe i chore.

Rodzice mogą czuć się zagubieni, czytając skrajnie różne opinie na ten temat.

Myślę, że we współczesnym świecie przyszłych rodziców powinna przygotować szkoła, dając im kompletnie inną wiedzę niż dzisiaj. Rodzice bardzo potrzebują wsparcia, bo w tym koktajlu przymusu ekonomicznego, braku czasu, złych wzorców i ogłupiających mediów gubią się i nie wypełniają dobrze swej roli najważniejszych nauczycieli życia. Brakuje dziś troskliwej wioski – wspólnoty, która przez wieki wspierała i korygowała rodziców. Rodzice odpłynęli w świat pracy zawodowej, a dziecko, którym dawniej zajmowało się kilka dorosłych osób w rodzinie, zostało wydane na łup producentów mody, gier, korporacji, pornografii. Rozwiązania trzeba szukać w zmianach systemowych – innym ustawieniu priorytetów społecznych, w całkowitej zmianie celu szkoły. Powinna ona przede wszystkim wychowywać przyzwoitego i myślącego krytycznie człowieka oraz przynosić niezbędną wiedzę o życiu, a zaprzestać uczenia rzeczy, które się do niczego nie przydają, w sposób, który obraża godność i intelekt ucznia.

Ale nauczyciele też są bezradni. 

To prawda. Są zakładnikami programu nauczania i biurokratycznych wymagań MEN. Co gorsza, na uczelniach nie otrzymują wiedzy z zakresu psychologii praktycznej – jak rozumieć zachowania ucznia, wspierać jego motywację. Nasza fundacja oferuje kursy dla rodziców i nauczycieli na Internetowym Uniwersytecie Mądrego Wychowywania (). Jestem przekonana, że gdyby w szkołach wprowadzono czytanie dzieciom, w tym książek objaśniających świat, wzrósłby poziom czytelnictwa w Polsce, a kolejne pokolenia rodziców byłyby lepiej przygotowane do swej roli. Wiedziałyby, że nie można bez szkody dla dzieci przeczekiwać ich dzieciństwa, znajdując sobie podwykonawców w postaci opiekunek, korepetytorów, trenerów i elektronicznej niani. W świecie reklam i bałamutnych treści trzeba zdobyć wiedzę i stać się samemu menedżerem zdrowia i rozwoju własnych dzieci. Czytanie książek to prosta droga do tego celu.

Irena Koźmińska założycielka i prezes Fundacji „ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom”, inicjatorka kampanii czytania, współautorka (z Elżbietą Olszewską) książek „Z dzieckiem w świat wartości” i „Wychowanie przez czytanie”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze