1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Jak czerpać radość z życia? Naucz się odczuwać przyjemność

Przyjemność zawsze była czymś „niższym” od „wyższego” poczucia obowiązku. To między innymi dlatego traktujemy ją podejrzliwie, a nawet się jej boimy, choć brzmi to jak sprzeczność. (Fot. iStock)
Przyjemność zawsze była czymś „niższym” od „wyższego” poczucia obowiązku. To między innymi dlatego traktujemy ją podejrzliwie, a nawet się jej boimy, choć brzmi to jak sprzeczność. (Fot. iStock)
Mamy z nią kłopot – albo jej sobie odmawiamy w imię wyższych celów, albo się w niej zatracamy. A wystarczy wsłuchać się w swoje ciało. Ono wie, czego i ile nam trzeba. Przyjemność niewymuszona na poziomie ciała i płynąca z głębi duszy to twórcza siła, o którą sami musimy zadbać.

Artykuł archiwalny

Bożena Kochańska, nauczycielka matematyki w podwarszawskim liceum, co roku po świętach zaklina się, że już nigdy więcej. Krochmalenia obrusów, pucowania okien i podłóg, pieczenia, gotowania, gości. Całego tego zgiełku, od którego dostaje migreny. Ale przychodzą następne święta i wpada w ten sam kołowrót. Wszystko musi być tak jak w domu rodzinnym. Suto, obficie i pachnąco. – Radości nie mam potem z tego żadnej – mówi. – Jedzenie się wyrzuca, prezenty, bywa, oddaje do sklepów. Brakuje siły na rozmowę, spacer, książkę. Po co więc to robię? Dla dzieci. Chcę im dać to, co sama dostałam od rodziców. A przyjemność? W kontekście świąt wydaje mi się jakaś niestosowna.

Odpuśćmy sobie

Przyjemność wydaje się podejrzana wielu ludziom i to nie tylko w kontekście świąt. Co prawda z jednej strony kojarzy się z czymś, co cieszy: dobrym jedzeniem, ciekawą książką, kojącą muzyką. Ale z drugiej – uważana jest za coś grzesznego, co degraduje duchowo, odciąga od obowiązków i odpowiedzialności. A już przyjemność zmysłowa uważana jest od wieków za synonim rozwiązłości. Wielu ludzi życie poświęcone przyjemnościom uznaje za zmarnowane.

Na taki stosunek do tego skądinąd miłego uczucia pracowały całe pokolenia kształtowane przez kulturę, religię. Przyjemność zawsze była czymś „niższym” od „wyższego” poczucia obowiązku. To między innymi dlatego traktujemy ją podejrzliwie, a nawet się jej boimy, choć brzmi to jak sprzeczność. Jak bowiem można obawiać się czegoś, co sprawia radość? Otóż można. Wielu ludzi w przyjemnych sytuacjach przeżywa ostry lęk, a są i tacy, którzy przy intensywnym przyjemnym pobudzeniu doznają bólu.

Psychiatra Alexander Lowen w świetnej książce „Przyjemność” wyjaśnia ten mechanizm na przykładzie człowieka, który wyciska nabrzmiały wrzód. To bolesny zabieg, ale konieczny do uzyskania uczucia ulgi. Czasami ból jest nieunikniony, jeśli chcemy przywrócić normalne funkcjonowanie organizmu. Czasem potrzeba też dotknąć bolesnych miejsc w ciele i duszy, żeby uwolnić przyjemne doznania. „Prawda ciała może być bolesna, ale negowanie tego bólu zamyka drzwi do przyjemności. Jeśli boimy się bólu, to boimy się również przyjemności” – pisze Lowen.

Nie znaczy to jednak, że należy się umartwiać, żeby doznać czegoś miłego, jak czynią to masochiści. Chodzi o to, że jeśli chcemy czerpać radość z życia, to nie możemy uciekać od uczciwej konfrontacji z samym sobą, nawet jeżeli sprawia nam to ból. Ale też musimy sobie odpuścić, czyli pozwolić ciału na swobodne reagowanie.

Pozwalamy sobie na to? Niestety nie. Najczęściej bywamy spięci, zestresowani, zaprogramowani na zadanie, cel, sukces. Tymczasem u podstaw każdego doznania radości leży cielesna przyjemność. W tej chwili, nie za czas jakiś. Gdy czujemy zapach ulubionej kawy, oglądamy dobry film, rozmawiamy z przyjacielem. „Ciało staje się jednym z najgłębszych źródeł przyjemności, kiedy w pełni otwierasz pięć zmysłów i doświadczasz fizycznego cudu bycia żywym” – pisze Chérie Carter-Scott w książce „Jeśli życie jest grą, oto jej reguły”.

Kiedy jednak tylko udajemy, że nam miło, kiedy toczymy grę pozorów, czujemy dyskomfort. A dyskomfort kumulowany przez dłuższy czas może stać się źródłem chorób i depresji.

Kiedy praca daje radość

Joanna Zabielska, trenerka jogi: – O przyjemności mówi się zazwyczaj w kontekście zabawy albo nicnierobienia. Mnie natomiast wielką radość sprawiają ćwiczenia i w ogóle wysiłek fizyczny. Kiedy moje ciało jest rozluźnione, a ruchy płynne, swobodne, rytmiczne. Czuję wtedy czystą przyjemność. Przez dłuższy czas mieszkałam na wsi, moim sąsiadem był stolarz, świetny fachowiec, dusza człowiek. Ciężko pracował od rana do wieczora, ale nie zauważyłam, żeby był zmęczony. Wydawało mi się, że w to, co robi, nie wkłada żadnego wysiłku, a nawet, że sprawia mu to ogromną radość. Według mnie warunkiem przeżywania przyjemności jest harmonia między tym, co robimy, a naszymi uczuciami, emocjami, potrzebami. Wtedy nawet praca może być źródłem radości.

Lowen uważa podobnie: praca może być przyjemnością, kiedy angażuje naszą energię w sposób swobodny i zrównoważony. Kiedy wykonujemy ją bez zewnętrznego nacisku i kiedy nie wymaga energii ponad nasze siły. Kiedy uczucia jej towarzyszące płyną bez zakłóceń przez nasze ciało.

– Paradoksalnie najpełniej doświadczamy uczucia przyjemności, gdy uwalniamy się od jakiejś dolegliwości, choroby – mówi psycholog Jarosław Przybylski. – Każdy z nas zapewne pamięta tę pierwszą wtedy myśl: „Jakie to wspaniałe nie czuć bólu zęba! Jak przyjemnie jest ruszać ręką, chodzić, oddychać!”. Dzieje się tak dlatego, że w chorobie stajemy się bardziej świadomi własnego ciała. Niestety, gdy zdrowiejemy, ta świadomość szybko znika. A warunkiem doznania prawdziwej przyjemności jest umiejętność czytania ciała. Inny warunek to wysiłek fizyczny i oddech. Człowiek, który ma problem z doświadczaniem przyjemności, odczuwa też napięcie w mięśniach. Konflikty emocjonalne utrwalają się bowiem w ciele. Dlatego nie można ich rozwiązać bez usunięcia napięcia na tym poziomie. Jedną z ważnych metod pracy w większości psychoterapii jest oddech, który może wzmóc doznania, na przykład przyjemności. Żyć pełnią życia to znaczy głęboko oddychać, swobodnie się poruszać i móc odczuwać to, co w danej chwili komunikuje nam ciało.

Każdy z nas wie, że źródłem przyjemności jest zaspokojenie potrzeb. Jedzenie, gdy jesteśmy głodni, spanie, gdy stajemy się senni, seks, gdy jesteśmy podnieceni. Rozładowanie napięcia, które tworzy potrzeba, daje uczucie ulgi. Taką koncepcję przyjemności forsował Freud. W rzeczywistości korzenie tego doznania sięgają głębiej. Płyną z naturalnego rytmu życia, z przyrody. Cieszymy się, gdy po dniach upału spadnie deszcz. Albo gdy po gwałtownych ulewach zaświeci słońce. Radujemy z wysiłku i odpoczynku. Przyjemna jest naturalna zmienność, to, co przebiega w niewymuszonym, autentycznym rytmie.

Autor „Przyjemności” zauważa, że jesteśmy zafascynowani produktywnością maszyn, które lepiej niż my wykonują wiele czynności. Dlaczego lepiej? Ponieważ działają w pewnych rytmicznych wzorach. „Dla kontrastu – pisze – człowiek dysponuje niemal nieograniczonym zasobem wzorów rytmicznych dopasowanych do różnych jego nastrojów i pragnień. Potrafi płynnie przechodzić od jednego do innego skomplikowanego rytmu, by zwiększyć doznawaną przyjemność. Inaczej mówiąc: jest zaprojektowany do przyjemności, a nie efektywności. A jednak w ramach swojej przyjemności dokonuje wielkich osiągnięć. Niestety, w ramach swoich osiągnięć znajduje niewiele przyjemności, gdyż produktywność stała się dla niego ważniejsza”.

Kapryśna natura przyjemności

Jan, lat 43, ojciec trojga dzieci, cieszący się autorytetem adwokat. Dwa domy: pod Warszawą i na Mazurach, dwa samochody, prawie spłacony duży kredyt. – Wreszcie mógłbym odcinać kupony, cieszyć się z tego, co mam. Wcześniej nie traciłem czasu na zabawę, tylko ciężko pracowałem. Już w liceum zarabiałem na swoje wydatki. Stałą pracę w kancelarii adwokackiej podjąłem na drugim roku studiów. Krok po kroku udawało mi się zrealizować to, co sobie zakładałem: zdobyć aplikację, założyć własną kancelarię, zbudować dom, stworzyć rodzinę. Można powiedzieć, że osiągnąłem wszystko. Tak zresztą jestem postrzegany, jako człowiek sukcesu.

Jednak do niedawna nic mnie nie cieszyło, rozpadało się też moje małżeństwo. Za namową żony zdecydowałem się na terapię. I chwała Bogu. Bo dzięki niej uświadomiłem sobie, że w całym moim życiu nie było miejsca nawet na małą chwilę przyjemności. Miałem 12 lat, gdy nagle zmarł mój ojciec. Pamiętam, jak wujek powiedział po pogrzebie: „Odtąd ty jesteś głową rodziny”. Przyjąłem jego słowa za własne, poczułem się odpowiedzialny za mamę i dwie młodsze siostry.

I tak przez całe życie – obowiązek przede wszystkim. Na przyjemności nie starczało czasu, zresztą nie umiałem się cieszyć. Na pierwszych wizytach u terapeuty byłem tak zablokowany, że nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Blokada puściła dopiero na warsztatach w męskim kręgu. Sam byłem zszokowany, że potrafię śpiewać, śmiać się i nawet tańczyć! Terapeuta powtarza mi, że w pamięci komórkowej każdego z nas jest zakodowana radość. Trzeba tylko do niej dotrzeć. Powoli zaczynam to robić i już dzieją się prawdziwe cuda. Odnajduję wspólny język z żoną, poprawiają się moje relacje z synem (z córkami zawsze miałem dobry kontakt), a nawet przestałem cierpieć na migreny.

Colin P. Sisson w książce „Wewnętrzne przebudzenie. Pierwszy krok ku świadomemu życiu” pisze, że ludzie tak bardzo są zajęci staraniem się o sukces i powodzenie, że nie mają czasu się nimi cieszyć. W związku z tym jeszcze bardziej się starają. I co? I nic. „Zrelaksujmy się i nie bójmy się braku natychmiastowych odpowiedzi i gotowych rozwiązań. »Pracowanie« nad życiem jest jak próba zatrzymania rzeki. Jesteśmy tym, kim jesteśmy, a nie tym, co robimy”.

Zapytałam kilka osób, z czym kojarzy się im przyjemność. Odpowiadały: z dobrym jedzeniem, słuchaniem muzyki, podróżowaniem, czytaniem, oglądaniem filmu, seksem. Ale utożsamianie przyjemności z jakimś obiektem lub sytuacją to duże uproszczenie. Bo o ile pyszne ciastko pobudza apetyt, już dwa mogą przyprawić o niestrawność. Rockowy kawałek energetyzuje, ale jeśli akurat pragniemy ciszy i spokoju, może być też przykrym doznaniem. Seks bywa źródłem radości, ale i traumatycznych przeżyć. To, co miłe dzisiaj, przestaje nim być jutro.

Natura przyjemności jest nadzwyczaj kapryśna. Zależy trochę od tego, co spotykamy, co widzimy, smakujemy, a trochę od tego, co w nas: naszego nastroju, predyspozycji, stanu zdrowia. Ale nawet dobry nastrój i zdrowie nie gwarantują przeżycia radości. Ile razy w świetnym humorze wybieraliśmy się do kina, a wracaliśmy wściekli i rozczarowani?

Przyjemności nie możemy do końca kontrolować ani nią sterować i zarządzać. Może pojawić się w najmniej oczekiwanym momencie: w czasie przypadkowej rozmowy, podróży. Ale może umknąć mimo najbardziej skrupulatnych przygotowań. Jak pisze Lowen, im bardziej uporczywie ktoś jej szuka, tym mniejsze szanse, że ją znajdzie. A jeśli już ją znajdzie i chwyci zbyt łapczywie, najczęściej szybko wymyka mu się z rąk. Bo żeby poczuć prawdziwą przyjemność, nasz wewnętrzny stan ducha i ciała musi współbrzmieć z okolicznościami zewnętrznymi.

Energia twórczego życia

Jakie płyną pożytki z przyjemności? Goethe pisał, że to dar boży dla tych, którzy identyfikują się z życiem i potrafią cieszyć się jego pięknem. Według poety życie obdarza takich ludzi w zamian miłością i chwałą. Psychoterapeutka Chérie Carter-Scott porównuje przyjemność do smaru, który sprawia, że maszyna życia sprawnie funkcjonuje. Bez przyjemności ta maszyna się zacina, a człowiek załamuje.

Lowen wylicza: przyjemność daje motywację i energię do twórczego życia. Każdy akt twórczy zaczyna się bowiem od przyjemnego pobudzenia, przechodzi przez fazę pracy, którą wieńczy radość z autoekspresji. Cielesna przyjemność stanowi źródło naszych pozytywnych uczuć i myśli. Jej utrata sprawia, że jesteśmy zdenerwowani, sfrustrowani, pełni złości, a nasz potencjał twórczy znika. Poza tym przyjemność przeciwstawia się destrukcyjnemu wpływowi władzy, która stała się dla współczesnej kultury podstawową wartością.

Jarosław Przybylski: – Pierwszym krokiem do opanowania lekcji przyjemności jest wyznaczenie jej miejsca i czasu w swoim życiu. Na ile przyjemności sobie pozwalamy? Bo choć codzienne trudności, które notabene też są ważną lekcją, przyjdą same, o tyle przyjemność musimy do swojego życia zaprosić.

Powinno nam być z tym łatwiej, mamy wszak coraz więcej propozycji rozrywek. Coraz mniej czerpiemy jednak z nich przyjemności. Według Lowena dzieje się tak dlatego, że usiłujemy czynić zabawę z rzeczy poważnych, a poważne zajęcia traktujemy jak rozrywkę. Gra w piłkę czy w karty mogłaby być przyjemnością, gdyby ludzie nie podchodzili do niej tak poważnie, jakby od jej wyniku zależało życie. Nie chodzi o to, że grają na serio, dzieci też tak się bawią, ale radość sprawia im zabawa sama w sobie. Dorośli natomiast skupiają się na rezultacie. I jeśli rezultat nie dorasta do ich oczekiwań, tracą całą przyjemność. Z kolei sprawy poważne, takie jak seks, jazda samochodem, stają się rozrywką, w którą wchodzimy z głupia frant, bez myślenia o konsekwencjach.

Jarosław Przybylski: – Paradoksalnie nie umiemy się cieszyć, choć żyjemy w czasach kultu przyjemności. Media, twórcy filmowi i teatralni, autorzy książek robią wszystko, żeby było nam miło. My sami też gonimy za rozrywką, uciechami. Tylko że na ogół to powierzchowna, płytka rozrywka. Jej celem jest ucieczka od życia, samego siebie, zagłuszanie swoich potrzeb. Prawdziwa przyjemność od niczego nas nie odciąga i w niczym nie ogranicza. Wprost przeciwnie – służy naszemu rozwojowi.

Bożena Kochańska powoli zaczyna to rozumieć: – Zawsze, gdy zbliżały się święta, nie myślałam o przyjemności, tylko o obowiązkach. Tak jakby w przyjemnościach było coś złego. A przecież cieszyć się z czegoś to nie grzech.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze