1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. REKLAMA

Kiedy dobre chęci szkodzą

123rf.com
123rf.com
Choć dobre chęci to niewątpliwa zaleta, mogą także stać się źródłem wielu kłopotów, nieporozumień, pretensji. Szlachetne intencje oceniane jedynie przez pryzmat własnych założeń, emocji czy potrzeb wyrządzają więcej szkody niż pożytku. Nie przynoszą też oczekiwanego zwrotu: wdzięczności, uznania ani szacunku.

</a>

Z dużym prawdopodobieństwem każdy z nas spotkał się w swoim życiu z sytuacją, w której dobre chęci – z niezrozumiałych dla nas względów –  przyczyniły się do wyrządzenia komuś krzywdy, przykrości. Chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zwykle. Oberwaliśmy po głowie, mimo że próbowaliśmy pomóc, służyliśmy radą, braliśmy na siebie odpowiedzialność. Jak to się dzieje, że nasze z gruntu szlachetne zamiary przynoszą skutek odwrotny do zamierzonego?

Załóżmy, że nie ma w naszym działaniu ani krztyny fałszu, obłudy, załatwiania własnego interesu. Mamy najczystsze intencje, chcemy wyłącznie czyjegoś dobra. Co więcej, jesteśmy gotowi przedłożyć interes drugiej osoby ponad własny. Sęk w tym, że bez uważności na reakcję drugiej strony, bez wnikliwego przyjrzenia się długofalowym efektom naszych zachowań, możemy mimowolnie krzywdzić innych.

Podam najbardziej flagowy przykład – karmienie dzieci. Częstokroć rodzice, oczywiście w jak najlepszej wierze, zmuszają dzieci do jedzenia. Bo witaminy, bo zdrowie i siła, bo kości się kształtują… I dopóki dzieci są jeszcze małe i samodzielnie nie potrafią decydować o tym, co dobre dla ich rozwoju, jest to pewnym stopniu działanie uzasadnione. Oczywiście wykluczamy sytuacje skrajne, kiedy wpychanie jedzenia staje się normą, a sam proces karmienia stanowi niejako pole bitwy i jest miarą autorytetu rodzica: jeśli wcisnę synkowi dziesięć łyżek owsianki – wygrywam. Zakładamy sytuację daleką od wypaczeń, zwykłą troskę o zdrowe i smaczne odżywianie pociechy.

A teraz wyobraźmy sobie, że w rodzicu pozostaje chęć kontrolowania diety dzieci, mimo że te dawno już przekroczyły trzydziestkę. Matka, której syn ożenił się i wyprowadził z domu, regularnie zaprasza go na obiad. I nie chodzi tu o coniedzielne spotkanie, w którym bierze udział synowa. Zaproszenie kierowane jest wyłącznie do syna, jako wyraz matczynej miłości i troski. „ I co w tym złego?”, można zapytać. Matka świetnie gotuje i chce nakarmić swojego syna. To jej motywacja na poziomie świadomym i racjonalnym. Co jednak kryje się głębiej? W obszarze nieuświadomionym może pojawiać się chęć sprawowania kontroli nad synem lub utrzymania dominacji w relacji matka-syn-synowa. Kobieta czuje, że jej więź z dorosłym dzieckiem się rozluźnia i chce zahamować ten naturalny .  Wspólne posiłki mają wzmocnić zażyłość, a przy okazji stanowią pole do uzyskania pomocy (drobne naprawy etc.). Natomiast w warstwie emocjonalnej zastępują rodzaj relacji, jaka powinna łączyć kobietę z jej mężem.

Oczywiście nie oznacza to, że jeśli partner woli kuchnię mamy od naszej, pozostaje z nią  w symbiotycznym, wykraczającym poza normalne ramy związku. Warto jednak przyjrzeć się tej relacji,  ponieważ matka naprawdę gotowa na wypuszczenie syna spod swoich skrzydeł, odda palmę pierwszeństwa w gotowaniu synowej. Zaprosi ją też do wspólnego ucztowania.

Jak widać, liczy się szerszy kontekst sytuacyjny, ale też kwestia oczekiwanej odpowiedzi i rzeczywistej – nawet jeśli nienazwanej – korzyści płynącej z udzielonej rady czy pomocy. Obrazowym przykładem może być małżeństwo, w którym kobieta bierze na siebie wszystkie zadania „domowo-życiowe”, chociaż jest równie aktywna zawodowo jak mąż. Wyręczanie mężczyzny jest podyktowane troską o niego, chęcią ułatwienia mu życia i zapewnienia komfortu. Teoretycznie mężczyzna świetnie się odnajduje w takiej sytuacji: nie robi zakupów, nie wynosi śmieci, nie sprząta łazienki ani nawet nie pilnuje zapłaty rachunków. Jednak po jakimś czasie pojawia się zgrzyt. W kobiecie budzą się wątpliwości, czuje się przeciążona, zmęczona, niedoceniona. Okazuje się  bowiem, że jej szlachetność nie zyskuje odpowiedniego oddźwięku: poczucia ważności, bycia niezastąpioną, zauważoną i kochaną. Partner nie pada do jej stóp, lecz wycofuje się i staje coraz mniej zaradny –  problemem staje się pójście na pocztę czy do urzędu skarbowego. Sama zaś kobieta zaczyna postrzegać męża jako osobę, na której nie można polegać. W konsekwencji coraz bardziej wyklucza go z obowiązków, a potem również z decyzji.  Efekt?  Oboje są sfrustrowani i źli na siebie, więc przestają się komunikować. Mężczyzna razem z wygodą otrzymał umniejszenie i wykluczenie z odpowiedzialności, kobieta „rządzi związkiem”, ale nie zaspokoiła niewypowiedzianej potrzeby bycia zauważaną i docenioną przez męża. A oboje tak dobrze sobie życzyli…

Warto pamiętać, że intencje bywają nader szlachetne na poziomie świadomym i racjonalnym. To, co kryje się pod nimi w warstwie podświadomej, może jednak wprowadzić sporo chaosu i dezorientacji. Przyjmijmy, że mężczyzna chce stworzyć związek. Stara się więc: chodzi do klubów, zapisuje na portale  randkowe, aktywnie spędza czas i poznaje kobiety, które mogłyby stać się jego partnerkami. Co jakiś czas udaje mu się spotkać taką, do której zaczyna się zbliżać. I wtedy każda z nich odwraca się od niego. Dlaczego?  Otóż chęć tego mężczyzny do stworzenia związku jest na tyle kompulsywna, że zaczyna osaczać swoje partnerki.  Ciągle wysyła sms-y, szybko dąży do częstych spotkań, wypytuje o przeszłość i planuje przyszłość w sposób zupełnie nieadekwatny do etapu danej znajomości. Chce stworzyć związek, ale jest w tym na tyle nieuważny na reakcję drugiej strony, że efekt jego zabiegów jest odwrotny do przewidzianego. Nieuświadomione intencje mężczyzny związane są z odczuwanym przezeń lękiem przed odrzuceniem ze strony partnerki i chęcią jego uniknięcia. W istocie nie chce  tworzyć relacji opartej na szacunku i partnerstwie, a jedynie scalić się z kimś, kto zaspokoi jego potrzebę kontroli. Deklaruje gotowość na związek i frustruje się tym, że przez kobiety, które okazują się „wymagającymi księżniczkami”, nie może go mieć. Faktycznie zaś jest na jakikolwiek związek zupełnie niegotowy.

Jak zatem nie zapędzić się w kozi róg ze swoimi dobrymi radami, ofiarnością, chęcią pomocy, staraniami?

Nie jest to proste, bo wymaga sporej dawki empatii, dystansu, umiejętności spojrzenia z boku na daną sytuację. Prościej jest, gdy nasze zachowania wywołują sprzeciw – czasem osoby bezpośrednio zaangażowanej, czasem kogoś z najbliższego otoczenia. Gdy opowie, jak odczuwa skutki naszych działań, powinniśmy przyjąć jej słowa do wiadomości, przetrawić je i być wdzięcznym za możliwość ich  wysłuchania. Teraz  pozostaje do wykonania najtrudniejsza praca: przyznanie, że nawet jeśli chcieliśmy dobrze, wyrządziliśmy krzywdę. To niezwykle trudna, ale i cenna lekcja.  Pozwoli w przyszłości przyglądać się potrzebom innych z ich perspektyw i zadawać sobie pytanie: co będzie dobre dla ich rozwoju, wolności, samooceny?

W wielu przypadkach nie otrzymamy jednak informacji zwrotnej. Druga strona nie będzie tak odważna, żeby powiedzieć wprost o odczuwanym w danej sytuacji dyskomforcie. Syn, który nagle miałby rozluźnić kontakt z matką, może odczuwać tak duże poczucie winy, że nie zdecyduje się nawet na zasugerowanie, że te ciągłe obiady nie są mu na rękę. Nawet jeśli ryzykuje własnym związkiem. Co wtedy może zrobić sama zainteresowana rodzicielka?

Najlepszym wyjściem byłby krok do tyłu i przyjrzenie się sytuacji z dystansu. Zadanie sobie pytania: czego tak naprawdę chcę? Czy to, że związek syna z żoną już prawie nie istnieje, jest zgodne z moimi dobrymi intencjami? Wtedy może pojawić się refleksja, że przecież można zaprosić na obiad także synową. Kluczowe jest, aby dostrzec swoją rolę.

Podobnie w małżeństwie – można zadać sobie pytanie, dlaczego mąż nie uczestniczy w wykonywaniu obowiązków domowych. Co chcę udowodnić przez to, że wzięłam je wszystkie na siebie? Może moje dobre chęci prowadzą do  poczucia winy albo czucia się nieważnym, niepotrzebnym?

Od razu zastrzegam, że dostrzeżenie tych mechanizmów nie jest łatwe. Najczęściej jesteśmy na tyle głęboko zaangażowani emocjonalnie w daną sytuację, że wspomniany krok w tył  możliwy jest jedynie na psychoterapii.  Po czym poznać, że warto ją rozpocząć?

Czasami po prostej refleksji, że mimo wielokrotnych prób działania w związku tak, aby było dobrze, uzyskiwany rezultat jest odwrotny do zamierzonego, a druga osoba wciąż reaguje w sposób niezrozumiały. Gdy dostrzegamy tę rozbieżność i nie widzimy, co prowadzi do niepożądanych reakcji drugiej strony (złości, frustracji, poczucia  krzywdy, która objawi się narzekaniem lub konfliktem etc.), warto zastanowić się nad poszukiwaniem pomocy u psychoterapeuty.

Niejednokrotnie dopiero po kilku spotkaniach takie pary zaczynają dostrzegać, że działają na podstawie własnego przekonania o potrzebach drugiej strony, a nie ich rzeczywistego postrzegania. Warto więc, aby w procesie psychoterapii partnerzy otworzyli się na informacje zwrotne i usłyszeli wzajemnie o tym, jak ich postępowanie bywa odbierane. Rolą psychoterapeuty jest umożliwienie tej wymiany informacji i zauważenie elementów skrywanych, które mogą kryć się u źródła nieporozumień. Wyręczany we wszystkim partner prawdopodobnie nie dostrzeże, że źle mu z tym odsunięciem od obowiązków, ale psychoterapeuta może pozwolić mu dostrzec, jak wpływa to na jego poczucie wartości. Wskaże, że pozorna wygoda prowadzi do frustracji. Dopiero w takich warunkach rodzi się potrzeba zmiany sytuacji, chęć poszukiwania nowych sposobów podziału ról i ustalenia innego sposobu organizacji zadań, co w szerszym kontekście poprawi jakość tego związku.

Opisany proces dotyczy pracy z parą. W obszarze intencji ważna jest jednak również praca indywidualna. Czasami bardzo trudno uświadomić sobie potrzebę pomocy, zwłaszcza przy przekonaniu o postępowaniu w dobrej wierze. Gdy jednak orientujemy się, że odczuwamy jakąś potrzebę i mimo wielokrotnych podejmowanych samodzielnie prób jest ona niezaspokojona, można poszukać wsparcia na psychoterapii. Mężczyźnie, który przez wiele lat nie może stworzyć stałego związku, może być trudno uznać, że odpowiedzialność nie spoczywa wyłącznie na kobietach, ale także na nim. Moment, gdy pojawi się refleksja, że coś w jego poszukiwaniach partnerki nie działa, jest właściwym początkiem procesu zmiany.  Psychoterapia pozwoli dostrzec mechanizmy, jakie uruchamia  w kontakcie z kobietami i dlaczego postępuje w ten sposób. Gdy uświadomi sobie źródła własnych potrzeb i odreaguje je,  będzie w  stanie przewartościować swoje intencje. W rezultacie wejdzie w nową relację z prawdziwą otwartością na potrzeby partnerki.

Jakość naszego działania zależy bowiem od całego kontekstu, a nie wycinka sytuacji, jakim są nasze intencje.

źródło

Aleksandra Figura jest absolwentka psychologii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim im. Jana Pawła II oraz 4- letniego podyplomowego studium psychoterapii w Ośrodku Pomocy i Edukacji Psychologicznej INTRA.

W Centrum probalans Warszawa specjalizuje się w pomocy psychologicznej i psychoterapii dla osób dorosłych. Pracuje w nurcie integratywnym. Swoje działania kieruje do osób, które doświadczają problemów natury psychicznej, przeżywają kryzysy emocjonalne, osobowościowe lub trudności z funkcjonowaniem w relacjach partnerskich, rodzinnych i w społeczeństwie. Dzięki doświadczeniu w pracy w firmach doradztwa personalnego, skutecznie dzięki  w obszarze doradztwa zawodowego, planowania ścieżki kariery oraz przy realizacji projektów w aktywizacji zawodowej. Jako psychoterapeuta wspiera osoby doświadczające stresu w pracy prowadzącego do pracoholizmu oraz wypalenia zawodowego.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze