1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Jak oswoić lęk przed starością? 4 kroki, które pomogą zaakceptować upływ czasu

Młodość przypomina szeroki korytarz z wieloma otwartymi drzwiami, które z biegiem czasu kolejno się zamykają. Chyba nie ma sensu otwierać ich na siłę. (Fot. iStock)
Młodość przypomina szeroki korytarz z wieloma otwartymi drzwiami, które z biegiem czasu kolejno się zamykają. Chyba nie ma sensu otwierać ich na siłę. (Fot. iStock)
Lęk przed upływem czasu związany jest z poczuciem straty. Z biegiem lat tracimy młodość, urodę, zdrowie, możliwości, nadzieję na realizację marzeń… Jak sobie z tym poradzić? – wyjaśnia terapeutka Ewa Klepacka-Gryz.

Wybrałam ciebie, bo jesteśmy w podobnym wieku – usłyszałam w słuchawce. – Ale kobiety w naszym wieku nie mają już problemów – powiedziałam, zanim zdążyłam pomyśleć. Czułam, że ta sesja będzie ważnym spotkaniem dwóch kobiet w wieku 60- (czytaj: minus, czyli tuż przed sześćdziesiątką).

Odkrywamy opór przed przejściem przez próg ze „starego” do „nowego”

Maria powiedziała, że zaintrygowały ją moje słowa o braku problemów u kobiet w naszym wieku. Inaczej niż zazwyczaj nie chciałam zaczynać sesji od rozmowy o trudnościach. Intuicja podpowiadała mi, że Maria najpierw potrzebuje zwykłego pogadania z rówieśniczką. Jednak ona drążyła temat bezproblemowych prawie sześćdziesięciolatek.

– Wiesz, wydaje mi się, że problemy tworzą się przede wszystkim z oczekiwań – często nierealistycznych, odgrywania ról życiowych – w czym mieści się również udawanie kogoś, kim się nie jest, i wreszcie z prób dopasowania się do świata. Kobieta 60- po prostu wie, zdaje sobie sprawę z tego, że na pewne rzeczy jest już za późno, ale nie próbuje z tym walczyć czy udawać, że jest inaczej. Za to potrafi docenić nowinki i korzystać z nich, na przykład prosząc o pomoc młodszych – powiedziałam. – Czasami ich nie prosi, a i tak sami wiedzą, co dla niej najlepsze – odparła Maria.

Ciekawa byłam, kim są owi „młodsi”. Okazało się, że to trzy córki Marii, które wychowywała sama, bo mąż odszedł, kiedy dziewczynki były małe. Dziś te młode kobiety próbowały „rewanżować” się matce z nawiązką. Zwłaszcza najmłodsza.

– Wyobrażasz sobie, że ona wyrzuciła mój ukochany czajnik i kupiła jakieś elektryczne paskudztwo, trzy segregatory babskich pism też poszły do kosza. – Jak to wyrzuciła? Bez pytania? Z twojego domu? – domyślałam się, o co chodzi, ale chciałam dać Marii odczuć, że nikt nie ma prawa naruszać jej granic. – Córka twierdzi, że zachowuję się jak stara baba. Złości się, że nie doceniam jej nowoczesnych prezentów. – Rozumiem, że trudno jest ci się rozstawać z różnymi rzeczami, do których jesteś przywiązana? – W naszych czasach wszystko się naprawiało, a dziś kupuje się nowe. Wcale mi się to nie podoba. Brakuje mi tego czajnika. Od lat każdy poranek zaczynałam w ten sposób, że wstawiałam wodę i szłam się ubierać. Gwizdek dawał znać, że pora na śniadanie. – A gdybyś spróbowała z nowym czajnikiem opracować nowy rytuał? – Po co mi nowe, skoro stare działało?

Zrozumiałam, że na tym właśnie polegał problem mojej pacjentki. Kurczowe trzymanie się starych przyzwyczajeń, niechęć do zmian, nadmiarowa potrzeba trwałości – to główne objawy nieradzenia sobie, a często wręcz lęku przed upływającym czasem. Ciekawa byłam, jak Maria odnajduje się w pracy. Na szczęście okazało się, że w tej sferze wszystko gra. Od lat pracuje jako księgowa i lubi to, co robi.

– Tuż po skończeniu pięćdziesiątki postanowiłam otworzyć własną firmę księgową. Pracują ze mną głównie rówieśniczki i żadnej nie przeszkadza, że nowoczesne programy komputerowe, które podobno mają ułatwiać życie, omijamy szerokim łukiem. – Czyżbyście liczyły podatki na liczydłach? – roześmiałam się, choć przyznaję, że spryt i zaradność Marii bardzo mi zaimponowały.

Wpadł mi do głowy pewien pomysł. – Wyobraź sobie, że przedpokój to twoja przeszłość… – Dom starego czajnika? – poczułam, że skoro żartuje, to jesteśmy na dobrej drodze. – Dokładnie tak: stary czajnik mieszka w przedpokoju, nowy – w pokoju. Spróbuj stanąć tam, gdzie twoje miejsce.

Kobieta pokręciła się po przedpokoju, a potem stanęła w progu. – No, dalej, jeden krok i będziesz w „nowym” – próbowałam ją zachęcić. Maria całym ciałem wychyliła się do przodu, ale jakaś siła nie pozwoliła jej przekroczyć progu. Podeszłam do niej, wyciągnęłam ręce: – Śmiało, pomogę ci się urodzić.

To był przełomowy moment sesji.

Kobiecy brzuch reaguje najsilniej na upływ czasu

Kiedy powiedziałam to zdanie, nagle obydwie jednocześnie zwróciłyśmy uwagę na głośne tykanie zegara. Maria chwyciła się za brzuch i pochyliła do przodu. Ja też poczułam coś w brzuchu. Usiadłyśmy na kanapie, bardzo blisko siebie – jak dwie małe przestraszone dziewczynki. Przez długą chwilę milczałyśmy.

– W brzuchu mi coś drży, aż trudno swobodnie oddychać – powiedziała Maria. – W moim brzuchu płonie żar – stwierdziłam.

Byłyśmy pewne, że sprawcą naszych brzusznych rewolucji było to tykanie. Jakbyśmy w tym samym momencie zdały sobie sprawę z tego, że czas upływa nieubłaganie…

– Kiedy przekroczy się próg ze „starego” do „nowego”, człowiek uświadamia sobie, że to jest droga w jedną stronę, a na końcu nowego jest koniec… wszystkiego – powiedziała Maria, a ja uświadomiłam sobie jej mądrość. – Brzuch, narodziny, przecięcie pępowiny, separacja, upływ czasu, przemijanie, a na końcu śmierć – wszystko zaczęło się układać w logiczną całość. To proces, który dotyka każdego z nas i nie jest wcale łatwy.

Dlaczego usłyszałyśmy zegar akurat w tym momencie? Nie dawało mi to spokoju.

– Może poszukamy nowego czajnika i innych nowych rzeczy, skoro jesteśmy po „nowej” stronie? – zaproponowałam. – Boli mnie brzuch, jakoś dziwnie się czuję – odpowiedziała Maria. Zaproponowałam jej ćwiczenie: – Złóż prawą dłoń w taki sposób, żeby palce stykały się w jednym punkcie. Połóż je na pępku tak, by palce go obejmowały. Staraj się, żeby cała ręka była luźna, i oddychaj. Pozwól, by dłoń swobodnie wędrowała w rytm oddechu.

Siedziałyśmy obok siebie w milczeniu, z odkrytymi brzuchami. Potem zaczęłyśmy rozmawiać o naszych matkach. To była ważna i intymna rozmowa. Nasze matki żyły, więc z jednej strony miałyśmy prawo czuć się jak dzieci, z drugiej upływ czasu nieubłaganie przypominał nam, że przekroczyłyśmy smugę cienia.

Ktoś mądrze powiedział, że młodość przypomina szeroki korytarz z wieloma otwartymi drzwiami, które z biegiem czasu kolejno się zamykają. Chyba nie ma sensu otwierać ich na siłę…

Poczułam, że nie mam ochoty skupiać się na możliwościach wieku średniego. Obydwie chciałyśmy, przynajmniej symbolicznie, opłakać swoje straty. Każda z nas wypisała na kartce swoje stracone szanse: to, czego nam najbardziej brakuje, z czym najtrudniej przyszło się rozstać, czy i jakie ograniczenia związane z wiekiem czujemy… Wcale nie było tego tak dużo, ale i tak zrobiło się smutno, aż do chwili, kiedy okazało się, że obydwie po raz pierwszy zaczęłyśmy myśleć o upływającym czasie, kiedy… dostałyśmy zaproszenie na badania profilaktyczne w kierunku raka jelita grubego. Było to tak kuriozalne, że od razu wrócił nam dobry humor.

Nie trzeba wyrzekać się tego, co było ważne

W pewnej chwili Maria powiedziała, że jeszcze raz chce stanąć na progu pomiędzy „starym” i „nowym”, żeby lepiej poczuć swój lęk. I znowu ciało pochyliło się do przodu, a nogi nie mogły zrobić kroku…

– Opisz, co się dokładnie dzieje z twoimi nogami – poprosiłam. – To chyba nie o nogi chodzi; czuję, jakby moje ciało było w kokonie, do którego wejście jest zamknięte. – Wejście czy wyjście? – kiedy zadałam to pytanie, Maria krzyknęła: – Wiem, to przecież chodzi o mój poród.

Okazało się, że kiedy mama ją rodziła, na sali inna kobieta rodziła bliźniaki. Był tylko jeden lekarz i jedna położna. Matka Marii dostała zalecenie, żeby powstrzymać poród, bo bliźniaki szybciej pchały się na świat, a ich poród był bardziej skomplikowany. Choć główkę dziecka czuła już w kanale rodnym, posłuszna zaleceniom z całych sił zaciskała nogi.

– To musiało być straszne i dla ciebie, i dla mamy. – Wiesz, najgorsze jest to, że ona jeszcze do niedawna próbowała mnie powstrzymywać przed różnymi rzeczami. Dziś, kiedy jest grubo po osiemdziesiątce, żyje już trochę w swoim świecie, ale ja… – Ty dalej czujesz opór przed narodzinami do nowego. – No właśnie, chyba o to chodzi.

W tym momencie zdałyśmy sobie sprawę, jak bardzo okoliczności narodzin mają wpływ na godzenie się z upływającym czasem i lęk przed śmiercią. Uświadomiłam sobie, że sama nie mam do końca przeżytego tego tematu. Podzieliłam się tym spostrzeżeniem z Marią. Stwierdziła, że jej to nie przeszkadza, że wszystko, co tu się wydarza, jest dla niej odkrywcze i ważne.

Postanowiłyśmy się skupić na tym, co w niej zmieniło się przez ostatnie lata. Poprosiłam, żeby wróciła do momentu, kiedy podjęła decyzję o założeniu własnej firmy. – Czy czułaś wtedy jakiś opór? – Nie, miałam jasność, że chcę to zrobić, i poczucie, że mogę. – Wiesz, a może wtedy, w momencie narodzin, twoje ciało wcale nie podjęło decyzji, że już czas, i ani głupie zalecenia lekarza, ani działania matki nie miały na to wpływu?

Marii spodobał się ten pomysł. Po raz trzeci stanęła na progu, zamknęła oczy. Potem otworzyła je, rozejrzała się uważnie, odwróciła, cofnęła do przedpokoju, wróciła na próg i odważnie go przekroczyła. To była jakaś tajemnicza inscenizacja. Poprosiłam, żeby mi ją wyjaśniła.

– Chodzi mi o to, że do „nowego” mogę wnieść też różne „stare”, tylko w innym wydaniu, w inny sposób albo jakoś inaczej. – Jak? – spytałam, ale chyba znałam odpowiedź.

Odkrywamy, dlaczego przedmioty z przeszłości są dla nas takie ważne

Opowiedziałam Marii o sesji u astrolożki, na którą poszłam tuż po moich 58. urodzinach. Usłyszałam wtedy, że właśnie rozpoczynam etap życia, w którym sprawy materialne odejdą na plan dalszy i dusza stanie się moim przewodnikiem. Najbardziej podobało mi się stwierdzenie, że zaczyna się dla mnie czas, kiedy już niczego nie muszę, ale jeszcze wszystko mogę. Po prostu raj na ziemi.

– Też tak to czuję – powiedziała Maria. – Chyba nie potrzebuję starego czajnika, żeby dobrze zacząć dzień. – Właśnie. Twoje córki mogą nie rozumieć twojego przyzwyczajenia do starych rzeczy. Co oczywiście nie oznacza, że mają prawo wyrzucać twoje skarby bez pytania o zgodę.

Obydwie miałyśmy świadomość, że nie o czajnik tu chodzi. Wszyscy lękamy się upływającego czasu, dzieci moje i Marii także. Pewnie boją się, że nie zdążą posmakować wszystkiego, co nowe. Kobiety w naszym wieku nie pragną już tak bardzo nowości. Stałość, trwałość, codzienne nawyki (nawet te zgubne) zapewniają nam poczucie bezpieczeństwa i iluzję, że dopóki stary czajnik z gwizdkiem inauguruje każdy dzień, a stare babskie gazety stoją na tej samej półce od lat – to nadal tańczymy swój taniec życia.

Autoterapia dla tych, którzy boją się upływu czasu

  1. Zaakceptuj fakt, że upływ czasu jest zjawiskiem naturalnym, z którym nic nie możesz zrobić. Za to możesz uświadomić sobie, że to cię przeraża, i próbować odkryć, dlaczego tak się dzieje. Jakie myśli pojawiają się w twojej głowie w dniu urodzin? Czy doświadczyłeś sytuacji, w której zdałeś sobie sprawę, że czegoś w swoim życiu na pewno już nie zrobisz? A może uważasz, że to niemożliwe, że na wszystko zawsze jest jeszcze czas?
  2. Spróbuj wyobrazić sobie siebie o 10 lat starszego niż w tej chwili. Jaki jesteś? Co jest dla ciebie ważne? Co osiągnąłeś, a co jeszcze przed tobą?
  3. Lęk przed mijającymi bezpowrotnie latami zamień w coś pożytecznego, w co włożysz swoją energię. Jak myślisz, co to mogłoby być? Jeśli nie masz pomysłu, zadbaj o coś, co jest bardzo ważne przede wszystkim dla ciebie.
  4. Z badań wynika, że podwyższenie samooceny, np. poprzez osiągnięcia życiowe, powoduje znaczącą redukcję lęku przed śmiercią. Może pora na realizację swojego największego marzenia?

Ewa Klepacka-Gryz, psycholożka, terapeutka, autorka poradników psychologicznych, trenerka warsztatów rozwojowych dla kobiet; www.terapiavia.com

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze