Procesy, które leżą u podłoża związków romantycznych, na poziomie funkcjonowania mózgu nie różnią się znacząco od innych procesów emocjonalnych czy motywacyjnych związanych z zachowaniami społecznymi – wyjaśnia neuronaukowczyni dr Alicja Puścian. Dlaczego zatem bliskość tej właśnie konkretnej osoby sprawia, że mamy motyle w brzuchu i przyspieszony oddech? Czy możemy coś z tym zrobić?
Miłość jest wolna i dlatego jest fascynująca. Nie można komuś kazać się zakochać. Nie można samemu postanowić: teraz się zakocham. W miłości nie ma wolnego wyboru, takiego jak na przykład w cukierni, kiedy wybieramy, czy zjemy ciastko truskawkowe, czy czekoladowe – twierdzi słoweński filozof Slavoj Žižek. Pani się z nim zgadza?
Zgadzam się, że trudno jest zaplanować, kiedy się zakochamy. Natomiast nie jest tak, że zupełnie nie można tego kontrolować. Choć niektóre badania potwierdzają powszechny pogląd, że na proces zakochania i na fakt, w kim się zakochujemy, nie mamy wpływu – nie zakochujemy się „z niczego”.
Kiedy siedzimy w czterech ścianach, odwiedzamy wciąż te same miejsca i nie ma w naszym życiu żadnych nowych ludzi, brakuje nam powodów, żeby się zakochać. Natomiast gdy nasze życie jest ciekawe i często wchodzimy w nowe grupy społeczne, to dajemy szansę temu, żeby do zakochania w ogóle mogło dojść.
Słyszałam, że im większą ekscytację odczuwamy w danym momencie, tym większa jest szansa, że na kimś zawiesimy oko i to uczucie zakochania się pojawi. To prawda. Bo wszystko zaczyna się w mózgu. Zanim ruszymy ręką, ruch ten jest już odzwierciedlony w aktywności naszego układu nerwowego. Podobnie jest z zakochaniem. Procesy, które leżą u podłoża związków romantycznych – poszukiwania partnera czy relacji z nim – dla mózgu nie różnią się znacząco od innych procesów emocjonalnych czy motywacyjnych związanych z zachowaniami społecznymi. Podlegają tym samym prawom co każdy inny wzorzec behawioralny. Ale my interpretujemy je jako coś kluczowego dla życia, więc to wszystko wydaje nam się większe i podlane trochę innym sosem.
Na czym polega więc nasz wpływ na to, czy i w kim się zakochujemy?
W gruncie rzeczy pani pytanie dotyczy tego, czy jesteśmy w stanie kontrolować swoje emocje, nawet gdy są bardzo silne.
Nie bez powodu mówi się, że miłość to obsesja i działa jak narkotyk. Faktycznie, w stanie zakochania maksymalnie rozkręca się nasz układ nagrody, podobnie jak po zażyciu kokainy. Mamy też wysoki poziom pobudzenia, co związane jest m.in. ze wzrostem neuromodulacji opartej o norepinefrynę. Przez to czerwienią nam się policzki, czujemy „motyle w brzuchu” i pocą nam się ręce, gdy obiekt zakochania znajduje się w pobliżu.
I możemy to skontrolować?
Oczywiście, tylko jak każda inna kompetencja wymaga to treningu. Jego pierwsza zasada brzmi: musisz być przygotowany na skontrolowanie emocji, zanim one skontrolują ciebie. Działanie a priori, polegające na tym, że będziemy przygotowani na odpowiednią interpretację tego, co się zaraz stanie, pozwala zmieniać sposób, w jaki mózg przetworzy te emocje. Czyli jeżeli jesteśmy przekonani, że nic z tym zakochaniem nie możemy zrobić, to szansa na to, że będziemy w stanie regulować swoje emocje, jest dużo niższa. Ale jeżeli poznawczo przetworzymy, że „okej, to są emocje, one są bardzo silne, ale co do zasady jednak takie same jak wszystkie inne”, jesteśmy w stanie je regulować, czyli zrobić krok wstecz i spróbować krytycznie ocenić, czy chcemy wejść w relację z tym konkretnym człowiekiem.
Co dzieje się wtedy w mózgu?
Badania pokazują, że celowe odwracanie uwagi od czegoś, co wywołuje silne emocje, jest odzwierciedlone w pracy struktur mózgu, na przykład kory przedczołowej i kory zakrętu obręczy, które odpowiadają za kontrolę naszych emocji i myślenie krytyczne. Nie bez powodu najburzliwsze zakochania zazwyczaj przeżywamy w młodości. To m.in. dlatego, że na tym etapie te struktury mózgu nie są jeszcze w pełni wykształcone.
Możemy się odkochać, mimo pierwszego zauroczenia?
Ależ naturalnie! Pamiętajmy, że to, na co zwracamy uwagę, przybiera na znaczeniu. Jeżeli nie będziemy koncentrowali się tylko na obiekcie uczuć, mamy większe szanse, żeby nasze emocje regulować. To, czy nieustannie myślimy o tej osobie, czy szukamy o niej informacji, często z nią przebywamy, ma ogromne znaczenie. Jeżeli nie chcemy stracić kontroli, ważne jest, żeby nie koncentrować się wyłącznie na partnerze, ale też uczestniczyć w innych częściach swojego życia. To równoważy perspektywę.
Wielu z nas ma pewien tzw. typ idealny partnera. Czy zakochujemy się w osobach właśnie w tym typie, ponieważ fantazjując, tworzymy konkretne ścieżki neuronalne w naszym mózgu?
Zacznijmy od tego, że wyidealizowanie potencjalnego partnera nie jest zawieszone w próżni. Te preferencje są kształtowane przez nasze środowisko i doświadczenia. Jeżeli uważam, że coś jest istotne w moim życiu, cenię jakieś cechy w ludziach, to w naturalny sposób będzie to dla mnie bardziej atrakcyjnie. Wcześniejsze nastawienie ogromnie się więc liczy. Ono będzie kształtowało to, co zauważamy, na co jesteśmy uwrażliwieni i czego aktywnie poszukujemy. Innymi słowy, to, jakiego partnera chcielibyśmy, jest często spójne z tym, jacy jesteśmy, i z naszym systemem wartości.
To zatem mit, że przeciwieństwa się przyciągają?
Myślę, że nie ma tutaj jednoznacznej odpowiedzi. Myślę, że szukamy ludzi, którzy są podobni do nas, ale – jak pokazują dane – jednocześnie takich, którzy „zaspokoją” nasze konkretne potrzeby. Jeżeli mamy na przykład dużą potrzebę bezpieczeństwa i uważamy, że nie jesteśmy w stanie sami jej zrealizować, szukamy kogoś, kto nam to zapewni. Czyli potencjalny partner będzie w pewnym sensie przeciwieństwem nas.
Czy tworzenie tego typu idealnego ma sens?
Badania Sandry Murray i współpracowników z lat 90. pokazują, że jeśli ocenia się swojego partnera lepiej, niż obiektywnie on wypada, to relacja jest szczęśliwsza. Wygląda więc na to, że przecenianie partnera jest korelatem stabilności związku. Naturalnie szukamy takich osób, o których dobrze myślimy. Pamiętajmy jednak, że ten typ idealny może przynieść nam więcej szkody niż pożytku.
Bo istnieje małe prawdopodobieństwo, że spotkamy kogoś, kto sprosta naszym wymaganiom?
Tak, a ponadto – z punktu widzenia funkcjonowania układu nerwowego. Jeżeli oczekujemy bowiem, że otrzymamy coś ważnego dla nas, a tak się nie dzieje, przeżywamy to jako stratę. Działa tu m.in. dopamina, która uczestniczy w kodowaniu informacji o nagrodach. Przyjrzyjmy się w jaki sposób. Jeżeli w danej sytuacji spodziewamy się, że stanie się coś przyjemnego, to dopamina wcale nie jest wydzielana jedynie wtedy, kiedy konsumujemy nagrodę – na przykład jemy coś smacznego czy bierzemy za rękę kogoś dla nas atrakcyjnego – ale dużo wcześniej, właśnie na etapie tego „spodziewania się”.
Chcę zjeść pizzę i już w drodze do restauracji jestem „cała w dopaminie”, a gdy okazuje się, że jest ona zamknięta, przeżywam rozczarowanie.
W żargonie naukowym nazywamy to błędem predykcji. Analogicznie, jeżeli oczekuję od partnera czegoś pozytywnego, a to się nie dzieje, to odczuwam to tak, jakbym coś straciła. Dlatego uparte poszukiwanie ideału i porównywanie ludzi do wyidealizowanych wzorców zwykle nie kończy się dobrze i wywołuje poczucie zawodu.
Jakie mechanizmy rządzą wyborem partnera?
Prawda jest taka, że często wszystkim podobają się mniej więcej ci sami ludzie. Lgniemy do tych pięknych, imponujących, wyrazistych, o wysokim statusie społecznym albo komunikujących całym swoim jestestwem, że odpowiedzą na nasze potrzeby. Zwykle takie jednostki są obiektem westchnień bardzo wielu osób.
Dlaczego tak się dzieje?
U podłoża zachowań społecznych – a zachowania związane z doborem partnera również nimi są – leżą stare ewolucyjnie mechanizmy neuronalne. Ich kluczowe elementy pozostają w dużej mierze wspólne dla wszystkich ssaków żyjących w grupach, co oznacza, że mają dobre 300 milionów lat. Te mechanizmy są w nas mocno zakorzenione i relatywnie trudno jest je regulować. Zawsze będą nam się podobali ci, którzy cieszą się społecznym prestiżem, którzy potencjalnie oferują bezpieczne przetrwanie potomstwa, i ci, którzy podobają się innym. Dlatego że daje to większe szanse na sukces ewolucyjny.
Biologia to jedno, a jakie inne mechanizmy wchodzą w grę?
Wszystko, co robimy, jest głęboko zakotwiczone w naszej biologicznej naturze. Jednym z kluczowych w tym kontekście mechanizmów jest podążanie za tym, co niedostępne, trudne do zdobycia – zwykle tego typu zasoby są cenne. Dotyczy to także potencjalnego partnera.
W naukach behawioralnych niepewność dostępu do tego, co dla nas ważne, nazywamy nieregularnym rozkładem wzmocnień. Czyli pójdę do restauracji i raz dostanę ulubioną pizzę, a innym razem jej nie będzie. A najgorzej jeżeli to się dzieje w sposób nieprzewidywalny – nie wiadomo, kiedy ta „nagroda” będzie dla mnie dostępna. Badania pokazują wyraźnie, że niedostępność partnera – czasem jest, czasem go nie ma, trudno go spotkać – skutecznie krystalizuje wzorce zachowania związane z dążeniem do bycia z kimś. To wywołuje w nas silniejszą motywację niż regularna, przewidywalna obecność jakiejś osoby w naszym środowisku.
Czytaj też: Mężczyzna niedostępny emocjonalnie – dlaczego wchodzimy z nim w toksyczną relację?
Na ile ważny jest wzorzec pierwszej miłości czy rodziny, w której się wychowaliśmy? Wybieramy wciąż takich samych ludzi, bo znamy ich „instrukcję obsługi”?
To, o co pani pyta, ma związek z tzw. efektem zakotwiczenia. Gdy znajdujemy się w nowej sytuacji, której nie mamy jak odnieść do naszych wcześniejszych doświadczeń, zwykle mamy niewygórowane oczekiwania. Ale jeżeli mamy do czynienia z punktem odniesienia w postaci pierwszego partnera, który często we wspomnieniach wydaje się wspaniały – bo jak mówiłyśmy, pierwsze miłości są często bardzo silne – to kolejny partner nie wydaje się już tak ekscytujący. Układ nerwowy odnotowuje wynik tego porównania jako stratę. Efekt zakotwiczenia sprawia, że oscylujemy poznawczo wokół tego, co spodziewane. Zawsze to, co mamy, będziemy odnosić do tego, co już znamy.
Nawet jeśli to coś jest dla nas destrukcyjne?
Po pierwsze, to, że świadomie identyfikujemy coś jako destrukcyjne, wcale nie znaczy, że nie będziemy do tego dążyć. To zjawisko ujawnia się w pełni, kiedy próbujemy pozbyć się niechcianych nawyków – często jest to trudne, choć racjonalnie wiemy, że nam szkodzi.
Po drugie, to, co znane, jest bezpieczne. Jako organizmy biologiczne kierujemy się podstawową zasadą: żeby przetrwać, musimy być bezpieczni. U wszystkich gatunków ssaków występuje neofobia, czyli lęk czy też ostrożność w zetknięciu z nowością. Lepiej przecież zjeść 10 razy to samo, zamiast sięgnąć po coś nowego i się zatruć. Dlatego w pewien sposób bezpieczniej jest wejść w relację z kimś o usposobieniu, które znamy, mimo że ten ktoś ma wiele wad czy wręcz nas krzywdzi, bo przynajmniej wiemy, czego się spodziewać. Nowe relacje wymagają ryzyka, czyli otwarcia się na sytuację, w której naruszone zostanie nasze bezpieczeństwo.
Jak się przed tym chronić?
Ludzie mocno różnią się pod względem tego, jak awersyjne jest dla nich ryzyko. Ci, którzy mają większą do niego skłonność, będą bardziej skorzy, żeby eksplorować nowe, nieznane, z mniejszym dla siebie obciążeniem. Natomiast osoby, które mają tendencję do trwania w tym, co bezpieczne, będą z większym prawdopodobieństwem wchodzić w relacje dla siebie niekorzystne, jeżeli tylko takie dotąd znały.
Ale to chyba nie jest deterministyczne?
Na szczęście nasz mózg jest z natury plastyczny i tak jak nad każdym zachowaniem, nad tym także można pracować. Pomocna jest umiejętność regulacji emocji oraz otaczanie się ludźmi, których uważamy za wartościowych, którzy mogą wnieść do naszego życia dobre doświadczenia. Przebywanie z takimi osobami buduje w nas pozytywne asocjacje, które sprawią, że łatwiej nam poszukiwać tego typu wzorców także w potencjalnym partnerze.
Alicja Puścian, dr nauk biologicznych, neuronaukowczyni, popularyzatorka nauki, ambasadorka Polsko-Amerykańskiej Komisji Fulbrighta. Związana z Instytutem Biologii Doświadczalnej im. M. Nenckiego Polskiej Akademii Nauk, gdzie prowadzi interdyscyplinarne badania z pogranicza neurobiologii, psychologii i analizy behawioralnej. Rozwija ścieżkę badawczą neuroekonomii.