„Bycie zależnym od akceptacji – tak zależnym, że poświęcamy cały swój czas, energię i osobiste preferencje, aby ją uzyskać – niszczy życie” - pisze Martha Beck, dr nauk humanistycznych i trenerka osobista. Skąd się w nas bierze ta nadmierna troska o opinię innych na nasz temat? Co nam to daje, a co zabiera? I wreszcie, czy to można kontrolować?
Dlaczego tak bardzo przejmujemy się tym, co myślą o nas ludzie wokół? Odpowiedź wydaje się prosta – bo chcemy być akceptowani, a nie wykluczani poza nawias w razie negatywnej oceny. Idąc jednak krok dalej, można postawić sobie pytanie, do czego w gruncie rzeczy potrzebna nam akceptacja? Oczywiście do tego, byśmy czuli się istotną częścią społeczności, ale to zjawisko ma dużo głębsze wytłumaczenie, którego korzenie sięgają 50 milionów lat wstecz.
Życie naszych przodków w dużej mierze zależało od przynależności do grupy. To współpraca pomiędzy jednostkami warunkowała przetrwanie. By zdobywać pożywienie, ogrzewać się czy wreszcie nie zostać pożartym przez tygrysa szablozębnego, należało współpracować. Ten, kto nie pasował do „stada”, był uważany za zagrożenie, a to oznaczało samotną walkę z przeciwnościami losu i wyzwaniami, czyli w praktyce – śmierć głodową lub stanie się obiadem dla drapieżnika. W społecznościach pierwotnych te jednostki, które potrafiły działać kolektywnie i tworzyć silne więzi, były postrzegane jako bardziej charyzmatyczne, a tym samym atrakcyjniejsze z punktu widzenia prokreacji. Opłacało się więc pasować do grupy z szeregu naprawdę istotnych powodów.
Dziś naszej potrzeby akceptacji nie napędzają już tylko atawizmy, takie jak choćby głód. Nie potrzebujemy też mierzyć się z drapieżcami w drodze po zakupy. A jednak potrzeba akceptacji nadal jest w nas silna, co wielokrotnie sprawia, że skłonni jesteśmy zrobić wiele, by na nią zasłużyć – także wbrew sobie. Stajemy się nieautentyczni, by zostać zaakceptowanymi. Odgrywamy role, przywdziewamy maski, udajemy, by sprostać oczekiwaniom innych, przez których jesteśmy bezustannie oceniani. Brawurowo z tym tragicznym konfliktem mierzył się egzystencjalista Jean Paul Sartre, który w dramacie „Przy drzwiach zamkniętych” sformułował ponurą diagnozę rzeczywistości i kondycji człowieka: „piekło to inni”. To właśnie obecność i ocena innych determinuje nasze życie, to ona sprawia, że dokonujemy nie swoich wyborów, wcielamy się w role, w których nie czujemy się sobą, rezygnujemy z wolności i autonomii, tworząc fałszywy obraz siebie. Przyjmując tę wizję, w której absolutnie każdy człowiek pogrążony jest w cierpieniu z tytułu tego konfliktu i skazany na życie, w którym obecność innych staje się niekończącą się torturą, można by w zasadzie ani nie pisać (w moim przypadku), ani nie czytać (w twoim) dalej tego tekstu. Jak to dobrze, że z egzystencjalistami nie trzeba się zgadzać!
Prawda jest taka, że jesteśmy od dziecka szkoleni do nadmiernego przejmowania się tym, co myślą o nas inni. „Nie trzymaj łokci na stole, pani pomyśli, że jesteś niewychowany!”, „Coś ty na siebie włożyła? Zaraz sąsiedzi zaczną gadać, że jestem beznadziejną matką!” - takie komunikaty pamięta pewnie każdy z nas. Z jednej strony to oczywiście jest ważne – nie sposób funkcjonować w społeczeństwie, nie respektując pewnych norm i zasad i zupełnie lekce sobie ważąc wszelkie zewnętrzne sygnały – o ile oczywiście nie jest się pustelnikiem. Z drugiej jednak, uczymy się w ten sposób bardziej zwracać uwagę na to, co na zewnątrz, niż na to, co mamy w sobie, choćby na intuicję. Działając zawsze tak, by inni nie mieli podstaw myśleć o nas źle, a więc i źle nas ocenić, możemy zupełnie nieświadomie stracić kontakt z wewnętrznym ja, z jakąś prawdą o sobie, z tym, co czyni nas autentycznymi.
Jest i takie zagrożenie, że swoją wartość jako człowieka będziemy oceniać tylko na podstawie walidacji zewnętrznej, co oznacza „czuję się o tyle wartościowy, o ile inni oceniają mnie dobrze”. To z kolei powoduje, że wchodząc w interakcje społeczne swoje zachowania i wypowiedzi traktujemy jako środki do wywoływania określonej reakcji otoczenia (aprobaty), nie zaś jako sposób na wyrażenie siebie.
Dobrze mieć świadomość, że możemy przynajmniej w pewnym stopniu kontrolować to, jak bardzo przejmujemy się opiniami innych, i w razie potrzeby stosować pewne techniki, by sobie z tym poradzić.
Każdy woli, by ludzie myśleli o nim w superlatywach niż oceniali go źle, bo to zawsze rodzi ryzyko wykluczenia. Nie jest niczym złym sam fakt, że zależy ci na opinii innych, dopóki z tego powodu nie czujesz dyskomfortu wynikającego w dużej mierze z tego, że zmieniasz się, dostosowujesz do oczekiwań, a nie czujesz na to wewnętrznej zgody, robisz to wbrew sobie. Niebezpieczny nie jest sam fakt zatroskania o to, co pomyślą inni, a uzależnienie poczucia własnej wartości od ich aprobaty. Warto pamiętać, że jest i drugi koniec kija – to arogancja, a więc manifestowanie wysokiego mniemania o sobie połączone z pogardą lub lekceważącym stosunkiem do innych, kompletne, ostentacyjne ich ignorowanie. Żadna z tych skrajności nie służy dobrostanowi. Tu chodzi o rodzaj równowagi – przynajmniej względnej harmonii pomiędzy tym, co mieszka wewnątrz nas, a tym, co pokazujemy na zewnątrz.
Czytaj także: Na czym polega prawdziwa konstruktywna krytyka?
Jeśli po to, by zadowolić innych, a kosztem własnego poczucia spełnienia i szczęścia, często zmieniasz: poglądy, podstawowy system wartości, plany dotyczące przyszłości, towarzystwo, z którym spędzasz czas, swój wygląd, zawodowe cele i pasje, jest spora szansa, że przejmujesz się nadmiernie. Każdy ma prawo się zmieniać, ewoluować – także pod wpływem innych ludzi i nie ma w tym niczego złego, człowiek potrzebuje się rozwijać. Chodzi o to, by dzięki innym zmieniać się dla siebie, a nie wyłącznie po to, by dostąpić zaszczytu spełnienia cudzych oczekiwań. Przykłady takich sytuacji można by mnożyć.
To będzie choćby rezygnacja z wymarzonych studiów na wydziale historii sztuki na rzecz merketingu, który wymyślili dla ciebie rodzice, twierdząc, że uważali cię za bardziej ambitną. To sytuacja, w której czujesz się najpiękniejszą kobietą na globie, dopóki twój partner tak właśnie uważa. Brak pochwał i aprobaty to automatycznie zjazd samooceny o dziesięć stopni w dół. Jeżeli przechodzisz w życiu fatalny czas, twoje małżeństwo się sypie, jesteś na rozdrożu, ale – tylko po to, by inni pomyśleli, że jesteś superszczęśliwa – wrzucasz na Fejsa kipiące optymizmem foty z poprzednich rodzinnych wakacji, tyle że z aktualną datą, też powinna ci się zapalić czerwona lampka. Tak jak wtedy, gdy kupujesz samochód, na który cię nie stać, tylko po to, by znajomi czy sąsiedzi nie mogli sobie pomyśleć: „no cóż, ona to sobie jakoś w tym życiu nie radzi”.
Jeśli przyłapujesz się często na tym, że twoją głowę wypełnia nadmierna obawa o to co o tobie pomyślą inni, albo – co gorsza – większość działań, jakie podejmujesz, poglądów, jakie wygłaszasz, wartości, jakimi kierujesz się w życiu, jest podyktowana opinią innych, a nie wynika z twojego wewnętrznego kompasu, możesz zrobić kilka rzeczy, by sobie pomóc. Istnieją pewne strategie, które pomogą ci się od tego uwolnić, w psychologii nazywane kontrolami mentalnymi. To trochę tak, jakbyś raz na jakiś czas naciskała przycisk „sprawdzam” i przyglądała się myślom, które pojawiają się na ten temat w twojej głowie, a potem poddawała je weryfikacji z korzyścią dla siebie.
Czy jesteś obiektywna w tym, co podejrzewasz na temat czyjejś opinii? Bardzo często obawiamy się nie faktycznej oceny czy realnej opinii na nasz temat, a własnych na ten temat domysłów. Mówiąc wprost: bardziej boisz się tego, co pomyślałaś, że Baśka może o tobie pomyśleć, niż tego, co Baśka faktycznie sobie myśli. Generalnie mamy dendencję do przeceniania ilości czasu, jaką inni ludzie przeznaczają na rozmyślanie na nasz temat. Oni naprawdę w gruncie rzeczy bardziej myślą o… sobie. Są zajęci swoimi sprawami, pochłonięci swoim życiem i wszelkimi wyzwaniami, a nam często się wydaje, że nic innego nie robią, tylko rozmyślają o nas – oczywiście rozmyślają źle. Uświadomienie sobie faktu, że najpewniej co najmniej połowa naszych obaw dotyczy wyłącznie naszych wyobrażeń na ten temat, a nie realnej sytuacji, jest uwalniające.
Jak duży wpływ na twoje życie ma osoba, opinii której tak się obawiasz? Jasne że opinie bliskich nam osób dobrze brać pod uwagę i liczyć się z nimi, bo uwzględnianie ich w zdrowych propozycjach do własnych osądów służy utrzymaniu więzi. Ale – litości – już zadręczanie się tym, co pomyśli sobie stryjeczna siostra brata drugiej żony twojego kuzyna o tym, że na weselu zjawiłaś się sama, nie ma większego sensu, bo ta opinia ma na twoje życie mniej więcej taki wpływ jak to, że w tej chwili pada deszcz w Nowej Zelandii... Po prostu dobrze się zastanów się, czyja opinia naprawdę jest warta poświęcania jej czasu i energii, a czyją możesz sobie spokojnie odpuścić.
Co musiałabyś zrobić, by zmienić opinię tej osoby i czy nie byłoby to działanie wbrew sobie? To jest szacowanie kosztów. Jeśli czujesz, że czyjaś opinia jest dla ciebie ważna, ale jednocześnie zmiana, jakiej musiałabyś dokonać, by ją zmienić na korzyść, wymagałaby zrobienia czegoś wbrew wyznawanym wartościom, zastanów się, czy warto. Dołóż do tego pytanie, jakie znaczenie dla ciebie będzie miało to, co myśli dana osoba, za tydzień, miesiąc, rok, pięć lat? Czy warto nadać temu priorytet?
Czytaj także: Wartości – jak odnaleźć swój wewnętrzny drogowskaz
Przypominaj sobie, że spełnianie oczekiwań nie jest jedyną rzeczą, za jaką cenią nas inni ludzie. To bardzo proste, a jednak odkrywcze: ludzie szanują nas także za wyznaczanie granic, za jasne i pełne zaangażowania wyrażanie swoich celów i aspiracji, za odwagę podejmowania decyzji zgodnych ze sobą.
Wychodzenie z pętli nadmiernego przejmowania się opiniami innych ludzi nie jest łatwe. Choćby dlatego, że mamy ten nieszczęsny nawyk (i nie do końca nasza to wina), że oddajemy w ręce innych odpowiedzialność za nasze samopoczucie, bo akceptację postrzegamy jako nagrodę, której domaga się nasz mózg. Da się jednak z tym zmierzyć, powoli, krok po kroku łapać coraz większy dystans to wszystkich tych oczekiwań i osądów, którymi raczeni jesteśmy na co dzień. Warto próbować, bo, jak pisał Steve Jobs: „Twój czas jest ograniczony, więc nie marnuj go na życie cudzym życiem. Nie daj się złapać w pułapkę dogmatu — który polega na życiu z wynikami cudzych myśli. Nie pozwól, aby hałas opinii innych zagłuszył twój wewnętrzny głos. I co najważniejsze, miej odwagę podążać za swoim sercem i intuicją. One jakoś już wiedzą, kim naprawdę chcesz się stać. Wszystko inne jest drugorzędne”.