1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Pracuj nad głosem i odzyskaj kontakt ze swoim wewnętrznym dzieckiem

Pracując z głosem, automatycznie pracujemy z naszym wewnętrznym dzieckiem. Mówienie na głos ma bowiem duże znaczenie terapeutyczne, ponieważ to, co wypowiedziane, staje się rzeczywistością. (Fot. iStock)
Pracując z głosem, automatycznie pracujemy z naszym wewnętrznym dzieckiem. Mówienie na głos ma bowiem duże znaczenie terapeutyczne, ponieważ to, co wypowiedziane, staje się rzeczywistością. (Fot. iStock)
Osoby, które nie lubią swojego głosu, najczęściej nie lubią siebie – mówi Aneta Łastik, pieśniarka i pedagog. Jej zdaniem praca nad głosem pozwala odzyskać samoświadomość i odnaleźć kontakt z wewnętrznym dzieckiem.

Na co zwraca Pani uwagę, słuchając, jak ktoś śpiewa?
Dla mnie ważne jest, by dźwięk wyrażał człowieka, był jego kartą wizytową. Głos sięga dalej niż ręka, nawet dalej niż nasz wzrok. Każdy człowiek ma takie dni, kiedy czuje, że nie powinien do nikogo dzwonić, bo nic nie załatwi albo jeszcze z kimś się pokłóci. A następnego dnia załatwi wszystko. Wiemy, kiedy czujemy się nieswojo, i słychać to w naszym głosie. Od artysty, piosenkarza czy aktora oczekuję tego, by swoim słowem zabrał mnie w jakąś podróż. Jak Derek Jacobi, którego miałam ogromną przyjemność oglądać na deskach londyńskiego teatru. Aby tak działać na ludzi, trzeba wiedzieć, kim się jest. Dziś wszystko jest tak ujednolicone, że nie wiemy, kto gra czy śpiewa. Jakby to powiedziała Halina Mikołajska: gdy jest na scenie osobowość, to nawet jeżeli nie zna kunsztu aktorskiego, robi wrażenie. Natomiast gdy człowiek pozbawiony silnej, wyraźnej osobowości ZACHOWUJE SIĘ na scenie, zamiast grać – to jest koszmar. Mnie się wydaje, że większość dzisiejszych artystów „się zachowuje”, a nie JEST wielkimi osobowościami.

Jak wpadła Pani na pomysł metody pracy z głosem?
Najpierw przeżyłam osobiste doświadczenie. Moje ciało buntowało się przeciwko temu, co robili w szkole profesorzy, ćwicząc mnie na sopran koloraturowy, ale nie było wtedy kultury słuchania własnego ciała. Szczęśliwie nie byłam zbyt solidna w tych ćwiczeniach i dzięki temu nie zniszczyłam sobie głosu doszczętnie, bo – jak się później okazało – sopranem to ja nie byłam i nie będę. Niemniej jednak wyuczona całkiem nieźle śpiewałam i wszystkim się podobało, tylko nie mnie. Nie mogłam zrozumieć dlaczego. Kilka lat potem, kiedy już odnalazłam swój głos, zaczęłam zauważać, że ma on wiele wspólnego z emocjami i wewnętrznymi blokadami. Wspomnę, że moją pierwszą pasją jest praca pedagogiczna. Swoistym objawieniem było, kiedy podczas ćwiczeń z pewną Francuzką, która strasznie forsowała głos, nagle, pod wpływem impulsu, powiedziałam jej: „Potraktuj swój głos, jakby to było dziecko. Najpierw go poobserwuj, naucz się go, a potem możesz z nim coś zrobić”. I ona jakoś „zaskoczyła” – to, co z niej wyszło, było bardzo pięknym dźwiękiem, pojawiło się też wzruszenie. Zapytałam ją wtedy: „Kto tak cię ciągle goni?”. Odpowiedziała: „Moja mama”.

Podobnie było z pewnym Brazylijczykiem, który był postawnym, silnym mężczyzną, ale mówił bardzo cicho i na dodatek fałszował. Pod koniec trzeciej lekcji spytałam go, co robi ze swoją agresją. Oburzył się: „Ależ ja w ogóle nie jestem agresywny!”. Powiedziałam mu, że przecież stopni z zachowania nie stawiam, pytam tylko o emocje. On na to, że jego nie można prowokować, bo potrafi być bardzo wybuchowy. Spytałam, skąd o tym wie. Kiedy po raz pierwszy coś takiego mu się zdarzyło? Okazało się, że było to dawno, w dzieciństwie – za wybuch agresji został przykładnie ukarany. Przypuszczam, że od tego czasu postanowił być takim właśnie grzecznym chłopcem, z wiecznym, uspokajającym uśmiechem na ustach, co spowodowało, że wokal miał za wysoki jak na swoją posturę. Ponieważ bał się swojego głosu (pewnie wtedy, w dzieciństwie, strasznie krzyczał), więc instynktownie go schował. Oczywiście wszystko to działo się nieświadomie. Kiedy mi to opowiadał, nie wierzyłam własnym uszom, bo jego głos się naturalnie obniżał. Porozmawialiśmy chwilę o tym, jak wielką krzywdę zrobili mu rodzice, tłumiąc jego naturalny głos i osobowość. Poradziłam mu, by zaczął wyrażać głosem swoje emocje oraz uprzedzał nim o niebezpieczeństwie wejścia z nim w konflikt.

Inna moja uczennica pochodziła z arystokratycznej rodziny i też potwornie fałszowała. Już podczas pierwszego spotkania powiedziałam jej, że jest fałszywa – nie w znaczeniu „kłamliwa”, ale w takim, że ma w sobie „niechciane” cechy, których najprawdopodobniej nie lubią także jej rodzice, i nie dopuszcza ich do głosu. W związku z czym nie może się w pełni wyrazić i dlatego fałszuje. Zamiast obrazić się, powiedziała: „Coś w tym jest”. O tym, co było dalej, opowiadam w książce.

I tak utwierdziłam się w przekonaniu, że pracując z głosem, automatycznie pracujemy z naszym wewnętrznym dzieckiem.

Pisze Pani w książkach, że każdy może się nauczyć śpiewać, choć nie każdy może być artystą. Co z osobami, które nie chcą śpiewać, nawet podczas rodzinnych spotkań?
Zapewne w dzieciństwie usłyszały, że słoń nadepnął im na ucho. To jest straszne, bo zamyka dziecku głos na bardzo długo, a prawdy medyczne i fizjologiczne mówią, że im wcześniej dziecko jest włączone w świat dźwięków, tym szybciej rozwija mu się mózg. W niektórych domach rodzice uciszali dzieci, bo nie chcieli hałasu. Nic jednak nie usprawiedliwia tego, by mówić małemu człowiekowi, słusznie czy nie: „Nie śpiewaj, bo fałszujesz”. Głos to bardzo intymna sprawa. Jeśli mamy z nim problem, warto zastanowić się, kto i kiedy go nam zabrał, i ponownie przywrócić go wewnętrznemu dziecku. I pozwolić mu, by fałszowało.

Pracowałam kiedyś z bliźniakami. Jednego z nich mama wiecznie uciszała, bo fałszował. Pewnego razu powiedziałam mu: „Twoja mama się nie zna na śpiewaniu, ja się znam. Zaśpiewaj mi to na ucho”. Proszę wierzyć lub nie, ale kiedy się rozluźnił, nie było w tym ani nuty fałszu. Potem, gdy grał na fortepianie, miał śpiewać to, co gra, i nucić – i naprawdę całe partie wykonywał poprawnie. Nigdy nie zostanie śpiewakiem, ale przynajmniej nie będzie się bał zaśpiewać kołysanki swojemu dziecku. Śpiewając, bardzo się obnażamy, a jeśli ktoś nas za to skrytykuje, gdy jesteśmy w okresie kształtowania się, to w przyszłości nie będziemy pewnie próbować.

Pracując nad sobą, można poprawić też swój głos?
Ja proponuję pracę ze swoim wewnętrznym dzieckiem polegającą na tym, by mówić do niego na głos. Dziecko to dla mnie sfera uczuć, a rodzic to poczucie odpowiedzialności i logiki. Dając głos dziecku, pracujemy nad sobą, ale też nad własnym głosem. Staje się on bardziej prawdziwy.

Chciałam powiedzieć tu o jednej bardzo ważnej sprawie. Otóż wiele terapii dotyczących pracy z wewnętrznym dzieckiem zmusza ludzi do wybaczania. Nie tylko ja się z tym nie zgadzam. Uważam, że bezapelacyjnie trzeba wybaczyć samemu sobie, a nie zgadzam się z tym, że zawsze trzeba przebaczyć innym. Tyle razy słyszałam, że dziecko, które przeżyło straszne dzieciństwo, nawet nie dlatego, że rodzice byli potworami, ale że nie zauważyli jego wrażliwości, nie potrafili go kochać – że takie dziecko ma im wybaczyć. A jeśli nie potrafi? To, co się działo w dzieciństwie, upośledziło je na całe życie, dlaczego ma to wybaczać, jeśli nie może? W imię czego? Pamiętajmy, że oczy dziecka są na innej wysokości niż dorosłych i percepcja świata również. Powiem więcej: pracowałam też z rodzicami, którzy po latach chcieli odnowić kontakt z dzieckiem, które się od nich odwróciło. Wie pani, co mówi matka, która słyszy od własnego dziecka, co przez nią przeżyło w dzieciństwie? Mówi: „Ja sobie tego nigdy nie wybaczę”. I nie umiera od tego. To jest naturalny odruch zdrowo myślącego i czującego człowieka. Miłość dziecka do takiej matki nadal istnieje, tylko w innej formie. Poczucie bycia skrzywdzonym nie ma też po latach takiej temperatury, jak to się wszystkim wmawia. I wcale nie idzie się do piekła za to, że się nie potrafi wybaczyć rodzicom. Zresztą, jak można wybaczyć komuś w imieniu bezbronnego dziecka?

Dlaczego tak istotne jest, by do wewnętrznego dziecka mówić na głos?
Mówienie na głos ma większe terapeutyczne znaczenie. To, co wypowiedziane, staje się rzeczywistością. Przeprowadzone w Anglii badania udowadniają, że informacje przekazywane na głos trwalej zapisują się w pamięci. Słowo sytuuje. W głowie mamy wiele myśli, ale gdy próbujemy je ująć w słowa, nie zawsze jesteśmy w stanie. Dlatego, jeśli ktoś nie wie, co mówić do wewnętrznego dziecka, proponuję na początku, by mu powiedział: „Jesteś dla mnie najważniejsze, uczę się tobą zajmować i obiecuję ci, że nie dam cię skrzywdzić”. W 90 proc. jest to właśnie to, co nasze dziecko chce usłyszeć, ale nigdy nie słyszało. Nie da się w dwóch zdaniach opowiedzieć, jak to powinno wyglądać, ale myślę, że w moich książkach jest to pełniej wyjaśnione. Trzeba też samemu szukać pomysłów.

I mówić do innych w obronie swojego dziecka…
Zawsze. Na przykład: „Proszę mnie tak nie traktować. Nie pozwalam na to”. Mówienie w obronie dziecka to zawsze mówienie o jego odczuciach, a przez to, że emocje nie mają inteligencji, nie da się im zaprzeczyć. Dlatego, wypowiadając się w imieniu dziecka, nie mówimy: „Nie kochasz mnie”, tylko: „Nie czuję się kochana”. Kiedy mamy ważną sprawę do załatwienia i wiemy, że nie są nam potrzebne emocje, czyli dziecko, tylko rozum, mówimy dziecku: „Ty zostajesz w domu, a ja idę sama, bo to sprawa dla dorosłych”. Kiedy czeka nas decydująca rozmowa z ukochanym, a wiemy, że może nas „ponieść”, też pogadajmy z dzieckiem. „Wiem, że czujesz się skrzywdzone, ale on nie jest twoim ojcem, a ty już nie jesteś bezbronnym dzieckiem, bo ja jestem obok ciebie. Najważniejsze jest, czy nadal chcemy z nim być”. „Taaaak?!”, no to: „Zaraz znajdziemy sposób, by było dobrze, ja to załatwię, a ty nic nie mów, tylko ucz się. OK?”. I dziecko zrozumie.

Praca z wewnętrznym dzieckiem

Etap I : Rozpoznanie. Reagujemy dzieckiem, gdy:

  • mówimy: „Wiedziałam, że tak będzie”, „Mam dwie lewe ręce”, „Ze mną zawsze tak jest”, a przede wszystkim: „Rodzice mieli rację, jestem do niczego”;
  • działamy pod wpływem emocji, spontanicznie;
  • w obliczu ryzykownego planu czy nowych możliwości coś w środku mówi nam, że nie damy rady, że za wcześnie na sukces;
  • czekamy – chodzi tu o uczucie bezradności, czyli pozostawanie w sytuacji, na którą nie mamy wpływu, np. czekanie na czyjś telefon;
  • chronimy najbliższych przed naszymi problemami. Często jest to wyniesione z domu, w którym dorośli nie umieli rozmawiać o problemach, panikowali i zawsze spodziewali się najgorszego;
  • kiedy nie mamy wątpliwości, jak powinniśmy postąpić, a coś nas zmusza, by uczynić inaczej – i robimy coś, o czym wiemy, że nie powinniśmy.

Etap II: Rozmowa z dzieckiem. Należy wyobrażać je sobie jako prawdziwe małe dziecko, a siebie jako troskliwą mamę. Ustaw w widocznym miejscu swoje zdjęcia z dzieciństwa. Reaguj za każdym razem, gdy odezwie się w tobie głos wewnętrznego dziecka. Mów na głos, spokojnie, nigdy go nie krytykuj. Jeśli zdarzy ci się powiedzieć do dziecka, że zachowało się głupio lub nierozsądnie, powinnaś je za to przeprosić.

Etap III: List do rodziców. Jest to list podsumowujący lata dzieciństwa z informacją, że odtąd bierze się życie w swoje ręce. List taki warto napisać niezależnie od tego, czy rodzice żyją, czy już nie. Można go do nich wysłać lub nie. Najważniejsze to nie czekać na odpowiedź, bo wtedy znowu stawiamy się w roli dziecka.

Etap IV: Zmiana schematu wiecznego czekania. Działanie ma sens tylko wtedy, gdy dotyczy sprawy, na którą mamy wpływ. O wszystkim, co jest poza naszym wpływem, powinno się od razu zapominać, np. po napisaniu i wysłaniu CV należy od razu zabrać się za pisanie oferty gdzie indziej. Należy nauczyć się też informowania o własnych potrzebach. Tylko rodzic (czyli ty) powinien się domyślać, o co chodzi rziecku, nikt więcej. Gdy rozpozna się potrzeby uczuciowe rziecka, można im zadośćuczynić.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze