1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Strata może być okazją do rozwoju – przekonuje Katarzyna Miller

„Tracimy po to, żeby zyskać. Albo by dostać coś innego. Na tym polega rozwój” – przekonuje Katarzyna Miller. (Fot. iStock)
„Tracimy po to, żeby zyskać. Albo by dostać coś innego. Na tym polega rozwój” – przekonuje Katarzyna Miller. (Fot. iStock)
Rozstanie, pierwsza zmarszczka na czole, ale też utrata pracy, przyjaźni czy dobrego zdania o sobie – wszystkie bolą i z każdą trudno się pogodzić. Jak przechodzić nad nimi do porządku, ale też jak przeżywać je tak, by nas rozwijały – pytamy psychoterapeutkę Katarzynę Miller.

Lekcje, które przynoszą nam życiowe straty, są chyba najdotkliwsze ze wszystkich. Najtrudniej się z nimi pogodzić.
Na pewno nie należą one do najłatwiejszych. (śmiech) Bo gdy coś nam dobrze idzie albo gdy do czegoś się przyzwyczaimy i to polubimy, gdy będzie się nam wydawało takie „nasze”, a to coś nagle odpływa – jest nam najbardziej przykro. Na przykład jakaś znajomość, miłość, przyjaźń albo cudowne wakacje czy praca, która sprawiała nam frajdę. Taka to już ludzka przypadłość, że kiedy coś nam się nie podoba, to chcemy, by jak najszybciej minęło, w odwrotnej sytuacji – czas mógłby stanąć w miejscu. Chcielibyśmy, by nam wiecznie było miło, słodko i wygodnie, zapominając, że jakby coś trwało bez przerwy, to pewnie przestałoby być takie słodkie. Poza tym to właśnie dzięki zmianom życie jest ciekawe i różnorodne. I do tego tak pięknie ułożone, że na każdym jego etapie coś innego jest dla nas dobre, po czym musi się wysycić i minąć, by przejść w coś innego. Tracimy po to, żeby zyskać. Albo by dostać coś innego. Na tym polega rozwój. Niektórzy mówią na przykład: „Ach, gdyby tak na zawsze zostać dzieckiem…”. Po pierwsze, nie da się, a po drugie, po co? Jeśli zostaniesz dzieckiem wśród osób, które dojrzewają i rozkwitają, to będziesz, że tak się wyrażę, przygłupem.

Dzieci nie chcą zostać na zawsze dziećmi…
Im z kolei się wydaje, że dorosłym wszystko wolno i że są totalnie wolni. To jest jedno z większych złudzeń dzieciństwa. Dzieci nie znają żadnych ograniczeń, dlatego wychowanie ma ich między innymi tego nauczyć.

Można powiedzieć, że przekonanie, że nie ma żadnych ograniczeń, jest tym, co musimy w ciągu naszego życia utracić.
Właśnie tak. Bardzo polecam książkę Judith Viorst „To, co musimy utracić”, prześlicznie napisaną, która mnie bardzo ukoiła w tej sprawie. I w sprawie przemijania. Było tam takie świetne zdanie: „Miałaś kiedyś talię, teraz nie masz, ale masz za to coś innego”. Ja sama sobie kiedyś napisałam całą listę rzeczy, które zyskuję, stając się coraz bardziej dorosła i dojrzała.

I co się na niej znalazło?
Więcej spokoju, więcej cierpliwości, więcej szacunku od innych. Bardzo ważny był dla mnie moment, od którego starsze kobiety zaczęły mnie traktować jak równą sobie, a nie smarkulę. To cudowne, kiedy ludzie cię słuchają, gdy zaczynają się z tobą liczyć. I gdy sama czujesz, że można się z tobą liczyć, czyli wiesz, że masz swój głos i swoje zdanie. Z wiekiem zyskałam też pewność, że facetom mogę mówić to, co chcę, bo już się nie boję tego, jak mnie potraktują. Po iluś tam latach ucieszyłam się, że już się nie zakocham, czyli że nie wpadnę w ten nieprzytomny stan, w którym człowiek wyprawia same głupoty – za to wiem, kogo kochać i jak kochać. Stałam się mądrzejsza i bardziej tolerancyjna. Mniej rzeczy wyprowadza mnie z równowagi i przejmuję się tylko tymi, które naprawdę mają znaczenie.

Masz rację, warto zrobić sobie taką listę i przeciwstawić ją tej, którą wiecznie tworzymy w myślach, a na której wypisujemy to, co tracimy i z powodu czego cierpimy.
No, ale właśnie nie ma co cierpieć! Nie zmieścisz w tym samym miejscu wielu rzeczy naraz, bo zrobi się za ciasno. Musi się najpierw zwolnić trochę przestrzeni, by coś nowego przyszło. Musisz coś puścić, by coś złapać – nie chwycisz niczego, mając zaciśnięte pięści.

Taka wiedza też przychodzi z wiekiem…
Dlatego uważam, że upływ czasu i przemijanie są czymś wręcz fantastycznym! Przynoszą tyle dobrego, poszerzają nasze perspektywy. Sama chyba najbardziej ucieszyłam się z tego, że z wiekiem zaczęłam się robić cierpliwa. Dziś mogę sobie siąść, pooddychać i poczekać – co ma przyjść, to przyjdzie, co ma się zdarzyć, to się zdarzy. Powoli, spokojnie, w swoim czasie. Wielką ulgą było dla mnie odnalezienie w sobie pokory. I to też przyszło z wiekiem. Przedtem ciągle się musiałam stawiać, bić o coś, walczyć. Wreszcie zrozumiałam, że już nie muszę, a pewne rzeczy – jeśli je dobrze potraktuję – same się zrobią. Na przykład pierwsza utracona przyjaźń – nie miłość, przyjaźń – bardzo mnie bolała, jednak potem pomyślałam: „Boże, ale przecież ja nadal żyję. Wokół mnie jest tyle ciekawych ludzi, ja się jeszcze będę zaprzyjaźniać. Nie jestem w pustce”. To mi dało niesamowitą wolność. Oczywiście, że mi było żal, że coś się popsuło, że nie trwało tak długo, jak chciałam. Ale cóż, było dobre, aż się skończyło. Mogę iść dalej przed siebie i spotykać nowe osoby. Nie chodzi o to, że ludzi można wymieniać czy zamieniać na „nowe modele”, ale że jeśli potrzebujemy czegoś ważnego, to znajdziemy to albo będziemy umieli zbudować.

Tak, jak mówisz, i tak, jak pisze Judith Viorst, każda strata jest też zyskiem. Tylko od razu tego nie widzimy, bo na samym początku pojawia się właśnie pustka. Musi minąć trochę czasu, by się wypełniła.
Bardzo ważną regułą w życiu jest ta, że musisz przeżyć to, co cię spotyka. Musisz przeżyć i stratę, i ten późniejszy zysk. I to w takiej właśnie kolejności. Czyli najpierw trzeba zrobić coś na kształt pożegnania.

Najgorsza jest przerwa między pożegnaniem a pojawieniem się czegoś, co zapełni to miejsce. Może być chwilowa, kilkugodzinna, ale i kilkumiesięczna.
Albo jeszcze dłuższa… I wtedy trzeba ją wypełnić byciem ze sobą. To jest coś ogromnie ważnego. Bo to oznacza, że mimo że mnie coś opuściło, to ja siebie nie opuszczam. To, że skończyła się jakaś atrakcja, nie znaczy, że nic się nie dzieje, bo przecież ja nadal cały czas jestem. I jakieś życie wokół mnie też cały czas istnieje. A ja mam w nim uczestniczyć. To po pierwsze. Po drugie, przerwa to jest też część przedstawienia. Jest po to, by w kolejnym akcie pojawiły się nowe dekoracje, nowe wątki, nowe postaci.

Podczas przerw w teatrze jest tyle do zrobienia: toaleta, jedzenie, przechadzanie się korytarzem, pokazywanie się w nowej koafiurze…
Właśnie tak. Poza tym – kiedy śpisz, to przecież też żyjesz. I również jakiś proces w tobie zachodzi. Nie tylko biologiczny, ale i psychiczny. Dzięki temu budzisz się w określonym zdrowiu, nastroju czy z nowym pomysłem. Badania potwierdzają, że podczas tak zwanego nicnierobienia wpadamy na najwięcej pomysłów. I ja to znam z własnego doświadczenia!

Czyli nie bójmy się pustki w nas i wokół nas…
Nie bójmy się pustki, nie bójmy się strat. Oczywiście są takie straty, które muszą nas bardzo dotknąć. Rodziców mamy jednych i kiedy oni umierają, to umiera jakaś część nas. Wiemy, że nic już ich nam nie zwróci. I po to, by się z tym pogodzić, jest żałoba. Nie przypadkiem jest ona rytuałem – ludziom stwarza się warunki, by mogli ją odbyć. Co prawda dziś już nie chodzi się w czerni przez rok czy dwa, ale kiedyś się chodziło.

Spodobało mi się to, co powiedziała kiedyś moja rozmówczyni, że żałoba pokazuje: „Uważaj, teraz jestem krucha i delikatna, łatwo mnie zranić”.
To było piękne, bo otaczało osobę w cierpieniu parasolem ochronnym. I pokazywało, że w jej życiu nastąpiła tak istotna strata, że naprawdę ją boli. I trzeba to uszanować. Tego rytuału jest mi akurat bardzo szkoda.

Jako nastolatka tego nie rozumiałam, wydawało mi się, że żałoba to czasem taki przymus czy wymóg, że nie zawsze oddaje stan duszy, a narzuca sztywność. Coś w rodzaju Scarlett O’Hary, która chciała tańczyć na balu, ale nie mogła, bo nosiła żałobę.
Scarlett to akurat wyjątkowy przykład, bo niezbyt rozpaczała po swoich mężach…

Już bardziej po stracie swojej urody czy młodości, ale to też rozumiem, bo dla wielu kobiet to strata najdotkliwsza.
Są kobiety, które postrzegają ją wręcz za najgorszą. Ja uważam, że jeśli cieszyłaś się sobą i życiem, jeśli nie żałowałaś sobie w tym życiu i robiłaś to, na co mniej lub bardziej miałaś ochotę, to czego tu żałować? Masz wspomnienia i bogate doświadczenia – to coś w rodzaju skarbu na całe życie. No i przecież zawsze najciekawsze jest to, co się zdarzy dalej. Co jeszcze wymyślę, co jeszcze zrobię, czego się dowiem, komu pomogę, kto mnie zadziwi, zaciekawi. To może być też poznawanie nowych talentów, przestrzeni czy odkrywanie nowej wiedzy. Może z wiekiem moje ciało nie jest już tak szybkie, ale umysł jak najbardziej.

Judith Viorst pisze wprost, że straty są warunkiem dorastania. Określa nawet te, które są krokami milowymi naszego rozwoju i wchodzenia na kolejne etapy. Czyli najpierw musimy oddzielić się od bezpiecznego łona matki, potem utracić rodziców na wyłączność, by następnie stracić przekonanie o ich nieomylności…
I tym, że są zawsze dobrzy i zawsze cię kochają…

Kolejna ważna strata to pożegnanie z opiniami na swój temat, ze swoimi kolejnymi „ja”. Często to bardzo trudne, ale nieuniknione, zrozumieć, że akurat do tego się nie nadajemy albo że nie jesteśmy tacy dobrzy i szlachetni, jak nam się wydawało.
Jeżeli zrobię coś nie fair, to muszę to zdarzenie włączyć w swoją samoświadomość i wtedy daje mi to szansę, że może coś z tym zrobię, popracuję nad tym czy przynajmniej się zastanowię.

Każda dobrze przepracowana strata jest tak naprawdę punktem na naszej skali dojrzewania?
Tylko jeżeli przejdziemy z tym doświadczeniem dalej, bo jeśli będziemy się ciągle odwracać za siebie, narzekać i marudzić – nie dorośniemy, nie rozwiniemy się. Jest dużo strat, z którymi nic dobrego nie robimy. Takie straty nas nie wzmacniają i tak naprawdę niewiele uczą.

Są straty, co do których trzeba zakładać, że nastąpią, jak śmierć bliskich czy utrata młodości. Są te wynikające z tego, że czas pędzi do przodu, jak na przykład to, że tracimy odręczne pisanie na rzecz wstukiwania komunikatów na smartfonie…
Nikt nam nie zakazuje pisania odręcznego. Ja wiersze piszę tylko odręcznie.

Racja, to połowiczna strata – kiedy będziesz chciała wydać wiersze, to najwyżej je przepiszesz. Zmierzam do tego, że są też straty, które spadają na nas jak grom z jasnego nieba, które coś nam wręcz wydzierają.
Zwykle to ciężkie choroby, wypadki, wojny lub różne kataklizmy, niestety…

Są też straty zbyt silne, zbyt wczesne i zbyt gwałtowne dla nas na danym etapie. Jak sprawić, by jedne i drugie nie zmieniły się w traumę?
Wielką traumą może być przedwczesna utrata rodziców, podobnie jak molestowanie czy przemoc w wieku dziecięcym. Wtedy tracimy też dzieciństwo i niewinność. Jednak to nie sama trauma nas wykańcza, ale brak wsparcia, pomocy i możliwości odreagowania jej przy pomocy życzliwych ludzi wokół. Jeśli tego nie dostaliśmy, bywa, że nie ruszymy do przodu bez terapii. Terapia traumy w tej chwili to ważny światowy terapeutyczny trend.

Straty uczą nas chyba najbardziej tego, że nic nie jest dane nam na wieczność. To, że coś tracimy, jest najbardziej pewną rzeczą na świecie.
Stałą rzeczą jest strata, jak mówią, ale ona też nie dzieje się bez przerwy. Są długie okresy, kiedy coś trwa i trwa. I jeśli ważne dla nas jest poczucie bezpieczeństwa, to właśnie na tych okresach możemy je oprzeć.

Dużo się mówi o pokoleniu milenialsów, że zbyt często dokonują zmian i robią to bez żalu. Z jednej strony nie boją się tracić, ale z drugiej nie potrafią trwać.
Stają się płytcy, powierzchowni i narcystyczni – tak, też widzę taką tendencję. Żal ma ważne zadanie do wykonania – ma nas przygotować na coś nowego. Zamknąć jakiś etap. To nie ma być po wierzchu, to ma być przeżyte. Oczywiście trudno jest komuś, kto się bardzo mocno przywiązuje do ludzi, miejsc i sytuacji, ale z drugiej strony jakiś rodzaj powagi czy smutku po stracie musi być. Bo podkreśla ważność, istotność tego, co było. Warto za to podziękować.

To banał, ale często dopiero gdy coś tracimy, zdajemy sobie sprawę z tego, że było ważne.
Zgadza się. Nie bójmy się tego przyznać także przed sobą. Ale też nie myślmy o stracie jako o definitywnym końcu. Pewnie, że można sobie powiedzieć: „Byłam szczęśliwa, a teraz już nie będę”. Ale też są inne rodzaje szczęścia. Inne szczęście przeżywa kilkulatka, biegnąc po łące, inne trzydziestolatka, która znalazła ciekawą pracę lub odkryła swą seksualność, inne pięćdziesięciolatka, która otuliwszy się kocem, siada na fotelu z gorącą herbatą w dłoni i zabiera się do czytania Herberta. I te, i masa innych szczęść są warte tego, by je przeżyć.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze