1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Zespół Münchhausena. W jakim celu wywołujemy u siebie objawy choroby?

Zespół Münchhausena to zaburzenie, w którym osoba świadomie udaje lub wywołuje u siebie różne objawy chorobowe, aby wymusić proces diagnostyczny oraz terapeutyczny. (Fot. iStock)
Zespół Münchhausena to zaburzenie, w którym osoba świadomie udaje lub wywołuje u siebie różne objawy chorobowe, aby wymusić proces diagnostyczny oraz terapeutyczny. (Fot. iStock)
To częsty motyw w literaturze i filmach: ktoś pozoruje objawy chorobowe u siebie lub bliskiego, żeby trafić pod opiekę lekarza i zyskać jego uwagę. Jak mówi psychiatra Anna Rebeka Szczegielniak, zespół Münchhausena i jego zastępcza postać w praktyce są jednak trudne do zdiagnozowania.

Słyszałem o rodzicach, którzy zafałszowują wyniki badań swoich dzieci, dodając krew do moczu. Pewien rodzic oddawał do badania plwocinę pozyskaną od chorych na mukowiscydozę. Jaka jest przyczyna takich zachowań?
Tak jak w przypadku większości zaburzeń psychicznych, nie możemy mówić o jednej konkretnej i pewnej przyczynie, której bezpośrednim wynikiem będą podobne zachowania. Z opisu przypadków wnioskuję, że może chodzić o zastępczy zespół Münchhausena, który jest jednak bardzo rzadko brany pod uwagę w codziennej pracy psychiatry. Wymaga on bowiem najpierw wykluczenia obecności innego zaburzenia czy choroby psychicznej. Zwykle jego występowanie jest efektem nakładających się czynników genetycznych, predyspozycji psychologicznych, związanych m.in. z trudnością formowania zdrowej relacji z dzieckiem, oraz społecznych, które mogą być skutkiem dorastania w środowisku, gdzie jedynie choroba czy uraz gwarantowały zainteresowanie, okazywanie ciepłych uczuć i otoczenie opieką. Na rozwój patologii bardzo mocno wpływa też stres, szczególnie ten przewlekły, związany z problemami rodzinnymi czy ekonomicznymi. Ponadto wcześniejsze doświadczenia poważnej choroby czy śmierci rodzica lub opiekuna, a także traumatyczne wydarzenia, w tym wykorzystywanie fizyczne, psychiczne lub seksualne. Takie osoby mogą mieć za sobą doświadczenia zaniedbania ze strony własnych opiekunów w dzieciństwie.

Czym zatem charakteryzuje się sam zespół Münchhausena? Przypomnijmy, że jego nazwę zawdzięczamy XVII-wiecznemu baronowi von Münchhausenowi, który zasłynął z opowiadania niestworzonych historii ze swoim udziałem.
Najprościej mówiąc: jest to zaburzenie, w którym osoba w pełni świadomie udaje lub wywołuje u siebie różne objawy schorzeń somatycznych lub psychicznych w celu wymuszenia procesu diagnostycznego oraz terapeutycznego, przyjmując rolę chorego. Zespół ten zalicza się do grupy zaburzeń pozorowanych, nie ma on nic wspólnego z tzw. symulacją, czyli udawaniem choroby. Ważne jest, by ustalić, co na tym działaniu zyskuje rzekomy chory. To jedno z podstawowych pytań, które sobie zadajemy, kiedy czujemy, że pacjenci nie są z nami do końca szczerzy. Jednak w przypadku zespołu Münchhausena trudno się doszukać w sposób oczywisty jakichkolwiek korzyści: finansowych (odszkodowanie), prawnych (chęć uniknięcia odpowiedzialności za czyny), związanych na przykład z uzależnieniem od pewnych substancji leczniczych i chęcią uzyskania do nich dostępu.

Diagnostyka tego syndromu oparta jest więc przede wszystkim na obserwacji pacjenta. To, na co warto zwrócić uwagę, to fakt, że objawy są zwykle przesadzone, niespójne, wywiad wydaje się niekonsekwentny, a przebieg choroby – nielogiczny. Pogorszenia stanu zdrowia i nawroty dolegliwości są nieprzewidywalne, a stan psychiczny pacjenta poprawia się wraz z pogorszeniem stanu fizycznego. Na dodatek pacjent sprawia wrażenia zadowolonego z pogłębionej diagnostyki, kolejnych badań, a nawet skomplikowanego leczenia farmakologicznego czy zabiegowego. Ważnym elementem jest zebranie informacji na temat przebiegu wcześniejszego leczenia. Osoby z tym schorzeniem najczęściej nie chcą, by personel medyczny kontaktował się z członkami rodziny czy pracownikami ochrony zdrowia wcześniej opiekującymi się pacjentem. Poza tym, jak już wspominałam, w tym wypadku rozpoznanie jest rozpoznaniem z wykluczenia – lekarze muszą wyeliminować wszelkie możliwe choroby fizyczne i psychiczne, zanim będzie można rozważyć zdiagnozowanie zespołu Münchhausena.

Kiedy obsesja na punkcie własnego zdrowia powinna zacząć nas niepokoić?
To pytanie dotyka znacznie szerszego zagadnienia i właściwie trzeba by się zastanowić, co możemy uznać za normę naszego funkcjonowania i gdzie należy wyznaczać jej granicę. Z grubsza możemy założyć, że nie każda patologia stanu psychicznego wymaga interwencji oraz leczenia, część z nich może być elementem procesów wynikających z fizjologii. Trzeba zwrócić uwagę na to, czy dana rzecz zaburza nasze codzienne funkcjonowanie, skutkuje trudnościami w przystosowaniu się i dziwacznością zachowania, czy powoduje cierpienie u danej osoby lub dyskomfort jego bliskich, no i czy wszystko wskazuje na to, że pacjent utracił nad swoją przypadłością kontrolę. Jeśli tak – warto wybrać się do specjalisty.

Czy zgłaszanie się z prośbą o usunięcie fragmentu żołądka, by schudnąć, jest objawem choroby?
Może, ale wcale nie musi. Moje doświadczenie z pacjentami nakazuje przede wszystkim upewnić się, czy wiedzą oni wystarczająco dużo na temat schorzenia, jego diagnostyki oraz dostępnych metod terapii. Pacjenci lubią chodzić na skróty, zaleceń związanych z utrzymaniem higieny snu czy aktywności fizycznej nie będą traktować tak samo jak przepisania tabletki czy zabiegu. Należy być wyczulonym na możliwe objawy zaburzeń psychicznych, ale nie doszukujmy się ich tam, gdzie ich nie ma. Zaskakujące prośby czy pytania często da się szybko wytłumaczyć podczas zwykłej rozmowy z pacjentem.

Czym zespół Münchhausena różni się od znanej nam i trochę wyśmiewanej hipochondrii?
Zarówno zespół Münchhausena, jak i hipochondria to zaburzenia, które związane są z doszukiwaniem się nieistniejącej choroby. Ale to właściwie jedyny punkt wspólny. Zaburzenia hipochondryczne to zaburzenia nerwicowe występujące pod postacią fizyczną − oznacza to, że pacjent jest przekonany o tym, że poważnie choruje i często zupełnie prawidłowe odczucia i reakcje ciała postrzega jako poważne i utrzymujące się objawy. Towarzyszą temu zwykle silny lęk, niepokój, często zaburzenia depresyjne. Hipochondrycy umawiają się na liczne wizyty lekarskie, poddają się badaniom, jednocześnie mając utrzymujące się poczucie postępującej choroby. Tymczasem w przypadku zespołu Münchhausena mamy świadomość, że z naszym zdrowiem fizycznym wszystko jest w porządku, ale chcemy zdobyć czyjeś zainteresowanie.

A czym różni się od niego zastępczy zespół Münchhausena, o którym mówiliśmy na początku?
Podstawowa różnica polega na tym, czyje zdrowie i życie jest zagrożone poprzez wywoływanie objawów i poddawanie różnym procedurom medycznym, mniej lub bardziej inwazyjnym, a kto jest właściwym sprawcą. W przypadku zastępczego zespołu Münchhausena nie jest to jedna i ta sama osoba. W tym wypadku opiekun wywołuje objawy choroby u osoby będącej pod jego opieką w sposób świadomy i zaplanowany w celu otrzymania opieki medycznej oraz sprawowania kontroli nad chorym. Zastępczy zespół Münchhausena jest nie tylko zaburzeniem psychicznym, lecz także formą znęcania się. Doniesienia medialne i naukowe, ale też filmy czy literatura popularna, pokazują, że opisywane sytuacje przede wszystkim dotyczą kobiet, matek, gdzie ofiarami zostają ich dzieci, ale nie łączyłabym płci jako bezpośredniego czynnika rozwoju takiego zachowania – to raczej wynik ról społecznych; przez wieki to właśnie kobiety były odpowiedzialne za wychowanie dzieci i opiekę nad nimi. Osoba, u której wywoływane są objawy, jest jedynie narzędziem do osiągnięcia założonego celu. Może być nim właściwie każdy wymagający opieki i troski, również osoby starsze czy żyjące z niepełnosprawnością.

Ale co właściwie zyskują rodzice, gdy ich dzieci są leczone lub trafiają do szpitala? Jakie są ich ukryte potrzeby?
W literaturze naukowej najczęściej podkreśla się potrzebę zwrócenia uwagi, utrzymania zainteresowania, zdobycia współczucia i wsparcia. Nie tylko ze strony personelu medycznego, lecz także bliższej i dalszej części rodziny, lokalnej społeczności. Stanowi to dla nich pewnego rodzaju nagrodę. U niektórych osób wynika to z chęci poczucia władzy, nie tylko nad ofiarą, ale też nad osobami, które uznawane są za mądrzejsze. To poprawia samoocenę i sprawia przyjemność. Choroba dziecka może być również narzędziem do odreagowania czy rozwiązania problemów osobistych, jak na przykład rozpad związku czy utrata pracy, oraz utrzymania poczucia kontroli nad biegiem wydarzeń.

Czy wśród rodziców wywołujących u swoich dzieci objawy chorobowe możemy zaobserwować jakieś wspólne zaburzenie osobowości?
Dotychczas opublikowane badania naukowe wskazują na silne powiązanie zaburzeń pozorowanych z występowaniem zaburzeń osobowości należących do wiązki B. Osobowości z pogranicza, narcystyczne, histrioniczne, a także antyspołeczne – nie należą do najszerzej rozpowszechnionych, ale jeżeli już je zdiagnozujemy, musimy się przygotować, że są najtrudniejsze do leczenia. Istotnymi cechami u tych osób, często odizolowanych społecznie, będą: niska samoocena, chwiejność emocjonalna, trudności z kontrolowaniem gniewu oraz skłonności do manipulacji.

Kiedy troska o dobro bliskich powinna zacząć niepokoić? Gdzie leży granica pomiędzy zaniepokojeniem a wywoływaniem lęku, napięcia, poczucia winy, a w końcu objawów somatycznych? Mam tu na myśli sytuację, gdy obarczając kogoś własnymi obawami o jego samopoczucie czy bezpieczeństwo, sprawiamy, że zaczyna sam je odczuwać.
Lęk o stan zdrowia bliskich leży w naszej naturze, jest ważny, ponieważ pozwala nam reagować szybko i skutecznie na pierwsze sygnały, że coś dzieje się źle. Ewolucyjnie daje nam też większe szanse przetrwania. Oczywiście nadmierny lęk, wykraczający poza ogólnie przyjęte normy i zaburzający codzienne funkcjonowanie indywidualne oraz w grupie, powinien zachęcić do szukania pomocy u specjalisty. Może być on bowiem związany z wcześniej już występującymi zaburzeniami depresyjnymi czy nerwicowymi. Emocje, którymi się dzielimy z bliskimi, szczególnie jeśli wzmacniają u nich poczucie braku oparcia w sobie i strachu, będą działały negatywnie, w skrajnych wypadkach powodując właśnie wchodzenie w rolę pacjenta.

Anna Rebeka Szczegielniak, lekarka rezydentka na Oddziale Psychiatrii Klinicznej Wielospecjalistycznego Szpitala Powiatowego w Tarnowskich Górach oraz doktorantka w Klinice Rehabilitacji Psychiatrycznej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach. Przewodnicząca Sekcji Kształcenia Specjalizacyjnego Oddziału Śląskiego Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego oraz Research Working Group, European Federation of Psychiatric Trainees.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze