1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Seks

Jeden czy wielu? Katarzyna Miller rozprawia się z mitem latawicy

rawdziwe latawice to kobiety wolne. Jak mają ochotę na seks, to za tą ochotą idą. Jak nie, to nie. Same decydują, czy z tym konkretnym mężczyzną będą uprawiały seks, czy nie. (Fot. iStock)
rawdziwe latawice to kobiety wolne. Jak mają ochotę na seks, to za tą ochotą idą. Jak nie, to nie. Same decydują, czy z tym konkretnym mężczyzną będą uprawiały seks, czy nie. (Fot. iStock)
Choć współczesne kobiety coraz śmielej czerpią radość z seksu, niektóre stereotypy wciąż są w nas żywe. Choćby ten, że kobieta nie powinna przesadzać z liczbą kochanków. Kiedy większa liczba partnerów seksualnych może nas wzbogacić, a kiedy może nam zaszkodzić? I dlaczego najważniejsze jest pytanie: po co nam ich akurat tylu? – wyjaśnia psychoterapeutka Katarzyna Miller.

Aż 39 proc. Polek miało tylko jednego partnera, a 16,5 proc. Polaków jedną partnerkę, tak wynika z badań. Czy ciebie te statystyki zaskakują?

Potwierdzają moje wrażenia. Czy to dobrze? Nie, niedobrze, bo ta blisko połowa kobiet nie ma bladego pojęcia, do czego jest stworzone ich ciało, co potrafi, co mogłyby przeżywać. Oczywiście, wśród tych prawie 40 proc. może być kilka pań, którym za pierwszym razem udało się odnaleźć wymarzonego kochanka, ale znam tylko jedno, no, może dwa małżeństwa, które poznały się jeszcze w szkole średniej i od tego czasu są tak szczęśliwi, że tylko pozazdrościć. Potrafią razem się bawić, droczyć, frywolnie zachowywać, uwodzić, flirtować, robić sobie niespodzianki. Są więc w związku erotycznym, który jest jak stałe podłączenie do źródła niewyczerpanej siły płynącej z libido.

To jak bajka o mitycznej krainie.
I to naprawdę rzadkość. Zazwyczaj to nasze łączenie się w pary małżeńskie odbywa się na zasadzie: „Biorę to, co się trafi”, i zostaję z tym, z kim przeżyłam inicjację seksualną, nawet jeśli była to kompletna porażka. Bo skąd w zasadzie mam wiedzieć, że to porażka, skoro brak mi porównania? Trafić za pierwszym czy nawet za drugim razem na mężczyznę, który będzie do nas pasował jako kochanek, to jak wygrać los na loterii. No, a jak nie trafisz, jak sobie ułożysz życie z kimś, kto cię nie podnieca, to czeka cię to, co nazywam „ukrytą grozą”.

Na czym polega ta „ukryta groza”?
Polki wierzą w to, że są dobrymi matkami i żonami. Ale nie wierzą, że są dobrymi kochankami. Kochanka ma to do siebie, że dba o to, żeby jej było dobrze. Żona i matka, żeby dobrze było innym. Tego też jesteśmy uczone od małego. No więc kiedy stajemy się kobietami, nie wierzymy w siebie jako kochanki. Nie wierzymy, że seks jest dla nas. Dlatego jeśli go nie mamy z mężem, odpuszczamy sobie. Nie bierzemy pod uwagę, że możemy doświadczyć rozkoszy, ale z piątym, a może z 15. mężczyzną! Nie chodzi tylko o orgazm, ale o to, żeby kobiety poczuły, że są stworzone nie tylko do znoju, ale też do przyjemności. No i strasznie się boją, że jak zrobią coś, co „mamusi” się nie spodoba, to przestaną być… porządne.

Wolimy być porządne niż mieć dobry seks?
Tak, i to wpływa na liczbę partnerów. Bo co to znaczy być porządną? Przepis jest prosty: „Mieć narzeczonego, który zostanie mężem i ojcem, i być z nim do końca życia”. Jak kobieta tego nie zrealizuje, to nie będzie mogła powiedzieć, że ułożyła sobie życie.

A mężczyźni? Czy są szczęśliwi, gdy są tymi jedynymi dla kobiety?
Tu nikt nie ma się dobrze! Partnerzy „porządnych” kobiet zazwyczaj nie czują się spełnieni. Z jednej strony żony zapewniają im wikt i opierunek, dzięki nim zostali ojcami, mają rodzinę. Ale z drugiej – nie mają czegoś ważnego – poczucia, że są przez te swoje kobiety upragnieni, pożądani. A kobieta, która nie wierzy w siebie jako kochankę, nie da swojemu mężczyźnie poczucia, że on jest superkochankiem. Poza tym brakuje jej… wiedzy! Wrócę do pierwszej myśli: więcej partnerów to możliwość lepszego poznania samej siebie. Każdy mężczyzna uprawia seks inaczej: jeden jest twórczy, a drugi w moment robi swoje i idzie spać, inny może być w łóżku prostacki… Kobieta, która ma wielu partnerów, widzi różnice i wie, kiedy jest jej dobrze, co sprawia jej przyjemność.

Czyli jeśli nie mamy udanego seksu z pierwszym partnerem, powinnyśmy szukać dalej. Najlepiej do momentu, kiedy przekonamy się, że seks jest super – to jest dobry pomysł?
Tu też jest pułapka, bo można długo nie znaleźć. Znałam kobietę, która była prawdziwą łowczynią orgazmu. Ponieważ nie doświadczyła go z pierwszym kochankiem, poszła do łóżka z następnym i znowu nic. Poznałam ją, kiedy po kilkudziesięciu nieudanych próbach trafiła na ciepłego, czułego i mądrego partnera. To była miłość. Ale orgazmu dalej nie miała. Bo, jak się okazało, problemem był jej stosunek do mężczyzn wyniesiony z domu rodzinnego, w którym rządziła toksyczna matka. Są więc kobiety, którym bez terapii orgazm nie grozi, choćby miały i stu kochanków. Ale są i takie, które osiągają orgazm bez żadnego problemu, a do tego mają jeszcze tajemniczy czar. Nie wiadomo, czy to feromony, czy co, ale kiedy wchodzą do kawiarni, to wszyscy mężczyźni się prężą. Niektóre z tych pań korzystają ze swojej magii i biorą z życia to, co chcą, a więc także seks. Są także kobiety, które już jako dziewczynki odkryły masturbację i w zasadzie od zawsze wiedzą, jaką przyjemność może dać im ciało. Lubią seks i mężczyzn, mają wielu partnerów. Nie wierzą w przestrogi typu: „Tylko nie bądź latawicą, bo nie będziesz miała powodzenia!”. Powodzenie mają właśnie latawice, bo mężczyźni wiedzą, że z nimi nie będzie nudno. Nie chodzi tylko o seks, ale o otwartość, apetyt na życie. Lubię to słowo: „latawica”!

A kim właściwie jest ta latawica?
Prawdziwe latawice to kobiety wolne. Jak mają ochotę na seks, to za tą ochotą idą. Jak nie, to nie. Same decydują, czy z tym konkretnym mężczyzną będą uprawiały seks, czy nie. Ale zdarza się też, że skręcą w złą stronę. Jak np. kobieta, która miała duże libido, ale po 20. kochanku zaczęła z wyrachowaniem eksplorować świat męskiej seksualności. Uczyła się, jak się zachować, żeby osiągnąć określony efekt. Zaczęła czerpać satysfakcję z władzy nad mężczyznami, zarządzać ich pożądaniem i czerpać z tego profity. Czuła się dowartościowana, miała ekscytujące życie: podróże, prezenty, podziw. Pozornie pewna siebie, stała się jednak z czasem zależna od uznania mężczyzn, bo to na ich akceptacji zbudowała swoje poczucie wartości.

Igrała z ogniem?
Igrała z samą sobą, bo przecież do manipulacji innymi używała siebie. Jej ciało stało się narzędziem gry. Uprzedmiotowiła siebie. Zatem pytanie: „Po co mi wielu kochanków?”, jest tu kluczowe.

Rozumiem, że nie ma recepty na odpowiednią liczbę partnerów, by z jednej strony nauczyć się siebie, ale z drugiej – nie nadszarpnąć swoich emocji?
Nie ma. Na pewno niedobrze, gdy dziewczyna nie umie odmówić. Nie umie powiedzieć „nie”, bo on zaprosił ją do kina i na kolację, więc ona czuje, że powinna pójść z nim do łóżka. Czuje się zobowiązana. Niedobrze, kiedy czuje, że musi się zgodzić na seks, bo mężczyzna w ogóle się nią zainteresował, na korytarzu w pracy popatrzył na nią, obdarzył komplementem. Jest źle, bo to znaczy, że dla niej jego zainteresowanie to najwyższy z możliwych stopień uznania: mężczyzna jej chce! Bo jakby nie chciał, to znaczyłoby, że jest nic niewarta. W swoich własnych oczach taka kobieta nie ma do zaoferowania światu nic poza ciałem. Nie wierzy w siebie. Nie ceni siebie. No i bywa, że młode kobiety, sądząc, że są wyzwolone, tak naprawdę szukają właśnie w oczach mężczyzny potwierdzenia swojej wartości. Niby robią to samo co kochające seks wolne kochanki latawice, ale to nie jest to samo! Kochanka latawica wybiera. A one oddają się temu, kto je zechce, a nie temu, kogo one zechcą. To nie emancypacja, to patriarchat. Wolność polega na tym, że kobieta ceni siebie i ceni mężczyznę. Nie jest przemądrzała, ale mądra. Jest wyzwaniem, a nie podnóżkiem. Mądre kobiety mają udany seks, bo czują się jak królowe nawet wtedy, kiedy podejmują decyzję, by dziś w sypialni być niewolnicą. One wiedzą, ile są warte, nawet gdy żaden mężczyzna nie oferuje im seksu.

Są kobiety, które żałują, że skorzystały z wolności seksualnej. Miały kilkudziesięciu kochanków i według nich to powód do wstydu.
Na pewno kobiety, które są niepewne siebie, niezrównoważone emocjonalnie, które pozwalają życiu i innym ludziom szastać sobą, które nie decydują same o tym, co robią ze swoim ciałem, mogą tak się czuć. Miałam takie pacjentki. Pamiętam jedną, której matka została porzucona, a potem miała wielu kochanków. Niektórzy z nich dobierali się także do mojej pacjentki. Z takiego domu dziewczyna wynosi przekonanie, że mężczyźni mają do kobiety prawo. I jako dorosła zgadzała się na seks za każdym razem, kiedy tylko jakiś mężczyzna się nią zainteresował. To nie była kwestia jej temperamentu, libido, ale właśnie tego wdrukowanego schematu wyniesionego z domu. Przyszła do mnie, bo czuła się właśnie zawstydzona, poniżona. Tym bardziej że w głębi serca, na poziomie nieświadomym, liczyła na to, że któryś z tych mężczyzn ją pokocha. Szukała miłości.

A co znalazła?
A raczej co ją znalazło – depresja. Długo pracowałyśmy, by zrozumiała, poczuła, że może iść do łóżka z mężczyzną, ale wtedy, kiedy ona ma na to ochotę, a nie wtedy, kiedy on tego od niej chce.

Są kobiety, które mają wielu kochanków po to, żeby… źle się poczuć?!
Można mieć taki cel, wtedy kobieta sama o sobie mówi źle, pozwala innym siebie używać. A to dlatego, że zawsze było jej źle. W dzieciństwie nauczyła się, że bliskość to upokorzenie. Więc tylko w taki sposób umie jej doświadczać. Pamiętam dziewczynę, której ojciec był fanatykiem religijnym, niezwykle surowym człowiekiem. Często w obecności mojej klientki poniżał jej matkę. Więc ona dostała swój przekaz i wybierała mężczyzn, którzy ją poniżali. W każdym człowieku, nawet najbardziej poranionym, jest tęsknota za ciepłem i czułością, i ona ich marną namiastkę znajdowała w seksie.

W łóżku, siłą rzeczy, jesteśmy fizycznie blisko, bywa czule…
Właśnie, i jeśli tego potrzebujemy, orgazm wcale nie jest istotny. Dla wielu kobiet poczucie ważności i atrakcyjności jest ważniejsze niż orgazm. Jeśli więc kochanek jest czuły, to nawet jak nie daje orgazmu, kobieta z nim zostaje.

Z testów na amerykańskich portalach wynika, że możemy mieć do 12 partnerów, aby inni nie uznawali, że coś jest z nami nie tak. W Polsce te statystyki są chyba inne…
Wciąż potrzeba nam w kwestii seksu rewolucji! Ale mądrej. Jeśli tych partnerów mamy za sobą wielu i ciągle sięgamy po kolejnych, możemy mieć kłopot z wejściem w stały związek. A ludzie go zwykle, prędzej czy później, potrzebują. Potrzebujemy poczucia: „On jest mój, a ja jestem jego”. To daje bezpieczeństwo: tu, w naszym gniazdku, tylko my dwoje, a cały świat tam, gdzieś dalej. Ale też z drugiej strony – to, czy będziemy mieć owo gniazdko, nie zależy jedynie od liczby partnerów, tylko od tego, czy się puściło swoje lęki, zwłaszcza ten przed bliskością, swoje niechęci do siebie samej i te do innych – zwłaszcza podejrzliwość wobec mężczyzn. Ale jedno jest pewne: kobieta, która zna swoje ciało (a poznała je dzięki liczbie partnerów większej niż jeden!), zna swoją wartość, zawsze będzie miała w łóżku większą przyjemność, bo… daje sobie do niej prawo.

Katarzyna Miller psycholożka, psychoterapeutka, pisarka, filozofka, poetka. Autorka wielu książek i poradników psychologicznych, m.in. „Instrukcja obsługi faceta”, „Daj się pokochać dziewczyno”, „Nie boj się życia”, „Instrukcja obsługi toksycznych ludzi”, „Kup kochance męża kwiaty”, i „Chcę być kochana tak jak chcę” (Wydawnictwo Zwierciadło). Książki Katarzyny Miller do nabycia w naszym sklepie internetowym

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze