1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Seks

Czy płeć jest nam jeszcze potrzebna? Jeśli tak, to do czego? Odpowiada Katarzyna Miller

Płeć traktujmy jako możliwość niezwykłych przeżyć, a nie ograniczenie. (Fot. iStock)
Płeć traktujmy jako możliwość niezwykłych przeżyć, a nie ograniczenie. (Fot. iStock)
Czy płeć jest nam jeszcze potrzebna? A jeśli tak, to do czego? Czy tylko nas ogranicza? A może nadszedł wreszcie moment, kiedy możemy uwolnić się od tradycyjnych ról i zachowań związanych z płcią i seksem z pożytkiem dla siebie, nie zastępując jednocześnie erotyzmu autoerotyzmem czy bezpłciowością – mówi Katarzyna Miller, psychoterapeutka.

Płeć to przeżytek, nie jest nam już do niczego potrzebna – powiedziała osiemnastoletnia dziewczyna, a ja pomyślałam: „super!”. Koniec ze stereotypem, że kobiecość to, a męskość tamto! Tylko co z seksem?
Specjaliści mówią, że sytuacja w orgazmach się poprawiła. Brzmi zabawnie, ale oznacza, że kobiety są wreszcie bliżej swojej kobiecości, swojego ciała. Powolutku dowiadują się dopiero, czym ta tajemnicza kobiecość jest i po co im ona. Dla mnie to woda, fala, z którą płyniesz, której się poddajesz, to głębokie źródła, do których docierasz. Trzeba dużo dotyku, żeby trafić do tych źródeł. Ale wtedy dzieją się cuda! Dobrze pamiętam, jak niezwykłym przeżyciem był dla mnie pierwszy orgazm: czułam się tak, jakbym miała włosy długie niczym Droga Mleczna i ktoś mnie za nie przeciągał na drugą stronę świata. Kobiety mogą takiej odmiennej, bogatszej od tej męskiej, zmysłowości doświadczać. Jednak wiedzieć to jedno. Drugie: przeżywać. Zdarza się, że kobiety orgazm udają, zamiast go przeżywać!

Dlaczego udajemy, skoro kobiecy orgazm to kosmos?
Myślę, że oprócz enklaw wyzwolenia pozwalamy sobie nadal żyć w mało spełniający nasze potrzeby sposób. Mało spełniający – bo nieuwzględniający tego, że kobiecość to jednak coś ciut innego. A to ciut to choćby to, że kobieta, odkrywając wrażliwość swojego ciała, odkrywa siebie, to, kim jest. Jeśli tego nie wie, nie wie, do czego służą i po co jej są te różnice płci, to wtedy są jej one naprawdę po nic!

Nie warto więc nic udawać w łóżku!?
Warto poznać swoje ciało, jego tajemnice i szukać partnera, który też jest ich ciekaw. Rozbudzić ciekawość w mężczyźnie, z którym jesteśmy. To mój postulat na dziś, bo już nam wolno mówić o seksie i pokazywać mężczyznom, jak nas mają kochać, jak o nas zadbać. Dyktatura grzecznej dziewczynki skromnie spuszczającej oczęta została obalona. I jeśli mamy ochotę „puszczać się” starych zasad i barier, to się puszczajmy!

W „Marsjanach i Wenusjankach, nowym pokoleniu” Johna Graya przeczytałam o symptomie norweskim: tam, gdzie państwo promuje uniseks w zachowaniu, myśleniu, pracy itp., najwięcej par skarży się na brak ochoty na seks!
Francuzi mają słynne powiedzenie: Niech żyje ta mała różnica! Bez niej nie będziemy się sobą ekscytować. Jak jej nie ma, nie ma ochoty. My nie mamy się upodabniać do mężczyzn. Możemy być sobą, kobietami bez wstydu i kompleksów. Kiedy się upodobniamy do mężczyzn, ukrywamy uczucia, mówimy ich językiem, chcemy osiągać ich cele, np. wielkie pieniądze dla sprawowania władzy, kiedy walczymy na pierwszej linii w pracy, a potem w domu też wydajemy polecenia, to nasze ciała produkują inaczej hormony. I my mamy za dużo testosteronu, a oni mają go za mało. No i nie pachniemy sobie, nie ma chemii między nami! Możemy się przyjaźnić, możemy pojechać na ekstrawycieczkę, zbudować nawet dom z wielką sypialnią, ale namiętności w niej nie będzie… Tego dreszczu, niepewności, zaskoczenia innością… Kobiecość to coś wspaniałego, a nie opresyjnego, o ile ją poznamy i zaakceptujemy, bo możemy wszystko robić w zgodzie ze sobą. Zarządzać czy nauczać po kobiecemu, czyli w większym współbrzmieniu z innymi, w uważności na nich. Staram się to robić od lat w mojej pracy i mam efekty. Możemy ćwiczyć boks, ale nie po to, żeby używać go do lania swojego faceta, tylko po to, żeby nie bać się facetów i nie dać się im lać.

Ale jeśli marzymy o namiętności, jesteśmy skazani na płeć?
A co w tym złego, jeśli płeć potraktujemy jako możliwość niezwykłych przeżyć, a nie ograniczenie – konieczność zaspokojenia i utrzymania przy sobie mężczyzny, to wszystko, co błędnie nazywa się kobiecą uległością? Kobieta może przecież w łóżku być dominująca, inicjująca, ale nadal kobieca – czyli osiągnąć satysfakcję seksualną po swojemu, we współbrzmieniu, w synchronizacji z mężczyzną, ba!, w moim odczuciu z całym wszechświatem. Dla mnie takie współbrzmienie to istota kobiecości…

Współbrzmienie to co innego niż uległość! Ale właśnie w odmiennym doświadczaniu seksu Erich Fromm widział przyczynę mentalnej zależności kobiet, nie tylko w łóżku. Otóż w jego opinii wynika ona stąd, że kobiece spełnienie zależy od tego, czy mężczyzna ma wzwód i czy ma go dość długo.
No, ale czy kobieta naprawdę do spełnienia potrzebuje mężczyzny? Przecież same ze sobą albo z inną kobietą możemy mieć orgazm. To stary patriarchalny mit. Dlatego świadomość, że możemy same sobie dać rozkosz, ma takie znaczenie. Uwalnia nas od wmówionej zależności. Kiedyś ważne było, że w ogóle mamy prawo do orgazmu, że to nie jest żadna choroba, kiedy kobieta krzyczy z rozkoszy. A więc mężczyzna wcale nie jest kobiecie konieczny. Dziewczyny, kupujcie wibratory, kulki gejszy i tym podobne zabawki, jeśli tylko macie na to ochotę.

Masturbacja to jednak nadal grzech i jak ktoś wierzący, to się tym przejmuje…
No właśnie, o to chodzi w tym „grzechu”, o władzę. Od dawna wmawia się nam także jeszcze coś bardziej niszczącego – a mianowicie, że jak robię TO sama ze sobą, to znaczy, że nikt ze mną TEGO robić nie chce, czyli że nikt mnie nie chce. A więc że jestem nic niewarta. Wibrator staje się wtedy wstydliwym znakiem gorszości. No i jeśli ja tak myślę, to nawet kiedy mam superorgazm, to towarzyszy mu poczucie winy i wstydu, które pchają mnie w łapy pierwszego lepszego posiadacza wzwodu. No zgroza! Facet tylko dlatego, że jest facetem, ma mieć większe prawo do mojego ciała i dystrybucji rozkoszy niż ja?! Nasze ciało jest nasze!

Wzwód nie może być wskaźnikiem kobiecej wartości? No, ale nadal bywa…
Wzwód to dla kobiety będącej z wybranym mężczyzną podniecenie i radość. Ale powyższe przekonanie jeszcze się trochę za nami powlecze, bo ludzie wolniej się zmieniają w swoich nastawieniach niż w wymyślaniu nowych wynalazków technicznych. W tradycyjnym ujęciu brak mężczyzny to brak opieki, nazwiska, prestiżu. To skamielina dawnych czasów, ale co z tego, skoro wiele kobiet nadal uważa się za uzależnione seksualnie od mężczyzn! Widzę to choćby w tym, że kiedy ich ślubny zrobił sobie dobrze, a je tylko rozpali i zadowolony idzie spać, to one same sobie nie pomogą i się nie spełnią! A dlaczego nie? Co w tym nieładnego? Czemu tylko on może mnie tam dotykać? Dlaczego sama nie mogę? A dlaczego nie obudzić i nie powiedzieć: „Hej, masz jeszcze coś do zrobienia!”. I pokazać mu, jak mnie ma pieścić! Czemu udawać, że jest nam dobrze, skoro nie jest? Dość!

Ona nie wie, że może dostać więcej od mężczyzny?!
Nie wie. Ale więcej kobiet ma inny kłopot – wcale z tej małej różnicy nie czerpie satysfakcji. I co robi z tą swoją kobiecością? Zawiesza na kołku i rezygnuje. Nadal jest ze swoim ślubnym, udaje, zgadza się na to, żeby nie być kobietą erotycznie spełnioną, byle tylko nie być społecznie sama. Bo jak przyjdzie hydraulik, rozejrzy się i powie: „To pani sama?”. I albo ją oszuka, albo będzie podrywał w sposób, jaki jej się nie spodoba. Kobiety czują, że jak mają chłopa, nawet tylko jako dekorację, to jednak świat je trochę lepiej traktuje.

To może kobietom, które mówią: „Płeć to przeżytek”, zazdrościć, że się nie boją hydraulika?! Ale też współczuć, że namiętności ani seksu nie zaznają?
A ona wtedy powie: „A dlaczego mam nie mieć seksu?! Mogę go mieć sama ze sobą, mogę z koleżanką, z kolegą, i jako domina, i jako niewolnica! Mogę też z poznanym w podróży nieznajomym. Mogę ze starszym panem i z jego żoną naraz! Mogę też go nie mieć wcale, jak nie będę chciała, bo to nie decyduje o moim poczuciu wartości, czy mnie ktoś chce, czy nie”. Kobiety nie muszą już mieć mężczyzn, żeby ustawić się w życiu, same to potrafią. Jak już mówiłam, kobiecość to jest dla mnie współbrzmienie, współodczuwanie. A nie zależność! No a poza tym, czy my wszyscy nadal o tej namiętności tak marzymy? Może tej młodej nowej kobiecie płeć nie jest potrzebna, bo jej wcale nie przeszkadza, że tej namiętności nie przeżyje? No zobacz, co jest dziś w cenie?

W cenie jest być widzianym: na Facebooku, na YouTube…
No właśnie! Nie doświadczenie, nie odczuwanie, nie kochanie nawet, ale bycie widzianym. Ona może nawet nie rozumieć, o czym ty do niej mówisz, kiedy mówisz o tej namiętności. Czy chodzi ci o to, żeby się spocić, żeby stękać?! Po co?

Erotyzm zostaje zastąpiony przez autoerotyzm, taki bez potu i bez dreszczy rozkoszy, żeby dobrze wyglądał w necie?
Dlaczego: bez? I dlaczego: auto? W kulturze pokazywania i oglądania dreszcz daje bycie oglądanym, opisywanym, dreszcze daje ścianka dla fotografów, czerwony dywan… Poza tym w kulturze oglądania ci, którzy się pokazują, pokazują się też jako postaci mające i męskie, i żeńskie cechy. Obie płci albo żadnej. To są często piękne, niezwykle dekoracyjne męsko-kobiece byty. Androginiczne, z długimi włosami, ogolone, ale z szeroką klatą i wąskimi biodrami, wykonujące ruchy frykcyjne. One – aż przerysowanie kobiece: dekolt po pępek i pośladki, a nogi do nieba. A więc dreszcze są, tyle że nie dotyk je daje, ale patrzenie, bycie podziwianym.

No dobrze, a seks? Jak oni się kochają?
Oni się nie kochają – oni robią sobie selfie. Tworzą swój wizerunek. Chcą być oglądani, a nie kochani. Pożądają lajków, lajki i hashtagi ich podniecają... I rzeczywiście, jeśli chemii między nami nie ma, jeśli nie podniecamy się albo nasze libido chce się tylko gapić i być oglądane, to po co nam płeć? A poza tym przestrzeń wizualna jest tak nasycona i przesycona pornonagością, że wielu ludzi mówi: „Ja już nie chcę seksu, jeśli to tak ma wyglądać!”.

Jedni wybierają fasadę jako cel i wartość, a inni wciąż jeszcze wewnętrzne doznania.
Jeśli nie udajemy orgazmów ani podniecenia, ani pożądania, ale je odkrywamy, to pomagamy też mężczyznom odkryć, czym jest kobiecość, a więc też czym jest męskość – ta poza wzwodem.

A czym ta męskość jeszcze jest? Co może nam dziś dać?
Męskość to na przykład obejmowanie, podnoszenie, przybliżanie, rozkładanie. Zobacz, jak o tym mówię, odruchowo wyciągam ręce. Gdybyśmy byli naturalni, to współbrzmienie i różnorodność płci byłyby walorem, czymś cudownym. On jest taki, a ja taka! To fascynuje, że on może to, a ja tamto… W dobrych parach nie ma zazdrości, że ty masz coś, czego ja chcę! Ale ty mi tego nie dajesz po to, żeby mnie kontrolować. Nie zostawiasz mnie bez orgazmu, nie grasz tym, co dla mnie w tobie bezcenne. I ja się także z tobą dzielę sobą. Cieszysz się, że cię podniecam, a ja – że dajesz mi orgazm. Dzięki temu jesteśmy razem, ale nie jesteśmy od siebie zależni. A płeć pomaga nam być w pełni sobą.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze