Mężczyźni otrzymali od natury orgazm gwarantowany. Rozkosz kobiet to bardziej skomplikowana sprawa, ale materia da się obłaskawić. Od czego zależy zdolność do jej przeżywania i jak ją rozwijać?
„Kobiety są gorące!”. To Norbi. „Zmysłowe, wrażliwe na bodźce i multiorgazmiczne”. To uczeni. Zostałyśmy stworzone do odczuwania przyjemności. Dlaczego zatem nie zawsze znajdujemy pełną satysfakcję w sypialni? Orgazm nieczęsto, podniecenie niekoniecznie, ni stąd, ni zowąd czar pryska pomimo całkiem nieźle zapowiadającego się romantycznego wieczoru. Milion czynników wpływa na to, czy kobieta poczuje się spełniona w ramionach kochanka, i to czasem niezależnie od jego starań. Większość doradców grzmiałaby: „Nie wolno udawać!”. My się przy tym nie upieramy. Nie udawać? Oj tam! Lepiej zaprogramuj się na orgazm. Temat udawania opatrzysz wtedy stemplem: „Nie dotyczy!”.
Niech ciało odpowie na pytanie: „dlaczego nie?”. Bo choć seks jest idealnym konglomeratem fizys i psyche, to organizm kobiety jest instrumentem, na którym gra mężczyzna. Świadome zarządzanie swoją seksualnością zaczyna się od poznania ciała i zaklętej w nim pierwotnej mądrości.
Matka natura zaprojektowała kobietę, by była jak ocean. Jej istotą jest bowiem… falowanie. Falujesz pod dyktando naturalnego rytmu: miesięcznego cyklu. A szczytowa faza cyklu – czyli moment owulacji, to także obietnica przyjemności. Gdzieś u źródeł tego mechanizmu skrywa się chytry pomysł natury, by nade wszystko dbać o przedłużenie gatunku. Fakt, ale dlaczego by z tego pomysłu nie skorzystać?
– W czasie owulacji mózg kobiety jest skąpany w estrogenie, jednym z kobiecych hormonów płciowych – mówi Arkadiusz Bilejczyk, seksuolog i terapeuta. – To estrogen powoduje, że kobieta silniej reaguje na informacje, które wędrują w postaci impulsów elektrycznych z łechtaczki do mózgu. Droga do seksualnego pobudzenia natychmiast się skraca. Estrogen sprawia także, że kobieta w najintymniejszych miejscach staje się bardzo wrażliwa na dotyk. Dzieje się tak za sprawą intensywniejszego dopływu krwi do łechtaczki i okolic płciowych.
To informacja skierowana specjalnie do osób początkujących w ars amandi: plan zajęć warto uzależnić od cyklu, a lekcje miłości ustalać właśnie w sprzyjającym doznaniom czasie jajeczkowania. Ochoty do nauki raczej nie zabraknie: w okresie okołoowulacyjnym natura dorzuciła kobietom do estrogenu też pewną porcję testosteronu, męskiego hormonu odpowiadającego za pożądanie. Dlatego mamy wtedy większą ochotę na seks, łatwiej się pobudzamy i czerpiemy więcej przyjemności. Oczywiście to także najlepszy czas, by zajść w ciążę! Jeśli tego pragniesz – tym bardziej korzystny jest dla ciebie czas środka cyklu, jeśli nie – pamiętaj o antykoncepcji. Nawiasem mówiąc – ciąża orgazmom sprzyja! Wiele kobiet dopiero w pierwszych miesiącach stanu błogosławionego poznaje smak intensywnych doznań seksualnych. Przyczynia się do tego nie maleństwo samo w sobie, lecz intensywne ukrwienie macicy i odmienna gospodarka hormonalna.
Hormonalne falowanie ma też swój roczny odpowiednik: poziom hormonów spada jesienią i zimą, a rośnie wiosną i latem. Stąd nieodparty urok wakacyjnych romansów… Stąd zimowa tęsknota za śpiworem i spaniem… w pojedynkę. Temu dyktatowi natury jednakże nie będziemy się poddawać. Jest sposób na zaspane hormony. Ruch. Po prostu.
Seksuolodzy zgodnie potwierdzają: siłownia może nie kojarzy się z afrodyzjakiem, ale podobnie działa. – Rozrost tkanki mięśniowej sprzyja produkcji testosteronu – mówi Arkadiusz Bilejczyk. – Wysiłek fizyczny powoduje podnoszenie poziomu tego hormonu, a więc tym samym zwiększa apetyt na seks. To ważne, bo wiele kobiet narzeka właśnie na zniechęcenie, zobojętnienie na bodźce seksualne.
Kobietom zniechęconym, zaspanym, a także tym, które zapomniały, czym jest orgazm, zalecamy… taniec. Najlepiej latynoski. Merengue, bachata, cha-cha, kizomba, rueda czy zouk. To nie zaklęcia szamańskie, lecz nazwy tańców. Poczciwa salsa też świetnie się sprawdza. Taniec to nie tylko rytmiczne poruszanie się przy dźwiękach z głośników. To dobra okazja, by poczuć swoje ciało i naturalny wdzięk oraz nabyć swobody w poruszaniu się. Naukowcy uważają, że kiedy tańczymy, w mózgu aktywizują się te same ścieżki, które w innych przypadkach uruchamiają ważne emocje. Można więc za pomocą ciała sterować też psychiką, „popchnąć” ją w dobrym kierunku.
Zdaniem Arkadiusza Bilejczyka latynoskie tańce mają szczególną moc: – Pozwalają „przemówić” piersiom, brzuchowi i biodrom. Już samo wykonywanie ruchów podobnych jak podczas zbliżenia uruchamia proces seksualny; stąd taniec może być bardzo erotyzujący, choćby partnerzy się nie dotykali. A po imprezie, nawet jeśli tańczyliśmy z różnymi osobami, możemy spodziewać się silnych doznań ze swoim partnerem. Zawdzięczamy to tanecznemu rozbudzeniu obszarów libido oraz rozluźnieniu mięśni w obrębie miednicy. Lepszy dopływ tlenu i krwi przekłada się bezpośrednio na jakość zmysłowych doznań – mówi seksuolog.
Osiąganiu orgazmów i seksualnej przyjemności sprzyjają wszelkie dyscypliny sportu powodujące wzrost ukrwienia miednicy. Na przykład steper lub jazda na rowerze dają taki efekt ukrwienia, jaki bywa skutkiem wysokiego poziomu estrogenów. I choć podczas samych ćwiczeń nie czujemy żadnych erotycznych sensacji, to potem podczas seksu ciało odbiera pieszczoty i stymulację szybciej i mocniej. – Świetnie też sprawdza się w tej materii joga – dodaje Arkadiusz Bilejczyk. – Wiele ćwiczeń wykonywanych podczas jogi powoduje rozciągnięcie i rozluźnienie mięśni miednicy, a to usprawnia przepływ krwi przez te obszary i dotlenia je. Dobrze ukrwione okolice intymne są wrażliwsze na dotyk, a układ nerwowy szybciej przekazuje impulsy z ciała.
Włoscy naukowcy z uniwersytetu w Weronie na polepszenie jakości seksu zalecają… wysokie obcasy. W piśmie „European Urology” opisali pewne zjawisko: kiedy kobieta zakłada wysokie szpilki, zmienia się statyka całej jej sylwetki. Kiepsko wychodzą na tym jej kolana czy kręgosłup, ale zdecydowanie korzysta miednica mniejsza. Jej mięśnie zostają zmuszone do wytężonej pracy, przez co intensywniej się kurczą. Włoscy naukowcy posunęli się nawet do stwierdzenia, że chodzenie na obcasach może być alternatywą dla ćwiczeń mięśni dna miednicy – zalecanych przez urologów w profilaktyce nietrzymania moczu, a przez seksuologów – w celu osiągania i intensyfikowania orgazmów. I choć inni naukowcy nie są może aż tak entuzjastyczni, jak ich włoscy koledzy, przyznają, że aktywizacja mięśni miednicy mniejszej rzeczywiście przekłada się na lepsze doznania w seksie. Jak wysokie szpilki sobie sprawić? Wystarczą obcasy o wysokości 5–7 cm, by zmusić miednicę do pracy.
Mężczyźni dostali gwarantowane orgazmy, ale kobietom natura podarowała jedyny organ służący wyłącznie do osiągania przyjemności: łechtaczkę. Jest niezwykle wrażliwa na stymulację, co zawdzięcza tzw. ciałkom Paciniego. Są to specjalne ciałka czuciowe, które zdaniem Kena Purvisa, autora książki „Tajniki orgazmu”, na łechtaczce występują niezwykle licznie. Nazywa je wręcz „czujnikami seksu”. Ciałka Paciniego jednak nie są przez cały czas tak samo aktywne. Kiedy atmosfera nie jest przesiąknięta erotyzmem, spokojnie czekają. Wtedy łechtaczka „obojętnieje”, czyli jest zdecydowanie mniej wrażliwa na dotyk. Jednak kiedy seks zaczyna wisieć w powietrzu, staje się bardzo czuła. Dzieje się tak, ponieważ napływająca w okolice genitaliów krew przemieszcza ciałka Paciniego, popychając je bliżej naskórka, na zewnątrz – a wystarczy minimalna zmiana ich położenia (nawet o tysięczne części milimetra), by zaczęły działać jak szalone; gotowe na przyjmowanie i przewodzenie przyjemności.
– Ciałka Paciniego są niesłychanie wrażliwe na bodźce. Dlatego trzeba koniecznie wytłumaczyć partnerowi, że taki dotyk, jaki stosuje na początku, zanim kobieta się podnieci, stanie się za mocny, kiedy już do tego dojdzie – podkreśla seksuolog. – Wtedy może wręcz sprawiać ból. Łechtaczka stanie się bowiem przewrażliwiona.
W dążeniu do orgazmu sprawdza się taka kolejność: na początku pieszczoty dłonią, później delikatniejsze – na przykład oralne. Większość kobiet łatwo szczytuje podczas seksu oralnego właśnie ze względu na subtelność bodźców, o czym warto szepnąć słówko swojemu mężczyźnie. Arkadiusz Bilejczyk podpowiada, że ciałka Paciniego lubią jednostajne tempo doznań – a takie też łatwiej utrzymać kochankom pieszczącym partnerkę oralnie.
Zdarza się jednak, że podniecona kobieta czuje nadchodzącą rozkosz, a partner nagle zmienia intensywność ruchów, ich częstotliwość czy sposób, w jaki ją dotyka i… niestety, czar pryska.
– To dlatego, że drugą funkcją ciałek Paciniego jest wrażliwość na wibracje. Dla kobiety najlepsze są jednostajne ruchy w określonym tempie. Jakim? To już indywidualna sprawa. Dlatego dobrze by było, by partner wiedział, jaka częstotliwość dotyku podczas penetracji sprawia jego partnerce przyjemność – podkreśla seksuolog.
Wrażliwość na wibrację? Ta informacja może zapalić zielone światełko w departamencie „seksgadżety”. Bo – jak twierdzi Arkadiusz Bilejczyk – częstotliwość, na którą najbardziej wrażliwe są ciałka Paciniego, wykorzystywana jest właśnie w wibratorach. Dlatego wartomieć w sypialnianej szufladzie wibrujący krążek czy na przykład nakładkę na palec, której można używać w parze lub solo. Oczywiście, jeśli ktoś lubi, toleruje i ma chęć, bo seks to jest ta cudowna sfera (kto wie, czy nie jedyna), w której prawem naczelnym jest radość rozkoszy.
Wiele pisze się o tym, że kobiety potrzebują gry wstępnej. Otóż nie zawsze. Bywa, że więcej ciałek Paciniego gromadzi się w wargach sromowych i okolicach wejścia do pochwy niż w łechtaczce. Dlatego niektóre kobiety nie pragną wstępnych pieszczot, lecz od razu dążą do konkretów, bo dopiero penetracja sprawia im przyjemność.