1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Jestem singielką i dobrze mi z tym

Życie bez partnera może być spełnione. Ważne jednak, żeby za tą decyzją nie kryły się nieuświadomione lęki i przekonania. (fot. iStock)
Życie bez partnera może być spełnione. Ważne jednak, żeby za tą decyzją nie kryły się nieuświadomione lęki i przekonania. (fot. iStock)
Młoda, atrakcyjna, sama. Nie poszukuje miłego partnera o ciemnych oczach. Oto trzy historie kobiet, które wybrały model życia w pojedynkę. Ich decyzję komentuje psycholożka.

Miłość nie istnieje

Beata, 27 lat: Gdy dorastałam, tęskniłam za bliskością, ale nie wierzyłam w miłość. To, czego doświadczałam w rodzinnym domu, nijak nie pasowało do tego, co czytałam w książkach. Awantury były na porządku dziennym. Awantury lub złowrogie milczenie. W sumie nie wiem, co gorsze. Starałam się rodziców rozśmieszyć, poprawić im nastrój, byłam wzorową uczennicą, byle tylko nie przysparzać im powodów do niezadowolenia. Stałam się mistrzynią w zadowalaniu innych – ojcu prasowałam koszule, bo uważał, że robię to lepiej niż matka. Mamie pomagałam w zakupach i gotowaniu, żeby odciążyć ją w codziennych czynnościach. Zastanawiałam się, po co oni ze sobą są, marzyłam, by się rozwiedli, by wreszcie był spokój, przysięgałam sobie co noc, że nigdy nie wyjdę za mąż. Miłości nie ma – myślałam. To tylko przyzwyczajenie każe ludziom tkwić w związkach. Na pierwszym roku studiów trafiła mnie jednak strzała Amora. Andrzej był ode mnie starszy o 20 lat, przyjechał na spotkanie autorskie do studenckiego klubu filmowego. Zostaliśmy parą, choć dojazdową. Zgrzyty zaczęły się pod koniec moich studiów, gdy nabyłam większej świadomości siebie – z czasem wchodziliśmy w ostre dyskusje, a nawet spory. Robiło się niemiło, Andrzejowi zdarzało się podnosić na mnie głos. Nie mogłam w to uwierzyć… Mój Andrzej? Trochę się przestraszyłam… Zaczęłam go unikać – wymawiałam się przygotowaniami do sesji, egzaminami, obroną pracy… Tęskniłam za nim, ale jednocześnie się bałam – jego cierpki ton przyprawiał mnie o skurcze żołądka, tak dobrze znane z dzieciństwa. W końcu przestał dzwonić… Od tamtego czasu jestem sama. Nie, żebym nie miała adoratorów – jestem młoda, atrakcyjna, mam dobrą pracę i świetnie sobie radzę. Ale żaden z nich nie dorównuje Andrzejowi intelektem, wiedzą… Niezobowiązujący seks? Owszem, czasem tak. Ale o stałym związku nie ma mowy. Na szczęście mam jeszcze czas, więc nie panikuję. Czasem tylko zastanawiam się, czy szczęśliwa rodzina i związek to nie jakaś gigantyczna ułuda.

Komentarz psycholożki i coach'a Ingrid Dahl-Głodowskiej: Beata jako dziecko pragnęła, żeby rodzice się rozwiedli, z drugiej strony robiła wszystko, aby w domu panowała równowaga. To naturalne zachowanie dla dziecka, które w głębi duszy chce, aby rodzice byli zawsze razem. Kobieta także w dorosłym życiu w pewnym sensie powtarza to rozdarcie. Wiążąc się z mężczyzną, który z racji wieku i miejsca zamieszkania nie był w pełni „dostępny”, otrzymała namiastkę bliskości, jednocześnie związek na odległość pozwolił zachować niezbędny dla niej dystans. Być może w relacji ze starszym partnerem szukała też czegoś, czego nie otrzymała w dzieciństwie – bezwarunkowej miłości, poczucia bezpieczeństwa. Na zakończenie relacji zdecydowała się po pierwszych nieporozumieniach. Wystraszyły ją, bo z jednej strony przypomniały scenariusz znany już z dzieciństwa, a z drugiej dały sygnał, że związek dojrzewa, staje się bardziej partnerski. Dodatkowo koniec studiów skłaniał do podjęcia poważniejszej decyzji, np. o wspólnym zamieszkaniu. Być może to tego kroku obawiała się Beata. Kobieta wyniosła z domu wzorzec, w którym różnica zdań oznacza chłód i obojętność. Warto jednak uświadomić sobie, że sytuacje konfliktowe nie zawsze są złe. Oznaczają tylko, że w pewnej kwestii mamy odmienne poglądy. Nic więcej.

Proponowałabym Beacie, aby spróbowała doświadczyć tego, że w bliskim związku można się różnić, a mimo to kochać. Związek nie musi być idealny jak w serialu, wystarczy, że będzie dobry. Beata musi też popracować nad samooceną. Żeby zadowolić rodziców, obrała strategię polegającą na perfekcjonizmie. Dobrym pomysłem byłby warsztat uczący asertywności. Zapobiegnie sytuacji, w której dla ratowania dobrego nastroju w kolejnym związku kobieta zdecyduje się na ustępstwa, na które tak naprawdę nie będzie miała ochoty. Musi nauczyć się, że ma prawo do swojego zdania, i takie samo prawo posiada jej partner.

Czułam, że się duszę

Wanda, 35 lat: Próbowałam być w związkach, ale za każdym razem, gdy mężczyzna chce spędzać ze mną coraz więcej czasu, albo, nie daj Boże, zamieszkać razem – czuję, że zaczynam się dusić. Duża część mojego życia zawodowego toczy się w domu – przygotowywanie się do zajęć, pisanie publikacji, raportów badawczych. Kiedy jestem pochłonięta jakimś projektem, szkoda mi każdej minuty. Nie mam wówczas czasu dla nikogo, jem, co akurat znajdę w lodówce, towarzystwo zapewniają mi książki. Z mężczyznami jest zawsze tak samo – na początku nie zniechęca ich mój tytuł doktorski, podziwiają mnie za pasję, dopingują w zdobywaniu kolejnych stypendiów naukowych, ale po kilku miesiącach każdy z nich woli, bym czekała z talerzem zupy w przedpokoju i prała jego bieliznę. Nawet jeśli sam też ma doktorat! I ja nawet próbuję to robić, by ocalić relację, ale później czuję, że ten związek zabiera mi przestrzeń i czas, że się zwyczajnie duszę. Scenariusz jest zawsze ten sam – nagle, nie wiem nawet, czy jest to związane z jakimś konkretnym zdarzeniem, zaczyna mnie irytować, że brakuje mi czasu na spokojne przeczytanie książki czy dokończenie pisania artykułu, bo do domu wraca Paweł, Maciej czy Cezary z oczekiwaniem, że się nim zajmę. Gdy proszę, by poczekał godzinę czy dwie, początkowo nie ma nic przeciwko temu, ale po kilku miesiącach okazuje się, że inna koleżanka jest bardziej dostępna czasowo… No i tak to się zazwyczaj kończy.

Jestem singielką nie dlatego, że zawsze o tym marzyłam, ale też nie chcę niczego na ołtarzu związku poświęcać. A doświadczenie nauczyło mnie, że w małżeństwie to kobieta rezygnuje z siebie dla dobra rodziny. Moja matka porzuciła swoje ambicje, by wychować mnie i brata – ale to były inne czasy, a ona, jak myślę, w końcu się z tym pogodziła. Może dlatego, że macierzyństwo dało jej dużo satysfakcji – poświęcała nam mnóstwo czasu, wspierała pasje, zapisywała na kursy. Nigdy nas nie zbywała. Może moim powołaniem nie jest posiadanie rodziny, a praca naukowa? Albo nie trafiłam jeszcze na odpowiedniego faceta.

Komentarz psycholożki: Wanda obawia się, że związek oznacza rezygnację z własnych planów i marzeń. Boi się, że partner zabierze jej przestrzeń niezbędną do twórczej pracy. Dla niej bycie razem jest jednoznaczne z poświęceniem się, zrezygnowaniem z siebie. Taki wzorzec wyniosła z domu, mama zajęła się rodziną i – jak opowiada Wanda – satysfakcję czerpała z opieki nad dziećmi. Być może sygnalizowała jednak dzieciom, że się poświęca, że robi to kosztem siebie. Taki przekaz mógł mieć wpływ na przekonania córki. Wanda ma prawdopodobnie silny, dominujący charakter, dlatego rola uległej żony nie wchodzi w jej wypadku w grę. Najwyraźniej interesują ją też dominujący mężczyźni. Stąd trudność z wejściem w dłuższy związek.

Radziłabym jej, aby przyjrzała się innym małżeństwom. Nie wszystkie opierają się na typowym, patriarchalnym wzorcu, gdzie to mężczyzna jest jedynym żywicielem rodziny. Coraz więcej jest takich, w których on odnajduje się świetnie w roli gospodarza domu. Może Wanda spotka mężczyznę, który będzie podzielał jej pasję i nie będzie dla nich problemem brak obiadu o 16.00. Poza tym posiadanie rodziny to nie jedyny sposób na życie. Nie każdy musi realizować się w roli matki i żony. Być może Wanda na liście priorytetów w pierwszej linii umieszcza rozwój zawodowy. Jeśli tak, to najważniejsze, aby pozostała wierna swoim odczuciom.

Samotność też jest dobra

Grażyna, 43 lata: Byliśmy z Piotrem typową licealną parą – pierwsza miłość, pierwszy seks. Tuż przed maturą zaszłam w ciążę – potrzebna była zgoda sądu, byśmy mogli się pobrać. Ale wariowaliśmy ze szczęścia, że zostaniemy rodzicami. Na początku mieszkaliśmy kątem u rodziców Piotra, ja zajęłam się dzieckiem, Piotr pomagał ojcu w warsztacie samochodowym i zaocznie studiował ekonomię. Później dostał pracę w banku, szybko awansował. Wzięliśmy kredyt na mieszkanie i w tej euforii, że tacy jesteśmy szczęśliwi, zapragnęliśmy powiększyć rodzinę. Siedem lat po urodzeniu pierwszej córki na świat przyszedł Bartek. Rok później, już nieoczekiwanie, urodziła się Basia. Nic nie mąciło rodzinnej sielanki – uważałam się za najszczęśliwszą kobietę na świecie. Wiadomość o tym, że Piotr ma romans, spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Piotr? Mój ukochany Piotr? To niemożliwe, wszyscy, tylko nie on. Łączyła nas przecież szczególna więź, a zdrada jest czymś tak banalnym, że nas to w ogóle nie może dotyczyć. To było trzy lata temu… Po pierwszym szoku i próbach ratowania małżeństwa i rodziny dotarło do mnie, że racjonalne argumenty zupełnie do męża nie trafiają. Jest tak zakochany w koleżance z pracy, że dotychczasowe życie nie ma dla niego większego znaczenia, choć, oczywiście, martwi się o to, jak to przyjmą, duże już, dzieci. Powiedział tylko, że to nie moja wina, bo byłam dobrą żoną. Dobrą żoną!!! Więc z ukochanej stałam się żoną, instytucją, a dzięki tamtej miał motyle w brzuchu.

Samotność z początku była dla mnie koszmarem. Długimi dniami i nocami bez końca, przepłakanymi, rozpaczliwymi. Nie jadłam, nie spałam. Gdyby nie dzieci… Nie wiem, jak bym to przetrwała. Jednak stanęłam na nogi. Na razie nie chcę się z nikim wiązać, choć nienawiść do mężczyzn ustąpiła już miejsca ciekawości, jakie są motywy ich działań. Sporo czytam – także o tym, że samotność może być dobra, bo wtedy można poznać siebie i odpowiedzieć na pytanie: „kim jestem bez drugiej osoby?”. Już wiem, że muszę realizować swoje marzenia. Dlatego m.in. wróciłam do swojej dawnej pasji – zawsze miałam zacięcie plastyczne, w liceum marzyłam o Akademii Sztuk Pięknych. Wzięłam się za projektowanie i szycie filcowych toreb, robię też ręcznie biżuterię. Jest mi dobrze, tak jak jest. Myślę o założeniu własnej firmy dekoratorskiej. Na razie nie wyobrażam sobie kolejnego mężczyzny w moim życiu, zresztą na rynku matrymonialnym kobiety po czterdziestce nie mają dużych szans… Ja już nie chcę, by moim centrum świata znów był jakiś facet.

Komentarz psycholożki: Grażyna przeżyła stratę, a jest to doświadczenie, po którym warto pobyć przez pewien czas samemu ze sobą. Dobrze, że nie rzuciła się w kolejny związek czy romans i próbuje uporządkować swoje życie w pojedynkę. Rozczarowanie na pewno nie ułatwia wejścia w następną relację, ale jest to możliwe, gdy Grażyna nauczy się na nowo ufać. Rozstanie po wielu latach spędzonych razem jest na pewno trudne. Trzeba pozwolić sobie na przeżycie bólu i złości. Ważne jednak, aby na tych uczuciach się nie skupiać, pozwolić im przeminąć. Widać, ze Grażyna dobrze poradziła sobie ze zmianami w życiu. Teraz pora na otwarcie się na innych.

Radziłabym, aby poszukała w swojej okolicy np. warsztatów z rękodzieła, pozwoli to na poznanie osób, które mają – tak jak ona – artystyczne pasje. Dobrym wyjściem byłyby też warsztaty czy spotkania dla kobiet, które mają podobne doświadczenia: rozwiodły się lub w inny sposób utraciły partnera. Możliwość opowiedzenia komuś o swojej historii zwykle bardzo pomaga. Dobrze wiedzieć, że po przeżyciu straty i powrocie do siebie życie może przynieść jeszcze wiele dobrego. Niezależnie od tego, czy będziemy sami, czy znów z kimś.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze