W zbiorowej świadomości funkcjonuje jako ikona – sarnie oczy, sznur pereł i długa fifka z papierosem trzymana w dłoni. Ale film był tylko jednym z elementów jej życia. Na pierwszym miejscu zawsze stawiała dom. „Najszczęśliwsza była w swetrze i dżinsach, w domu, w otoczeniu rodziny, gotująca proste dania ze swojego dzieciństwa” – mówi Luca Dotti, syn Audrey Hepburn.
Artykuł archiwalny
„Gdybym napisała biografię, zaczynałaby się tak: Urodziłam się w Brukseli, w Belgii, 4 maja 1929 roku i zmarłam sześć tygodni później” – powiedziała w wywiadzie. Gdy Audrey Hepburn była niemowlęciem, zachorowała na koklusz. Po jednym z ataków kaszlu jej serce się zatrzymało i przestała oddychać. Uratowała ją mama, która uznała, że to znak – jej córka dokona czegoś ważnego. Nie pomyliła się.
Jako dziewczynka była nieśmiała, dużo czasu spędzała samotnie, poza domem, by nie uczestniczyć w rodzinnych awanturach. Albo pod stołem, również podczas kłótni rodziców. Przed wybuchem II wojny światowej John Victor Ruston, bankier, awanturnik i ojciec Audrey, przyłączył się do ruchu sir Oswalda Mosleya, przywódcy nowej Brytyjskiej Unii Faszystów. W książce „Audrey Hepburn. Jej prawdziwa historia” Alexander Walker, biograf artystki, napisał: „Jego środowisko i dalsze koleje losu to sekrety, które Audrey przez całe życie starała się ukryć”. Mama Audrey, Ella van Heemstra, była baronową i arystokratką, która przed wojną również przynależała do Unii Faszystów.
Pięcioletnia Audrey została wysłana na wieś do Anglii, rozpoczęła naukę w prywatnej szkole i chociaż tęskniła za ojczyzną, to szybko opanowała nowy język. Rok później ojciec porzucił rodzinę, a dziewczynka wymyśliła sobie, że zostanie sławną baletnicą. Nie wiedziała, że straciła z ojcem kontakt prawie na zawsze. W 1939 roku, gdy wybuchła wojna, został aresztowany i wywieziony na wyspę Man – Audrey odnalazła go 25 lat później dzięki pomocy Czerwonego Krzyża. Ukrywał się, bo nie chciał, by jego przeszłość wpłynęła na życie sławnej już córki.
Audrey Hepburn w filmie „Miłość po południu” (Fot. BEW Photo)
Jako dziesięciolatka Audrey opuściła zaangażowaną w wojnę Anglię jednym z ostatnich samolotów. Mama zdecydowała o przeniesieniu córki i synów do Arnhem w Holandii, gdzie żyła babcia Audrey. W 1944 roku, podczas nazistowskiej okupacji, wujek Hepburn został rozstrzelany, a jej przyrodni brat zesłany do obozu pracy. Wtedy, w wieku 13 lat, Audrey zagrała swoją pierwszą rolę – zaangażowała się w ruch oporu, została łączniczką. Za papierosy zdobyła dla chorej mamy penicylinę. Jej rodzina, aby upiec chleb, który pozwalał im przeżyć, wytwarzała mąkę z bulw tulipanów. Ludzie umierali na ulicach z głodu, mrozu i wycieńczenia. Niedożywienie wywołało u Audrey anemię, chorowała na astmę, żółtaczkę i cierpiała na obrzęki kończyn. Na 16. urodziny – miała niecałe półtora metra wzrostu i ważyła 40 kilogramów – dostała prezent w postaci wyzwolenia Holandii. „Z własnego doświadczenia wiem, jak wiele UNICEF znaczy dla potrzebujących dzieci, ponieważ sama otrzymałam żywność i opiekę medyczną po II wojnie światowej” – wyznała wiele lat później, w 1989 roku, gdy została oficjalnie mianowana Ambasadorką Dobrej Woli UNICEF. Zanim jednak symbolicznie spłaciła swój dług, zaangażowała się w realizację marzeń.
W 1945 roku, po wojnie, Audrey przeniosła się do Amsterdamu, by uczyć się baletu u Sonii Gaskell. Trzy lata później przeprowadziła się do Londynu, chodziła do szkoły tańca u Marie Rambert. Jej mama pracowała jako kucharka, pokojówka, a później kierowniczka kwiaciarni, by opłacić lekcje ukochanej córki. Audrey pozostała jej za to wdzięczna do końca życia. Jako sławna aktorka pamiętała o matce. Po latach usilnych prób i konsultacjach ze swoją ostatnią nauczycielką Hepburn zrozumiała, że ze względu na zły stan zdrowia i wyniszczenie organizmu podczas wojny nigdy nie zostanie baleriną. „Nie myślałam, że będę występować przed kamerą z twarzą jak moja” – wyznała, gdy odniosła sukces.
Pierwszą poważną rolę w broadwayowskim przedstawieniu „Gigi” zaproponowała jej sama Colette, autorka sztuki. Audrey odmówiła słowami: „Właściwie to jestem tancerką”. Ostatecznie dała się namówić, czym otworzyła sobie drzwi do światowej kariery. „Gigi” spotkała się z uznaniem krytyków i publiczności. Gdy po raz 217 zagrała sztukę na Broadwayu, poleciała do Rzymu. Zachwyciła Hollywood próbnymi zdjęciami i dostała rolę w filmie „Rzymskie wakacje”, za który nagrodzono ją Oscarem. Pierwsza rola w filmie prawie nigdy nie spotyka się z takim uznaniem. Z gali wracała z mamą, kupiły szampana i chociaż był ciepły, to zdaniem Audrey to najlepszy szampan, jaki kiedykolwiek piła.
Audrey Hepburn w filmie „Rzymskie wakacje” (Fot. Brettmann/Getty Images)
Była inna. Nie regulowała brwi, nie wybielała zębów, miała płaskie piersi i nie chciała tego zmieniać. Świat oszalał na jej punkcie – tym bardziej że Audrey nie była rozkapryszoną gwiazdką, czasami wstawała o 5 rano, by tylko poćwiczyć rolę i do późnej nocy pracowała nad głosem podczas lekcji śpiewu. „Była rzadkim zjawiskiem w Hollywood, gwiazdą, która wykazywała szczerą troskę o innych, a nie o siebie” – twierdził jej przyjaciel Roger Moore. „Onieśmielało ją, że pracownicy lotnisk czy hoteli traktują ją jak kogoś wyjątkowego. Nie znosiła takich sytuacji i nigdy nie wykorzystywała swojej sławy czy pozycji dla własnych interesów” – tłumaczył w jednym z wywiadów jej syn Luca Dotti, dodając: „Nie uważała, że jest lepsza od innych. To pewnie dlatego, że nigdy nie zapomniała o horrorze wojny”. Gdy dostała propozycję zagrania w ekranizacji „Dziennika Anny Frank”, odmówiła, bo wiedziała, że taka rola mogłaby ją zniszczyć emocjonalnie.
Mając 25 lat, wyszła za mąż za Mela Ferrera, bo jak twierdziła, jego spojrzenie przeszyło ją na wylot. Bardzo chciała mieć dzieci. Gdy po raz drugi poroniła, bała się, że oszaleje. „Bolało bardziej niż rozwód rodziców i zniknięcie ojca” – wyznała. Paliła paczkę papierosów dziennie i miała 7 kilo niedowagi. Mel Ferrer nie poradził sobie z typowym męskim problemem, jakim jest związek z niezależną, silną, więcej zarabiającą kobietą. Szczególnie gdy spotkało ją uznanie całego świata za główną rolę w „Śniadaniu u Tiffany’ego”, które zapewniło Hepburn nieśmiertelność. „To problem, kiedy żona przyćmiewa męża, tak jak Audrey przyćmiewa mnie” – powiedział po latach. Aktorka krytycznie podchodziła do swojej twórczości, pozostając zdziwiona uznaniem, którego doświadcza. O roli w kultowym „Śniadaniu u Tiffany’ego” mówiła: „Jest to film, który oglądam z najmniejszym zażenowaniem. Ale zawsze prześladują mnie wtedy dwie myśli. Po pierwsze, jak ja mogłam porzucić kota? I po drugie, że Truman Capote chciał w tej roli obsadzić Marilyn Monroe”.
Audrey Hepburn na planie filmu „Śniadanie u Tiffany’ego” (Fot. Donaldson Collection/Michael Ochs Archives/Getty Images)
Narodziny synka, Seana, były dla niej znacznie ważniejsze od zdobytego Oscara. W 1968 roku wyszła ponownie za mąż, za włoskiego psychiatrę, Andreę Dottiego. Szybko została po raz drugi mamą, urodziła syna Luca. Jeśli chodzi o męża, to udało jej się dopiero za trzecim razem. Psychiatra zdradzał Audrey i w odróżnieniu od swojej żony wolał rozrywkowe życie od spokoju domowego.
Gdy Audrey została ambasadorką UNICEF-u, wyznała, że przygotowywała się do tej roli całe życie. Sądzono, że pojawi się na kilku galach i szybko znudzi, jednak pomocy głodującym dzieciom Audrey poświęciła wiele lat. Właśnie podczas tej pracy poznała Roberta Woldersa, męża i przyjaciela. Spędziła z nim swoje ostatnie 12 lat, które uznała za najszczęśliwsze.
Dzięki pracy dla UNICEF-u Audrey zatoczyła symbolicznie krąg – wiedziała, czym jest głód, cierpienie, wojna i właśnie dlatego poświęciła ostatnie lata życia, by pomóc tym, którzy głodu, cierpienia i wojny nadal doświadczają. „Jeśli przestaniesz chcieć dawać, nie ma już nic, dla czego warto byłoby żyć” – mówiła. W dodatku często powtarzała, że to przywilej móc uratować dziecko. Pokorna wobec swoich ran i spektakularnych sukcesów postanowiła zutylizować swoją sławę i rozpoznawalność w sposób, który przyniesie korzyść naprawdę potrzebującym.
Podróżowała do Bangladeszu, Ameryki Południowej, Somalii, Afryki. To właśnie po powrocie z Etiopii apelowała do Amerykanów i całego świata o pomoc dla dzieci, zdarzało się, że ze łzami w oczach prosiła o wsparcie. Przeczytała kiedyś wywiad z amerykańskim politykiem Henrym Kissingerem, który twierdził, że Bangladesz to kraj, dla którego nie ma ratunku. Audrey poczuła się dotknięta siłą jednego człowieka, który swoimi słowami przekreśla losy całego państwa. Poleciała do Bangladeszu, zaangażowała się w zbiórkę funduszy. Ostatnią podróż odbyła razem z Robertem do Somalii. Niestety, już wtedy cierpiała na raka jelit, choroba zatrzymała jej pracę i życie, gdy miała 63 lata.
Osoby, które w dzieciństwie doświadczyły traumy, cierpienia, porzucenia, mogą w dorosłym życiu przyjąć różne strategie. Niektórzy walczą i szukają winnych, osądzają świat, rodziców, politykę. Inni zamykają się w sobie, pielęgnują wewnętrzną ofiarę, skrzywdzone dziecko. Jeszcze inni chodzą po świecie z postawą roszczeniową, uważają, że skoro doświadczyli tylu krzywd, należy im się rekompensata, uznanie, miłość i prawo do radzenia innym. Niektórzy, tak jak Audrey, po prostu biorą życie w swoje ręce. „Każdy człowiek od urodzenia jest zdolny do kochania” – powtarzała – „musi jednak wytrwale ćwiczyć, tak jakby dbał o mięśnie”.
„Najszczęśliwsza była w swetrze i dżinsach, w domu, w otoczeniu rodziny, gotująca proste dania ze swojego dzieciństwa” – mówi Luca Dotti, syn Audrey Hepburn i autor jej kulinarnej biografii w rozmowie z Martyną Harland.
W „Audrey w domu” piszesz o różnych potrawach, szczególnie istotnych w życiu twojej mamy, jak curry, hutspot, penne alla vodka. Skąd pomysł na to, by przedstawić ją od tej strony?
Urodziłem się w 1970 roku, czyli właściwie już po jej filmowej karierze. Ona od wczesnej młodości pracowała bez ustanku. Gdy skończyła 40 lat, uznała, że ma już dość, i zamieszkała we Włoszech. Z dzieciństwa zapamiętałem curry jako część sekretnej, lecz trwałej więzi łączącej babcię i mamę. Ja byłem z tego wykluczony. Z kolei hutspot to mały garnek z ziemniakami, marchwią i cebulą. Pożywne danie wywodzące się z dawnej Holandii, mocno wiązało się z historią kraju i losem mojej matki. Głodem, który przeżyła podczas II wojny światowej, kiedy hutspot było jej jedynym pożywieniem. Z kolei penne alla vodka, czyli śmietana i wódka w dużych ilościach, to czas zabawy w jej życiu. Przygotowywała je wspólnie ze swoją przyjaciółką Connie, żadne spotkanie towarzyskie nie mogło się bez tego obejść.
Podobno w walizce zawsze woziła makaron. Mówiła, że do szczęścia wystarczy jej spaghetti al pomodoro z odrobiną oliwy. Ten smak dawał jej poczucie bezpieczeństwa, kojarzył się z domem?
Si, bravo, to było ulubione danie matki. Gdyby w mojej książce miały znaleźć się tylko dwa przepisy, byłyby to makaron z sosem pomidorowym i ciasto czekoladowe. Ciasto czekoladowe kojarzyło się mamie z kolei z wyzwoleniem. Kiedy wybiegła powitać żołnierzy, dostała od nich czekoladę i papierosa.
Życie Audrey przez lata zmieniło się z wyrafinowanego w bardzo proste.
Im bardziej moja matka stawała się świadoma siebie i pewna tego, co chce robić, tym bardziej dążyła do prostego życia. Dotyczyło to wszystkiego, od kuchni po modę. W latach 50. i 60. nosiła efektowne stroje, od Givenchy po Valentino. Słynne duże kapelusze, okulary muchy i „mała czarna”. W latach 70. zamieniła je na proste, niezobowiązujące ubrania, jak dżinsy i t-shirty. Dla wielu stała się ikoną mody, ale w prawdziwym życiu szczęśliwa była w swetrach i dżinsach. Tak ją właśnie pamiętam, jako kobietę, która odbierała mnie ze szkoły i uwielbiała gotować. Aktorstwo tak naprawdę nie było jej prawdziwą ambicją, to po prostu zawód. Oczywiście kariera i postaci, które kreowała na ekranie, pomogły jej rozkwitnąć. Mimo to Hollywood jej nie interesowało. Kolejne sukcesy filmowe sprawiały, że dalej szła tą drogą. Najbardziej jednak pragnęła spokojnego życia na wsi. Z wieloma gwiazdami tamtych czasów, jak Elisabeth Taylor czy Marilyn Monroe, wiązało się sporo dramatycznych opowieści. Wielka kariera i wielkie życie. A moja matka ceniła życie proste, codzienność włoskiej kury domowej. Szczęśliwa była z rodziną. Wiele osób oceniało taki tryb życia jako nudny i smutny, zupełnie tego nie rozumiała. Mimo że chciała studiować, nigdy nie miała takiej możliwości, była więc bardzo dumna, gdy w 1992 roku Brown University przyznał jej doktorat honoris causa. „Wyobrażasz sobie?” – powiedziała – „Doktorat dla mnie, dla kogoś z takimi brakami w wykształceniu?”.
Ralph Lauren powiedział o niej: „Audrey w prawdziwym życiu była taka, jak ta pokazywana w filmach. Taka, jak można było się spodziewać”.
Z kolei Peter Bogdanovich opisał moją matkę jako motyl z żelaza. Wolna jak motyl, ale stworzona ze stali. Była bardzo silna, zdeterminowana i uparta. Wszystko robiła na sto procent, całą sobą. Gdy zdecydowała, że chce założyć rodzinę, stwierdziła, że nie da rady pogodzić tego z karierą. Wybrała to, czym chciała się zająć bardziej. Była już wtedy sławna i mogła wybierać role, które chciałaby zagrać. Myślę, że dla każdej kobiety to bardzo trudna decyzja, szczególnie gdy odnosi sukcesy na polu zawodowym.
Jak fakt posiadania sławnej, uwielbianej przez wszystkich matki wpłynął na twoje relacje z kobietami?
Trudność w moim życiu polegała głównie na tym, żeby wytłumaczyć mojej dziewczynie czy żonie, że nie występuje w żadnym turnieju i nie rywalizuje z moją matką. Nie szukam mojej matki w kobiecie, z którą się spotykam. Nie mam takiej potrzeby. Moja żona nie wygląda jak moja matka i wcale nie musi.
Długo nie wiedziałeś, że twoja mama jest sławna. W domu nie oglądało się filmów z jej udziałem?
Opowieści mojego ojca psychiatry były dużo ciekawsze. W domu to on był w centrum uwagi. Tak naprawdę w pełni zdałem sobie sprawę ze sławy matki dopiero po jej śmierci. Wtedy zacząłem się zastanawiać nad tym, jaki jest mój prywatny obraz, a jak postrzegają ją inni. Moja mama była zawsze blisko ludzi. Nie jeździła autem, dużo chodziła i znała wszystkich w okolicy. Nie ukrywała się za ciemnymi okularami i ochroną. To były inne czasy. Dlatego ludzie zawsze chronili ją i jej prywatność.
Podobno najbardziej ceniła sobie rolę Susy w filmie „Doczekać zmroku”, do której nauczyła się zachowywać jak osoba niewidoma.
Nad żadnym innym filmem nie pracowała tak ciężko, a dodatkowym powodem do dumy było to, że ta kreacja różniła się od większości ról, w jakich ją obsadzano. Zagrała niewidomą kobietę, która podejmuje walkę z przestępcami. Była już starsza, bardziej świadoma siebie. To moment, gdy poczuła się tak naprawdę aktorką. Bardzo też lubiła swój wcześniejszy film „Historia zakonnicy” i „Na zawsze” Stevena Spielberga, którego podziwiała, od kiedy zobaczyła „E.T.”. To była jej ostatnia rola filmowa, zagrała tam anioła Hap. Mojej matce zawsze powtarzano: „Chcemy ciebie, bo jesteś naturalna i nie potrafisz grać”. Nie była wielką aktorką, była po prostu sobą.
Podziw dla twojej matki jest najsilniejszy w Japonii. Kilka lat temu znalazła się tam na 31. miejscu w rankingu najbardziej popularnych postaci historycznych. Tuż przed Mahatmą Gandhim.
Tam właśnie narodził się fenomen Audrey Hepburn. W Europie matka była znana jako aktorka, a ludzie uważali ją za piękną kobietę. Jednak w Japonii stanowiła kogoś zupełnie wyjątkowego. Myślę, że wiele Japonek po prostu było się w stanie z nią utożsamić. Z jej wyglądem, drobną sylwetką, ale też dyskretnym zachowaniem i determinacją, charakterystycznymi dla Azjatów.
Jednak Audrey Hepburn musiała przecież mieć jakieś wady, była kobietą z krwi i kości.
Właśnie ten idealny obraz matki, który tak naprawdę powstał dopiero po jej śmierci, skłonił mnie do poszukiwań. Chciałem porównać dwa punkty widzenia, publiczny i mój własny. Proces zagłębiania się w temat i pisania książki sprowadzał się do jednego: zrozumienia, że moja matka jest postrzegana jako ktoś wyjątkowy. Nie ja. Niektórzy nadal mają wobec mnie oczekiwania. Skoro jesteś synem Audrey Hepburn, powinieneś być jakiś. Gdy mama umarła, miałem 23 lata. Wtedy postanowiłem nie mówić nikomu, że jestem jej synem. Wiele czasu minęło, nim pogodziłem się z tym, kim jestem.
To kim jest Luca Dotti?
Mężem, który kocha swoją żonę, ojcem trójki dzieci, grafikiem. Po prostu Lucą Dottim.