1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Wojciech Młynarski we wspomnieniach syna. „To, o czym pisał ojciec, było w opozycji do tego, jaki był na co dzień”

Wojciech Młynarski na scenie IX KFPP w Opolu (Fot. Andrzej Wiernicki/Forum)
Wojciech Młynarski na scenie IX KFPP w Opolu (Fot. Andrzej Wiernicki/Forum)
Dziś mija szósta rocznica śmierci Wojciecha Młynarskiego. Z tej okazji przypominamy wywiad z synem słynnego poety i wykonawcy – Janem Młynarskim.

Wywiad pochodzi z archiwalnego wydania miesięcznika „Zwierciadło” (numer 4/2017). W 2017 roku Jan Młynarski wraz z siostrami Agatą i Pauliną przygotował zbiór utworów ojca „Od oddechu do oddechu”. Książka była pierwszym wspólnym przedsięwzięciem rodzeństwa i ukazała się zaledwie dwa miesiące przed śmiercią legendy piosenki.

Co odkrywałeś, czytając teksty ojca?
To była retrospekcja. Znałem sporo z nich. Wchodziły do mojej głowy mimochodem. W dzieciństwie byłem świadkiem, jak niektóre powstawały. Pracując nad płytą „Młynarski plays Młynarski” [w 2010 roku – przyp. red.], stanąłem twarzą w twarz z piosenkami mi najbliższymi.

Stąd tytuł?
Nie. Wybraliśmy go wspólnie z siostrami. Odnosi się do choroby ojca, jego stanu i okoliczności, w jakich po latach z trzech zupełnie różnych światów stanęliśmy przy nim, żeby coś wspólnie zrobić. To właśnie odbywało się od jednego oddechu do drugiego.

Otwieram na roku 1979, kiedy się urodziłeś. Ojciec napisał wtedy piosenkę „Odwiedziłem starego muzyka”, który: „z wolna, w milczeniu odmykał rząd czarno-białych klawiszy. I powiedział: Popatrz pan, panie, tu jest piekło, niebo i czyściec. Wszystko razem w tym fortepianie splątało się wiekuiście. Chciałem leczyć muzyką serca, wiem – niezgrabnie, wiem – nieudolnie, do dziś moje młodzieńcze scherza gram ludziom – tyle że wolniej”. Credo, przestroga?
Poznałem w dzieciństwie takiego pianistę. Pan Edward był już po osiemdziesiątce. Przychodził do nas stroić pianino. To było wydarzenie. Najpierw stroił, a potem przez kilka godzin na nim grał. Od niego po raz pierwszy usłyszałem przedwojenne piosenki i charakterystyczny styl gry z tak zwanym wiosełkiem w lewej ręce. Jego ojciec miał przed wojną rewię na Hożej. Ojciec lubił z nim rozmawiać, wszyscy uwielbialiśmy go słuchać. Wtedy usłyszałem pierwsze historie o dawnej dumnej Warszawie. Ojciec miał do niego, do innych muzyków tego pokolenia wielki szacunek.

Więc to od starego stroiciela, a nie od dziadka słyszałeś stare piosenki?
Dziadek śpiewał różne piosenki, bo lubił śpiewać. Słuchałem, jak za drzwiami łazienki, goląc się, śpiewa: „W Saskim Ogrodzie koło fontanny jakiś się frajer przysiadł do panny, była niewinna jak wonna lilia…”. Pan Edward grał piosenki m.in. Henryka Warsa, tematy filmowe, tanga… Przedwojenni polscy twórcy muzyki rozrywkowej są dla mnie bardzo ważni. Wykonuję z zespołem sporo starych piosenek, w tym roku planuję wydanie płyty, razem z wybitnym pianistą Marcinem Maseckim, w hołdzie Adamowi Astonowi.

Zawsze wiedziałeś, że będziesz muzykiem?
Pierwszymi zespołami, których namiętnie słuchałem, byli Stonesi i Doorsi. Kasety spadały z regału mojej siostry, przynosili je jej znajomi. Jako dziesięciolatek na pamięć znałem „Riders on the Storm” i „Ruby Tuesday”. Z kolegami z podstawówki mieliśmy zespół. We wtorki wieczorem graliśmy w sali prób, czekaliśmy na nie cały tydzień. Któregoś dnia poszedłem z mamą do Sali Kongresowej na koncert holenderskiej saksofonistki Candy Dulfer. Patrzyłem tylko na perkusistę. Chociaż to nie była muzyka, jaką bym się podniecał, coś się we mnie stało. Chciałem grać jak on. Miałem 12, 13 lat. I miałem coś, bez czego trudno zostać dobrym instrumentalistą – cierpliwość powtarzania jednej czynności przez wiele godzin. W tym samym okresie usłyszałem też Grzesiuka…

Ojciec zachęcał?
Zniechęcał. Przez wiele lat wydawało mi się, że muzyk to ktoś bardzo ważny, jak frontman. Ojciec widział, że syn rośnie mu raczej na rzemieślnika, który nie będzie miał nic do powiedzenia. Bał się tego. Mówił, że perkusja to barabany. Ale nie proponował nic w zamian. Może nie miał pomysłu, jak mi pomóc? Kiedy zacząłem być nie tylko muzykiem, lecz także producentem i liderem, sporo rzeczy zrozumiałem, zobaczyłem więcej. Kolejni reżyserzy proponowali, by zamienić skrzypce na kontrabas, a chórek wywalić, bo źle wygląda na obrazku… Muzycy to nie są nazwiska, ale elementy do zrobienia show. Później wchodzi np. wokalistka, z którą producent się wita. Z muzykami nikt się nie wita. Klasę artysty można poznać po tym, czy wita się z orkiestrą. Ojciec to widział, jeżdżąc z muzykami. PRL to było straszne pijaństwo. Krążą o tym legendy. Kiedy w dorosłym życiu, po latach przerwy w naszych kontaktach, zapytał, co ja w ogóle robię, odpowiedziałem, że zarabiam na życie, grając koncerty i nagrywając płyty. Od razu zapytał: „Czy już jesteś alkoholikiem?”.

Jan Młynarski (Fot. Michal Kosc/Forum) Jan Młynarski (Fot. Michal Kosc/Forum)

Co takiego stało się między wami?
To konsekwencja całego naszego życia. Ojciec się wprowadzał, wyprowadzał, jako dziecko trochę się go bałem. Nie mieliśmy więzi. Nie było wzorców rodziców w gazetach i podręcznikach, zajęć pozaszkolnych, placów zabaw. Mój ojciec nie wiedział, jak być rodzicem. Nasz dom nie był poukładany. Wszystko było kompulsywne. Zazdrościłem kolegom, że mają zaplanowane życie, zaplanowane wakacje. U nas nie było żadnego planu. Do dzisiaj nie umiem planować, walczę z tym. Zaplanowanie miesiąca jest wielkim wyczynem.

Dzieci nie mają wpływu na otoczenie, w jakim mieszkają, adaptują się do każdych warunków. Na przykład słynny perkusista Buddy Rich wychował się w wodewilu, nad którym był burdel. W moim domu ojciec szykował koncerty. Mama, aktorka, z powodu bojkotu aktorskiego w stanie wojennym przeniosła się, jak inni jej koledzy z teatru, do kościoła, gdzie recytowali wiersze, wolne słowo. Też musiała przygotować program. Do teatru już nigdy nie wróciła. Na to nakładały się relacje rodziców. Był czas, że ojca długo nie było w domu, później rodzice się rozwiedli, mieszkaliśmy z mamą w różnych miejscach. Ojciec jakoś na co dzień specjalnie się mną nie interesował. A jak się zainteresował, to przyjeżdżał pod dom i zabierał mnie na obiad.

Nie buntowałeś się?
Buntowałem, chciałem być postrzegany jak każdy, bez pytań o ojca.

Kiedy nagrałeś płytę z jego piosenkami, dziennikarze pytali o odcinanie kuponów od nazwiska. Reagowałeś ostro.
Teraz bym nie reagował. Każdy ma prawo do oceny. Jestem za duży, aby mieć z tym problem.

Studiowałeś w Akademii Muzycznej w Katowicach i jesteś absolwentem Drummers Collective w Nowym Jorku. Takiej szkoły, jaką znamy z filmu „Whiplash”. Mówiłeś w jednym z wywiadów, że miałeś podobnego profesora jak w filmie. Grasz, a on Cię cały czas szturcha, doprowadza do szału. Jednak nie przerywasz. Wierzyłeś mu?
Ani przez chwilę nie zwątpiłem. Gdyby niszczył ludzi bez wyników, nie pracowałby tam. Jest system weryfikacji nauczycieli. Co trzy miesiące uczniowie wystawiają ocenę. Nigdy nie dostał złej, chociaż doprowadzał do płaczu i zgrzytania zębami. To była pewna konwencja. Opierając się na intuicji i inteligencji, uznałem, że przyjmę te zasady. Nigdy nie czułem, że jest przeciwko mnie. Dobry nauczyciel nie musi być miły, ale między nim a uczniem muszą być szacunek i zaufanie. Bez tego nic się nie zrobi.

Nawet kiedy mówił: „Polaczku, co ty umiesz?”.
Mówił też, że wszyscy jesteśmy ograniczeni umysłowo. (śmiech) Tak naprawdę właśnie dlatego, że byłem z Polski, był mnie ciekawy. Powiedział, że jego dziadkowie byli Żydami z Warszawy i przed wojną wyjechali do Kanady. Ponieważ interesuję się Warszawą, znalazłem ich nazwiska w książce telefonicznej z 1939 roku, zrobiłem ksero i mu podarowałem. W tej szkole zacząłem ćwiczyć jeszcze więcej. Wychodziłem już do domu, słyszałem, że kolega w innej sali gra, wracałem. Im więcej narzędzi, tym lepszy warsztat do wyrażania siebie. Kiedy ktoś przychodzi do mnie na lekcje i prosi, abym pokazał, jak robię coś, czego on nie umie, zadaję dużo pytań, chcę mu uświadomić, jak wiele spraw ma wpływ na granie.

Zawsze wiesz, co wybrać?
Nie umiem ani wybrać, ani wskazać najlepszej drogi. Muszę zmierzyć się ze sprawami, żeby je poczuć, stwierdzić, czy coś jest dobre. Gdybym nie nagrał płyty z piosenkami ojca, cały czas bym o niej myślał. Połowę tej płyty lubię, połowy nie, ale to już decyzje czysto artystyczne. Dość wcześnie musiałem o sobie decydować, jeśli działasz na własny rachunek i nie masz możliwości pogadania wieczorem z kimś starszym przy stole, musisz nauczyć się podejmować decyzje i mierzyć się z ich konsekwencjami.

Kiedy pracowałeś nad płytą, mieliście już z ojcem poukładane sprawy?
Nie. Znów się długo nie widzieliśmy. Zadzwoniłem do niego, by zapytać, czy się zgadza. Bałem się, że może tę płytę zablokować albo udzieli wywiadu, w którym powie, że nic o niej nie wiedział, a mnie będzie głupio. Angażowałem w to swoje pieniądze, czas swój i innych oraz energię, która jest nieprzeliczalna, a bez niej nie wyobrażam sobie pracy. Zawsze kończę projekty, które zaczynam. Ojciec ucieszył się, że zaśpiewa Gaba Kulka, bo ją znał. Kiedy miałem gotowe premiksy, zaprosiłem go, wysłuchał, był zaskoczony niektórymi aranżami, zwłaszcza „Ogrzej mnie”. Kiedy nagraliśmy „Szarą kolędę”, zostawiłem miejsce na jedną zwrotkę, wziąłem ojca do studia i ją nagrał. Nic więcej. Nie ma dalszej części tej historii. Nasz kontakt był sporadyczny, bo mnie się urodziły dzieci, trochę się tym interesował.

A gdybym Cię zapytał o najjaśniejsze momenty waszego życia?
Skrawki. Święta. Kiedyś przebrał się za Świętego Mikołaja. W 1987, może 1988 roku ojciec zabrał mnie do Stanów, gdzie grał recitale z Jerzym Derflem. Jeździliśmy po Kalifornii, bazą był duży dom w Los Angeles, udostępniony przez hrabinę Tyszkiewicz. Całkiem fajne wakacje dla chłopaka z PRL. Słońce, basen, koledzy mówiący w obcym języku. Pamiętam, jak przez mgłę recital ojca, w czyimś domu, w półoficjalnej atmosferze, pamiętam jego konferansjerkę, piosenki, niewiele… Idąc z nim po ulicy, pierwszy raz usłyszałem Orkiestrę z Chmielnej. Bardzo ważny dla mnie moment.

A opowiadał o swoim dzieciństwie?
O Komorowie, o szukaniu niewypałów w lasach, a był koniec lat 40. i pełno niewypałów. Że z kolegami znaleźli w sadzawce niemiecki samochód pancerny. Dla mnie to było pasjonujące. Mówił, że wrzucali naboje do ogniska, one strzeliły i zabiły jakichś kolegów. Widział to, wspominał ich imiona. Otwierałem szeroko oczy, kiedy opowiadał o prawdziwych łobuzach z Pruszkowa. Między Komorowem a Pruszkowem jest długi zakręt, na którym stare pruszkowskie zbiry położyły kogoś w ramach porachunków, aby go pociąg przejechał. Wspominał też ciepło kolegów z liceum im. Tomasza Zana.

Co mówił o domu w Komorowie?
To był nieszczęśliwy dom, ale dla niego ważny, bo tam spędził dzieciństwo. Zbudowali go tuż przed wojną moi pradziadkowie Zdziechowscy, aby tam jeździć z Warszawy na odpoczynek. Ale wybuchła wojna i w nim zamieszkali. Ich córka, czyli matka mojego ojca, uciekła z domu przed wojną. Zakochała się w starszym i żonatym mężczyźnie, moim dziadku Milku Młynarskim. To była miłość na przekór całemu światu. Prababcia Zdziechowska wyklęła córkę. Dziadek Milek bardzo opiekował się moją babcią. Babcia urodziła dwoje dzieci – Wojtka i Basię. Dziadek zachorował na gruźlicę i bardzo szybko umarł. Był 1943 rok. Mój tato miał dwa lata, ciocia Basia – rok. Babcia nie miała gdzie się podziać. Najpierw przez pół roku mieszkała w Warszawie u Orłowów, rodziny dziadka Młynarskiego. Ale zbliżało się powstanie, sytuacja była coraz trudniejsza. Nie miała wyjścia. Przyszła do Komorowa, do rodziców, z dwójką dzieci na ręku. Była tam traktowana jak obywatel gorszej kategorii. Nigdy nie pozbierała się po przedwczesnej stracie ukochanego mężczyzny. Prababcia Cesia Zdziechowska bardzo źle traktowała wnuki i córkę. Panowały tam XIX-wieczny dryl i obyczaje. Ojciec miał bardzo smutne, przepojone bólem dzieciństwo, a ponieważ widział i czuł o wiele więcej niż rówieśnicy, musiało być mu podwójnie ciężko znosić niesprawiedliwości i upokorzenia oraz żyć u boku smutnej, zapadniętej w sobie matki, swojego ojca znając jedynie z fotografii.

Żałujesz, że tak późno nawiązałeś kontakt z ojcem?
I tak, i nie. Żałuję, że nie był inny. I że nie miałem kontaktu z ojcem, który był inny. Pewnie przekazałby mi dużo więcej, mielibyśmy wspólne wspomnienia. Może dałby mi poczucie bezpieczeństwa, bo nigdy go nie miałem. To wpłynęło na moje życie, na moje relacje z ludźmi. A ponieważ był, jaki był, trudny, a nasza relacja dużo mnie kosztowała, nie żałuję, że nie mieliśmy ze sobą więcej wspólnych chwil.

Zaprzyjaźniasz się z nim poprzez teksty? Planujecie z siostrami kolejne zbiory tekstów Wojciecha Młynarskiego.
Tak, chciałbym, abyśmy wydawali jego twórczość, dając jej drugie życie. Pytasz, czy się zaprzyjaźniam… Bardziej z twórcą niż z ojcem. Czytam jego teksty i… to jest taki literacki ojciec, który w życiu taki nie był. To, o czym pisał, było w opozycji do tego, jaki był na co dzień. Ale podziwiam różne jego cechy, np. przekorę, odwagę mówienia, co myśli, myślenia inaczej niż wszyscy, oczywiście pisarski talent i inteligencję.

Wybaczyłeś czy nie musiałeś?
Musiałem. To oczywiste, że robimy rachunek. Ale to trwa. Łapię się czasem, że mam żal. Ale żyje mi się już wygodniej. Ojciec ucieszył się, że ta książka jest, że ją razem przygotowaliśmy. Patrzę ze smutkiem, że teraz, kiedy jest chory, został właściwie sam. Kiedyś jego telefon się urywał, wielu artystów marzyło, aby być blisko, by dla nich pisał. On też funkcjonował dzięki artystom. Ale nie był dobrym wujkiem. Trzeba było sobie zasłużyć na jego przyjaźń. Od razu wiedział, czy z kimś mu po drodze. Przed chorobą był już daleko od aktualności. Chyba był na bakier z rzeczywistością już w latach 90. Jego świat się skurczył. Wiele ważnych osób odeszło.

Zrezygnował, jak wcześniej Adam Hanuszkiewicz, Marian Kociniak?
Tak, może to rezygnacja.

Powiedziałeś ojcu, co czujesz?
Zawsze unikał takich rozmów. Wolał o tym pisać. Jest taka piosenka „Chrońmy dzieci”: „Kim byś nie był – prawdzie tej wyjdź naprzeciw, siebie możesz kochać mniej, kochaj dzieci! […] Dobry tato, w szarych dni gęstej sieci nie pij, nie krzycz, nie bij ich, kochaj dzieci!”. Nas specjalnie nie chronił. Literatura a życie… Kiedy mam fajną próbę i odpowiednie warunki, zabieram swoją córkę, chcę, aby w tym pobyła ze mną.

Czego chcesz dla swoich dzieci?
Żeby były zdrowe, czuły się ze sobą dobrze, zawsze bezwarunkowo się kochały i mogły na siebie liczyć. Żeby nie musiały wyważać otwartych drzwi. Aby miały poczucie bezpieczeństwa. To moje marzenia. Chciałbym, aby ojciec wrócił do formy. Jestem pewny, że gdyby wrócił, pisałby. To było treścią jego życia. Moglibyśmy coś zrobić razem, a gdyby nie chciał ze mną, poznałbym go z ciekawymi artystami mojego pokolenia. Byłaby przed nami niejedna ciekawa płyta.

Jan Młynarski, muzyk, kompozytor, multiinstrumentalista, producent muzyczny. Związany z niezależną wytwórnią i stowarzyszeniem LADO ABC. Twórca i lider Warszawskiego Comba Tanecznego, Młynarski Plays Młynarski, Pole. Perkusista grup Baaba, 67,5 Minut Projekt i Alexis. Współpracował m.in. z Korą, Kayah, Jerzym Maksymiukiem, Jonem Lordem.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze