Była silna i wrażliwa. Otoczona przez licznych doradców, ale osamotniona w swoich decyzjach. Uwielbiana jako królowa, zdradzana jako kobieta. Mijają dwa lata od śmierci królowej Wielkiej Brytanii Elżbiety II, jednej z najbardziej fascynujących postaci naszych czasów.
Przez wszystkie lata panowania nigdy nie udzieliła wywiadu. Nie przeszkadza to jednak temu, by ukazało się mnóstwo artykułów na jej temat, a także setki nieautoryzowanych biografii i wspomnień osób, które miały z nią styczność. Była bohaterką reklam, seriali dokumentalnych i filmów, w tym oscarowej „Królowej” z Helen Mirren. Kilka lat temu do tej długiej listy dołączył serial „The Crown”, czyli „Korona”. W założeniu twórców, w tym Petera Morgana, który jest autorem scenariusza opartego na własnej sztuce „The Audience”, „The Crown” ma ukazywać panowanie Elżbiety II aż do czasów współczesnych. Tytuł zdobył już kilka Złotych Globów i nagrody Emmy. Jest jednym z najdroższych i zrobionych z wielką dbałością o szczegóły współczesnych seriali, ale przede wszystkim psychologicznie pogłębionym, pełnym kolorów i odcieni portretem brytyjskiej monarchini. Nie ukazuje niepodważalnej prawdy, ta jest bowiem pilnie strzeżona, twórcy serialu powołują się jednak na dostępne fakty i dokumenty, przedstawiają różne punkty widzenia i narracje. – Wszystko po to, by widz sam wyrobił sobie opinię i wyciągnął wnioski – podkreślała w wywiadzie dla „Radio Times” aktorka Claire Foy, jedna z odtwórczyń głównej roli. – I by zdał sobie sprawę z tego, jak wielu rzeczy nie wie o tej jednej z najbardziej publicznych, a jednocześnie najbardziej prywatnych kobiet na świecie. Ale też zastanowił się, czy nie zbyt łatwo osądza innych, nie zadając sobie trudu, by ujrzeć w nich siebie.
Przez lata Elżbieta II uchodziła za chłodną, oficjalną i bez osobowości. W konflikcie z uwielbianą przez media księżną Dianą, która reprezentowała emocje i serce, ona miała uosabiać bezduszność i ceremonialność. Ponad 20 lat po tragicznej śmierci Diany zaczęły jednak pojawiać się głosy, że Królowa Ludzkich Serc była niestabilna emocjonalnie i podejmowała wiele złych decyzji dla siebie i monarchii. Że Elżbieta wprawdzie nie okazywała uczuć, ale jej działania były podyktowane tym, że chciała uchronić Koronę przed medialnym spektaklem. Właśnie, Korona, nie na darmo to ona pojawia się w tytule serialu. Dla Korony Elżbieta poświęciła wiele: swoje prywatne szczęście, ale też szczęście swojej siostry Małgorzaty i syna Karola. I w jakimś sensie – jako królowa – wygrała. Brytyjska monarchia przetrwała i cieszy się obecnie większą popularnością niż kiedykolwiek. Ale czy wygrała jako kobieta, matka, siostra?
Marek Rybarczyk, dziennikarz, wieloletni korespondent z Wielkiej Brytanii i znawca rodziny królewskiej, kilka lat temu w książce „O czym nie mówi królowa” opisał wiele rewelacji, jakie pojawiają się także w „The Crown”. Wyjaśnia, że zarówno on, jak i twórcy serialu oparli się na wielu publikacjach autorów poza tzw. głównym nurtem, którzy nie bali się pisać o rodzinie królewskiej nie „na kolanach”. – Stąd jest w nim wiele informacji, które do tej pory były tajemnicami – tłumaczy. – Choćby to, że małżeństwo Elżbiety nie było wcale takie szczęśliwe, jak nam się je ukazuje. Parę lat temu mało kto o tym pisał wprost. Ja już wtedy zauważałem, że Elżbieta, kobieta niezwykle piękna i – wbrew temu, co się o niej mówi – bardzo uczuciowa, zawiodła się na mężu, który okazał się nieuleczalnym kobieciarzem, i wyszła za monarchię. Ponieważ jako głowa Kościoła anglikańskiego i osoba bardzo religijna nie mogła się rozwieść, poświęciła się swoim obowiązkom. Praca dla kraju stała się dla niej substytutem udanego małżeństwa. Owszem, miała wiele męskich przyjaźni, ale niemal na pewno nie miały one charakteru seksualnego, mogła jednak zaznać w nich partnerstwa i zrozumienia, jakiego nie znalazła w małżeństwie. Elżbieta z Filipem zawarli coś w rodzaju umowy, takiej, jaką zawierało zresztą wiele arystokratycznych małżeństw – czyli on jej nie kompromituje publicznie, a ona daje mu swobodę.
Elżbieta poznała Filipa w 1939 roku. Miała wtedy 13 lat i była już następczynią tronu, on – przystojny, energiczny i wysoki kadet Królewskiego Kolegium Marynarki w Darthmouth – 18. Według wielu świadków była to miłość od pierwszego wejrzenia, przynajmniej ze strony Elżbiety. Filip miał dobre pochodzenie – był potomkiem greckiej rodziny królewskiej, choć obalonej przez greckich republikanów i zubożałej. Po przymusowej ucieczce z kraju jego matka zapadła na chorobę psychiczną, a ojciec osiadł w Monte Carlo i prowadził życie bon vivanta, nie interesując się synem. Po śmierci siostry Cecylii, która się nim opiekowała, księcia przygarnęli krewni w Wielkiej Brytanii. Rodzina Lilibet, jak nazywano młodą Elżbietę, początkowo nie była zachwycona jej wyborem – Filip był nieokrzesany i gburowaty, nie miał majątku, a wszystkie jego cztery siostry wyszły za niemieckich książąt, blisko związanych z czołowymi nazistami. Ale ona się uparła. Jej ojciec, król Jerzy VI, postawił jeden warunek – Elżbieta ma skończyć 21 lat. „Namieszała nam w głowach, nawet nie otwierając ust” – mówi w serialu jej babka królowa Maria do swojej synowej, królowej Elżbiety, matki Lilibet. „Przeceniasz ją” – odpowiada królowa. Na co Maria ripostuje: „Nie, to ty jej nie doceniasz”.
Wreszcie w 1947 roku odbywa się ślub Elżbiety i Filipa, ślub jak z bajki, dla poddanych będący nadzieją na lepsze jutro po ciężkiej II wojnie światowej. – To był typowy przypadek dziewczyny z dobrego domu, wychowywanej pod kloszem i niemającej kontaktu z rówieśnikami, która zakochuje się bez pamięci w przystojnym lowelasie. A właściwie w jego obrazie w swojej głowie – nie pozostawia złudzeń Marek Rybarczyk. – Tak naprawdę twórcą tego małżeństwa był Louis Mountbatten, szara eminencja rodziny królewskiej, kuzyn Filipa ze strony matki. Kiedy po I wojnie światowej jego ojciec został zdegradowany z racji niemieckiego pochodzenia, postanowił sobie, że kiedyś dzieci monarchii będą nosić ich nazwisko, co zresztą mu się udało. To on namawiał Filipa, żeby podtrzymywał relację. Elżbieta była bardzo ładną dziewczyną, ale Filip takich dziewczyn miał na pęczki już wcześniej, do tego, porzucony przez rodziców, nie odebrał praktycznie żadnego wychowania, poza szkołą Gordonstoun i marynarką wojenną. Dlaczego chodził do osławionego Klubu Czwartkowego? Bo tam miał swoich kolegów, którzy podrywali dziewczyny i opowiadali seksistowskie kawały. W takim towarzystwie czuł się najlepiej.
„The Crown” pokazuje stopniowe oddalanie się od siebie małżonków, zajętą swoimi obowiązkami Elżbietę i Filipa coraz częściej wymykającego się na imprezy w męskim gronie. Wodzącego wzrokiem za atrakcyjnymi kelnerkami i rozczarowanego rolą, jaką przyszło mu grać w królewskim małżeństwie – bardziej towarzysza niż głowy rodziny. To musiało godzić w jego męskie ego, czemu zresztą często dawał wyraz. Do historii przeszły jego słowa „Jestem tylko cholerną amebą!”, które miał wykrzyczeć, gdy dwór nie zgodził się, by jego dzieci nosiły przyjęte przez niego nazwisko Mountbatten (w 1960 roku specjalnym edyktem w końcu wyrażono na to zgodę). Długo czuł się outsiderem – nowatorski i pełen pomysłów chciał reformować monarchię i mimo silnego oporu wielu doradców Elżbiety w dużej mierze mu się to udało. To on nalegał na transmitowanie ich królewskiego ślubu, a potem na orędzia bożonarodzeniowe Elżbiety II w telewizji. Serial pokazuje, że książę był trudny do kochania, ale też zaskakująco oddany i wspierający. Wnosił w wypełnione poważnymi obowiązkami życie Elżbiety II powiew swobody, którą na co dzień musiała w sobie tłumić. W ostatnim odcinku drugiego sezonu Filip mówi: „Są dwa typy ludzi. Jednemu z nich ufamy i zawierzamy, lecz okazuje się słaby i zdradliwy. Drugi jest trudny i złożony, ale okazuje się bardziej niezawodny niż ktokolwiek przypuszczał. Jak ja”. Na zdrady Filipa nie ma dowodów, w serialu pojawiają się tylko sugestie, poszlaki i wątpliwości Elżbiety. Marek Rybarczyk przypomina jednak, że poważna biografka królowej, Sarah Bradford, pisze wprost o romansach Filipa, które monarchini nauczyła się akceptować. Jakkolwiek było naprawdę, Filip wytrwał u boku żony i wielokrotnie wspierał ją, kiedy inni zawodzili.
Zdaniem Patricii Mountbatten, kuzynki Elżbiety, królowa dostrzegła pod ochronną skorupą Filipa zdolność do miłości, która czekała tylko, by ją odkryć. Co nie zmienia faktu, że owa skorupa niejeden raz dała jej się we znaki. Ale, jak mówi w serialu do Elżbiety Louis Mountbatten, który sam żył w dość otwartym związku z żoną: „Jeśli uwielbiasz kogoś tak bez pamięci jak my oboje, zniesiesz wszystko”.
„Aby utrzymać swoją pozycję, musiała być nadzwyczajna, ale jej poddani oczekiwali, że będzie przy tym ludzka, choć niezupełnie przeciętna. Przez wszystkie lata swego panowania poszukiwała równowagi między tymi dwiema cechami. Gdy była nazbyt tajemnicza i zdystansowana, traciła więź z poddanymi; gdy zaczynała być do nich podobna, traciła swój mistycyzm” – pisze Sally Bedell Smith, autorka książki „Elżbieta II. Portret monarchini”.
Marek Rybarczyk dodaje gorzko: – Johann Harri, którego książki o Windsorach cytuję, twierdzi, że monarchia jest jak trzon elektrowni nuklearnej, która wszystkich członków rodziny królewskiej w jakiś sposób psychologicznie niszczy. Przez poddanych są traktowani nieomal jak bóstwa, a przez bliskich niekochani. Skutkuje to u nich swoistą schizofrenią pomiędzy prywatnością a publicznością.
Andrew Marr, brytyjski dziennikarz prowadzący magazyn polityczny „The Andrew Marr Show”, zauważa: „Celebryci biorą pieniądze za to, że mają osobowość, od niej wymagało się, aby swoją ukrywała”. I dodaje: „Choć była nieśmiała, traktowała bycie królową jako powołanie, misję, przed którą nie można uciec. Elżbieta wierzyła, że została wezwana przez Boga, by pełnić władzę duchową i prowadzić poddanych siłą własnego przykładu i z poczuciem obowiązku”.
„Monarchia to powołanie od Boga” – te właśnie słowa wypowiada w serialu do młodej Elżbiety królowa Maria, która wywarła duży wpływ na jej podejście do roli, jaką przyszło jej wypełniać. Choć może słuszniej byłoby powiedzieć: grać. Elżbieta grała bowiem tak, jak tego od niej oczekiwano. Ukrywała prawdziwą siebie pod płaszczem z gronostajów i rodowymi klejnotami. Po co? „Jestem pustką, czystą kartką, ciszą, na której tle inni mogą błyszczeć. Bo błyszczeć ma monarchia, nie monarcha” – mówi filmowa Elżbieta w innej ze scen. Winston Churchill, jej pierwszy premier, radzi tuż po koronacji: „Kamery nie mogą dostrzec, że Korona to brzemię. Nie pozwól im zobaczyć prawdziwej Elżbiety Windsor”. Dlatego kamery, a w związku z tym też widzowie, dostają tylko królową – symbol i ucieleśnienie brytyjskości, czyli połączenie powściągliwości, chłodu i opanowania, z odrobiną humoru. To daje im poczucie bezpieczeństwa i trwałości.
W swoje 21. urodziny, jeszcze jako księżniczka, Elżbieta wygłosiła słynne przemówienie, w którym deklarowała, że niezależnie od tego, jak długie będzie jej życie, poświęci je na służbę krajowi. W dniu jej koronacji, 2 czerwca 1953 roku, Nowozelandczyk Edmund Hilary i szerpa Tenzing, należący do brytyjskiej ekspedycji, zdobyli jako pierwsi na świecie Mount Everest. Ona, co prawda już jako mężatka i matka dwójki dzieci – zdobywała swój osobisty szczyt, na dodatek będąc do tego zupełnie nieprzygotowana. Nagła śmierć uwielbianego przez Brytyjczyków króla Jerzego VI i ukochanego ojca Elżbiety zaskoczyła wszystkich. Miał zaledwie 56 lat, ale wyglądał na starszego o co najmniej dziesięć. Zabił go rak gardła, ale tak naprawdę zrobiła to Korona. Po abdykacji brata Davida, czyli króla Edwarda VIII, podjął się zadania ponad jego siły. Nieśmiały, niepozorny, panicznie bojący się publicznych wystąpień Albert (ukazany m.in. w filmie „Jak zostać królem”), ale też rodzinny i oddany bliskim, od dziecka był przygotowywany do roli „tego drugiego”. Kiedy jednak w 1936 roku David zrzekł się korony, by poślubić rozwódkę Wallis Simpson, Bertie wziął na swoje barki brzemię panowania u progu II wojny światowej. Odpowiedzialność i konieczność publicznego reprezentowania kraju były dla niego ogromnym stresem, który wywołał chorobę. Swojej córce w spadku zostawił przekonanie, że Korona to ciężar, który trzeba na siebie przyjąć – nawet kosztem własnego szczęścia.
Andrew Marr w książce „Prawdziwa królowa. Elżbieta II jakiej nie znamy” pisze: „Bez tej abdykacji Elżbieta wiodłaby spokojne życie, prawdopodobnie jako mało znana mieszkanka prowincji należąca do rodziny królewskiej, cieszyłaby się swoimi psami i końmi, popierałaby lokalną dobroczynność. Jej ojciec na pewno żyłby dłużej, ominęłoby go ciężkie brzemię panowania tuż przed wojną i w czasie jej trwania. Jej siostra miałaby też bardziej szczęśliwe i bardziej prywatne życie”. Bo tak jak ojciec dał jej przykład, jak panować, stryj David bardzo dobitnie pokazał, czego nie robić. „Elżbieta obserwowała, w jakim kierunku poszedł David, i niezmiennie wybierała kierunek przeciwny” – pisał Marr. I podobnie jak ojciec, była za to powszechnie kochana. „Towarzyszyła jej specyficzna aura, jaką potrafią stworzyć bardzo nieliczni współcześni politycy. Na jej widok serca biły szybciej, choćby ich właściciele nie wiem jak starali się traktować ją jak zwyczajną kobietę” – czytamy u Marra. Bo poza kryzysem monarchii podczas separacji Karola i Diany i późniejszą utratą zaufania do królowej po śmierci Lady Di jej związek z poddanymi był pełen wzajemnego szacunku i miłości.
Serial „The Crown” ukazuje Elżbietę też w rolach, w których zawiodła i które zdecydowała się poświęcić na rzecz tej ważniejszej – służby narodowi. Jak choćby bycie siostrą.
Młodsza siostra Elżbiety, księżniczka Małgorzata, nie należała do najłatwiejszych we współżyciu, a jej potrzeba błyszczenia i cięty język miały się nijak do głównego motta Korony, czyli „być w cieniu”. Ale trzeba też przyznać, że niełatwo jest być „tą drugą”, gorszą siostrą. W jednej ze scen „The Crown” Elżbieta wyznaje, że chciałaby mieć tyle wolności i prywatności. Małgorzata odpowiada, że ona z kolei przy niej czuje się bezwartościowa i nic nieznacząca. „Moja siostra byłaby lepszą Pierwszą Damą niż ja” – wyznaje Elżbiecie goszcząca w Pałacu Buckingham Jackie Kennedy. Królowa to samo myśli o Małgorzacie. „Elżbieta jest moją dumą, Małgorzata – moją radością” – zwykł mawiać ich ojciec. W dorosłym życiu poróżniła je jednak Korona. Elżbieta II – jak pokazuje serial wmanewrowana przez najbliższych doradców, w tym Królową Matkę – mimo wcześniejszej obietnicy nie zgodziła się na małżeństwo siostry z rozwodnikiem Peterem Townsendem, wiernym pracownikiem ich ojca i bohaterem wojennym. I choć tym samym przedłożyła rolę królowej nad rolę siostry, to serial pokazuje także, że Małgorzata mogła pójść za głosem serca i zrezygnować z tytułów i pensji. Jednak wybrała życie księżniczki, do końca szukając szczęścia w miłości. Z siostrą łączyły ją skomplikowane relacje. Było w nich trochę żalu i rywalizacji, ale też sporo zrozumienia i wzajemnego wsparcia.
Niełatwa była – i zapewne nadal jest – relacja królowej z jej pierworodnym synem, Karolem. Główną przyczyną jest zapewne fakt, że Elżbieta zbyt szybko zrezygnowała z zajmowania się jego wychowaniem, najpierw na rzecz panowania, a potem na rzecz Filipa, który za cel postawił sobie „nie wychować Karola na mięczaka”. Wysłał go do szkoły Gordonstoun, którą sam kończył i która słynęła ze spartańskich warunków i hartowania charakterów chłopców. Jemu pomogła podźwignąć się po traumach dzieciństwa, natomiast Karolowi, wychowanemu w pełnej rodzinie, delikatnemu i humorzastemu, tych traum tylko przysporzyła. Po latach nazwał ją „piekłem na ziemi”. Na szczęście potem kontynuował naukę w zgodzie z własnymi upodobaniami, skończył Cambridge i zrobił dyplom z historii jako pierwszy członek rodziny królewskiej. Jak zauważa Andrew Marr, książę przez całe dzieciństwo nie potrafił nawiązać bliższych kontaktów z ojcem, a matkę darzył lękliwym podziwem. Elżbieta bardziej zaangażowała się w macierzyństwo po urodzeniu książąt Andrzeja i Edwarda. I choć zarówno młodsi synowie, jak i córka Anna chwalą Elżbietę za jej oddanie, to tego, co zostało zepsute przy najstarszym synu, nie da się już naprawić. – Karol jest psychologicznie zwichnięty, i nic w tym dziwnego. Brakowało mu bliskości i uczucia. Dziś wydaje nam się to niepojęte, ale kiedyś było w dobrym tonie, że jego matka wraca z trzymiesięcznej podróży i tylko cmoka go w czubek głowy na powitanie. On był wychowany praktycznie przez piastunki – stwierdza dobitnie Marek Rybarczyk. – Z jednej strony karmiony przekonaniem, że jako następca tronu jest absolutnie wyjątkowy, z drugiej traktowany strasznie surowo i pozbawiony miłości rodziców.
Pod koniec życia 96-letnią królowa cieszyła się powszechnym szacunkiem i sympatią. Choć mąż i dzieci w jakimś stopniu ją zawiodły, to dochowała się wnuków, z których może być dumna. Zrobiła też wszystko, aby jej ukochana monarchia przetrwała. Poza tym zawsze miała swój dżin z dubonnetem, wiejską odskocznię w zamku Balmoral, swoje konie i swoje corgi. – Została sama na placu boju, a jej najbliższymi przyjaciółmi były zwierzęta – mówi Marek Rybarczyk. – I to mnie w niej ujmuje. Ja sam czasem dochodzę do wniosku, że mój kot egzotyczny jest moim największym przyjacielem. Na ludziach można się bardzo łatwo zawieść, na zwierzętach nigdy.
Zapewnieniu lepszego jutra Koronie poświęciła całe życie. My, dzięki serialowi „The Crown”, możemy zrobić to za nią. Sięgnąć wstecz, by zrozumieć, a może i odnaleźć w rozterkach tej niezwykłej monarchini ułamek siebie i swoich życiowych wyborów.
Artykuł archiwalny