1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Etgar Keret: „Zaszczepmy w dzieciach poczucie sprawczości”

Etgar Keret: izraelski prozaik o polskich korzeniach, także poeta, felietonista, reżyser. Najbardziej znany ze zbiorów opowiadań, między innymi: „Pizzeria Kamikadze”, „8% z niczego” czy „Nagle pukanie do drzwi”. (Fot. Anto Magzan/Zuma Wre/Alamy Stock Photo/BEW)
Etgar Keret: izraelski prozaik o polskich korzeniach, także poeta, felietonista, reżyser. Najbardziej znany ze zbiorów opowiadań, między innymi: „Pizzeria Kamikadze”, „8% z niczego” czy „Nagle pukanie do drzwi”. (Fot. Anto Magzan/Zuma Wre/Alamy Stock Photo/BEW)
Rodzice obdarowali mnie wolnością, bo uważali, że daje ona moc przetrwania. To nie statek gdzieś cię ponosi, ale ty nim dowodzisz – mówi pisarz Etgar Keret przy okazji premiery „Malutkiego królestwa”. Książki – co podkreśla sam pisarz – nie tylko dla dzieci.

„Malutkie królestwo” opowiada o dwóch chłopcach, którzy mieszkają w zamku, ale dla przyjaźni są gotowi poświęcić władzę, koronę, a nawet zamkowe wygody. Tę opowieść dopełniają piękne ilustracje, które kojarzą mi się z klasyczną literaturą dziecięcą. A mali bohaterowie pokazani zostali z ogromną uwagą na detal.
Cieszę się, że to zauważyłaś, bo bohaterowie mają twarze konkretnych dzieci, a ilustratorka na początku w ogóle nie chciała słyszeć o rysowaniu do tej książki.

Z jakiego powodu?
Trafiłem na osobę, która swoją pierwszą książkę zilustrowała w wieku 21, 22 lat i której tak bardzo nie podobał się efekt końcowy, że postanowiła nigdy więcej nie ilustrować. Kiedy się poznaliśmy, była już babcią, w dodatku w trakcie ogromnej zmiany w życiu – odkryła, że kocha kobiety. I już jako babcia rozwiodła się i zamieszkała ze swoją ukochaną. Z początku była zdecydowanie przeciwna, żeby wracać do ilustracji, na szczęście po długich namowach zgodziła się. Niemal 50 lat po tamtym debiucie!

A czyje buzie oglądamy w „Malutkim królestwie”?
Dzieci naszych znajomych. Na przykład doradcą króla został syn mojego przyjaciela, rysownika z Tel Awiwu, Asafa Hanuki, z którym wspólnie kiedyś stworzyliśmy komiks. To bardzo wrażliwy chłopiec, cały czas czyta, więc uznałem, że będzie świetnym doradcą.

Dlaczego uznałeś, że to muszą być konkretne, a nie wymyślone, twarze?
Bo kiedy po raz pierwszy wyobraziłem sobie tę książkę, widziałem ją tak, jakbym widział film albo sztukę teatralną. Miałem takie wyobrażenie, że na koniec, kiedy tylko sztuka się kończy, wszyscy bohaterowie zdejmują swoje kostiumy teatralne i korony, biegną przed siebie, po czym wskakują do wody. A kiedy płyną, wszyscy są równi. Nie widać podziałów, różnic społecznych, po prostu płyną. Ten pomysł, idea stworzenia czegoś, co generuje napięcie pomiędzy tym, co umowne, bajkowe, a tym, co współczesne, wzmacnia metaforę, jaką jest dla mnie tytułowe królestwo. Dlatego w moim zamyśle dzieci, które znam, wkraczały w tę metaforę.

Pomysł na tę książkę zaczął się rodzić, kiedy odwiedziliśmy z moim synem jego kolegę ze szkoły. Jego dom był ogromny, a on sam miał mnóstwo zabawek. Był tam nawet basen z kuleczkami, w których mogłeś brodzić. Chłopcy dobrze się razem bawili, syn był szczęśliwy, ale kiedy wracaliśmy, zauważyłem, że Lev posmutniał. Zapytałem go, co się stało, a on odpowiedział, że byłoby mu strasznie przykro, gdyby miał zamieszkać w takim wielkim domu. Nasze mieszkanie jest bardzo małe, a że w Izraelu zwykle możemy się cieszyć dobrą pogodą, to mały dom sprawia, że z przyjemnością spędzasz większość czasu na dworze. Kolega Lva miał wszystko, czego pragnął, w tym dużym domu, nie potrzebował wychodzić na dwór, więc mój syn miał poczucie, że chłopiec jest w nim uwięziony jak w pułapce.

Byłeś zaskoczony przenikliwością twojego dziecka?
Pomyślałem, że faktycznie system klasowy czy finansowy, który wielu z nas przynosi korzyści, także izoluje nas od innych, kreuje dystans. Jeśli żyjesz w zamku albo w penthousie, to wtedy ten dystans jest nie do przekroczenia. I o tym właśnie chciałem opowiedzieć.

Swoje książki dla dzieci testujesz właśnie na synu?
Zupełnie nie podoba mi się pomysł, że są książki tylko dla dziecięcych czytelników, a tych dla dorosłych dzieci nie powinny czytać. Kiedy mój Lev miał dziesięć lat, kończyłem akurat opowiadania dla dorosłych i dałem mu je do przejrzenia, bo wydawało mi się, że może być nimi zainteresowany. Z kolei kiedy zajmowałem się literaturą dziecięcą, pierwszymi czytelnikami byli moi rodzice – uważam, że w jakimś sensie pozostali dziećmi, bo bycie dzieckiem nie oznacza, że nie jesteś dostatecznie mądry, ale raczej to, że masz w sobie otwartość na przygodę.

Rozumiem, że wychowałeś się wśród właśnie takich otwartych dorosłych?
Dorastałem w rodzinie, która była tak otwarta na prawo dziecka do wolności, że w rezultacie moja siostra zdecydowała się zostać ortodoksyjną żydówką i mówi w jidysz zamiast po hebrajsku, ma jakąś jedenastkę dzieci i może z piętnastkę wnuków. Z kolei mój brat opuścił Izrael i przez jakiś czas mieszkał w domku na drzewie w Tajlandii, po czym został aktywistą na okupowanych terytoriach palestyńskich. Myślę, że nasze poczucie wolności, w tym wolności wyboru, zostało silnie rozbudzone. Rodzice byli w tej kwestii otwarci do tego stopnia, że budzili mnie rano i pytali, co chcę robić. Nie musiałem koniecznie iść do szkoły. Kiedy mówiłem, że chcę zostać w domu i czytać, mówili: „Okej”. Albo kiedy chciałem iść do parku i napisać wiersz. Rodzice obdarowali nas wolnością, bo uważali, że daje ona moc przetrwania. To nie statek gdzieś cię ponosi, ale ty nim dowodzisz.

Wolność to także wielka odpowiedzialność.
To prawda. Jeśli to, co wybrałem, okazało się złym pomysłem, po prostu następnym razem należało wybrać mądrzej, podjąć inną decyzję. To dlatego dzisiaj ciągnie mnie do osób, które widzą swoje życie jako pewną opcję, a nie ograniczenie.

Syna wychowujesz tak, jak wychowano ciebie?
Pod wieloma względami jestem jako ojciec surowszy niż moi rodzice. Ale w ich przypadku to nie był wybór wychowawczy. Moja mama wychowała się w polskim sierocińcu, w którym ludzie odpowiedzialni za nią nie myśleli o jej dobrostanie, tylko o tym, żeby dać jej jak najmniej jedzenia, ale tyle, by nie narzekała. Sposób, w jaki nas wychowywała, wziął się z braku zaufania wobec systemu. Nie chodziło o to, żebym nie chodził do szkoły. Mama po prostu nie chciała, żebym uczył się czy słuchał rzeczy, których nie chcę, i robił coś tylko dlatego, że ktoś mi kazał. Ona nie ufała nauczycielom, dyrektorom, systemowi z powodu swoich osobistych doświadczeń. Dziś, mając dziecko, ufam zdecydowanie bardziej, ale jednocześnie staram się jak najwięcej czerpać z tej wpojonej mi otwartości. Przy czym wiem, że kiedy dasz dziecku za dużo wolności, ona czasem może mu ciążyć. Ty miałaś poczucie wolności w dzieciństwie?

Nie.
No właśnie. Pewnie czasem nawet nie miałaś wpływu na to, co będzie na obiad albo gdzie iść na spacer. Dlatego wydaje mi się, że zamiast wybierać za dzieci, można postawić na wolność i odpowiedzialność za swoje wybory. Nie możemy nie uczyć dziecka samodzielności przez 18 lat, kazać mu robić to, co my uważamy za słuszne, a potem nagle, kiedy osiągnie pełnoletniość, powiedzieć mu: „Dobra, jesteś na swoim, teraz musisz sobie radzić samodzielnie”.

W ciągu ostatnich dwóch lat dużo się działo: pandemia, coraz gorętsza dyskusja o zmianach klimatu, teraz wojna domowa w Afganistanie i powracający kryzys uchodźczy. Jak te wydarzenia wpływają na ciebie, pisarza?
Mam poczucie, że to ostatni epizod sezonu jakiegoś serialu na Netflixie, w którym dochodzi właśnie do szalonych zwrotów akcji i wszystkim odbija. Świat staje się coraz mniej przewidywalny.

Dotąd zawsze robiłem dalekosiężne plany, co najmniej na dziesięć lat do przodu. Teraz, nawet w kwestiach zawodowych, już tego nie robię. O, na przykład teraz przyjechałem z rodziną na rok do Berlina. Będę tu wykładał na uczelni. Ale nie zdziwiłbym się, gdyby zaraz się okazało, że – dajmy na to – będę reżyserował serial telewizyjny.

Zacząłem prowadzić newsletter. Pomyślałem, że chcę bardziej być tu i teraz, patrzeć na to, co wokół mnie, i dzielić się swoimi przemyśleniami z czytelnikami. Wydało mi się to prawdziwsze i bardziej autentyczne, niż gdybym miał zbierać swoje myśli w formie opowiadań i wydać je za dziesięć lat.

Przyznam, nie jest łatwo. Dla mnie takie wyrwanie się z bezpiecznego schematu przypomina sytuację, w której wybierasz się do pracy, ale nie zdążasz na autobus. Przeklinasz swój los i zły idziesz na piechotę, po drodze odkrywając park, w którym jeszcze nie byłeś. Zaczęło się źle, ale po drodze wydarzyło się coś pozytywnego.

Podobnie myślisz o przyszłości? Potrafisz być optymistą, jeśli chodzi o kierunek, w jakim zmierza nasza cywilizacja?
W latach 90. czytałem sporo prac futurologów. W jednym eseju padło pojęcie punktu osobliwego (point of singularity). Nazywa się tak na przykład ten moment w przyszłości, kiedy komputery będą mogły same tworzyć komputery, co oznacza, że nie będą to już programy stworzone przez ludzi, ale przez maszyny. Czyli można mówić o takiej relacji z technologią, że jedziesz bardzo wyrafinowanym, nowoczesnym autem, ale nie wiesz, jak ono działa; kolejne modele są coraz bardziej złożone, a my rozumiemy je coraz mniej i coraz słabiej je kontrolujemy. Wszyscy futurolodzy mówią, że im bliżej mamy do punktu osobliwego, tym mniej przewidywalny będzie nasz świat. Chcę powiedzieć, że wkraczamy w nową, inną erę i chodzi o to, by spojrzeć na to nie histerycznie czy lękowo, ale zastanowić się, co to dla mnie oznacza i co to może mi dać. Mój ojciec, który przeżył Holokaust, zawsze powtarzał, że nie było minuty, sekundy, w której by pozwolił nazistom odebrać mu jego wyobraźnię. Zawsze, niezależnie od okoliczności, był w stanie wyobrażać sobie piękne, lepsze rzeczy. To ważne, bo w momencie, w jakim jesteśmy, nie powinniśmy dać się zamrozić. Trzeba zacząć myśleć inaczej.

A jak opowiadać dziecku świat wobec całej jego złożoności, ale także brzydoty, bólu i cierpienia?
Można powiedzieć: „Świat jest szalony, ale ty żyjesz swoim życiem”. Dla mnie najważniejsze w rozmowach z moim synem, gdy podrósł, było to, by zyskał poczucie sprawczości. Taki siedmiolatek wie już, że ma odrobić pracę domową i pamiętać o plecaku, ale powinien też wiedzieć, że po powrocie ze szkoły do domu może robić rzeczy niedorzeczne, śmieszne, zabawne, absurdalne, wymyślać głupoty, które nie mają sensu. Na przykład nigdy nie próbowałem ugotować radia… To weźmy stare radio i spróbujmy je ugotować w gorącej wodzie.

Pewnie, to niełatwe, ale chcę myśleć, że jesteśmy kowalami naszego losu. Choć równie ważne są elastyczność i adaptacja do bieżącej sytuacji.

Tymczasem coraz więcej z nas ogląda się za siebie. Łatwo dziś wywołać w ludziach sentyment za bliżej nieokreślonymi dobrymi starymi czasami, kiedy to panowały surowsze, za to ponoć jaśniejsze, zasady i łatwiej było żyć.
Ci, którzy obsesyjnie omawiają swoją przeszłość, mają ogromny problem z teraźniejszością. W imię zasady: pogadajmy o tym, co już wiemy, byle nie zajmować się tym, co tu i teraz. Ten problem mamy w Izraelu, jest on też w Polsce czy w Turcji. Zdrowe, zrelaksowane społeczeństwa radzą sobie z myśleniem o teraźniejszości i przyszłości, bo po prostu się jej nie boją.

Polecamy: Etgar Keret „Maleńkie królestwo”, wyd. Widnokrąg. (Fot. materiały prasowe) Polecamy: Etgar Keret „Maleńkie królestwo”, wyd. Widnokrąg. (Fot. materiały prasowe)

Etgar Keret: rocznik 1967; izraelski prozaik o polskich korzeniach, także poeta, felietonista, reżyser. Najbardziej znany ze zbiorów opowiadań, między innymi: „Pizzeria Kamikadze”, „8% z niczego” czy „Nagle pukanie do drzwi”. Jego najnowsza książka „Maleńkie królestwo” ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Widnokrąg.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze