1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

„Transpłciowość to tajemnica. Po prostu się zdarza” – mówi Piotr Jacoń, ojciec osoby transpłciowej

Piotr Jacoń: „Najważniejsze, żeby w ostatecznym rozrachunku iść za dzieckiem. Szybciej czy wolniej, prosto czy kręto, ale za nim”. (Fot. Anna Rezulak)
Piotr Jacoń: „Najważniejsze, żeby w ostatecznym rozrachunku iść za dzieckiem. Szybciej czy wolniej, prosto czy kręto, ale za nim”. (Fot. Anna Rezulak)
Najpierw była dedykacja: „Dla Wiktorii – tata” w napisach końcowych reportażu „Wszystko o moim dziecku” w TVN 24 poświęconego rodzicom osób transpłciowych. Tak osobista historia pchnęła go ku aktywizmowi. Później napisał książkę „My, trans”. „Wszystko, co robię publicznie w tej sprawie, robię dla mojej córki. Z nadzieją, że dzięki temu choć trochę zmieni się społeczeństwo, w którym żyje” – mówi Piotr Jacoń, dziennikarz, ojciec Wiktorii i Heleny.

Artykuł pierwszy raz ukazał się w „Zwierciadle” w grudniu 2021 roku.

Mam dwie córki. Do tej starszej cały czas się przyzwyczajam. To nie jest tak, że wszystko jest już poukładane. Wiktoria studiuje i mieszka w Warszawie. Młodsza Helena jest licealistką i mieszka z nami w Gdyni. Wszyscy uczymy się siebie na nowo.

Coming out

Tamta przełomowa rozmowa odbyła się rok temu, we wrześniu. Telefonicznie, w trybie głośnomówiącym, w trzyosobowym gronie. Wiktoria nas do niej przygotowywała – kilka tygodni wcześniej sygnalizowała, że będzie musiała powiedzieć nam coś ważnego. Wspominała o jakichś badaniach, co było dla nas nowością, bo wcześniej nie zajmowała się jakoś intensywnie swoim zdrowiem. Pamiętam dokładnie, że byliśmy umówieni na telefon o 12. Razem z Magdą [żoną – przyp. red.] czekaliśmy w napięciu. Pamiętam, że rozmowa była krótka. Ciepła, ale rzeczowa. „Jak masz teraz na imię?” – zapytaliśmy. „Wiktoria” – usłyszeliśmy. Nie umawialiśmy się z Magdą, ale powiedzieliśmy jednocześnie: „Kochamy cię, cokolwiek będzie, jesteśmy z tobą”. Nie do końca chyba wtedy wiedzieliśmy, co de facto deklarujemy. Działaliśmy instynktownie i w dużej wewnętrznej mobilizacji.

Wiktoria mogła mi to powiedzieć osobiście w Warszawie, gdzie pracuję i regularnie wyciągam ją na obiad czy wspólne śniadanie. Kiedy zaczynała studia, ustaliliśmy: OK, żyjesz tu swoim życiem, ale raz w tygodniu musimy usiąść naprzeciwko siebie, spojrzeć sobie w oczy, pogadać. Ale widocznie chciała tę rozmowę przeprowadzić z nami obojgiem, więc wybrała telefon. Później jednak nie oszczędzaliśmy jej przed koniecznością wielokrotnego outowania się: dopingowaliśmy ją do tego, żeby sama o tym powiedziała rodzinie – siostrze, dziadkom. Dzięki temu odbiorcy takiej informacji nie muszą gubić się w domysłach o jakiejś abstrakcyjnej sytuacji, tylko konfrontują się ze swoją wnuczką, swoim rodzeństwem. Muszą się przestawić na inny język, stosować właściwe końcówki i imię.

Rodzeństwo

W tym wszystkim jest młodsza Hela, która mocno przeżywa całą sytuację. W społecznej świadomości brakuje spojrzenia na perspektywę rodzeństwa osób transpłciowych. Przyznam, że nawet mnie nie udało się opisać tego w książce. Są w niej fragmenty rozmowy z Wiktorią, ale z Helą już nie, bo tego nie chciała. W jednym czasie zbiegło się u niej kilka trudnych tematów: coming out rodzeństwa i jej włas­ne problemy. Od innych rodziców osób transpłciowych wiem, że im młodsze jest rodzeństwo, tym lepiej przyjmuje wiadomość o prawdziwej tożsamości siostry czy brata. Dla kilkulatka może to być zupełnie naturalne.

Wydaje mi się, że nasza rodzina jest zgrana i zżyta. Zawsze staraliśmy się otwarcie ze sobą rozmawiać. Ale to trudna sytuacja – dla każdego z osobna – gdy w domu zaczyna dominować jeden temat, związany z tranzycją. Szybko zdaliśmy sobie sprawę z tego, że mamy do ogarnięcia nie tylko Wiktorię, lecz także Helę, która na nowo musi sobie ułożyć relację z rodzeństwem i bywa jej nawet trudniej niż nam.

Między nimi jest pięć lat różnicy. W sumie w sam raz: jako dzieci świetnie się ze sobą bawiły, a jednocześnie starsze dziecko było na tyle starsze, by być dla młodszego swego rodzaju przewodnikiem. Jedno i drugie jest dość introwertyczne. Ich relacje społeczne ograniczały się tak naprawdę do kontaktu ze sobą nawzajem. To miało oczywiście dobre i złe strony. Dobre – bo tak zrodziła się silna więź. Problematyczne natomiast okazało się to, że nie uczyły się wychodzenia do świata. I ta silna więź została wystawiona na próbę.

Kiedy starsze dziecko wyjechało na studia, nadal miały dobry kontakt – rozmawiały, grały w gry online, to był ich wspólny świat. To się zmieniło w momencie wyoutowania Wiktorii. Wydaje mi się, że może potraktowała Helę trochę jak młodszą siostrzyczkę, której, owszem, trzeba to zakomunikować, ale bez wchodzenia w emocje czy niuanse. A może Hela jednak nie była na to gotowa? Może poczuła się w tej relacji oszukana? Bardzo to skomplikowane i niezwykle delikatne. Myślę, że perspektywa Wiktorii jest jeszcze inna. Teraz są już na lepszym etapie, zaczynają się odnajdywać na innych zasadach. Ale same muszą na to zapracować, nie zrobimy tego za nie. Do tej pory tak wspólnie żyliśmy. Staraliśmy się być z nimi, ale jednocześnie stawiać wyzwania. Będąc blisko, chcieliśmy, by same szukały rozwiązań.

Tolerancja

Mniej więcej rok przed wyoutowaniem Wiktoria poprosiła nas o rozmowę. Usiedliśmy razem w salonie. I wtedy Magda, Hela i ja usłyszeliśmy od Wiktorii: „Jestem bi”. „No OK, luz” – odpowiedzieliśmy. Próbowaliśmy o coś jeszcze pytać, ale zdecydowanie odpowiadała, że tak się czuje, i koniec tematu. Myślę, że tamto wyznanie było elementem szukania prawdy o swojej tożsamości. Jeszcze wtedy sama nie wiedziała dokładnie, jak to z nią jest. Rodzice dzieci transpłciowych, z którymi rozmawiałem przy pracy nad reportażem, potem książką, mówili mi o podobnych sytuacjach. Charakterystyczne jest takie wydeptywanie swojej ścieżki, krążenie wokół własnej orientacji seksualnej, tożsamości. (To dwie odrębne sprawy! Dziś to wiem). U nas nigdy nie było problemu z tym, żeby akceptować ludzi o innej orientacji. Dzieci wiedziały, że homoseksualność to dla nas żaden problem. Znamy takich ludzi, są wokół nas.

Z mojej obecnej perspektywy widzę jednak, jak niewiele wiedziałem o transpłciowości. Posłanka Anna Grodzka? Pierwsza transpłciowa parlamentarzystka w Polsce. Oczywiście, znałem. Wtedy, parę lat temu, myślałem: świetnie, niech sobie będzie, ma prawo, co komu przeszkadza. Ale nie poświęciłem jakiegoś większego namysłu temu, czym naprawdę jest ten temat, z jakimi trudnościami się wiąże, na czym polega różnica między orientacją seksualną a tożsamością płciową. A różnica jest fundamentalna. I dopiero jak człowiek sobie uświadomi, że chodzi o to, kim jestem, jak chcę być postrzegany i że tego nie można sobie „wybrać” – to uzmysławia sobie powagę sytuacji.

Przyznaję, wydawało mi się, że wiem dużo i jestem bardzo otwarty. Tymczasem wiedziałem niewiele. Przyznaję się, by dać ludziom przestrzeń do tej niewiedzy, do uświadomienia sobie, że to, w czym tkwimy, to właśnie niewiedza. Bo najgorsze nie jest nie wiedzieć, ale mieć poczucie, że wiem wszystko. Chciałbym to uświadomić innym, to moja misja. Po to zrobiłem reportaż w TVN 24, po to napisałem książkę, po to rozmawiam z panią. Brak świadomości złożoności tematu, jego zniuansowania, robi największą krzywdę. Transpłciowość próbuje się sprowadzić do „fanaberii” czy mody. Nie ma na to mojej zgody.

Mój ojciec i ja ojciec

Zostałem ojcem w wieku 24 lat. Szczerze mówiąc, nigdy jako młody chłopak nie myślałem o sobie w takich kategoriach. To się wzięło pewnie stąd, że wychowywałem się właściwie bez ojca, rodzice rozwiedli się, kiedy miałem sześć lat. To był jeden z wielu rozwodów polskiej transformacji – mój ojciec wyjechał tuż przed 1980 rokiem do Niemiec, mieliśmy do niego dołączyć, ale wybuchł stan wojenny, zostaliśmy po dwóch stronach muru, a potem ojciec ułożył sobie tam życie bez nas. Jeździłem do niego na wakacje, ale nie była to dobra relacja, dziś nie mamy jej w ogóle. Wychowała mnie mama. W mojej książce jest dedykacja: „Mamie, która nauczyła mnie być ojcem”. Dla mnie to ważne zdanie, bo oddaje prawdę. Mama nie była typem nadopiekuńczej matki. Czułem się dla niej bardzo ważny, ale jednocześnie byłem jedynym facetem w domu. Nie w sensie oczka w głowie, tylko tego, kto współdecyduje, współuczestniczy. Uczyła mnie współodpowiedzialności, a robiła to zupełnie intuicyjnie. A przecież to są cechy, które tradycyjnie przypisujemy ojcom. Jako dziecko miałem mnóstwo kompleksów, na przykład że jestem gruby, ale gdzieś w środku byłem pewny swoich poglądów, wartości – i to wyniosłem z domu.

Co innego jednak mieć ten rodzaj pewności, a co innego wziąć na ręce maleńkie dziecko i wychowywać tak, jak robiła to moja mama, intuicyjnie. W sobie jako ojcu widziałem twarz mojego ojca, tym bardziej że jesteśmy do siebie fizycznie podobni. Czułem, że chcąc nie chcąc, wchodzę w jego rolę. Moja własna definicja ojca była taka: trzeba traktować dziecko poważnie, jako niezależną, oddzielną osobę. Razem z Magdą staraliśmy się naszym dzieciom dać sporo przestrzeni.

Wydaje mi się jednak, że miałem na początku też swoje ojcowskie kompleksy – właśnie z powodu braku wzorca męskości, który wtedy jakoś wydawał mi się ważny. Bo nie grałem z chłopakami w piłkę, nie zajmowałem się tradycyjnie męskimi rzeczami, lubię gotować, maluję obrazy. Zastanawiałem się, czy jestem dobrym materiałem na ojca, czego mogę nauczyć moje dziecko. I mimo że bardzo nie chciałem powielać obrazu mojego ojca, to bywałem nieprzyjemny, sięgałem po stereotypowe argumenty: że mężczyzna powinien być taki i taki, robić to i to. Dziś wydaje mi się to głupie i zawstydzające. Pamiętam, jak remontowałem kuchnię i próbowałem wciągnąć do tych prac moje starsze dziecko. Parę razy w życiu robiłem takie rzeczy z moim ojcem i mam z tych chwil raczej złe wspomnienia – ciągle mnie przyłapywał na tym, że coś robię nie tak. Brał młotek, demonstrował, jak to się robi, co mnie bardzo irytowało (choć swoją drogą nauczył mnie tego skutecznie). I po latach sam oczekiwałem od nastolatka, że włączy się ochoczo we wspólne malowanie podłogi. Ale po drugiej stronie ochoty nie było, tylko jakieś zdawkowe pytanie, czy mi pomóc. Pokłóciliśmy się. Wkurzyłem się, że jestem urobiony, a to dziecko mi nawet wody nie poda, tylko zamyka się w pokoju. Że jak się jest facetem, to należy się inaczej zachowywać. Potem było mi głupio, zobaczyłem w sobie samym swojego ojca. I to mnie chyba uratowało, otrzeźwiło. Uświadomiłem sobie, że wtrącam moje dzieci w stereotypy: panowie na prawo, panie na lewo. I to było dla mnie na swój sposób odkrywcze.

Najbardziej jednak zmienił mnie jako ojca coming out Wiktorii. Spowodował, że musiałem wszystko sobie przewartościować.

Piotr Jacoń: „Zastanawiałem się, czy jestem dobrym materiałem na ojca, czego mogę nauczyć moje dziecko. I mimo że bardzo nie chciałem powielać obrazu mojego ojca, to bywałem nieprzyjemny, sięgałem po stereotypowe argumenty: że mężczyzna powinien być taki i taki, robić to i to. Dziś wydaje mi się to głupie i zawstydzające”. (Fot. Mateusz Ochocki) Piotr Jacoń: „Zastanawiałem się, czy jestem dobrym materiałem na ojca, czego mogę nauczyć moje dziecko. I mimo że bardzo nie chciałem powielać obrazu mojego ojca, to bywałem nieprzyjemny, sięgałem po stereotypowe argumenty: że mężczyzna powinien być taki i taki, robić to i to. Dziś wydaje mi się to głupie i zawstydzające”. (Fot. Mateusz Ochocki)

Deadname

Wiktoria przechodzi terapię hormonalną. Czekamy na proces sądowy, bo do tego zmusza nas polskie prawo – by dokonać korekty płci, trzeba pozwać własnych rodziców o to, że źle oznaczyli płeć dziecka przy urodzeniu. Absurd. Ale nie ma wyjścia. Trzeba przez to przejść. Dla Wiktorii nowy dowód osobisty z właściwym imieniem jest bardzo ważny – kończy okres niepewności w relacji z państwem. Już nie trzeba będzie opowiadać swojej historii na poczcie w okienku czy w autobusie przy kontroli biletów. Przyznam, że na początku w ogóle nie rozumiałem pojęcia deadname. Myślałem: nie lubisz starego imienia, w porządku, ale ja zawsze będę je lubił. Już mam inaczej. Mam córkę, a ona ma na imię Wiktoria. Tamtego syna nie ma, więc nie ma też tamtego imienia. Wracanie do niego byłoby jak rozdrapywanie ran.

Co jest najtrudniejsze? Chyba to, że wszystko jest płynne, że codziennie jesteśmy na innym etapie. Przed każdym spotkaniem z Wiktorią trochę się stresuję, ale po spotkaniu jest mi tylko lepiej. Bo widzę, jak się zmienia – ma teraz długie włosy, inne ruchy, inny głos. Cieszy się z tych zmian i ja cieszę się razem z nią, że ma dobry tak zwany passing. Kiedyś, gdy tylko słyszała wobec siebie niewłaściwą, „męską” końcówkę, ciągnęło ją to w dół. Teraz ten problem odpada, ale poczucie dysforii ciągle powraca. A więc to nie jest etap spokoju w naszym życiu. Mogę być spokojniejszy rano, ale wieczorem może trzeba będzie natychmiast do niej jechać. Jeszcze przed wyoutowaniem, gdy mieszkaliśmy razem w Gdyni, nasze dziecko miało przynajmniej jedną próbę samobójczą. Tak jak stałem w studiu w Warszawie, rzuciłem tylko, że muszę jechać, wsiadłem do pociągu i przyjechałem do domu.

Dlaczego?

Czy zadaję sobie to pytanie? Jako dziennikarz bardzo je lubię. Ale w naszej historii nigdy nie używałem go w takim sensie, żeby zastanawiać się, czy popełniliśmy błąd. Jeżeli już mam do siebie pretensje, to o to, że czegoś nie usłyszeliśmy wcześniej, nie zauważyliśmy sygnałów, nie pomogliśmy. Ale nie, że źle wychowywaliśmy.

Czy były jakieś symptomy? Nic z takich rzeczy jak bawienie się lalkami. Nasza córka była wycofanym wrażliwcem, osobnym, ze swoim zdaniem, gustem, ulubionymi zajęciami, ale przecież są takie dzieci. Kolegów miała mało, koleżanek też nie, przez całe jej dzieciństwo może ze dwa razy ktoś z jej znajomych przyszedł do nas do domu. Ale tak też bywa.

Transpłciowość to tajemnica. Po prostu się zdarza. I w sumie należy tak to zostawić. Ludzie transpłciowi rodzili się kiedyś i nadal będą się rodzić. Bardziej chodzi o to, żeby sobie uświadomić, że to nie jest kwestia kaprysu ani tego, że ktoś podjął decyzję, że będzie kimś innym. Ci ludzie świadomie decydują się na ten rodzaj cierpienia, ten rodzaj ryzyka, jaki wiąże się z walką o prawdziwą tożsamość, to powinno dać nam do myślenia. Chowanie się w czterech ścianach jest iluzoryczne, bo zamiast znaleźć w nich poczucie bezpieczeństwa, znajdują więzienie.

Wyjaśnienie, skąd się bierze transpłciowość, to zadanie dla naukowców. Mnie bardziej interesuje to, jak może wyglądać życie Wiktorii. Tu i teraz, w tym kraju. Muszę mieć ciągle w sobie przestrzeń do podejmowania bardzo różnych decyzji oraz do przyjmowania jej decyzji. Na razie nie mówi o operacjach, więc teraz o tym nie myślimy. Będzie, co będzie. To jej życie. I nie wiem, czy nie to jest najważniejsze w rodzicielstwie: zrozumieć, że nasze dzieci są osobnymi ludźmi, a ich życie na tysiąc sposobów może się różnić od naszych wyobrażeń.

„My, trans”

Najpierw była decyzja o reportażu. Spontaniczna i egoistyczna. Pomyślałem, że zrobienie go pomoże przede wszystkim mnie samemu. Poczułem, że chętnie bym pogadał z ludźmi, którzy są w takiej sytuacji jak ja, ale już wiedzą więcej. Zdecydowaliśmy jednak, że reportaż nie będzie mówić wprost o naszej historii. Pracowałem przy nim trzy miesiące, montowałem go i czasem płakałem. W końcu dojrzałem do tego, żeby na końcu umieścić dedykację: „Dla Wiktorii – tata”. To był mój coming out, tylko dla uważnych widzów. Dla tych, co czytają napisy końcowe. Po jakimś czasie odezwał się naczelny „Repliki”, niszowego pisma o tematyce LGBT, z propozycją wywiadu. Tekst ukazał się w Dzień Dziecka. Potem przyszła propozycja napisania książki. „My, trans” ukazała się w listopadzie, w urodziny Wiktorii.

Mam poczucie, że publiczne opowiedzenie naszej historii nam pomaga, bo wygumkowało z nas lęk, że ktoś się dowie, że trzeba będzie się tłumaczyć. Już nie muszę nikomu nic wyjaśniać, wszystko powiedziałem, a jak ktoś jeszcze zapyta, to mogę go odesłać do reportażu, wywiadu i książki.

Ni z tego, ni z owego stałem się aktywistą LGBT. Jeżdżę na spotkania, biorę udział w paradach równości. Po seansie zaangażowanego w tę tematykę filmu „Wszystkie nasze strachy”, który oglądałem na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, podeszła do mnie jakaś pani i ze łzami w oczach się do mnie przytuliła. Czuję, że wszystko, co robię, nawet przytulenie tej pani, robię dla mojego dziecka. Bo mam nadzieję, że to spowoduje jakieś zmiany w naszym społeczeństwie. Czeka nas długa droga, nie wiem, co jest za zakrętem. Ale widzę, że Wiktoria ma coraz więcej siły. Gdy zapytałem ją, jak się czuje po całym zamieszaniu wokół wywiadu w „Replice”, odpowiedziała: „Wiesz, co jest dla mnie najważniejsze? Że wszyscy mówią o mnie jak o twojej córce”. To jest jej prawdziwy dowód osobisty. Dowód na istnienie.

Publiczne opowiedzenie naszej historii dało mi poczucie sprawczości, że coś ważnego mogę zrobić dla naszego dziecka. Mam długą listę zmartwień. Ale też wiem, że przez ten rok od wyoutowania przeszliśmy długą drogę, zrobiliśmy trochę dobrego dla innych rodzin. Jak myślę o rodzicach, którzy nie są na takim etapie, to chciałbym, żeby dali sobie prawo do swoich wątpliwości, rozpaczy, żałoby.

Najważniejsze, żeby w ostatecznym rozrachunku iść za dzieckiem. Szybciej czy wolniej, prosto czy kręto, ale za nim.

Do rodziców dzieci LGBT chciałbym zaapelować: warto poszukać w sobie odwagi do coming outu. Schowani w szafie szukamy poczucia bezpieczeństwa. Ale jednocześnie boimy się, że ktoś nas z niej niespodziewanie wyciągnie. Lepiej otworzyć drzwi tej szafy na własnych zasadach. Ja już to zrobiłem. Na swoim przykładzie wiem, że – tak jak w filmie – wszystkie moje strachy były w głowie.

Piotr Jacoń, dziennikarz radiowy i telewizyjny. Od 2004 roku związany z TVN 24. Autor reportażu „Wszystko o moim dziecku” i książki „My, trans”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze