Adele znów jest na ustach wszystkich, choć akurat nikt tak jak ona nie cierpi robić wokół siebie zamieszania. Nowa płyta, nowa sylwetka, nowy dom, nowy chłopak. Ale – jak mówi Anna Gacek, dziennikarka i znawczyni show-biznesu – mimo całej tej rewolucji pozostaje wciąż taka sama. I to właśnie jest jej klucz do sukcesu.
„Go easy on me” – śpiewa Adele w nowym singlu. Bądźcie dla mnie wyrozumiali, potraktujcie mnie łagodnie. Ma na myśli długie oczekiwanie na jej kolejną płytę, rozwód, a może to, że przeprowadziła się do Los Angeles?
Prawdopodobnie ten tekst można odczytywać zarówno na poziomie osobistym – rozstania z mężem i rozbicia rodziny – jak i medialnym. Adele rozpoczęła karierę jeszcze jako nastolatka. Kiedy miała niewiele ponad 20 lat, była już sprzedającą miliony płyt gwiazdą muzyki pop, dorastała na oczach całego świata. Strzeże swojej prywatności, więc jakie popełniła błędy, gdy – jak śpiewa – „była jeszcze dzieckiem”, wie tylko ona. Ale tak, rozlicza się z nimi w tej piosence – już z innej perspektywy, gwiazdy mieszkającej w słonecznym Los Angeles, tak dalekim od skromnego mieszkania w ukochanym Londynie, któremu wyśpiewała na swojej pierwszej płycie czułe „Hometown Glory”. Dziś wykonuje ten utwór ze wzruszeniem i tęsknotą, ale bardziej jest to tęsknota za miejscem niż dawnym życiem. Zdaje się, że „30” to pierwsza płyta szczęśliwej Adele! Co prawda Brytyjczycy nie są szczęśliwi, że ich zostawiła, i do jej manifestowanego w nowych wywiadach patriotyzmu podchodzą z dystansem, nie do końca rozumiejąc decyzję o przeprowadzce.
Adele wyjaśnia, że przeprowadziła się z prostego powodu – by być bliżej ojca swojego dziecka, byłego męża Simona Koneckiego.
Myślę, że dla wielu Brytyjczyków przeprowadzka do Los Angeles ma nowy, symboliczny wymiar, wszystko przez decyzję Meghan i Harry’ego. Kojarzy się źle, ze ściganiem sławy, pieniędzy, zatraceniem w hollywoodzkim glamourze, odcięciem od świata zwykłych ludzi. Adele promuje nową płytę szczuplejsza, w ubraniach z najlepszych domów mody, ozdobiona tatuażami i drogą biżuterią, bryluje w towarzystwie gwiazd, bawi się na zamkniętych imprezach – a przecież kiedyś trzymała się z daleka od tego blichtru, była taka jak miliony młodych kobiet, trochę niesforna, przeklinająca za dużo, pijąca za dużo, dziewczyna z Londynu ze złamanym sercem. Teraz Adele jest już po tej drugiej stronie, nie tylko oceanu.
Kiedy Adele nie promuje swojej muzyki, znika dla świata. W medialnej ciszy jest konsekwentna. (Fot. Simon Emmett)
Mówi też, że w Londynie nie byłoby jej stać na taki dom jak w Los Angeles…
Fragment z wywiadu dla brytyjskiego „Vogue’a”, który cytujesz, został źle odebrany przez czytelników, tutaj zawiodła ją medialna czujność. Milionerka nie powinna mówić, że na coś jej nie stać, zwłaszcza że zainwestowała 30 milionów dolarów w amerykańskie nieruchomości. Nawet racjonalny powód decyzji – bo łatwiej „zgubić się” przed fanami w LA niż w Londynie – nie nadaje się do druku. Gwiazdom nie wolno się skarżyć, media tego nie wybaczą.
Kiedy zobaczyłam ją na zdjęciu promującym wywiad z Oprah Winfrey, kiedy siedzi na tych samych fotelach, na których siedzieli Harry i Meghan – nawiasem mówiąc jej nowi sąsiedzi – pomyślałam, że idzie dokładnie ich śladami. Stanie się taką marką jak oni?
Adele jest marką. I to – w przeciwieństwie do Harry’ego i Meghan – jest bardzo „czysty” brand. Oni są globalnie rozpoznawalni, ale polaryzują opinię publiczną, a skala negatywnego elektoratu w ich wypadku jest niemała. Największy zarzut kierowany w stronę Adele jest de facto zarzutem artystycznym – że w kółko śpiewa te same smutne piosenki. W dzisiejszych czasach kobiecie wybacza się już rozwód czy kolejne związki, więc wizerunkowo konto Adele jest niezmiennie czyste.
Rozmawiamy chwilę przed premierą płyty „30”, wciąż nie wiemy, czy słuchacze i krytycy wybaczą Adele, że jej muzyka właściwie się nie zmienia, jest bezpieczna – to starannie wyprodukowany, elegancki pop. Od kobiecych gwiazd gatunku oczekuje się wizerunkowych i stylistycznych zmian, kuszenia odbiorcy czymś nowym. Madonna jest królową wymyślania się na nowo. Beyoncé szuka, eksperymentuje, łączy różne gatunki, tworzy filmy towarzyszące premierom swoich płyt. Lady Gaga z popskandalistki stała się diwą jazzu i cenioną aktorką. A Adele nie ryzykuje. Nawet jej spektakularna fizyczna metamorfoza nie pociągnęła za sobą zmiany stylizacji; to wciąż są eleganckie kreacje, to wciąż jest nad wiek poważna młoda kobieta.
Przyznam, że było to dla mnie smutne, a nawet trochę niesmaczne, że przez ostatnie dwa lata głównym tematem była jej tusza. Fotoreporterzy wręcz polowali na zdjęcia odchudzonej piosenkarki. Nadal wygląd kobiety, nawet tak uznanej jak Adele, liczy się bardziej niż jej talent?
W czasie, kiedy ukazywały się pierwsze wywiady i oficjalne zdjęcia Adele w obu wydaniach – amerykańskim i brytyjskim –„Vogue’a”, HBO Max pokazało dokument o aktorce Brittany Murphy. Jako młoda dziewczyna i już wschodząca gwiazda Hollywood usłyszała od swojego agenta, że jeśli nie schudnie, nigdy nie dostanie głównej roli. W jednym z wywiadów Murphy wspominała, że „bardzo wpływowa osoba ze świata filmu”, której nazwiska nie chciała zdradzić, powiedziała jej wprost, że jest „dziewczyną do przytulania, ale nie do przelecenia” i dopóki to się nie zmieni, nie będzie aktorką pierwszoplanową. Brittany zaczęła więc chudnąć, popadła w uzależnienie, wycieńczyła organizm, co doprowadziło w końcu do jej przedwczesnej śmierci w wieku 32 lat.
To, że Adele osiągnęła taki sukces, będąc osobą w rozmiarze plus size, wymagało od niej nie tylko talentu, lecz także charakteru. Jestem pewna, że każdy amerykański pracownik jej wytwórni od dnia, kiedy ją poznał, mówił: „Musisz schudnąć”. I za tym szło: „Bo bez tego nic się nie wydarzy, nie będą kupować twoich płyt, nie pokażą cię w telewizji, nie będziesz na okładkach”. W tej branży sex sells, czyli seks sprzedaje, a Adele zrezygnowała z tego atrybutu. W jej wizerunku, w jej piosenkach, w jej wywiadach nie ma nic erotycznego czy seksownego. Świadomie postanowiła, że w tę grę nie wchodzi, co czyni z niej artystkę w świecie muzyki pop wyjątkową. To gwiazda w starym stylu, czyli najpierw jest talent, potem są wspaniałe piosenki, a na końcu wizerunek i marketingowe sztuczki.
Obsesja na punkcie wyglądu Adele zaczęła się chyba już znacznie wcześniej. Świadczy o tym choćby to, że dla wielu osób jej schudnięcie jest jak zdrada…
Zgadza się, jest to tak odbierane jako część jej nowego, amerykańskiego życia. Ale, wbrew pozorom, Adele zawsze była czuła na punkcie tego, jak wygląda. Chociaż mówiła w wywiadach – i w najnowszych również to podkreśla – że tusza nie jest problemem, że czuła się komfortowo w każdym rozmiarze – to na oficjalnych zdjęciach zgadzała się wyłącznie na fotografie portretowe albo maskujące sylwetkę scenografią czy stylizacją.
Takie nadkontrole często się mszczą. Brytyjski „Vogue” z 2011 roku z Adele na okładce był jednym z najgorzej sprzedających się numerów w historii magazynu, co wielokrotnie podkreślała w wywiadach redaktorka naczelna Alexandra Shulman. To powinien być bestseller, na rynku była już wtedy płyta „21”, najlepsza w jej karierze, wokalistka stawała się wielką gwiazdą. Ale kamera jeszcze nie potrafiła tego pokazać, bo pozowała przed nią kobieta nieświadoma siebie i swojego ciała. Doświadczeni styliści mogliby pomóc, ale nie chciała im oddać kontroli. W tym sensie jej nowe zdjęcia, na których pozuje legendarnemu fotografowi Stevenowi Meiselowi, pokazują, jaką drogę przeszła. Widzimy świadomą siebie kobietę, po raz pierwszy dynamiczną, w ruchu. Wreszcie nie matronę na pluszowych siedziskach, tylko kobietę na szczycie świata.
Rzeczywiście do tej pory na wszystkich teledyskach czy koncertach była nieruchoma i dumna niczym Statua Wolności.
To pokazuje, w jakim zakleszczeniu dotyczącym sylwetki i swojego wyglądu tkwiła przez lata. Trzeba być skałą, by w show-biznesie nie nabawić się kompleksów, jak mówi powiedzenie: „Nigdy nie możesz być dość bogaty czy szczupły”. Dla świata mody i mediów chudli najwięksi: Karl Lagerfeld, by zmieścić się w garnitury Dior Homme, Oprah Winfrey, by znaleźć się na okładce amerykańskiego „Vogue’a”, bo Anna Wintour postawiła tu kategoryczny warunek. To też pokazuje, jak – na szczęście – zmieniają się czasy. W 1998 roku ikona mediów, królowa amerykańskiej telewizji miała wszystko – poza okładką „Vogue’a”. I na nic jej sława, musiała schudnąć, by być godną „biblii mody”. W takich warunkach debiutowała Adele, przeżyła wszystkie upokorzenia niemieszczenia się w rzeczy najlepszych projektantów, na które było ją już stać, „specjalnych zamówień”, by mieć co założyć na wielkie gale, na których zgarniała najważniejsze nagrody w branży. To musi zostawiać ślad i myślę, że na płycie „30” Adele celebruje nie tylko wolność matrymonialną, lecz także tę osobistą, bo nie jest już niewolnicą swoich ograniczeń.
Oczywiście pozostajemy cały czas w sferze domysłów, bo Adele pilnuje swoich tajemnic. Ma wokół siebie wąski krąg zaufanych i sprawdzonych ludzi. Dlatego mimo ogromnej popularności udało się jej pozostać enigmą. Więcej sobie o niej wyobrażamy, niż wiemy. Odzywa się tylko wtedy, kiedy chce się odezwać, pokazuje tylko wtedy, kiedy chce się pokazać, a poza tym nie istnieje. Znika na miesiące. W czasach, kiedy sięgasz po telefon i już wiesz, co słychać u największych gwiazd – to jest ewenement.
Jest gwiazdą w starym stylu też w tym znaczeniu?
Właśnie. Kiedyś było nie do pomyślenia, by gwiazda dała się sfotografować w kapciach czy maseczce na twarzy. Bo gdzie mit osoby wybranej, innej niż śmiertelnicy, lepszej od nich? Dziś bardziej niż tajemnica sprzedaje się prywatność, co więcej, często jest jednym z warunków wielomilionowych kontraktów, co najlepiej widać po karierach współczesnych modelek. Ostatnie bastiony zostały zdobyte, Angelina Jolie jest już na Instagramie, co prawda zrobiła to w szlachetnym celu, ale jest. Konto na Instagramie było częścią kontraktu Jennifer Aniston z Apple TV. Adele na Instagramie jest, ale poza promocją swojej muzyki publikuje tam niewiele i nieczęsto.
Ona już w wieku 19 lat była diwą w starym stylu. Pytanie: czy taki był jej zamysł?
Lily Allen, brytyjska piosenkarka, wspominając czasy swojego debiutu, powiedziała, że jej – zresztą masowo kopiowany i komplementowany – wizerunek, czyli trampki, balowe spódnice, wielkie kolczyki i sportowe bluzy – wziął się z tego, że czuła się gruba, musiała więc jakoś to ukryć. Wydaje się, że z Adele było podobnie. Jest takie powiedzenie: „Grasz takimi kartami, jakie ci rozdano”. I ona to właśnie robiła. Stąd suknie do ziemi, wielkie fryzury, długie paznokcie, długie rzęsy, wielkie oczy. Wszystko musiało być u niej duże, bo wtedy zachowane były proporcje. I to ułożyło się w zgrabną całość. Adele ma wielkie przeboje, wielki głos, wielką, głośną osobowość – niech jej wizerunek też będzie taki: przesadzony, wyraźny. Za pierwszą metamorfozą Adele, kiedy z nieśmiałej myszki w rozciągniętych swetrach przemieniła się w diwę w cekinach, stali najlepsi w branży, od projektantów po stylistów. Ale nawet oni mogli poruszać się tylko w pewnych wizerunkowych granicach. Stąd wrażenie „pani w sukniach”. Do tego Adele zawsze była nad wiek dojrzała – jej repertuar i przemyślenia, którymi dzieliła się w wywiadach, zrobiły z niej trochę taką „piosenkarkę dla dorosłych”, gdy na przykład Taylor Swift czy Selena Gomez wyraźnie stawiały na młodych odbiorców. Mam wrażenie, że Adele dopiero teraz zaczyna przeżywać nastoletni bunt. Odbiera sobie lata, kiedy musiała być nad wiek poważna.
Może też właśnie dzięki temu nie dała się złapać w pułapkę sławy. Dość wcześnie, bo w wieku 24 lat, została mamą, wyszła za mąż za starszego od siebie o 14 lat mężczyznę, w dodatku spoza branży. Sądzisz, że potrzebowała ugruntowania?
Adele jest z tego samego pokolenia co Amy Winehouse. Widziała, co kariera, sława i brak granic mogą zrobić z życiem. Mówi w nowych wywiadach o tym, że miłość męża uratowała ją przed stoczeniem się na dno uzależnienia od alkoholu. Ale i ona sobie pomogła. Stąd wszystkie jej ucieczki, stąd pilnowanie prywatności. Myślałam o tym, gdy wydałam pierwszą książkę i podglądałam, jak radzi sobie na listach sprzedaży – to dało mi nową perspektywę. Co tydzień ukazuje się na naszym rynku kilkaset książek, walczę więc ze wszystkim – ze zwierzeniami prezenterki, z lekturą szkolną, z książką kulinarną zwycięzcy programu telewizyjnego, z psychologicznym poradnikiem, z kryminałami i całą masą świetnej, poważnej literatury. Z tym wszystkim musiała wygrać moja „Ekstaza…”, która w pewnym momencie oczywiście z tego topu spadła. A Adele miała amerykański numer jeden przez 24 tygodnie, przez cały 2011 i 2012 rok żadna płyta nie sprzedała się lepiej niż jej „21”. To jest coś niesamowitego, po czymś takim nie można udawać, że ma się zwyczajne, spokojne życie.
Często przyznawała, że przed wystąpieniami publicznymi stres ją zjada, że nie cierpi koncertów i robi to tylko dla fanów.
A bilety rozchodzą się błyskawicznie, nie ma stadionu, którego nie mogłaby wypełnić. W Nowej Zelandii oklaskiwało ją 95 tysięcy fanów. Można zadać pytanie, dlaczego wszyscy chcą słuchać Adele.
No właśnie. Pamiętasz moment, w którym po raz pierwszy usłyszałaś jej piosenkę? W moim przypadku był to – uwierz lub nie – trening w fitness clubie. Podczas rozciągania trenerka puściła „Hometown Glory”. Pomyślałam: „Kim jest ta dziewczyna?”.
Nie, ale pamiętam moment, w którym usłyszałam po raz pierwszy „Rolling in the Deep”, zapowiedź jej drugiej płyty. Pomyślałam: „Wow, to będzie hit”. Potem dostałam przedpremierowo całą płytę „21” i gdy usłyszałam „Someone Like You”, pomyślałam: „O, cholera, mamy nową gwiazdę muzyki”. Taką, która zdarza się raz na pokolenie. Wiedziałam, że nie będzie ucieczki przed tą piosenką, że będzie wszędzie. A że ma tak intensywne podłoże emocjonalne, to będzie znaczyć coś dla ludzi. Piosenki, które coś znaczą, zostają na lata. Stają się evergreenami.
Czyli co stoi za tym sukcesem? Talent? Wizerunek diwy w starym stylu? Osobowość? A może historia osobista – ojciec porzucił ją jako dwulatkę, pogodzili się niedawno, tuż przed jego śmiercią.
Kiedy oglądałam pierwszy występ Adele w programie Davida Lettermana, nie chciałam, by się kończył. Pragnęłam, by ta piosenka jeszcze grała i grała. Często jestem pytana, czemu danej piosenkarce czy piosenkarzowi nie wyszło, przecież tak pięknie śpiewają. Zawsze powtarzam: do każdego talent show zgłasza się kilkadziesiąt świetnie śpiewających osób. Ale tylko jedna z nich sprawia, że zamykasz oczy i jesteś w tej piosence. I to jest rzecz nie do nauczenia, nie do wyćwiczenia, to jest dar. Adele go ma. Ona nie jest showmanką. Poza głosem ma niewiele atrybutów idola muzyki pop. Nie jest klasyczną pięknością, nie jest – o czym już rozmawiałyśmy – seksowna, nie jest tancerką, nie jest skandalistką. Ale ma umiejętność łączenia się z odbiorcą. Ona śpiewa tak, że otwiera się w tobie ocean emocji. Jest takie marketingowe powiedzenie, że emocje sprzedają wszystko. Jak słyszysz piosenkę Adele, to chcesz jej więcej i więcej. Bo robi ci dobrze, kolokwialnie mówiąc. I to jest tajemnica jej globalnego sukcesu. Ludzie po prostu chcą słuchać Adele. I właściwie chcieli jej słuchać od jej pierwszej płyty, od pierwszej piosenki.
Poza głosem ma niewiele atrybutów idolki muzyki pop. Ale ma umiejętność łączenia się z odbiorcą. Śpiewa tak, że otwiera się w tobie ocean emocji. (Fot. Getty Images)
Co więcej, ona nikogo nie wyklucza, nikogo nie obraża.
Tak, chociaż z drugiej strony ta uniwersalność jej muzyki kieruje nas znów do zarzutów o przewidywalność jej piosenek, o to, jak bezpieczne są to dźwięki, jak uparcie powtarzane formuły. Tak wybrała. Adele jest komfortowa. I jest to komfort z najwyższej półki.
Jak oceniasz jej nieobecność? To była ucieczka czy to był odpoczynek?
Jej ucieczki są z jednej strony zaprzeczeniem idei show-biznesu, a z drugiej – nie. Bo są dwie szkoły. Pierwsza mówi: „Nie daj im o sobie zapomnieć, bo znajdą sobie nową zabawkę”, ale druga sugeruje: „Daj za sobą zatęsknić, to potem będą cię pragnąć”. Wiadomo, w której szkole jest Adele, i jest w tym konsekwentna. Nie dba o czas między promocją swoich płyt, a są przecież różne sposoby przedłużenia popularności: kontrakty reklamowe, występy gościnne na płytach innych artystów, programy telewizyjne, epizodyczne role w filmach. Adele z nich nie korzysta. Trzyma się zasady: albo jestem, albo mnie nie ma. Wyjątek zrobiła dla Bonda i „Skyfall”, ale taki wyjątek jest oczywisty. Te piosenki przechodzą do historii muzyki i kultury masowej – kto by odmówił? Ach, ktoś odmówił! Nina Persson, wokalistka The Cardigans. Była tak wycieńczona sławą i obowiązkami, że nie miała siły na więcej. Po latach wyznała, że był to największy błąd w jej życiu.
Wróćmy do Adele – kiedy nie promuje swojej muzyki, znika dla świata, chyba że mówimy o wyjątkowych sytuacjach, jak pomoc ofiarom pożaru wieżowca Grenfell Tower w Londynie. W medialnej ciszy jest konsekwentna. Może przestaje być atrakcyjna w sensie świeżości swojej propozycji artystycznej, ale zaczyna być coraz bardziej fascynująca pod względem tego, jak prowadzi karierę. Na tym szczeblu nikt nie robi tego tak jak ona. Nikt nie daje tak za sobą zatęsknić i czekać na więcej. Jest w tym jedyna.
Jak wyznaje w wywiadach, podczas tej nieobecności bolało ją, że ludzie oczekiwali, że będzie relacjonować swoje chudnięcie. A wręcz się tego domagali. No i jeszcze te powracające pytania o nową płytę. Kiedy będzie? Czemu tak długo każe na nią czekać? Fani dokonywali tu chyba jednak pewnego zawłaszczenia.
Tyle że w przypadku Adele to zawłaszczenie nie jest zawłaszczeniem roszczeniowym, jakie miało i ma miejsce choćby u Seleny Gomez i Justina Biebera, gdy fani poczuli się osobiście dotknięci tym, że para nie jest już razem, czy każdej kobiety, która ma nieszczęście rozkochać w sobie Harry’ego Stylesa. Adele pilnuje tego, by nie dać fanom podstaw do takich zachowań. Jest dla nich, kiedy jest na scenie. To dla nich nagrywa i pisze swoje piosenki. Poza tym nic nie jest im winna. Widać, że postawienie tej granicy było dla niej ważne, bo sława jest dla niej ciężarem. Te podkreślane w wywiadach środki ostrożności, tylne wejścia do restauracji i hoteli, wejścia poza oficjalnymi godzinami otwarcia, ochroniarze – dla niej każde wyjście w świat jest operacją logistyczną, co na pewno ogranicza komfort życia. Pewnie i stąd wybór Los Angeles, gdzie na wzgórzach miasta chowają się słynniejsi i potężniejsi od niej, co daje minimalne poczucie kontroli i ulgi, że ktoś ma jeszcze gorzej niż ona, jakkolwiek absurdalnie by to zabrzmiało.
Jak myślisz, w którym kierunku może rozwinąć się jej kariera?
Nie licząc wyjątków, jak Madonna, u największych gwiazd przychodzi moment sytości. Szczyt został osiągnięty, teraz czas żyć wygodnie i odcinać kupony od lat ciężkiej pracy. Masz dużo i możesz chcieć więcej, ale już nie za wszelką cenę. Wydaje mi się, że Adele jest na najlepszej drodze do takiej kariery. Przypuszczam, że płyty i trasy będą coraz rzadsze, może za jakiś czas roczna rezydencja w Las Vegas. Ona nie jest typem poszukującym, nie nagra płyty country czy z muzyką elektroniczną, będzie stać na straży eleganckiego, dystyngowanego popu.
Muzyka Adele umości się w takim miłym, ciepłym miejscu, na półce rzeczy, po które sięgasz, kiedy jest ci smutno i źle. Bierzesz butelkę wina i słuchasz Adele. Scena jak z serialu. Pamiętasz, jak Mariah Carey, młodziutka diwa lat 90., odreagowywała swój rozwód ze starszym, kontrolującym ją mężczyzną? Wypuściła się wolno w świat, zaczęła mieć romanse, nagrywać z hip-hopowcami, tańczyć w teledyskach, zmieniła swój wizerunek, występowała prawie rozebrana. A Adele? Artystycznie pozostała taka sama mimo życiowej rewolucji. To pokazuje, że muzyka to jest jej mała stabilizacja. Ma być mądry tekst, piękna melodia i perfekcyjne wykonanie. Ona już na zawsze zapisała się w historii muzyki. Jest gwiazdą naszych czasów. Gdy przyjedzie do Polski, będziesz chwalić się wnukom, że byłaś na koncercie Adele, tak jak kiedyś chwalono się koncertem Rolling Stonesów w Warszawie. Zakładam, że z tą płytą, mimo że nie jest tak przebojowa jak „25”, przyjdą nowe rekordy, jeszcze nie wiemy jakie, ale przyjdą. To zdarza się raz na kilkadziesiąt lat i teraz właśnie w tym uczestniczymy.
Anna Gacek, dziennikarka muzyczna i prezenterka, przez dwie dekady związana z Programem Trzecim Polskiego Radia. Obecnie prowadzi podcast „Rzeczy ulubione”. Jest autorką książki „Ekstaza. Lata 90. Początek”.