1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Ralph Kaminski: „Witajcie w mojej bajce”

Ralph Kaminski: „Witajcie w mojej bajce”

Ralph Kaminski: „Wychodzę do publiczności z osobistymi piosenkami. Każdy występ jest dla mnie stresujący. Na scenie muszę być rockstar”. (Fot. Dawid Grzelak)
Ralph Kaminski: „Wychodzę do publiczności z osobistymi piosenkami. Każdy występ jest dla mnie stresujący. Na scenie muszę być rockstar”. (Fot. Dawid Grzelak)
Ralph Kamiński jest na naszej scenie muzycznej fenomenem, a i poza nią wyłamuje się ze skostniałych schematów. Sam deklaruje: „Od kiedy pamiętam, miałem założenie, że nie będę taki, jakim otoczenie chce, żebym był”.

Artykuł archiwalny

Ktoś, kto przyzwyczaił się do wyrazistego chłopaka z długimi blond włosami i grzywką, mógłby Cię nie poznać. Zresztą nie chodzi tylko o fryzurę. Całkowicie zmieniłeś sceniczny wizerunek.
Właśnie w zeszłym tygodniu kostiumy moje i mojego zespołu, ale też wszystkie te rzeczy, które uzbierały się przez ostatnie kilka lat – a jest tego naprawdę ogrom – pojechały do archiwum.

Archiwum?
Miejsca, gdzie wszystko przechowywane jest w pokrowcach, ułożone rocznikami, opisane. To głównie rzeczy związane z albumem „Młodość”, ale też na przykład dwa moje ukochane golfy jeszcze z czasów debiutu. Trafiły tam i rakieta, i księżyc [scenografia z koncertów – przyp. red.].

To koniec jakiegoś rozdziału?
Tak, rozdziału, który wspaniale wspominam, ale za którym nie płaczę, bo się nim nasyciłem. To już historia, co nie znaczy, że zmiana była dla mnie łatwa. Z jednej strony byłem już zmęczony tamtym sobą, w pewnym momencie poczułem, że rozdźwięk między mną scenicznym a prywatnym jest za duży. Z drugiej – cała ta otoczka była mi jednak bardzo potrzebna. Ja nigdy bym nie wyszedł na scenę tak, jak przyszedłem tutaj na wywiad. Bo kiedy wychodzi się do publiczności z bardzo osobistymi, obnażającymi cię piosenkami, warto sobie znaleźć i zbudować bezpieczną przestrzeń. Zdążyłem poznać siebie na tyle, żeby wiedzieć, że taką bezpieczną przestrzenią są dla mnie światy, które tworzę – niezwykłe, dziwne bajki – i wymyślanie postaci. Każdy występ jest dla mnie tak stresujący, że na scenie muszę być rock star. W tym kontekście krzykliwy glamrockowy wizerunek jest bardzo wdzięczny. Nie mówię, że już do niego nigdy nie wrócę. Mówię tylko, że potrzebowałem czystej kartki. W szafie jeżdżącej z nami na koncerty wiszą już nowe czarne kostiumy. Czekają na to, żeby zacząć żyć na scenie.

Przy okazji nowej płyty dziennikarze bez przerwy Cię pytają, dlaczego zdecydowałeś się nagrać piosenki Kory i Maanamu. Sam przyznajesz, że nie jesteś wielkim fanem coverów.
To prawda, od zawsze najważniejsze było dla mnie pisanie autorskich piosenek. Nawet kiedy już padła decyzja, że nagrywamy „Korę”, bałem się nazywać ją moim trzecim albumem. Zresztą na początku nikt nie myślał, żeby robić z tego album. Zaczęło się od Przeglądu Piosenki Aktorskiej – jako laureat miałem przygotować specjalny program na kolejną edycję. Żeby skomponować własne nowe piosenki, było za mało czasu – i kiedy przyszło zdecydować, czyje utwory miałbym śpiewać, od razu wiedziałem, że właśnie Kory i Maanamu. Żadne inne, tylko te. Wiedziałem też dokładnie, z jakimi muzykami chciałbym przy tym projekcie pracować. To miała być przelotna przygoda, epizodzik, po czym okazało się, że stworzyliśmy coś, czym sami byliśmy… Może to nieskromnie zabrzmi, że zachwyceni, niech więc będzie, że zadziwieni.

Właściwie to także autorska płyta – powiedzieć, że te wersje są muzycznie dalekie od oryginału, to nie powiedzieć nic. Za to teksty śpiewasz w ich oryginalnych wersjach, z perspektywy kobiety.
Z początku próbowałem to zmienić, kombinowałem z męskimi końcówkami, ale w końcu wszystko zostało tak, jak było. Nie chodziło tylko o to, że zmiany zaburzały czasem rytm, ale i o wydźwięk. To nie jest przecież opowieść o mnie, raczej rodzaj fantazji, opowieść o miłości, w której płeć nie ma znaczenia.

„Kora” zebrała podczas PPA długie owacje na stojąco, z premierą wiąże się wyjątkowa trasa koncertowa po teatrach i filharmoniach, tymczasem w sieci cały czas pojawiają się nowe komentarze pod teledyskiem do piosenki „Tata” z Twojego poprzedniego albumu. Ludzie piszą: „Myślę, że w tej piosence jesteś głosem milionów dzieci. W tym moich”. „Utożsamiam się z tym utworem w 100%”. Albo: „Siedzę i płaczę. Przeżyłem dokładnie to samo, o czym śpiewa Ralph”. Niesamowite, jak zgodni są w tym przypadku internauci. I jak wiele osób sprowokowałeś w sieci do zwierzeń.
Nie tylko w sieci, ludzie opowiadają mi też swoje historie na żywo. Muszę przyznać, że w życiu bym nie pomyślał, że to pójdzie w tę stronę. Już prędzej spodziewałbym się hejtu, jestem przecież w tym teledysku drag queen w sukni, gorsecie, peruce, pełnym makijażu. Byłem przygotowany na wszystkie możliwe epitety, na komentarze w stylu: „Co to za chłop przebrany za babę”. Jak widać, w tym przypadku to nie miało znaczenia. Szczerość wyznania okazała się najważniejsza, ponad podziałami.

Skąd pomysł na drag queen, skoro śpiewasz z perspektywy syna zwracającego się do nieobecnego ojca?
Oczywiście teledysk nie opowiada jeden do jednego o tym, o czym są słowa tej piosenki, z pozoru jest to może dziwne zestawienie, ale razem, myślę, tworzą mieszankę wybuchową. Występy drag to zmiana totalna, najwyższa forma metamorfozy, ciekawiły mnie wszystkie warstwy, pod którymi się ukrywamy, żeby uzyskać taki efekt. A najbardziej ciekawił mnie moment, kiedy schodzi się ze sceny: zdejmowanie maski. To już zupełnie inny świat – zmywanie makijażu, obnażone ciało. Jest tu jednocześnie refleksja na temat przemijania, bo oglądamy także starszą wersję mnie.

Czyli Lullę, w takiej samej sukni, peruce, takim samym gorsecie i makijażu. Lulla to fascynująca postać, najstarsza drag queen w Polsce, a poza sceną, w cywilu, 82-letni Andrzej Szwan. Jak na siebie trafiliście?
Zobaczyłem kiedyś w sieci rozmowę z Lullą, akurat zaostrzyła się u nas nagonka na społeczność LGBT+. Odpalam wywiad i widzę starszego człowieka w pełnym stroju drag queen, który mówi o swoich przejściach, jak zginęli w getcie jego rodzice, jak on sam jako dziecko przetrwał przerzucony przez mur getta, co się z nim działo w czasie powstania warszawskiego. Wbiło mnie w fotel, bo przecież tym, którzy głoszą wszystkie te nienawistne hasła, wydaje się, że LGBT+ to jakaś niepoważna młodzież, którą można ustawić do kąta. A tu człowiek, któremu należy się największy szacunek! Niezwykle się wtedy wzruszyłem. Pamiętam też, jak się stresowałem przy naszej pierwszej współpracy. Lulla wystąpiła najpierw w teledysku do piosenki „2009” jako „ciocia z Ameryki” w etoli i cekinach.

Pracując nad „Tatą”, postanowiłem, że to będzie tribute – mój dla niej. Chciałem jej oddać hołd, uwiecznić. Zgodziła się na wszystko, dla Lulli nie ma tabu – nie są nim ani ciało, ani drag, ani wiek. Mówię to z tym większym podziwem, że teledysk do „Taty” dla mnie samego był jednak pewnym przekroczeniem. Zupełnie się tego nie spodziewałem, no bo w sumie czego miałbym się bać? Mamy świetnego charakteryzatora, superkostiumy, mogłem się spodziewać, że będę wyglądał świetnie. A to wcale nie było łatwe doświadczenie – stać się przerysowaną kobietą. Siedziałem i myślałem: „Boże święty, kto to jest w tym lustrze!”. Nigdy wcześniej nie kręciłem teledysku w kompletnej ciszy. Tak zdecydowałem – że wszystkie miny, gesty będę robić nie do muzyki, tylko do własnej wyobraźni, dźwięk dodamy dopiero w montażu. Potrzebowałem tego, żeby się skupić, ale też nie chciałem słuchać tej piosenki przed całą ekipą.

Faktycznie, bardzo mocno to brzmi, kiedy śpiewasz: „Tato, tato, nie byłeś tatą”. I jeszcze: „Sam miałem dom zbudować. Drzewo, ogród, syna chować. Jakby ci to powiedzieć […] To nie ja”. Możesz o sobie powiedzieć, że wychowały Cię kobiety?
Zdecydowanie. I mówię to z dumą. Mam superojczyma, ale on pojawił się w moim życiu stosunkowo późno. Był dziadek Janek, który może po części zastępował mi ojca, ale tak, zostałem wychowany przez mamę i przez babcię.

Jakie to ma znaczenie?
Nie mam innej perspektywy, ale uważam, że to bardzo korzystny start w życie. Nikt nie tłamsił mojej wrażliwości, dlatego też nigdy się nie wstydziłem mojej emocjonalnej strony, czasem nawet hyper, przesadnie emocjonalnej. Nikt mi nie wmawiał: „Nie płacz, bo chłopaki nie płaczą”. W życiu!

Robisz to, co robisz, dzięki temu, w jakim domu dorastałeś?
Dzięki, ale też wbrew temu. Jeśli nie dorastasz w artystycznej rodzinie i skręcasz w tak nieoczywistą drogę, to już jest pewien rodzaj wyłamania się ze schematu. Potrzeba bycia w kontrze to w ogóle bardzo długo był mój drive. Od kiedy pamiętam, miałem założenie, że nie będę taki, jakim otoczenie chce, żebym był. Chodziło o wszystko: podejmowane decyzje, wygląd, twórczość. Tam, gdzie inni mówili, że to już dla nich za dużo, ja uważałem, że właśnie zaczyna się robić ciekawie. Jak na studia, to jak najdalej. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że bunt był w moim przypadku dużo łatwiejszy, bo zawsze wiedziałem, że mam bazę, do której mogę wracać.

Inna sprawa, że kiedy wracam do tego bezpiecznego portu, natychmiast gdzieś mnie nosi, od razu bym się znowu stamtąd wyrwał. (śmiech) Cokolwiek jednak mówić, jestem przykładem kogoś, kto od zawsze czuł, że się w niego wierzy. Słyszałem od mamy: „Kocham cię, będzie dobrze, potrafisz, dasz radę, będziesz najlepszy, uda ci się”. Nie było zagłaskiwania, stawiano mi w domu granice, ale liczyło się wsparcie. Słowa i bliskość fizyczna, przytulanie były u nas czymś oczywistym. Długo byłem przekonany, że u wszystkich w domu jest tak samo.

Na ciele masz kilka niewielkich tatuaży. W tym napisy: „mama”, „babcia”, „brat”.
Najważniejsi dla mnie ludzie. Z babcią poszliśmy do tatuażysty, żeby skopiował jej charakter pisma. Mama, też pisana odręcznie – nad sercem. Brat – na przedramieniu. On ma taki sam tatuaż. Jest między nami siedem lat różnicy, kiedy byliśmy mali, głównie się biliśmy. A dokładniej: ja uwielbiałem go prać i w pewnym momencie mocno się zdziwiłem, kiedy zacząłem z nim przegrywać. (śmiech) Nasza relacja pogłębiła się dopiero jakiś czas temu, tu, w Warszawie. Czuję się przy moim bracie bardzo bezpiecznie. Tak jakby to on był ode mnie starszy.

A co oznaczała dla Ciebie nieobecność ojca?
Przede wszystkim poczucie straty. Taki brak, który zawsze jest odczuwalny i zawsze jakoś go sobie rekompensujemy. Co nie znaczy, że będę teraz kogokolwiek namawiał, żeby za wszelką cenę o tę obecność walczyć. Syn ma być synem, ojciec ojcem, tych ról nie powinno się odwracać. Nie można wymagać od dziecka, żeby brało na siebie odpowiedzialność za tę relację, żeby to ono przejmowało jej ciężar, zabiegało o uwagę i miłość. Dobrze jest zdać sobie sprawę, że czasem po prostu nie da się nic zrobić. Przestać się szarpać.

Rozumiem, że masz to przepracowane. Nie kryjesz, że chodzisz na terapię, w wywiadach otwarcie mówisz też o doświadczeniu depresji i leczeniu.
Tak, chociaż pamiętam czasy, kiedy byłem przekonany, że terapeuta zrobi mi pranie mózgu, a pod wpływem leków przestanę być sobą. Zwróciłem się o pomoc dopiero, gdy widziałem, że nie mam innego wyjścia, wcześniej byłem przekonany, że mogę pomóc sobie sam. To ta druga, gorsza strona niezależności – skoro sam się taki stworzyłem, to i z tym sobie poradzę. Nie mówiąc już o tym, że w swoich oczach byłem ostatnią osobą, która może zachorować na depresję. Dzisiaj wiem, że gdybym zareagował wcześniej, nie byłoby aż tak hardcore’owo, nie wychodziłbym z tego aż tak długo, bo w sumie zajęło mi to rok. I że sam się depresji dorobiłem, bo na tę chorobę trzeba sobie zapracować.

A teraz? Do czego przydaje się terapia?
U mnie świat wewnętrzny to cały wszechświat, stąd biorę swoją kreatywność, ale też sporo jest do przerobienia. Terapia to przede wszystkim refleksja, że muszę się zaopiekować swoimi emocjami i że jednak nie zrobię tego sam, bo to jest poza moimi kompetencjami. Zmiana w myśleniu przełożyła się też na inne pola. Jestem uważniejszy nie tylko na siebie – tutaj obalam mit, że kiedy idziesz na terapię, skupiasz się wyłącznie na sobie i własnych problemach. Nieprawda, jest wręcz odwrotnie – zaczynasz lepiej rozumieć innych. No i nadal uczę się odpuszczania. To szczególnie trudne, bo rozmawiasz z człowiekiem, który zawsze musi być impulsem do działania. Mam tendencję do wpadania w pęd, zaliczania kolejnych etapów, coś kończę i już biegnę dalej. To się bierze z takiego podejścia, że skoro już dopuszczono mnie do głosu, muszę zrobić jak najwięcej. A potem nie tylko nie mam czasu się z tego ucieszyć, ale muszę sobie radzić ze skłonnością do obrzydzania samemu sobie tego, co zrobiłem. Jak mówiłem, sporo jest jeszcze do przepracowania.

Nowa płyta, fenomen „Taty”, po drodze piosenka do filmu „Moje wspaniałe życie”. Do tego jeszcze nominacja do Paszportów „Polityki”, już wkrótce będzie wiadomo, czy zdobędziesz to wyróżnienie [Ralph Kamiński został laureatem Paszportów Polityki 2021 w kategorii Muzyka Popularna – przyp. red.]. Jesteś w pełni gotowy na taką popularność?
Przypominają mi się słowa Adele, która powiedziała, że nie lubi być sławna. Ja zawsze chciałem zobaczyć, jakie to uczucie. Jak to jest być sławnym, znanym czy po prostu rozpoznawalnym.

Przy okazji miałeś próbkę tego, jak działa machina show-biznesu. Jej najbardziej krzykliwa, sensacyjno-plotkarska otoczka. Kiedy niedawno podczas rozdania Fryderyków Krzysztof Zalewski, odbierając z Twoich rąk statuetkę, pocałował Cię na scenie, rozpętała się burza. Przez wiele dni byłeś tematem numer jeden jako „ten, którego pocałował Zalewski”. Żadna płyta ani koncert nie są w stanie wywołać takiego zamieszania. Nie boisz się tej strony popularności?
Zdaję sobie sprawę, że na pewne rzeczy nie ma się kompletnie wpływu. Jedno spontaniczne wydarzenie, które trwa moment, zaczyna żyć własnym życiem, dopisuje się do niego konteksty, często niemające nic wspólnego z pierwotną intencją. Może się i tego boję, ale na pewno się na to nie obrażam. W show-biznesie jak w życiu – nie może być tylko dobrze i przyjemnie.

Rozmawiamy tuż przed końcem roku. Masz jakieś noworoczne postanowienia?
Z wrodzonej przekory nie przyszłoby mi to do głowy. (śmiech) Za to mam co do tego nowego roku pewne przeczucia.

Zdradzisz jakie?
Że będzie bardzo pracowity. Mam nadzieję, że podołam.

Ralph Kaminski, właśc. Rafał Stanisław Kamiński, rocznik 1990. Dorastał w Jaśle. Okrzyknięty jednym z najciekawszych i najoryginalniejszych głosów w polskiej muzyce. Debiutował w 2016 roku albumem „Morze”, w 2019 roku ukazała się jego druga płyta „Młodość”, z której pochodzi przebój „Tata”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze