1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Nigella Lawson – o jedzeniu pięknie i pysznie

Nigella Lawson, dziennikarka kulinarna, pisarka, osobowość telewizyjna. Jest mamą Cosimy i Brunona. Była gospodynią wielu programów, których nazwy nawiązywały do tytułów jej książek: „Nigella gryzie”, „Nigella ucztuje”, „Wieczne lato z Nigellą”.
Nigella Lawson, dziennikarka kulinarna, pisarka, osobowość telewizyjna. Jest mamą Cosimy i Brunona. Była gospodynią wielu programów, których nazwy nawiązywały do tytułów jej książek: „Nigella gryzie”, „Nigella ucztuje”, „Wieczne lato z Nigellą”.
Aż cztery lata wielbiciele Nigelli Lawson (w tym redakcja „Zwierciadła”) czekali na jej kolejną książkę. Ikona współczesnego gotowania nie zawiodła i tym razem. W „Zrób, zjedz, powtórz” pisze o tym, za co najbardziej ją kochamy – jedzeniu, które jest źródłem nieustannych przyjemności. I jak pysznie o tym pisze!

Zacznijmy od szokującego faktu z Twojego życiorysu. Podobno jako dziecko byłaś niejadkiem! Kiedy więc narodziła się ta pasja kulinarna, za którą podążyły miliony Twoich fanów?
Mój stosunek do jedzenia zmienił się diametralnie, gdy przestałam być dzieckiem i zaczęłam podejmować własne decyzje. Nienawidziłam dziecięcego braku autonomii. Miłość do jedzenia przyszła z przejęciem kontroli nad tym, co jem. Byłam wciąż bardzo młodą nastolatką, ale nalegałam, by samodzielnie przygotowywać swoje posiłki. Kuchnia nie była mi obca, gotowałam, odkąd pamiętam. Miałyśmy pięć, może sześć lat, ja i moja siostra Thomasina, a już pomagałyśmy mamie w drobnych pracach. To zresztą od mamy uczyłam się wolności w gotowaniu, bo nigdy nie podążała ślepo za przepisami i chyba dość pogardliwie myślała o tych, którzy to robili.

Czy i Ty myślałaś tak o książkach kucharskich?
Ja się w nich zakochałam! Jako nastolatka byłam nimi zafascynowana, co nie było zaskakujące, bo od dziecka uwielbiałam czytać. W książkach kucharskich było jednak coś jeszcze – potrafiłam wyobrazić sobie opisywane posiłki, to, jak smakują, wybierać z nich te, które chętnie bym przygotowała. I ta fascynacja nie minęła, dziś mam ich w domu ponad 6 tysięcy, chociaż sama z przepisów raczej nie korzystam. I tak, jako ktoś, kto je pisze, dostrzegam ironię.

Ten, jak się okazało, życiowy romans z jedzeniem dopełnił się we Włoszech…
Miałam 19 lat, wyjechałam zaraz po ukończeniu szkoły, a przed rozpoczęciem studiów. Spędziłam tam rok, pracując i zakochując się powoli w lokalnym jedzeniu. Moja mama była znakomitą kucharką, wszyscy w rodzinie uwielbialiśmy jeść, więc we Włoszech nie czekało mnie olśnienie, a mimo to włoska kuchnia rzuciła mnie na kolana. Było coś tak ujmującego w tej prostocie, w nieskomplikowanych przepisach, coś niesamowicie prawdziwego i szczerego.

W latach 90., kiedy zaczęłaś pisać o jedzeniu, byłaś zjawiskiem i rewolucją. Kalorie były wtedy uznawane za coś nagannego, a rygorystyczna dieta była najmodniejszym stylem życia. Ty odrzuciłaś kategorię „grzesznej przyjemności”. Czy to była misja, która przyświecała Twojemu pisaniu?
Nie myślałam o tym jak o misji, to było raczej czerpanie przyjemności z tego, co lubię robić, czyli z dzielenia się jedzeniem czy z gośćmi przy moim stole, czy z czytelnikami moich książek. Moją misją, jeśli cokolwiek nią było, było przypomnienie i uświadomienie ludziom, że gotowanie w restauracji i w domu to dwa różne zajęcia. Gdy zaczynałam pisać o jedzeniu, w mediach dominowali profesjonalni kucharze, szefowie kuchni, to oni wydawali książki i występowali w telewizji. Byli zawodowcami, ich umiejętności onieśmielały. Gotowanie wydawało się procesem skomplikowanym, a zarazem ideałem, do jakiego dążyli widzowie czy czytelnicy, co wydawało mi się – i wciąż wydaje – niewłaściwe. Trudno cieszyć się czymś, co jest wyzwaniem. Postanowiłam pokazać, że można odtworzyć magię wspaniałego jedzenia w swojej kuchni i że smak nie musi być kompromisem. Można gotować w sposób prosty, który nie wymaga technicznych umiejętności czy wielkiej wiedzy. Bo, po prawdzie, nie mam ani jednego, ani drugiego.

W jednym z wywiadów przyznałaś wręcz, że jesteś „ofermą” w kuchni. Co jest Twoją piętą achillesową?
Jest tego tyle, że nie wiem, od czego zacząć. Z pewnością poza moim zasięgiem jest wszystko, co wymaga precyzji czy zręczności. Ale moje niecierpliwość i niezdarność bywają przydatne. Dzięki nim nauczyłam się tworzyć przepisy, które są łatwe i szybkie do zrobienia, bo tylko w ten sposób potrafię gotować. Brak kulinarnego wykształcenia również okazał się zbawienny, bo skoro nie wiem, jak „powinno się” przygotować jakieś danie, to jestem w tym procesie wolna; mogę podejść do gotowania w inny, bardziej przystępny sposób, także dla czytelników. Często nawet nie zdaję sobie sprawy, że popełniam kulinarne świętokradztwo. Ta wolność jest niezwykle przyjemna, bo uświadamia mi, że tak samo nieskrępowani będą wszyscy gotujący w domu.

Czy praca nad książkami przychodzi Ci z taką samą łatwością jak gotowanie?
Zawsze odkładam pisanie nowej książki tak długo, aż cierpienie związane z tym, że tego nie robię, staje się większe niż męka tworzenia. Samo pisanie mnie nie męczy, acz trema towarzysząca pracy jest ogromna. Więc tak, jest to trudny proces, ale w tym trudzie jest coś zaskakująco ożywczego. Tak naprawdę gdy piszę, czuję się najbardziej sobą.

Masz swoją pisarską rutynę?
Do każdej książki podchodzę inaczej, co pewnie ma wiele wspólnego z tym, w jakim momencie życia się znajduję. Na przykład gdy moje dzieci były małe, pisałam głównie nocami. To, co je łączy, to początek całego procesu. Zaczyna się zawsze od gotowania. Testowanie zabiera bardzo dużo czasu. Powoli z wybranych przepisów zaczyna krystalizować się książka, a właściwie pomysł na nią. „Zrób, zjedz, powtórz” powstawała inaczej niż wszystkie poprzednie, bo w czasie lockdownu. Praca nad nią była dla mnie zbawienna, nie tylko w sensie celu, ale i stabilizującej rzeczywistość rutyny. Pandemiczne życie zmieniło mój dobowy rytm. Chodziłam spać wcześniej, ale i wcześniej wstawałam.

Jak wcześnie?
Najczęściej o piątej rano, a nawet i przed. Zaczynałam od ćwiczeń, by obudzić umysł, i siadałam do pisania, które starałam się skończyć o piątej po południu. Trzymałam się tego rytmu, ale zdarzały się oczywiście dni, kiedy nie usiedziałam przy biurku dłużej niż pół godziny. Może jest limit słów, jakie człowiek potrafi napisać w tydzień? Ze mną z pewnością tak jest. Zwykle po świetnym i bardzo produktywnym dniu następnego czuję się niezdolna do pisania. Już z tym nie walczę, szanuję to. I nawet w te dni, kiedy piszę dużo, pozwalam sobie odejść od laptopa. Spaceruję po moim gabinecie, chodzę w tę i z powrotem po schodach, piekę chleb – wszystko po to, by spędzać czas z dala od ekranu komputera. To zdaje się odblokowywać moje pomysły i pozwala tworzyć kolejne zdania.

A czy prawdą jest, że każdy dzień pisania kończył celebrujący wykonaną pracę koktajl?
Tak, to nowa tradycja, bo z zasady nie piję w domu, chyba że przyjmuję gości. Ale w miarę pisania „Zrób, zjedz, powtórz” rzeczywiście pojawił się ten zwyczaj – każdego dnia o 18 piłam campari z wodą gazowaną, to było moje rytualne zakończenie pracy. Po nim następował kolejny istotny moment dnia: przygotowanie kolacji.

Podczas pandemii wielu z nas musiało stworzyć sobie nowe domowe rytuały, bo miejskie i towarzyskie życie zamarło. Ale „Zrób, zjedz, powtórz” nie jest książką pandemiczną, zaczęłaś ją pisać w 2019 roku, by kończyć już w nowej rzeczywistości. Co różni wersję końcową od jej pierwotnego zamysłu?
Umieściłam więcej przepisów dla osób żyjących w pojedynkę. Bo chociaż zawsze gotowałam dla siebie, czas pandemii był najdłuższą w moim życiu przerwą od przyjmowania gości i gotowania dla innych. Wiedziałam, że rozdział zatytułowany „Jak gościć przyjaciół na kolacji i nie znienawidzić ani ich, ani siebie” muszę z książki usunąć. Dodałam więcej rad, jak dostosować przepisy do zmieniającego się świata. Pisząc książki, zawsze myślałam o praktycznych aspektach gotowania, ale tym razem, na przykład przez prozaiczne problemy z zakupami, okoliczności wymusiły jeszcze bardziej skrupulatne wskazówki. „Zrób, zjedz, powtórz” jest moją reakcją na lockdown. To, co ugotowałam i zjadłam, determinowało mój dzień. Wiele osób, które dotąd nie mogły pozwolić sobie na takie myślenie, w nowej rzeczywistości też zaczęło planować posiłki. Dlatego pracując nad tą książką, czułam szczególną więź z ludźmi. Pisanie jest zajęciem samotniczym, zwłaszcza w lockdownie, a jednak nie byłam w tym sama. Wszyscy celebrowaliśmy wtedy przyjemność spożywania posiłków, które są nie tylko paliwem dla organizmu, ale dają też cel i sprawiają radość – zwłaszcza w tak przygnębiających i bezbarwnych dniach, w tak przerażającym świecie.

Jako przykład niespecjalnie lubianego zajęcia wskazujesz obieranie ziemniaków. Ty, osoba utożsamiana z przyjemnością gotowania, robisz w kuchni coś, czego nie lubisz?
Myślałam o tym wczoraj, właśnie podczas obierania ziemniaków. To jedna z tych czynności, które nie wydają się szczególnie ekscytujące, a jednak kiedy się ją już wykonuje, okazuje się, że nie jest tak źle. Jeśli się nad tym zastanowić, w tym procesie jest coś z medytacji. Tym, czego jednak naprawdę nie znoszę, jest przesiewanie. Czegokolwiek, a już szczególnie cukru pudru. O ile ozdobienie jednego ciastka łyżeczką cukru przesianą nad małym sitkiem nie sprawia mi problemu, o tyle walka z 200 gramami cukru pudru sprawia, że wzmagają się we mnie gniew i niecierpliwość.

A czy Twoja kuchnia jest tak idealnie posprzątana jak w Twoich programach telewizyjnych?
Nie, bo nie znoszę chować naczyń po zmywaniu. Mam dwie suszarki, które zazwyczaj wypełniam ponad granice przyzwoitości – dopiero wtedy zmuszam się, by odłożyć wszystko na swoje miejsce.

W tych kuchniach, zmieniających się wraz z kolejnymi programami telewizyjnymi, wciąż niezmienna jesteś Ty – piękna, czarująca i bardzo naturalna przed kamerą. Czy chętnie zgodziłaś się, by z dziennikarki piszącej o gotowaniu stać się postacią telewizyjną, mającą własny program?
Ależ skąd! Byłam wtedy wciąż młodą dziennikarką, publikowałam głównie w gazetach, czasem współpracowałam z radiem BBC i bardzo doceniałam, że o mojej wartości świadczyły moje słowa, a nie mój wizerunek. Mierziła mnie myśl o zmianie tej wartości, nie miałam najmniejszej ochoty występować w telewizji. Ale w końcu uległam, powiedziałam: „Okej, spróbuję, ale pod warunkiem że zdjęcia powstaną w mojej kuchni”. To zresztą nie zmieniło się do dziś; nawet jeśli kolejne programy kręcimy w studiu, to plan zdjęciowy jest wzorowany na mojej kuchni, a większość naczyń pochodzi z mojego domu. Kolejnym warunkiem był brak sztywnego scenariusza, bo nie jestem aktorką ani prezenterką, wiedziałam, że go nie „zagram”, nawet jeśli sama napiszę. Mój entuzjazm i miłość do jedzenia są w stanie objawiać się tylko spontanicznie.

Ale chyba nie żałowałaś tej decyzji?
Telewizja okazała się znakomitym medium dla tego, czym się zajmuję. Widz może zobaczyć, jak prosty w wykonaniu jest to przepis, jak wygląda na poszczególnych etapach, i przekonać się, że gotowanie nie jest wcale takim wyzwaniem, jak zwykle wydaje się mniej doświadczonym kucharzom.

Tytuł Twojej nowej książki to mantra. Ale jednocześnie – rzeczywistość milionów ludzi przygotowujących codzienne domowe posiłki. Jak sprawić, by gotowanie stało się ekscytujące?
Przede wszystkim musimy zaakceptować, że nie zawsze będzie ekscytujące. Czasem trzeba sobie pomóc, coś uprościć. Kiedy tworzę przepis, myślę nie tylko o precyzyjnych wskazówkach, ale i o tym, by znalazło się w nim miejsce dla tego, co w gotowaniu najważniejsze – urody produktów. Jak ślicznie wyglądają różowe paski bekonu obok zielonych krążków pora, smażące się wspólnie na patelni! Dostrzeganie takich skrawków piękna nawet podczas najbardziej zabieganego dnia – a może szczególnie wtedy – znacząco poprawia nastrój i pozwala przełamać kierat życia. Nie ma nic złego w nazwaniu niektórych czynności nudnymi – dzięki temu nie poczujemy rozczarowania, gdy nie odnajdziemy w nich przyjemności.
Zwracam też uwagę na to, by jak najczęściej podpowiadać, co można przyrządzić z resztek dania. Nie tylko ogranicza to marnowanie jedzenia, ale i podnosi morale, gdy gotuje się ze świadomością, że z dziś przygotowanego posiłku powstanie także baza kolejnego.

Powiedziałaś kiedyś, że kiedy piszesz o jedzeniu, piszesz o czymś więcej. O czym jest więc „Zrób, zjedz, powtórz”?
To, co jemy, mówi dużo o nas. O kulturze, z której pochodzimy; o kulturach, które poznajemy, o naszej historii i o świecie, w jakim żyjemy. Jedzenie to jeden z najcenniejszych rytuałów. Nadaje życiu znaczenie i wartość. Mówiąc o nim, posługujemy się językiem, który łączy, i to jest tak naprawdę głównym przesłaniem „Zrób, zjedz, powtórz”.

Zaczynałaś jako dziennikarka. Kiedy przeczytałam Twoją pierwszą książkę, „How to Eat”, pomyślałam, że nie czytam książki kucharskiej, ale znakomitą literaturę. Ponad 20 lat później wydaje się, że Twoja ambicja pozostaje niezmienna – chcesz dawać więcej niż tylko sprawdzone i dobre przepisy; Ty chcesz pisać świetne książki. Sobie i czytelnikom wybaczasz w kuchni każdą słabość, ale w pisaniu nie idziesz na żadne kompromisy.
Bardzo to miłe, dziękuję. Rytm zdania, to, jak „smakują” słowa, są dla mnie – jako pisarki – kwestiami pierwszorzędnymi. Chciałam znaleźć sposób na to, jak poprzez język oddać rozkosz jedzenia. Jestem pewna, że moje dziennikarskie doświadczenie – a pierwszą książkę wydałam dopiero w wieku 38 lat – niezwykle pomogło mi w pisaniu książek. Byłam felietonistką i recenzentką, rzadko reporterką – miałam skusić czytelnika, by poszedł za mną. Felieton to zresztą najlepsza szkoła posługiwania się słowami. Masz do przekazania jakąś myśl, ale nie robisz tego wprost, tylko odwołując się do wyobrażeń. Precyzja w jej wyrażeniu jest niezbędna, ale trzeba też zwrócić uwagę na nastrój, jaki tworzą słowa. Tym, co łączy pracę felietonistki i autorki książek kucharskich, jest konieczność posiadania własnego głosu. Autentycznego i budzącego zaufanie.

Czy to, jaką wagę przykładasz do każdego słowa, sprawia, że jesteś trudną autorką dla swoich redaktorów i wydawnictwa?
Nie lubię procesu redakcji moich książek, ale wiem, że to konieczność. Ich edycja jest bolesna, bo zawsze piszę za dużo i coś trzeba poświęcić. Staram się ubłagać wydawcę o kilka stron więcej, aż dochodzę do nieprzekraczalnej granicy, za którą książka staje się za droga. Gdy cięcia okazują się jednak konieczne, oscyluję między uczuciem, że właściwie wszystko jest do wyrzucenia, a paniką, że każde słowo jest bezcenne.

To na koniec, skoro przed nami „nowa normalność”: jak gościć przyjaciół na kolacji i nie znienawidzić ani ich, ani siebie?
Mam nadzieję, że każda z moich książek może trochę w tym pomóc. Ale po bardziej szczegółowe wskazówki zapraszam do tej, która dopiero przede mną!

Nigella Lawson prowadzi obecnie na kanale BBC Lifestyle program „Zrób, zjedz, powtórz”. Książka pod tym samym tytułem ukazała się nakładem wydawnictwa Insignis Media, w tłumaczeniu Doroty Maliny. Nigella Lawson prowadzi obecnie na kanale BBC Lifestyle program „Zrób, zjedz, powtórz”. Książka pod tym samym tytułem ukazała się nakładem wydawnictwa Insignis Media, w tłumaczeniu Doroty Maliny.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze