1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Wanda Rutkiewicz – ta delikatna, piękna dziewczyna z Polski, która w górach zmieniała się w tygrysicę

Wanda Rutkiewicz (Fot. materiały prasowe)
Wanda Rutkiewicz (Fot. materiały prasowe)
Zobacz galerię 5 zdjęć
Jedna z najsłynniejszych himalaistek świata. Pierwsza Polka i Europejka na Evereście, pierwsza kobieta, która zdobyła K2. Wanda Rutkiewicz jest patronką 2022 roku. 13 maja przypada 30. rocznica jej śmierci.

Fragment książki „Wanda Rutkiewicz. Jeszcze tylko jeden szczyt” Elżbiety Sieradzińskiej, Wydawnictwo Marginesy

Imię i nazwisko: Wanda Rutkiewicz. Zawód: himalaistka, osiem zdobytych ośmiotysięczników, pierwszy Polak na Evereście i na K2, na tym drugim także pierwsza kobieta na świecie. Stan cywilny: rozwódka, bezdzietna. Obywatelstwo: polskie. Brunetka, oczy czarne (zdaniem niektórych ciemnobrązowe); wiek: dobiega pięćdziesiątki; waga: 62,5 kilograma w 1988 roku; cechy szczególne: ponoć brak większego talentu do wykonywanego zawodu, za to wielka pasja; wzrost: 168 centymetrów, a dokładniej „168 cm zdecydowania”!

Tak głosił tytuł jednego z artykułów, jakie ukazały się po jej zaginięciu.

„Zdecydowanie” to mało powiedziane. Niebywały, ogromny upór, czyli miłość. To jest najważniejsze: pasja, zainteresowanie, miłość do tego, co się robi. Choć potem może przyjść refleksja, czy to wszystko ma sens i jaką cenę możemy za to zapłacić. Ale tego pytania Rutkiewicz chyba nie zadaje sobie zbyt często. Ciągle w drodze, ciągle w blokach startowych, zawsze skądś wraca albo dokądś wyrusza. Zagadnięta, dlaczego idzie w góry, dopytuje: długo czy krótko? Bo jeśli krótko, to odpowie w pięciu punktach: dla gór, dla sportu, bo od tego zaczęła, interesują ją rekordy, dla ludzi, których tam spotyka i z którymi łączy ją braterstwo liny, i dla ryzyka, poczucia niebezpieczeństwa, które jest jej potrzebne, bo nadaje życiu smak, stwarza okazję do jakiejś twórczości.

Wanda Rutkiewicz (Fot. materiały prasowe) Wanda Rutkiewicz (Fot. materiały prasowe)

Tygrysami Himalajów nazwano najlepszych, najodważniejszych Szerpów everestowskiej wyprawy z 1924 roku. Kilka lat później Himalayan Club odznaczył ich Medalem Tygrysa, ale pod koniec lat pięćdziesiątych XX wieku miano to poszło w zapomnienie. Dziś czasem tak nazywa się himalaistów, mężczyzn oczywiście. Według Lutza Maurera, w latach 1986–2017 autora i dyrektora austriackiego programu telewizyjnego „Land der Berge” w ORF III, Rutkiewicz, ta delikatna, piękna dziewczyna z Polski, w górach zmieniała się w prawdziwą tygrysicę. Tygrysica w górach, a w domu, na dole? „Spokojna i wyciszona, stonowana, łagodna i cicha jak domowa kotka”. Ta, która przyznaje się Hannie Wiktorowskiej do nachodzącej ją czasem tęsknoty za zwyczajną codziennością, zwyczajnym domem i zwyczajnymi obowiązkami; ta trochę nieporadna, licząca na czyjąś pomoc domowa kotka. I ta druga, w którą w okamgnieniu zmieniała się w górach: bezwzględna, uparta, konsekwentnie realizująca swe plany tygrysica. Na dole spokojna, wręcz nieśmiała, w górach pokazywała coś, czego wielu się po niej nie spodziewało. Radykalna, zdecydowana, nieulegająca niczyim wpływom. Czasem odrzucająca rzeczywistość. „Myślę, że była bardzo wrażliwa, ale tej słabości nie okazywała, gdy nie pasowała do jej planów” – napisała szwajcarska pisarka i psycholożka Luisa Francia. Kotce doradzali: jeszcze możesz to zmienić, odpuścić sobie, masz jeszcze czas, musisz tylko się zdecydować. Tygrysica odpowiadała: nie, nie, jeszcze nie. Nie teraz. Jeszcze ta jedna wyprawa, jeszcze jeden szczyt.

Wcale nie uważała, że wspina się najlepiej z dziewczyn. Anka jest zdecydowanie lepsza w górach wysokich – mówiła o Annie Okopińskiej po Evereście – bardziej wytrzymała, potrafi ostro pójść w górę. A Irena Kęsa jest lepsza technicznie. Ale ja – mówi o sobie – jestem chyba twardsza i mam więcej woli walki.

Według Aleksandra Lwowa tajemnica sukcesów jej i innych kobiet tkwiła właśnie w „psychice i wielkiej motywacji, [czyli] określając to żargonem taternickim – w psyche i napaleniu”.

Czy właśnie te cechy, poparte niebywałym uporem i żelazną konsekwencją, uczyniły z niej, zdaniem wielu, jedną z najlepszych himalaistek wszech czasów? Leszek Cichy twierdzi, że „nie miała jakiegoś specjalnego talentu i że wspinała się siłą swojego charakteru”. Są i tacy, którzy mówią wręcz o jej braku talentu do wspinaczki i jakiegokolwiek stylu wspinania. „Może, ale tak to można o każdym powiedzieć” – zaprzecza Janusz Majer. „Tak samo mówią o Boningtonie, że nie był wspinaczem; zawsze w tym pokoleniu, w którym działa dana osoba, są lepsi technicznie, ale liczą się też idee. Wanda miała jakąś wizję rozwoju i kobiecego himalaizmu, i to konsekwentnie realizowała”.

Wanda Rutkiewicz (Fot. materiały prasowe) Wanda Rutkiewicz (Fot. materiały prasowe)

Szybko chciała znaleźć się w czołówce. A że wspinanie aż tak łatwo jej nie szło, pracowała na to. Wciskała się więc, gdzie mogła, na wszystkie możliwe wyjazdy. Tyle tylko, że we wrocławskim klubie nie było atmosfery, jak się dzisiaj mówi, spinu. Wszystko robiono na większym luzie. Pewnie, każdy chciał mieć jakieś osiągnięcia, ale żeby za wszelką cenę, to niekoniecznie. Zresztą wspinających się we Wrocławiu nie było wielu, Wanda była lubiana, a swoimi planami i coraz większymi ambicjami nikomu nie nadeptywała na odcisk. Natomiast w Warszawie... wiadomo. Ale szybko dogadała się z młodymi wspinaczami warszawskimi, między innymi z Andrzejem Sikorowskim i grotołazem Januszem Onyszkiewiczem. Wspólnie zorganizowali wyjazd w Hindukusz, gdzie zrobili lodową Aspe Safed (6607 metrów), która na dzień dobry wita śmiałków wysoką na osiemset metrów piękną ścianą lodu. To był dobrze zorganizowany wyjazd.

Od początku nikogo nie słuchała. „Konsekwentnie robiła swoje, niezależnie od tego, co jej radzono, co jej mówiono”. Ten upór i niezwykłą determinację podkreślał Kurt Diemberger. Wciąż do przodu! Nigdy w tył. Określenie „nie odpuszczała” powtarza się w wielu relacjach: Cichego, Fereńskiego, koleżanek.

Janusz Skorek dobrze pamięta jeden ze swych tatrzańskich wypadów. Mieli pójść w okolice Czarnego Stawu. Blady świt. Buro, ponuro, paskudnie. Mgła. Zaraz po wyjściu z Morskiego Oka zaczynają się schody: w nocy nieźle napadało. Mróz zeszklił wierzchni śnieg, ale po zrobieniu kroku nogi zapadają się po kolana. Nie da się iść. Jeszcze kawałek drogi i chłopcy zawracają. Nagle z mgły dobiega jakiś dźwięk. Narasta, jest coraz wyraźniejszy, wreszcie zamienia się w słowa i w... nie, nie w zdania, raczej w nieprzerwany ciąg słów w słownikach określanych jako wulgaryzmy, a potocznie zwanych bluzgami. Głos jakby znany. Z mgły wyłania się Halina Krüger. Noga do góry, w dół, chrzęst zapadającego się w zmrożonym śniegu buta, bluzg. Noga do góry, w dół, chrzęst, bluzg, noga w górę... Cała Halina. A za nią? Z kim to wyruszyła w góry w tych „pięknych okolicznościach przyrody”? Za Haliną spokojnie, niemal majestatycznie, bez jednego słowa skargi czy buntu podąża – nie, nie podąża, zapada się – Wandzia. Dziewczyny! Nie ma co leźć w górę, to normalna dupówa! Ale Wanda miałaby nie pójść? Odpuścić? Poszły. Jednak po jakimś czasie i one zawróciły.

Elbrus. Schronisko Prijut. Polacy dwa razy wychodzą w górę dla aklimatyzacji. Ale się nie da! Po prostu się nie da. Trzeba przeczekać, chociaż jeden dzień. Wieje tak, że panowie nie dają rady siusiać. Zresztą jest minus trzydzieści. O wyjściu w góry nie ma mowy. Ale to nie z Wandą: idziemy – decyduje. Uparta taka. Namawia górskich narciarzy. Nikt nie ma ochoty. No to chociaż do Skał Pastuchowa! No dobra, pójdziemy jakieś czterysta metrów i wrócimy.

Wanda Rutkiewicz podczas jednej z wypraw (Fot. materiały prasowe) Wanda Rutkiewicz podczas jednej z wypraw (Fot. materiały prasowe)

Łomot buciorów na schodach nie wróży nic dobrego. Zbierajcie się, Wanda miała wypadek! Rosjanin, Węgier i trzech Polaków, w tym Kurczab, wychodzą z Prijuta. Mgła jak mleko, mróz wciąż trzyma, dobrze, że mają czerwone anoraki, to jeszcze jako tako się widzą. Jak tę Wandę znaleźć? Po godzinie błądzenia na śniegu widać coś czerwonego: Wanda. Okropnie jęczy. Od nogi odstaje złamana kość, na nodze wielki skrzep krwi. Na szczęście miała radiotelefon i powiadomiła bazę. Dwudziestu Rosjan już po nią wyszło. Ale jakoś trzeba ją znieść. Co za koszmar. Fereński nigdy czegoś takiego nie przeżył. Spuszczać się jej nie da, bo wyje z bólu, więc czterech ją niesie, a piąty ubezpiecza siedemdziesięciometrową liną. Po godzinie docierają Rosjanie. Wbrew protestom Fereńskiego w ramach znieczulenia jedna trzecia zawartości butelki z wódką pszeniczną trafi a do gardła Wandy. Co ty, przecież tak nie wolno! Ona nie pije! Ja wracz – pada odpowiedź – wiem, co robię. Wandzia o dziwo przytomnieje, dostaje rumieńców i... zaczyna śpiewać.

Gaszerbrum III, 1975 rok. Zejście ze szczytu nie nastręcza jakichś wielkich trudności, ale trzeba być w dobrej formie fizycznej, a Wanda z minuty na minutę słabnie coraz bardziej. Da radę? Dojdzie? Onyszkiewicz się martwi, ale niepotrzebnie. Wprawdzie ostatni odcinek do namiotu Rutkiewicz pokonuje prawie na czworakach, a noc jest ciężka, bo namiot mają stanowczo za ciasny na całą czwórkę, ale rano Wanda wstaje już w pełni sił.

Janusz Fereński do tej pory wspomina luty 1964 roku i próbę pierwszego zimowego przejścia wschodniej ściany Mniszka. Poszli we czwórkę, z Wandą. Ciemno choć oko wykol. Dwaj pierwsi od razu skąpali się w lodowatej wodzie potoków, które tamtędy płyną i nie zamarzają. Zostali Janusz i Wanda. Fereński też chce zawrócić, ale Wandzia? W życiu. Wypycha Ferenia naprzód. To bez sensu, próbuje jeszcze Janusz. Ale to nie z Wandą. Do góry! Jest coraz trudniej. Noc. Nawet przy czołówkach niewiele widać. Fereń nie daje rady, odpada. Jest poobijany i zły. Mowy nie ma, nie idzie dalej. A Wanda na to: spróbujmy chociaż raz jeszcze.

Innym razem podczas wspinaczki na Mnicha załamuje się pogoda. Robi się mocno niebezpiecznie. Jak na złość, Wanda zasłabnie. Gdy partnerzy do niej dochodzą, ma zupełnie zielone ręce, ale nie rezygnuje. Musi wejść i wejdzie. „Była tak silną osobowością – Janusz Majer cytuje Bogdana Jankowskiego – że jak powiedziała «tak», to nikt inny nie mógł jej powiedzieć «zrób inaczej»”. Wycofanie się w górach było dla niej równie trudne jak później dla Kukuczki. „Trudne” dla obojga znaczyło właściwie „niemożliwe”.

Gaszerbrumy, 1975 rok. Wyjście z bazy. Kolejne wyjście. Cichy widzi, że śniadanie nie bardzo idzie Wandzie na zdrowie. Przełyka z widocznym trudem. Chwilę później wychodzi za namiot i wymiotuje, po czym najspokojniej w świecie wraca i mówi: „Wychodzimy!”. Cała Wanda, podsumowuje późniejszy zdobywca Everestu zimą. Podczas swojej drugiej wyprawy na K2 plącze się po bazie, półprzytomna, z czyrakiem na ręce i rwącą nogą, ale nie odpuszcza.

Twarda w górach, twarda w działaniu. Konsekwentnie podporządkowała swoje życie górom, dlatego osiągała sukcesy i realizowała cele, które innym wydawały się zupełnie nierealne. „Na początku wszyscy się śmiali – wspomina Anna Okopińska – i nikt nie wierzył w powodzenie, a potem okazywało się, że się uda. Tak było z Gaszerbrumami, gdzie uważano, że nie tylko sama wyprawa, ale i jej cel leżą poza zasięgiem możliwości, a tu proszę – dwa sukcesy i wszyscy musieli schylić czoła przed Wandą”.

Polecamy: „Wanda Rutkiewicz. Jeszcze tylko jeden szczyt”, Elżbieta Sieradzińska, Wydawnictwo Marginesy (Fot. materiały prasowe) Polecamy: „Wanda Rutkiewicz. Jeszcze tylko jeden szczyt”, Elżbieta Sieradzińska, Wydawnictwo Marginesy (Fot. materiały prasowe)
Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze