Gdy Quentin Tarantino rozpoczyna pracę nad scenariuszem, w pierwszej kolejności wybiera się do sklepu papierniczego i kupuje 25-stronicowy notes oraz czarne i czerwone cienkopisy. Kiedyś pisał w miejscach publicznych – w restauracjach, barach, kawiarniach, na pace furgonetki, wszędzie, byle nie w domu – jednak ostatnio napisał scenariusz do „Django” na balkonie swojej sypialni w ogromnej posiadłości w Hollywood Hills. Rozpościera się z niego widok na basen, drzewko pomarańczowe i – w oddali – kaniony o zielonych krawędziach. Z okazji urodzin legendarnego twórcy przypominamy fragment jego biografii.
Fragment książki Toma Shone’a „Tarantino. Nieprzewidywany geniusz” (Wydawnictwo Znak Koncept)
Tarantino trzyma na balkonie niewielkie głośniki, żeby móc słuchać przygotowanych przez siebie składanek muzycznych. Wstaje o dziesiątej lub jedenastej, wyłącza telefon stacjonarny, wychodzi na balkon i wyrabia swoją dniówkę – jeśli wszystko idzie zgodnie z planem, pracuje od sześciu do ośmiu godzin.
Najłatwiejsze jest dla niego pisanie partii dialogowych. Jak sam twierdzi, nie pisze ich, a jedynie zapisuje, co mówią jego postaci. Czasami najlepsze momenty powstają, gdy wydaje mu się, że napisał już całą scenę. Nie miał na przykład pojęcia, że gang z „Wściekłych psów” zacznie kłócić się między sobą o swoje kolorowe pseudonimy. Nie wiedział też, że Pan Blonde wyciągnie z buta brzytwę.
„Mój mózg jest jak gąbka” – mówił Tarantino o procesie twórczym. „Słucham wszystkich, szukam charakterystycznych drobiazgów. Ktoś opowie mi dowcip, a ja go zapamiętam. Ktoś opowie jakąś ciekawą historię ze swojego życia, a ja ją zapamiętam… Gdy tworzę swoje nowe postaci, mój długopis działa jak antena – zbiera informacje i nagle rodzą się mniej lub bardziej uformowani bohaterowie. Nie piszę dialogów, każę swoim bohaterom rozmawiać ze sobą”.
Czytaj także: Mija 30 lat od premiery „Pulp Fiction”. Oto kilka zaskakujących faktów, których mogliście nie wiedzieć o kultowym filmie Quentina Tarantino
W trakcie prac nad scenariuszem Tarantino często dzwoni do przyjaciół i mówi: „Posłuchaj tego”, a następnie czyta to, co napisał – nawet nie po to, by uzyskać ich aprobatę, ale by usłyszeć ten tekst ich uszami. Gdy Tarantino zaprzyjaźnił się z krytykiem filmowym Elvisem Mitchellem podczas Festiwalu Filmowego Sitges w 2004 roku, przeczytał mu scenariusz do „Grindhouse: Death Proof” na tarasie hotelu w Los Angeles. „Nawet samochód był żywą postacią – i to nie w takim sensie jak w serialu »Nieustraszony«” – zauważył Mitchell. „Tarantino podziwia swoich bohaterów i traktuje ich z szacunkiem, a sposób, w jaki czytał scenariusz, uświadomił mi, że każda ze stworzonych przez niego postaci żyła własnym życiem, kłóciła się i dbała o własny interes… Gdy czytał na głos, fascynujące było to, że każdy z bohaterów miał bardzo specyficzne wątpliwości – w większości przypadków bardzo indywidualnie rozumiany rodzaj głodu”.
Gdy scenariusz jest gotowy, Tarantino wystukuje go jednym palcem na maszynie do pisania Smith Corona, którą sprezentowała mu jego dawna dziewczyna i na której pisze od czasu „Wściekłych psów”. Choć Tarantino ma IQ 160, cierpi na dysleksję i w wieku piętnastu lat wyleciał z gimnazjum w Harbor City w Los Angeles. Ponieważ nie zna zasad ortografii ani interpunkcji – jak twierdzi, „nie da się tego czytać” – często zleca przepisanie scenariusza znajomym albo stenotypistce. Następnie przygotowuje 30–35 kopii i urządza domówkę.
„Wysyłam scenariusz do Harveya Weinsteina i innych, a później moi przyjaciele zjawiają się o dowolnej porze, dostają swój egzemplarz scenariusza, pijemy szampana, świętujemy. Przez cały dzień ludzie zjawiają się, dostają scenariusz – nie oznaczam ich znakiem wodnym ani nic takiego – siedzimy, rozmawiamy, jemy, pijemy”. Wewnątrz domu wisi mnóstwo plakatów filmowych. Stoją w nim rzeźby z brązu przedstawiające Mię Wallace z „Pulp Fiction”; Louisa, Melanie i Maxa Cherry’ego z „Jackie Brown”; oraz Pana Blonde’a z „Wściekłych psów” – Tarantino zlecił ich wykonanie artyście z Teksasu. W jednym ze skrzydeł mieści się sala projekcyjna zaprojektowana na wzór tradycyjnych kin, ze ścianami obitymi pikowanym aksamitem, welwetowymi linkami łączącymi niskie mosiężne słupki i mniej więcej pięćdziesięcioma fotelami dla gości, ustawionymi jak w amfiteatrze. Zdarza się, że kiedy Tarantino wraca do domu po podwójnym seansie, kieruje się właśnie tutaj, by obejrzeć trzeci lub czwarty film – opiera wygodnie głowę, szeroko otwiera oczy, lekko rozchyla usta.
Nikt lepiej od niego samego nie zna banalnych sformułowań, których zawsze używają dziennikarze, by opisać jego zachowanie podczas wywiadów – „gada jak nakręcony”, zachowuje się „maniakalnie”, zawsze wchodzi do pomieszczenia „ciężkim krokiem” i „żywo gestykuluje” itd. – jednak jego głos bywa zaskakująco łagodny, natomiast ruchy jego dłoni niemal kobiece, a kiedy mówi coś ważnego, często dotyka dołka w swojej brodzie. Ego Tarantina daje o sobie znać, lecz jego bezgraniczny entuzjazm zarówno dla własnej pracy, jak i dla dzieł innych osób sprawia, że niemal wydaje się, iż przemawia przez niego szczodrość.
„Gdybym miał stworzyć postać inspirowaną Quentinem, powstałby facet głośny, uroczy, wrażliwy i tak słodki, że aż niewiarygodny – ale przede wszystkim szalony byłby z niego skurwysyn” – powiedział w 2003 roku wywiadzie dla „Vanity Fair” przyjaciel Tarantina, reżyser Paul Thomas Anderson. „W tej roli obsadziłbym gościa, który ma wielkie jaja, chodzi ciężkim krokiem, ale równocześnie ma w sobie coś niezwykle delikatnego”. Ta wrażliwość ujawnia się w większości kontaktów z aktorami. Tarantino sam występuje przed kamerą i jest zachwycony możliwościami spełniania swoich castingowych życzeń, jak u Oprah, i często omija oficjalne kanały, by poinformować aktorów, że napisał rolę specjalnie dla nich.
„Grałam w teatrze w Londynie, gdy pewnego dnia po przedstawieniu do mojej garderoby przyszedł Quentin” – mówiła Daryl Hannah o castingu do „Kill Bill”. „Powiedział, że przyleciał do Londynu, by zobaczyć, jak gram w tym spektaklu ponieważ chciał mnie poinformować, że napisał rolę z myślą o mnie. Nigdy wcześniej go nie spotkałam. Mówił, że widział mnie w jakimś filmie telewizyjnym, którego nigdy nie obejrzałam i którego tytułu nawet nie pamiętam. Pomyślałam: »Oho, chyba jestem w Ukrytej kamerze«. Nie wiadomo było, czy mu wierzyć, czy nie, ale parę miesięcy później przysłał mi scenariusz. Niesamowita sytuacja”.
Przed podjęciem ostatecznej decyzji Tarantino lubi spędzić trochę czasu z aktorem, którego chce obsadzić w roli głównej – ten zwyczaj powstał po tym, jak spędził wieczór z Timem Rothem, pijąc w barze przy Sunset Strip w czasie castingów do „Wściekłych psów”. Zanim obsadził Johna Travoltę w „Pulp Fiction”, zaprosił go do swojego mieszkania. Śpiewali do rana „You’re the One That I Want”.
Lubi kręcić długie sceny, trwające czasem nawet dziesięć minut, z niewielką liczbą cięć – taki styl wyrobił sobie już podczas pracy nad „Wściekłymi psami”. Na planie kręci się wszędzie, rozmawia ze wszystkimi, a jego tubalny śmiech rozbrzmiewa co półtorej minuty, jednak gdy udziela wskazówek aktorom, organizuje małe narady. „Quentin udziela tych wskazówek szeptem, co jest super. Przez to czujesz się jak współwinny” – zauważył David Carradine podczas kręcenia „Kill Bill”. „Bardzo się ekscytuje, niesamowicie skupia się na tym, jakie wrażenie wywrze to, co chce w danym momencie sfilmować… Stąpa po cienkiej jak brzytwa granicy między byciem ogarniętym obsesją wizjonerem a nadopiekuńczą kwoką”.
Tarantino jest jednym z niewielu współczesnych reżyserów, którzy nie używają monitora w trakcie pracy. Sprawdza kadrowanie zawsze przed włączeniem kamery, ale skupia się na tym, co dzieje się przed nim. Podczas sceny tańca w Jack Rabbit Slim’s w „Pulp Fiction” tańczył razem z Johnem Travoltą i Umą Thurman, tyle że poza kadrem, i bił brawo, gdy skończyli. „Na trzynaście godzin zaczarowaliście nas bez reszty” – powiedział swoim gwiazdom.
Na etapie produkcji Tarantino organizuje mnóstwo seansów filmowych. „Quentin wie na temat kina więcej niż ktokolwiek inny i ta wiedza widoczna jest w jego codziennej pracy” – mówił Brad Pitt o kręceniu „Bękartów wojny”. W każdy czwartek organizowano pokazy filmów, a reżyser puszczał im zarówno „Dobrego, złego i brzydkiego”, jak i niemieckie filmy propagandowe czy mało znane dzieła, takie jak „Ciemna strona słońca”. Gdy zdjęcia w danym tygodniu są skończone, Tarantino lubi imprezować.
[…]
Książka Toma Shone’a „Tarantino. Nieprzewidywany geniusz” pełna jest informacji zakulisowych, anegdotek z planów filmowych, wypowiedzi reżysera, a także jego przyjaciół i współpracowników.
W młodości Quentin Tarantino był zwykłym, nierzucającym się w oczy pracownikiem wypożyczalni kaset wideo i nic nie wskazywało na to, że stanie się ikoną amerykańskiej popkultury. Dziś lubi szokować przemocą na ekranie, ma bzika na punkcie wizualnej precyzji, a także kocha igrać z przyzwyczajeniami widzów, dzięki czemu przyciąga do kin zarówno tłumy zapalonych fanów, jak i grono zagorzałych krytyków. Uwielbiany i znienawidzony jednocześnie. Obok jego filmów nie można przejść obojętnie. Swoim ciętym językiem od lat wzbudza kontrowersje.