1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

The ego trip – Małga Kubiak, reżyserka, performerka i pisarka, w rozmowie z Remigiuszem Grzelą

Małga Kubiak: „Zawsze walczyłam o swoje miejsce” (Fot. Aleksandra Szczodry)
Małga Kubiak: „Zawsze walczyłam o swoje miejsce” (Fot. Aleksandra Szczodry)
W dzieciństwie wyruszyła w podróż do samej siebie. Małga Kubiak nieustannie eksploruje tę przestrzeń w swojej twórczości literackiej i filmowej. Zanurzona w awangardzie, nie uznaje tematów tabu. Jej ostatnia książka, napisana z Martą Konarzewską, to sceny z jej barwnego życia na krawędziach.

Czy kiedykolwiek ułożyłaś sobie relacje z rodzicami?
Moje dzieciństwo postrzega się jako koszmar, tymczasem było wspaniałe, uwielbiam je, moją relację z rodzicami. Pytasz, bo przeczytałeś książkę. Wywiady to w ogóle ryzyko, nie mam na myśli ciebie… Chociaż ta rozmowa też jest ryzykowna. To zawsze fragmenty, degustacja, jakiś kąt widzenia. Książka zanadto wyeksponowała chorobę mamy [Danuta Kubiak, malarki, scenografki]. Okej, miała schizofrenię. Ale to tylko namiastka przepięknej osoby, którą była. Dzięki niej spędziłam dzieciństwo w Teatrze Współczesnym w Warszawie, w Operze Narodowej.

Ojciec – poeta, Tadeusz Kubiak, wyrzuca przez okno przedmioty. Ty wylewasz mu wódkę, chowasz buty, żeby nie poszedł pić. Rodzice mają wyjść na bal, ale ojciec nie lubi, jak matka tańczy, zrywa z niej sukienkę i tnie nożyczkami… Tragiczne i teatralne.
Pisząc, wybieram ostre sceny. Tak samo jest z moimi filmami, są obrazo­burcze. To, o co pytasz, w ogóle nie było dla mnie straszne, raczej teatralne. Bałam się jedynie, kiedy ojciec chciał skakać z balkonu… Byle go uratować. Mój mąż też pił. Mieszkaliśmy w Göteborgu, szliśmy na naszą premierę, mieliśmy teatr, w którym wystawialiśmy opery i sztuki teatralne. Mieliśmy wspaniałe mieszkanie, w którym stały piece – i nagle mąż spalił swoje buty. Potem doszedł do siebie. Znalazł dwa buty o różnych rozmiarach i tak poszedł, choć strasznie go nogi bolały. To był przepiękny facet. Dla mnie te sceny są śmieszne, nie dramatyczne. Od zawsze byłam czytelniczką i uwielbiałam tragedie greckie, te wszystkie krwawe, szalone historie. Widocznie tego potrzebuję.

W domu, w którym ojciec pije, a mama choruje, nie widzisz samotnego dziecka?
Nie, bo mój ojciec nie pił przez cały czas, moja mama nie była stale chora. Moja samotność nie była dewastująca. Tak mi się dzisiaj wydaje.

Może zawsze patrzyłaś na świat jak przez oko kamery i to ci dawało bezpieczeństwo?
Na pewno poczucie kontroli nad światem. Zawsze zajmowałam się przetwarzaniem go w sztukę. Jako sześciolatka konkurowałam z mamą o publikację moich rysunków do wierszy taty w „Misiu”, bo dlaczego tylko jej tam miały być? Rok później chciałam pojechać z ojcem do Paryża, ale nie mogłam, bo tylko on dostał paszport. Przysłał mi kartkę. Napisał, że życzy mi natchnienia do malowania. Nie prosił: zrób tatusiowi rysunek. Potraktował mnie poważnie. Zawsze walczyłam o swoje miejsce.

1. Karwia, 1972. 2. Brooklyn, 1999. Małga na dachu w Nowym Jorku. 3. Autoportret węglem. 4. Fragment kolażu autorstwa Małgi Kubiak. 5. Kadr z filmu „Baby Trouble Hole”, reżyserka po lewej. 6. Brooklyn, 1999. Znów na dachu, tym razem z synem. 1. Karwia, 1972. 2. Brooklyn, 1999. Małga na dachu w Nowym Jorku. 3. Autoportret węglem. 4. Fragment kolażu autorstwa Małgi Kubiak. 5. Kadr z filmu „Baby Trouble Hole”, reżyserka po lewej. 6. Brooklyn, 1999. Znów na dachu, tym razem z synem.

Lubisz podporządkować sobie świat? Mówiłaś: wybieram tylko wysokich i pięknych mężczyzn do niesienia mojej trumny.
Wszystko mam pozornie pod kontrolą, więc dlaczego wszystko się rozwala? Pewnie to prowokuję, bo chcę dramatycznie, operowo, performatywnie. Miałam sześć lat, kiedy prosiłam dziadka i rodziców, żeby mnie ochrzcili. To była moja inicjatywa, nikt nie miał tego zamiaru. Oczywiście, musiałam przez parę tygodni naciskać. Wszystko potoczyło się tak, jak sobie wyobraziłam, oprócz tego, że mój tata i mój ojciec chrzestny się spili. Weszli do kościoła, stanęli pod amboną i się nabijali. Mnie się wydaje, że mam taki drive, że wszystko mogę. Mój ojciec też miał ten power. Mam metr sześćdziesiąt jeden, a laski dwadzieścia centymetrów ode mnie wyższe przegrywały w rywalizacji o facetów. Jeśli chciałam, to miałam.

Czytałem twoje „One Man Show” (1130 stron!) – wirówkę z życia, performance literacki. Ty jesteś samym pisaniem.
Zapisywanie życia jest byciem w życiu. Pisanie jest częścią mnie, jest genetyczne. Mam pojemną pamięć, mogę dowolnie sięgać do różnych miejsc, jakbym tam właśnie była. Ale chyba za dużo czasu spędzam ze swoimi dziełami. Od czasu do czasu siebie czytam, i znów w to wchodzę. Nie mogę przestać, tak mnie to wciąga. Śmieję się, bo tak radykalnie pisałam. Kiedy mówię o pisaniu, to w swoim głosie rozpoznaję głos ojca. Robi się męski. To mistyczne.

Nie masz poczucia, że tytuł „Małga, córka Kubiaków” redukuje cię?
Oczywiście, że mnie redukuje. Jestem człowiekiem. Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, przypomniałam sobie atak na Izrael z 1967 roku. Byłam nastolatką. Mama pracowała w Teatrze Współczesnym. To było w tym mieszkaniu – stała, chodziła, załamywała ręce, płakała i powtarzała: „Oni tyle wycierpieli i znów są atakowani, i zabijani”. Była, jak zawsze, szczupła, długie chude nogi, chłopięca, bez makijażu, z prostymi brązowo­mysimi włosami ledwo sięgającymi ramion. Przezroczysta. Kostiumik miał kolor mniej więcej taki jak włosy, nijaki, ale piękny. Skromny, spódnica za kolano. Było mi jej strasznie żal, kiedy ją taką zobaczyłam. Pamiętała wojnę. Nie była Żydówką, ale miała wielu przyjaciół Żydów i była człowiekiem humanitarnym. Pomagała wielu osobom. Wojna w Ukrainie weszła do domu z mamą. Dlatego udzielanie wywiadu jest bolesne, bo pozwala się sobie i innym na wycinanie z życiorysu pewnych sytuacji, ustawianie ich w kontekście. W tym sensie mnie również redukuje.

Co zawdzięczasz mamie?
To humanitarne spojrzenie. Teatr, operę i sztukę. Nawet teraz, mówiąc to, mam gęsią skórkę na nogach, bo te sprawy są dla mnie najważniejsze. Była wspaniała. Rozmawiałam z nią o homo­seksualizmie, o Oscarze Wildzie, nawet kiedy była już stara i nie czuła się dobrze, prowadziłyśmy te rozmowy. Moja mama nauczyła mnie wszystkiego. Jej schizofrenia była dla mnie ciężka, ale zawsze wiedziałam, że nie mam prawa bać się jej choroby, że w ogóle nie mam prawa się bać. Kilka lat przed urodzeniem syna w sylwestrowy wieczór w Sztokholmie jechałam metrem z niemieckim poetą, Udonem Bregerem, przyjacielem i tłumaczem Williama Burroughsa. To był czas, kiedy w Szwecji nie można było kupić alkoholu po godzinach. W wagonie był facet z walizeczką, otworzył ją, była pełna alkoholi. Obok siedział chłopak, wyrwał jedną z butelek. Zrobiło się zamieszanie. Pociąg stanął na peronie i czekał na przyjazd policji. Chłopak leżał obezwładniony przez pasażerów. Właściciel tych wszystkich butelek stał, taki bardzo elegancki, dystyngowany. Były osoby, które chciały bić złodziejaszka. Kiedy ściągnęli z niego koszulę i zobaczyłam jego gołe plecy, a było zimno, i kiedy w ogóle zrozumiałam, że jest w niebezpieczeństwie, rzuciłam się, aby obronić go własnym ciałem, byle nie pozwolić, by go bili. Przykleiłam się do niego, wyłam, ryczałam, to trwało kilkanaście minut, zanim przyjechała policja.

Mamą zajmowałaś się do końca?
Byłam jej to winna, to było fajne. Do tego zrobiłam z nią kilka filmów i jeszcze dałam jej „angaż” producencki, bo utrzymywała mnie i moją sztukę, będąc częścią mojego życia. Ciągle jest w mojej głowie, jak inni. Mam przepiękne dzieci, wnuki, ale ich tu teraz w Warszawie nie ma, są tylko w mojej głowie. Są też na zdjęciach w komputerze i na zdjęciach w kuchni. Jestem sama i najmniejsza depresja ma na mnie ogromny wpływ – przestaję zmywać, przestaję brać prysznic. Nie mogę przestać wychodzić na dwór z psem. Minimalna samotność z dzieciństwa teraz staje się maksymalna. Może będzie wojna. Co zrobię? Nie mam męża ani partnera, nie jestem w nikim zakochana.

Mówisz, że zawsze wszystko miałaś w pełni: full time dragi, full time kluby, full time seks.
Z tym full time dragi przesadziłam, taki literacki styl. Próbowałam wszystkich, ale na full to paliłam trawę i haszysz. Przeeksponowuję w narracjach. Opowiadam, że piłam piwo w kiosku w Zakopanem, mając dziesięć lat. Widzę to w druku i myślę, że miałam raczej 13. Ja to gram przed sobą. Jestem swoim własnym widzem. Chcę zaimponować samej sobie. Rzuciłam się, żeby bronić złodziejaszka, pewnie nie był tego wart, zrobiłam to dla niego, ale i dla siebie. Chcę w siebie wierzyć. Mój dziadek i mój ojciec mnie tego nauczyli. Brałam na serio to, co mój ojciec pisał w poezji i co mówiła moja matka. „Antygonę” też wzięłam na serio. Skonstruowałam siebie – taką siłaczkę w zbroi. Filmy montuję nocą, to samotna praca. Po takiej nocy wychodziłam na podwórko w Göteborgu i czułam wolność, niewyczerpaną siłę. Chodziłam w bryczesach i czułam się jak zwyciężczyni. Parę dni temu też montowałam film, wyszłam w nocy zmęczona i nagle poczułam ten sam power, po prostu mogłabym zdobyć cały świat i rozwalić wszystko to, co mi nie pasuje. A przecież nie mam już 40 lat, a prawie 72.

Czym się kierujesz, wybierając bohaterów? W twoich filmach ci outsiderzy to właściwie sami zwycięzcy.
Tak, w moim świecie zwyciężają. W swoim marnie kończą. Więc daję im ten swój power. Sięgam po wielkich bohaterów, bo mi imponują, ciekawią mnie, chcę ich zgłębić. Fascynuje mnie ich homoseksualizm, to, że są odrzuceni przez społeczeństwo, że są nielegalni. Leonardo da Vinci został nakryty ze swoimi chłopcami, a wtedy za takie akty palono na stosie. Zrobiłam dwa filmy o Pierze Paolu Pasolinim, filmy o Federicu Garcíi Lorce, Yukio Mishimie. Także o kobietach, między innymi Sarah Kane, Annemarie Schwarzenbach. Łączy ich wszystkich dramat i tajemnica. Pasolini i Lorca zostali zamordowani, ale za to, kim byli, więc dla mnie są zwycięzcami. W tym sensie moje filmy są mistyczne.

A jak słyszysz, że pornograficzne?
Zawsze oponuję, że to nie jest pornografia, ale w sumie to jest dotyk pornografii, co zamyka mi drogę do większości festiwali. Tymczasem kiedy próbowałam je sprzedawać jako pornografię, słyszałam, że w ogóle nią nie są. Lubię pornografię, inaczej bym z niej nie korzystała. W „V’INCI” znowu ją mam, choć nie planowałam. Przez kilka lat pracowałam z aktorem Alexim Carpentierim, który w czasie filmowania sam ją oferował. Kiedy robiłam pierwsze filmy pod szyldem „The Ego Trip”, korzystałam z własnych doświadczeń i z własnych partnerów, i to było prawdziwe. To może chodzi bardziej o moje emocje niż fantazje. Byłam w Berlinie na kultowym PornFilmFestivalu, gdzie pokazali już kilka moich filmów. Są najmniej pornograficzne na całym festiwalu. Przyszedł Krzysztof Leon Dziemaszkiewicz, ważny performer, którego poznałam w Le Madame prawie 20 lat temu i zawsze chciałam, żeby u mnie zagrał. Teraz się zgodził. Kręciłam sceny castingu do „V’INCI”, w których aktorzy stają się bogami i aniołami z obrazów Leonarda. Nagle ta pornografia się pokazała, bo aktorzy myśleli, że tego chcę. Być może to było to, czego chciałam. Ten film zaczęłam przed pandemią, otwiera go demonstracja kobiet. To Femen w Paryżu i francuskie Afrykanki idące topless i krzyczące: „Ani jednej więcej, ani jednej więcej!”. Miał premierę na festiwalu LGBT+ Film Festival Poland. W moich filmach przeszłość to teraźniejszość, nasze sprawy. I co z tego, że da Vinci umarł 500 lat temu? Mnie ujmuje rzeczywistość.

Obejrzałem na twoim kanale na Vimeo twoją dziewięcio­minutową rozmowę z Nickiem Cave’em. Ani ty nie pytasz, ani on specjalnie nie odpowiada. Przed kamerą dwoje elektryzujących się wzajemnie ludzi.
Zapisałam sobie na kartce pytania, ale Cave do nich zajrzał i stwierdził, że na takie nie będzie odpowiadał. Zerknął jeszcze na drugą stronę, a tam miałam akurat pytania do Henry’ego Rollinsa, wokalisty i poety. To zabrałam mu tę kartkę. Chciałam go zapytać, jak zerwał z heroiną. Kiedy udało mi się go namierzyć w Londynie, był w szpitalu na odwyku. Gdyby tam nie poszedł, musiałby pójść do więzienia – takie dostał ultimatum, kiedy go złapano z narkotykiem. Nie znaliśmy się osobiście. Usłyszałam jego wiersz „The Atra Virago, or the Vargus Barking Spider” i tak mnie zafascynował, że zdecydowałam się zaprosić go do Szwecji na festiwal, który organizowałam.

Ta rozmowa to był twój performance?
Nie, skąd. Ja się w nim zakochałam, a byłam wtedy mężatką, mój syn też tam był... Nick bardzo mnie polubił. Kiedy po raz pierwszy rozmawialiśmy przez telefon, powiedział, że bardzo mu się podoba mój głos. Ta relacja zaczęła się w pierwszym zdaniu naszej rozmowy. Ale to nie był romans, to były emocje.

Bardzo był w ciebie wpatrzony.
Bo to była dość obłędna sytuacja. Dlatego jest mi nieprzyjemnie, kiedy czytam pod tym wywiadem komentarz, że na niego lecę i jaki jest przerażony. Tam są straszne komentarze.

Niektórzy pytają: „Jak ona z nim rozmawia?”. Ale też komentują: „To jest najlepszy film Andy’ego Warhola, którego nie nakręcił”.
Komplementy po mnie spływają. Zapamiętuję te negatywne, straszne rzeczy, które ludzie o mnie piszą.

W jakim momencie swojego życia wtedy byłaś?
To był rok 1989. Ten festiwal wymyśliłam dziesięć lat wcześniej, kiedy umarł mój ojciec. Chciałam go uhonorować i upomnieć się o poezję. Mieszkałam w Göteborgu, w tamtejszych księgarniach poezja nie istniała, może była mała półeczka. Chciałam to zmienić. Mój syn urodził się w lutym 1981, festiwal zaczęłam robić jesienią. Dostałam 2 tysiące koron szwedzkich, to jest jakieś 800 złotych. Zaprosiłam 50 poetów i poetek, przyjechali, nie pytając o pieniądze. Na kolejną edycję, którą robiłam już z mężem, dostaliśmy większy budżet. A w tymże 1989, kiedy przyjechał Cave, mieliśmy pół miliona koron dotacji, a po festiwalu – 300 tysięcy długu, bo tak nam się rozrósł. Pracowałam nad każdą edycją pół roku, a potem wyjeżdżaliśmy w tropiki – byliśmy pół roku w Egipcie albo w Meksyku, w Brazylii. Podczas wyjazdów oglądaliśmy świat, mój mąż pił, a ja pisałam lub filmowałam. Okej, on też filmował, więc też nie tylko pił. A mój syn po prostu zwiedzał. Miał szkołę domową. A potem był koniec mojego życia rodzinnego. Przełamało się, bo zakochałam w Cavie, to jeden z powodów rozpadu mojego małżeństwa, po prostu wszystko się rozleciało. A kiedy zakochałam się w młodym, pięknym, szalonym poecie, który wszystkich bił, to się całe moje życie rodzinne rozleciało. „One Man Show” to moje dziesięć lat z Harrym. Na krawędzi. Mieliśmy wyjechać na zawsze do Lizbony, ale po miesiącu wróciliśmy. To były walka i seks. I ja to opisałam. Zawsze określałam siebie jako poetkę i pisarkę. Kupiłam sobie kamerę, taką wielką Sony. Mam ją do dziś, bo nie pozbywam się sprzętu. Zmieniając miejsca, wybierając ucieczki, zawsze zabieram stare kamery. Reżyserką filmową stałam się, dopiero jak miałam sprzęt.

Swoje książki i filmy wydawałaś, firmowałaś jako „The Ego Trip”. To ciebie określa?
Pierwsza książka, którą wydałam po angielsku, miała tytuł „Dirty Paradise” (1992). Potem była „Scheisse Elysees” z podtytułem: „a life dream, the beastseller, a laugh story...”. Umieściłam w niej motto: „Robiłam głupoty, ale robiłam je znakomicie”. Tak, chodzi o moje ego. Mam pełny respekt do Freuda, nieustanną potrzebę zaglądania w siebie.

A może to wszystko jest budowaniem muzeum swojego życia?
Tak, na pewno. Teraz próbuję udowodnić, że moim dziadkiem był Bolesław Wieniawa-Długoszowski, osobisty adiutant Piłsudskiego. Raz na parę dni uzyskuję nowe zdjęcia, porównania. To dla mnie bardzo ważne, bo to źródło smutku mojego ojca. Fakt, że ojciec go nie zaakceptował, był tragedią. Mój ojciec chciał skakać z balkonu, żeby zrobić to samo, co zrobił jego biologiczny ojciec. Moje wnuki wyglądają identycznie jak Wieniawa. Jeśli mam traumę, to jest nią mój ojciec. Nie dlatego, że był dla mnie zły; był wspaniały, ale boli mnie, że nie udało mu się w życiu z powodu odrzucenia. Krążę po Starówce i w myślach z nimi oboma rozmawiam. W „Fantasmagoriach” mojego ojca jest wiersz:

Nie zajmujcie się trumnami
Nie zajmuj się trumnami.
Zajmij się tymi ludźmi żywymi,
którzy wokół ciebie są.

Jeszcze nie skorzystałam z tej rady. Nie zamierzam skoczyć, chociaż próbowałam dawno temu. Ale umiałam sama się obronić, bo żyję, bo jestem, a to znaczy, że obroniłam się całą masę razy. 

Małga Kubiak, reżyserka, performerka, pisarka. Autorka książek: „Dirty Paradise” (1992), „Babe Trouble” (1994), „Scheisse Elysees” (1997), „One Man Show” (2002), „Małga, córka Kubiaków” (wspólnie z Martą Konarzewską; wyd. Prószyński i S-ka, 2022). Jest autorką ponad 40 awangardowych produkcji, między innymi: „Federico García Lorca. Czarna rozpacz”, „PPPasolini”, „V’INCI”. Małga Kubiak, reżyserka, performerka, pisarka. Autorka książek: „Dirty Paradise” (1992), „Babe Trouble” (1994), „Scheisse Elysees” (1997), „One Man Show” (2002), „Małga, córka Kubiaków” (wspólnie z Martą Konarzewską; wyd. Prószyński i S-ka, 2022). Jest autorką ponad 40 awangardowych produkcji, między innymi: „Federico García Lorca. Czarna rozpacz”, „PPPasolini”, „V’INCI”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze