1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

O takim świecie marzę – rozmowa z Anną Karczmarczyk

(Fot. Aldona Karczmarczyk/materiały prasowe L’Oréal Paris)
(Fot. Aldona Karczmarczyk/materiały prasowe L’Oréal Paris)
„Chciałabym, żeby moja córka dorastała i żyła w rzeczywistości, która umożliwia jej mówienie własnym głosem, decydowanie o sobie, o swoim ciele, swojej seksualności” – mówi aktorka Anna Karczmarczyk, bohaterka kampanii L’Oréal Paris „Patrz na świat po swojemu. Wyraź to makijażem”.

Jakie są Twoje pierwsze myśli, uczucia, kiedy patrzysz na dzisiejszy świat?
Dziś moim pierwszym uczuciem – uczuciem mamy małego dziecka – jest przerażenie. Mam tu na myśli pandemię, wojnę tuż obok, zmiany klimatyczne. Boję się. Ale jednocześnie wierzę, że świat ocknie się i przejrzy na oczy, bo lęk nie jest głównym przejawem mojej natury. Zawsze staram się się patrzeć na świat raczej jak na ciąg możliwości i szans. Jestem zodiakalną Wagą, lubię porządek, na zewnątrz i wewnątrz. Mam też tendencję do tego, by wszystko i wszystkich usprawiedliwiać, choć nie wszystko da się wytłumaczyć. Jednak bańka, w której pływa Waga, jest przyjemna albo inaczej – pomaga żyć.

Mówisz, że dajesz kolejne szanse, dużo za to zapłaciłaś?
Bardzo dużo i wiele razy. Ale – znów jak to Waga – można ze mną pogrywać do pewnego momentu, a potem przychodzi chwila, kiedy czuję, że już dość, i wtedy nie ma odwrotu. Nie działają prośba, groźba czy powtarzane słowo „przepraszam”. Odcinam się od ludzi, kiedy nie widzę już nadziei na dobry ciąg dalszy. I wtedy nie jest mi żal, działam na zimno, bez emocji, choć z reguły jestem wrażliwcem.

Myślę, że dlatego uprawiam właśnie ten zawód. Aktorstwo daje mi szansę na bieżąco uwalniać wszystko, co we mnie buzuje. Ekshibicjonizm sceny jest w moim przypadku użyteczny.

Choć aktorstwo to nie był Twój pierwszy wybór…
Pierwszym wyborem była italianistyka. Kocham Włochy i wszystko, co z nimi związane: język, kulturę, mieszkańców. We Włoszech odbywałam praktyki zawodowe, bo jestem technikiem hotelarstwa, i właśnie wtedy zakochałam się w tej rzeczywistości. Zdawanie do szkoły teatralnej było takim „wybrykiem”. Chciałam się sprawdzić. Wiele osób mówiło mi, że nie mam szans, bo zagrałam wcześniej w „Galeriankach”, a to nie jest przez komisję mile widziane. Do tego prawie w ogóle się nie przygotowywałam, nie chodziłam na żadne zajęcia teatralne. Naprawdę, wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały, że to się nie uda.

A jednak się udało.
Pamiętam, że kiedy wywieszono listę z wynikami, nawet nie próbowałam przepychać się przez tłum. Stałam z tyłu i czekałam, aż wszyscy odejdą, potem miałam podejść i upewnić się, że nic z tego. I nagle ktoś krzyczy: „Ej, ty jesteś Ania Karczmarczyk?”, mówię: „Tak”, i słyszę: „To się dostałaś”. Nie wierzyłam. Wtedy przyjechał ze mną do Warszawy tata, spacerował sobie po Starówce, wszedł, przekonany tak jak ja, że zaraz wracamy do domu, a ja mówię: „Tato, dostałam się, teraz jest jakaś minifuksówka, muszę być na bosaka!”. Pamiętam tatę stojącego w osłupieniu z moimi butami w ręku, które rzuciłam mu w biegu. Tamtego roku do szkoły aktorskiej zdawało 1600 osób, a dostało się zaledwie 25! Dziś, po latach, cieszę się, że jestem wykształconą aktorką. Wiele nauczyłam się w szkole teatralnej, poznałam fantastycznych ludzi. To był bardzo ciekawy czas w moim życiu.

Różnie o sobie mówisz – jesteś bezczelną i pyskatą czy raczej grzeczną dziewczynką? Wydajesz się jednak tą drugą…
O tak, wielu ocenia mnie „po okładce” – uśmiechnięta blondynka z niebieskimi oczami – wiadomo… Jestem dobrze wychowana, ale to nie znaczy, że nie umiem tupnąć nogą. Nie znoszę szowinizmu i tu jestem w stanie pokazać zęby. Zdarzyło mi się to między innymi w teatrze podczas prób, kiedy reżyser przekroczył granice, nie tylko wobec mnie, ale też innych obecnych kobiet. Wtedy nie byłam już miłą Anią. Do dziś, a było to już jakiś czas temu, ten mężczyzna omija mnie szerokim łukiem. W takich sytuacjach nie ma dla mnie odcieni szarości, nie układam się, używam mocnych słów, przeklinam, idę na zwarcie. Drażni mnie też nałogowe ocenianie, obgadywanie ludzi dookoła. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że z plotkami to nie do mnie. Wydaje mi się, że to jest kwestia, której trzeba pilnować, bo chamstwo się szybko rozprzestrzenia.

Wracając do łatki „ślicznej blondyneczki” – to naprawdę przeszkadza. Dotyczy rzeczy mało istotnych i tych ważnych również. Na przykład: zawsze lubiłam samochody i motocykle, interesowałam się motoryzacją, a wielokrotnie zdarzało się, że mechanicy próbowali mnie oszukać. W samochodzie nie naprawiali prawie nic, a ja dostawałam gigantyczny rachunek, jak za nowy silnik niemalże. To drobna rzecz, ale z podobną etykietką wiele razy spotykałam się podczas castingów. Zupełnie jakby te zewnętrzne warunki determinowały absolutnie wszystko, także moje cechy, a już na pewno możliwości. Wielu nie próbowało zajrzeć dalej, głębiej. Zastanawiam się, dlaczego i jak długo jeszcze to potrwa.

Wiesz, jest jeszcze drugi koniec tego kija – tysiące dziewczyn marzy, żeby tak wyglądać.
Mam tego świadomość. Ale kiedy jest się ładnym, a nie „charakterystycznie ładnym”, w moim zawodzie bywa ciężko.

Zamieniłabyś się?
Dla roli? Z przyjemnością i otwartym sercem choćby jutro, ale… na chwilę. Prywatnie długo o tym marzyłam, nawet próbowałam, i choć wiem, jak to zabrzmi – musiałam pogodzić się z tym, jak wyglądam. Polubiłam siebie. Mam słowiańską urodę, mam taki głos, taki biust, taką figurę. Twarz dziewczynki i kobiece ciało. Śmieję się, że może gdybym urodziła się w czasach Marilyn Monroe, coś więcej dałoby się z tego „ulepić”.

(Fot. Urszula Dębska) (Fot. Urszula Dębska)

Jest Ci bardziej po drodze z kobietami czy z mężczyznami?
Mam wokół siebie grono wspaniałych kobiet, które „zbierałam” już od gimnazjum. Za nic bym tej kobiecej sztamy nie oddała. Mam też starszego brata, z którym żyję w dobrej i bliskiej relacji, mam również sprawdzonego w bojach przyjaciela ze studiów. Teraz pomyślałam, że ja chyba nie dzielę ludzi według płci. Dzielę ich na tych, z którymi mi po drodze, i tych, z którymi nie.
Uważam, że coś takiego jak kobieca solidarność to dziś – z wielu względów – ważna sprawa, duża wartość. Wierzę w siłę kobiecej energii. Ale ze smutkiem muszę powiedzieć, że poznałam ostatnimi czasy przynajmniej kilka szowinistek – kobiet, które dopuściły się wobec mnie mobbingu – i jestem czujniejsza w nazywaniu siebie feministką.

Feminizm, tak jak go rozumiem, nie ma specjalnie rozbudowanej definicji. Chciałabym po prostu równości. Bez szaleństw, które budzą demony w obu stronach – po prostu równość. Niech kobiety za tę samą pracę zarabiają tyle samo, ile mężczyźni, niech mają takie samo prawo do stanowienia o sobie i realizowania siebie. Wystarczy.

Uważam, że się zagalopowałyśmy w pojmowaniu feminizmu. Przestał być ideologią wspomnianej równości, stał się walką o, czasem zupełnie niepotrzebne, więcej, więcej i więcej. I modą, która niesie za sobą krzyki i hałas. Dla mnie to bez sensu. Choć chciałabym, żeby moja córka dorastała i potem żyła w rzeczywistości, która umożliwia jej mówienie własnym głosem, decydowanie o sobie, o swoim ciele, swojej seksualności. Ale którędy droga do normalności? Już nie wiem…

A Ty sama masz duszę aktywistki?
Robię co mogę. Kiedy tylko mam tę możliwość, czyli w każdym wywiadzie, mówię o nierówności płac w moim zawodzie. Koleżanki aktorki biją mi brawo, ale jakoś same zbyt często o tym nie mówią. W mądrej, zrównoważonej jedności jest nasza największa siła.
Dziś wszędzie za dużo jest wrzasku, wzajemnej niechęci, agresji, braku szacunku. Instagram jest tym przesiąknięty. Kiedy napisałam, że wspieram czarny protest, i zaczęłam czytać komentarze kobiet i mężczyzn, byłam – powiem delikatnie – zaskoczona. Skąd tyle jadu? Ostatnio patrzyłam z otwartą paszczą na Igę Świątek – genialna dziewczyna, na korcie i poza nim. Zdobyła kolejny tytuł, a zaraz po tym w Internecie czytam: „E tam, tylko dlatego jest pierwsza, że już nie gra Williams”... Skąd ludziom przychodzą do głowy takie myśli?!

Wiadomo, duże znaczenie ma sposób wychowania, ale całkiem spore też sposób życia. Ja zostałam wychowana przez rodziców, którzy mają otwarte głowy, to moje wielkie szczęście. Dodatkowo dużo podróżuję po świecie, dzięki czemu mogę słuchać różnych ludzi. Liczę się z opinią mądrzejszych ode mnie. I szukam, ciągle czegoś szukam, mam pasje. To niesiedzenie na kanapie otwiera głowę i jednocześnie wypłukuje z nas frustrację, jad, którym zioniemy. Tak myślę. Tak to widzę.

Co robisz, jak się w Tobie gotuje?
Bardzo pomaga mi boks. Spotykam się z moim trenerem i staram się go… pobić! Po prostu. On się wtedy cieszy, a ja się wyciszam.

Jak tak tłuczesz trenera, wyobrażasz sobie coś lub kogoś?
Tak, zawsze. To jest boks z intencją. Polecam każdemu. Ale mam jeszcze jeden ratunek: idę do lasu i czasem tam krzyczę. To wbrew pozorom nie jest proste. Dzieciom zawsze mówi się: „Nie krzycz”, i ja też to słyszałam. Pamiętam taką historię z planu „Galerianek” – miałam się popłakać i nie byłam w stanie. Kasia Rosłaniec, reżyserka, powiedziała, żebym pobiegała w kółko po centrum handlowym, w którym kręciliśmy, i krzyknęła. Długo nie potrafiłam wydobyć z siebie dźwięku. Aż w końcu się udało. Scena nie weszła do filmu, była zbyt drastyczna. Darłam się i płakałam kilkanaście minut. Nie mogłam przestać. Wszystko, co przez lata było we mnie blokowane, puściło. Nauczyłam się krzyczeć, bo to naprawdę genialnie oczyszcza. Robię to regularnie.

Chcesz, potrzebujesz czuć się lubianą?
Wiele lat tłumaczyłam sobie, że nie muszę być jak zupa pomidorowa; dzisiaj wiem, że nie każdy musi mieć mnie w ulubionym menu. Już nie mam potrzeby być słyszana przez każdego, bo sama siebie słyszę. To przyjemne uczucie.

Kiedyś chciałam, żeby każdy w moim towarzystwie czuł się dobrze, i uważałam, że to moja odpowiedzialność. Chowałam się w wielkich bluzach, bo wstydziłam się kobiecych kształtów, dużego biustu. Krępowało mnie, że ktoś nie patrzy na moją twarz, tylko na dekolt. Dziś zakładam sukienki, prostuję się, a jeśli ktoś przekroczy granicę, wyproszę go albo – jak sytuacja będzie wymagała – dam w dziób, ale chować się już nie będę.

Co Cię napędza do działania? O czym teraz marzysz?
Do działania napędza mnie przede wszystkim moja rodzina. To oni są moją inspiracją i ostoją. Ale z drugiej strony to moje marzenia sprawiły, że jestem w tym miejscu, w którym jestem, więc mogę śmiało powiedzieć, że one są moim drugim motorem. Wiele z nich już spełniłam, ale to dopiero początek mojej listy. Przede mną wiele pięknych spotkań, wymagających ról, podróży i wyzwań – o nich marzę. Tymczasem trzymajcie kciuki za mój debiut reżyserski.

„Patrz na świat po swojemu. Wyraź to makijażem”

– Widzę, jak marzenia napędzają mnie do działania – mówi Anna Karczmarczyk, która jest bohaterką kampanii L’Oréal Paris „Patrz na świat po swojemu. Wyraź to makijażem”.

(Fot. Aldona Karczmarczyk/materiały prasowe L’Oréal Paris) (Fot. Aldona Karczmarczyk/materiały prasowe L’Oréal Paris)

– Moją inspiracją do stworzenia marzycielskiego makijażu była sama Ania Karczmarczyk, jej delikatna uroda i piękny błękit tęczówki – mówi oficjalna wizażystka L’Oréal Paris Aga Wilk. – Klasyczna, delikatnie wyciągnięta kreska występuje tu w niecodziennej niebieskiej (trochę kobaltowej, a trochę lazurowej) wersji. Marzycielski, tajemniczy, ale jednocześnie zdecydowany look dopełnia mascara Bambi Oversized Eye.
Tusz dobrze radzi sobie nawet z prostymi, krótkimi rzęsami, podkręca i wydłuża, dając spektakularny efekt niczym u bajkowego Bambi. O idealny wygląd cery dba skoncentrowane serum w podkładzie True Match Nude. Wyrównuje koloryt cery, a formuła z jednoprocentowym kwasem hialuronowym nadaje skórze sprężystość.

Mascara Bambi Oversized Eye: długość i objętość XXL, podkręcenie, elastyczna szczoteczka; eyeliner Matte Signature: matowe wykończenie, intensywny kolor, precyzyjna końcówka (Fot. materiały prasowe L’Oréal Paris Mascara Bambi Oversized Eye: długość i objętość XXL, podkręcenie, elastyczna szczoteczka; eyeliner Matte Signature: matowe wykończenie, intensywny kolor, precyzyjna końcówka (Fot. materiały prasowe L’Oréal Paris

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze