1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Maja Makowska – cukrzyca i triathlon mogą iść w parze

Maja Makowska – cukrzyca i triathlon mogą iść w parze

Maja Makowska (Fot. materiały prasowe)
Maja Makowska (Fot. materiały prasowe)
„Chcę pokazywać swoje życie i udowadniać, że cukrzycę i sport można połączyć. Skoro są wokół mnie zgromadzeni ludzie, muszę wykorzystać tę szansę i motywować ich do działania” – mówi Maja Makowska, triathlonistka, która od wielu lat choruje na cukrzycę typu 1.

Lubiłaś sport, gdy byłaś dzieckiem?
Zupełnie nie miałam do niego zajawki, choć w mojej rodzinie sport był obecny zawsze. Dwóch braci mojego taty jest z nim związanych zawodowo i w zasadzie cała rodzina z tej strony czynnie go uprawia. A ja nigdy tego nie czułam. W dodatku gdy okazało się, że choruję na cukrzycę, nawet bezpieczniej było, bym z niego w ogóle zrezygnowała.

Miałaś osiem lat, gdy dowiedziałaś się o chorobie. Pamiętasz coś z tego okresu?
Pamiętam, że przed swoją pierwszą wizytą w szpitalu w Olsztynie, gdzie był oddział diabetologii dla dzieci, w poczekalni dostałam herbatę z cukrem i bułkę z dżemem. Potem zmierzono mi cukier i okazało się, że wynosił około 300–400. To naprawdę bardzo wysoki wynik, więc zostałam w szpitalu na 2–3 tygodnie. Tak dowiedziałam się o chorobie i być może dlatego bardzo dokładnie pamiętam ten pobyt. Wciąż przed oczami mam duże zielone urządzenie z grubą strzykawką, które ciągle pikało. Ja wtedy zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje. Później zrozumiałam, że muszę mieć wkłucia w palce kilka razy dziennie, że pielęgniarka musi mi robić zastrzyki i że dopiero po nich mogę coś zjeść. Jednak w tamtym okresie nie miałam przeświadczenia, że coś jest nie tak, zdecydowanie bardziej przemawiała przeze mnie ciekawość – co, jak i dlaczego. Ze smutniejszych wspomnień – pamiętam też mamę, która stała gdzieś za mną i płakała, a tata ją przytulał i mówił, że wszystko będzie dobrze.

W szpitalu byłyśmy do momentu, kiedy mama nauczyła się wszystkiego, co było dla mnie niezbędne, czyli przeliczania jedzenia na węglowodany, białka, tłuszcze, ich wymienniki i przypisaną im ilość insuliny. Kalkulator, zeszyt i waga to był później nasz stały zestaw, który nosiłyśmy wszędzie. Mama była moją największą opiekunką, wszystko ogarniała. A było to wtedy bardzo skomplikowane.

Gdy myślisz o swoim dzieciństwie, to masz wrażenie, że kręciło się wokół cukrzycy?
Raczej nie, i tak naprawdę przez chorobę czułam się w dzieciństwie wyjątkowa. Aktywność fizyczna obniża poziom cukru, więc na lekcjach mogłam na przykład skakać na skakance. Wtedy wszystkie dzieci mi zazdrościły. W późniejszym życiu również nigdy nie traktowałam cukrzycy jako piętna, ona po prostu ze mną była.

Kiedy w Twoim życiu znalazło się miejsce na sport?
Na poważnie sport pojawił się dopiero na studiach, choć niestety szedł wtedy w parze z zaburzeniami odżywiania. Gdy mieszkałam z rodzicami, mama pilnowała mojej diety i miałam bardzo dobre wyniki zdrowotne. Jednak kiedy uwolniłam się spod jej skrzydeł i poszłam na studia, zaczęłam odchodzić od naszych schematów. Wieczorne wyjście ze znajomymi na pizzę, gdzieś po drodze na zajęcia budka z zapiekankami – to było coś, czego ja nigdy wcześniej nie miałam i dlatego zaczęłam z tego coraz częściej korzystać. Efektem były nie tylko złe wyniki cukrzycowe, ale i nadwaga, która zaczęła mi ogromnie przeszkadzać.

Przybieranie na wadze zaczęło się w liceum, ale gdy poszłam na studia, odstępstwa od normy stały się już codziennością. Wtedy pojawiły się zaburzenia odżywiania, bo bardzo chciałam wrócić do wagi, którą miałam wcześniej, ale równocześnie nie chciałam rezygnować z nowego stylu życia. Pojawiły się więc kompulsywne objadanie i wymioty. Trwało to około 3 lat.

(Fot. materiały prasowe) (Fot. materiały prasowe)

Sport miał być lekarstwem?
Tak. Ja po prostu chciałam schudnąć, dlatego zaczęłam biegać. Z jednej strony było to wtedy dobre, bo wreszcie wprowadziłam sport do swojego życia, a z drugiej – to właśnie pomiędzy bieganiem miałam ataki kompulsywnego objadania się.

Przyszedł jednak w końcu czas, że bardzo się w sport wkręciłam. Na tyle, że zaczęłam startować na różnych imprezach biegowych. Niestety, zaburzenia odżywiania wciąż wracały, ze zdwojoną siłą. Wtedy dotarło do mnie, że potrzebuję pomocy.

Chodziłam na grupy wsparcia, jestem też po 12 krokach AA, bo schemat uzależnień zawsze jest ten sam, bez względu na to, od czego jesteśmy uzależnieni. To zupełnie odmieniło moje życie. Teraz jestem bogatsza o doświadczenie swoje i wszystkich ludzi, których tam spotkałam.

Zaburzenia odżywiania udało Ci się pokonać, ale sport został.
Zrozumiałam, że jeśli chcę na poważnie uprawiać sport i bieganie, muszę zacząć normalnie się odżywiać. Początki nie były łatwe, ale udało się. Kiedyś koleżanka rzuciła hasło, że startuje w triathlonie w Gdyni. Pomyślałam, że ja też spróbuję. Zaczęłam chodzić na naukę pływania, bo mimo że pochodzę z Mazur, nie potrafiłam pływać. Miałam rower MTB, biegałam, więc chciałam spróbować.

Wtedy też napisałam post na grupie zrzeszającej cukrzyków na Facebooku z pytaniem, czy ktoś z nich wziął kiedyś udział w triathlonie i mógłby podzielić się doświadczeniem. Odezwał się wtedy do mnie Eugeniusz Śnieżko, menedżer grupy „Aktywni z cukrzycą”, która wtedy liczyła dwóch czy trzech członków. To Gienek na początku motywował mnie do działania i udowadniał, że mogę zrobić wszystko, wystarczy tylko, że w to uwierzę. Zaczęłam więc startować w zawodach thriatlonowych. Zaczęłam od ⅛ Ironmana [Ironman to wyścig obejmujący dystans: 3,86 km pływania, 180,2 km jazdy na rowerze i 42,195 km biegu przyp. red.]. Wyścig zaliczany jest do długodystansowych startów triatlonowych., później była ¼, ½ i tak dalej.

Jak udało Ci się łączyć sport z chorobą?
Początkowo nie było to zbyt zdrowe. W sporcie z cukrzycą mamy dwa zagrożenia – jest hipoglikemia, czyli zbyt niski cukier – i hiperglikemia, czyli cukier ponad normą. Niski cukier prowadzi do utraty przytomności, a w konsekwencji do śmierci, a wysoki, krótkotrwały nie jest aż tak niebezpieczny, choć oczywiście niezdrowy. Bezpieczniej dla sportowców jest więc startować w zawodach na wysokim cukrze. Może to powodować zakwaszenie organizmu, gromadzenie się cukru w nerkach, ale w krótkim czasie nie powoduje negatywnych konsekwencji. I ja właśnie tak zaczynałam.

Nie byłam jednak z tego zadowolona, bo czułam, że wysoki cukier obniża moją wydolność i mnie spowalnia. Zaczęłam więc sprawdzać samą siebie, próbować różnych scenariuszy. Lekarze dali mi masę teorii, ja to przekułam w praktykę, choć często byłam sama dla siebie królikiem doświadczalnym. Dzisiaj – zanim wystartuję w zawodach – mam wykonany pełen pakiet badań i oczywiście jestem pod stałą opieką diabetologa, dietetyka i trenera.

Co jest najtrudniejsze w triathlonie z perspektywy cukrzyka?
Pływanie, bo w wodzie nie ma możliwości zmierzenia cukru. Wciąż muszę się więc obserwować i zastanawiać, czy na przykład nie drętwieją mi palce, co może być oznaką niskiego cukru, ale też tego, że pływam w lodowatej wodzie. Pod wodą nie działa też Dexcom [urządzenie umożliwiające ciągłe monitorowania glikemii, które zapewnia wgląd w poziom glukozy w czasie rzeczywistym co 5 minut, wyświetlone na smartfonie przyp. red.]. Podczas biegania i jazdy rowerem działa idealnie.

(Fot. materiały prasowe) (Fot. materiały prasowe)
(Fot. materiały prasowe) (Fot. materiały prasowe)

Starty w triathlonach Ci nie wystarczyły. Postanowiłaś spróbować swoich sił w podwójnym Ironmanie, czyli na dystansie obejmującym 7,6 km pływania, 360 km jazdy na rowerze i 84,4 km biegu. Dlaczego?
Po pierwsze po to, żeby było o tym głośno. By później ktoś chory na cukrzycę, kto potrzebuje bodźca i zachęty do aktywności fizycznej, usłyszał o tym i poszedł dzięki temu pobiegać. Chciałam też być przykładem dla innych cukrzyków i jeśli kiedyś znalazłby się ktoś, kto będzie chciał zrobić to samo, pomogę mu, bo wszystko skrupulatnie zapisywałam.

Podczas wyścigu miałaś dodatkową trudność, która wyróżniała Cię na tle zdrowych sportowców. Obok niewyobrażalnego wysiłku musiałaś nieustannie monitorować stan cukru w organizmie. Trudno było to pogodzić?
Z pływaniem poszło świetnie, bo odbywało się w basenie. Podpływałam do ściany, a mój chłopak podawał mi glukometr. Ja tylko nakłuwałam palec i płynęłam dalej. Na rowerze pierwszy kryzys miałam po 300 przejechanych kilometrach. Zostało mi już tylko 60 kilometrów do końca, był środek nocy, jechałam oparta na kierownicy i głowa samoistnie spadała raz na jedną, raz na drugą stronę. Nie wiedziałam, co się dzieje, ale pobudziłam się porządną dawką cukru i dałam radę.

Drugi kryzys pojawił się po sześćdziesiątym kilometrze biegania. Teraz już wiem, że był spowodowany przeciążonym mięśniem prostym brzucha. Wtedy było dla mnie niezrozumiałe, dlaczego nie mogłam wziąć wdechu. Każde przyspieszenie kroku, nawet trucht, powodowało bezdech. Ostatnie 20 kilometrów to była katorga. Nie mogłam zrobić nic, ani przyspieszyć kroku, ani się rozluźnić, więc tylko szłam. A to powodowało ogromną frustrację, bo wciąż miałam w głowie, że nie w taki sposób chciałam tego dokonać.

Co czułaś, gdy przekroczyłaś linię mety?
W ogóle nie czułam satysfakcji. Cieszyłam się tylko z tego, że to się skończyło. Gratulowałam wszystkim wokół, przyjmowałam też gratulacje, ale raczej z powinności.

Dotarło to do Ciebie, gdy emocje opadły? Jesteś nie tylko prawdopodobnie pierwszą osobą z cukrzycą, która tego dokonała, ale też czwartą Polką w historii.
Po jakichś dwóch, trzech dniach, gdy uciszyła się wrzawa w mediach społecznościowych, gdy nikt mi już nie gratulował, w końcu zrozumiałam, co naprawdę zrobiłam. Wtedy na mecie nie miałam odwagi powiedzieć, że jestem Polką z cukrzycą, która ukończyła podwójnego Ironmana. Po tych kilku dniach chciałam to wykrzyczeć.

Prężnie prowadzisz swoje konta w mediach społecznościowych, na których pokazujesz swoje życie, zarówno od strony choroby, jak i sportu. Jesteś współtwórczynią akcji „Z cukrzycą na kole”, która miała zachęcać diabetyków do aktywności fizycznej. Czy jest to Twoją misją?
Od kiedy zaczęłam zauważać, że ludzie się tym interesują, wiem, że muszę dalej w to brnąć. Pokazywać swoje życie i udowadniać, że cukrzycę i sport można połączyć. Skoro są wokół mnie zgromadzeni ludzie, muszę wykorzystać tę szansę i motywować ich do działania.

Mam ogromnie zróżnicowaną grupę obserwatorów, to z jednej strony zawodowi triathloniści, a z drugiej – rodzice diabetyków. Jest więc kogo inspirować. Ostatnio w pracy klient pogratulował mi Ironmana. Piszą do mnie też mamy dzieci chorych na cukrzycę, które mówią, że ich dzieci przebiegły pierwsze 5 kilometrów dzięki mnie. Jedna dziewczynka w szkole podstawowej przebrała się za mnie, gdy mieli się wcielić w swoich idoli. Czasem wydaje mi się, że moja chęć do działania istnieje tylko ze względu na tych ludzi. Już nie jestem tylko ja, jest coś więcej.

(Fot. materiały prasowe) (Fot. materiały prasowe)
Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze