1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Matthew Perry nie żyje. Jako aktor w „Przyjaciołach” bawił widzów do łez, ale jego prywatne życie dalekie było od komedii. Publikujemy fragment autobiografii aktora

W „Przyjaciołach” Matthew Perry bawił widzów do łez, jednak jego prywatne życie dalekie było od komedii. Przez lata zmagał się z presją publiczności, lękami, depresją, problemami zdrowotnymi oraz uzależnieniami. (Fot. BEW Photo)
W „Przyjaciołach” Matthew Perry bawił widzów do łez, jednak jego prywatne życie dalekie było od komedii. Przez lata zmagał się z presją publiczności, lękami, depresją, problemami zdrowotnymi oraz uzależnieniami. (Fot. BEW Photo)
Presja publiczności, lęki, depresja, problemy zdrowotne, uzależnienie od alkoholu i narkotyków – to tylko niektóre z demonów, z którymi Matthew Perry zmagał się latami. O wszystkim tym opowiedział w swojej autobiografii, która niedawno ukazała się na polskim rynku. „Tyle o mnie napisano w przeszłości. Pomyślałem, że nadszedł czas, by ludzie usłyszeli moje własne słowa. Wzloty były wysokie, a upadki bolesne. Ale przeżyłem, by opowiedzieć tę historię”.

Fragment książki „Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz” Matthew Perryego, wyd. W.A.B. Tytuł i skróty pochodzą od redakcji.

Przechodziłem detoks ponad sześćdziesiąt pięć razy w życiu – ale pierwszy raz zdarzył się, gdy miałem dwadzieścia sześć lat.

Mój vicodinowy nawyk ostro się rozkręcił. Jeśli oglądacie trzeci sezon „Przyjaciół”, mam nadzieję, że przerazicie się, widząc, jak chudy jestem pod koniec tego sezonu (opioidy rozpieprzają ci apetyt, poza tym wywołują ciągłe wymioty). W finałowym odcinku zobaczycie, że mam na sobie białą koszulę i beżowe spodnie; i jedno, i drugie wygląda na przynajmniej o trzy rozmiary za duże. (Porównajcie to do różnicy w moim wyglądzie między ostatnim odcinkiem szóstego sezonu a pierwszym sezonu siódmego – odcinkami poświęconymi oświadczynom Chandlera i Moniki. W tych dwóch odcinkach mam na sobie ten sam zestaw ubrań – z założenia to ten sam wieczór – ale w przerwie między nagraniami straciłem ze dwadzieścia trzy kilogramy. Moja waga w czasie kręcenia „Przyjaciół” wahała się pomiędzy pięćdziesięcioma ośmioma a stu dwoma kilogramami).

Możecie prześledzić przebieg mojego uzależnienia na podstawie zmian mojej wagi z sezonu na sezon – jeśli przybrałem na wadze, chodziło o alkohol, gdy byłem chudy, o prochy. Jeśli mam bródkę, to łykałem m n ó s t w o prochów.

Pod koniec trzeciego sezonu przez większość czasu obmyślałem, jak zdobyć pięćdziesiąt pięć tabletek vicodinu dziennie – musiałem mieć tyle albo strasznie chorowałem. To była praca na pełen etat: dzwonienie, chodzenie po lekarzach, udawanie migren, wyszukiwanie nieuczciwych pielęgniarek, które dadzą mi to, czego potrzebowałem.

Zajęło mi chwilę zorientowanie się, co się dzieje. Na początku brałem jakieś dwanaście tabletek dziennie, potem pewnego dnia rzuciłem kompletnie i czułem się absolutnie okropnie. „Dzieje się ze mną coś bardzo złego”, myślałem, ale nie przerywałem. „Dokończę ten sezon »Przyjaciół«, a potem zgłoszę się na jakąś terapię”.

O mało się wtedy nie wykończyłem. Gdyby sezon trwał jeszcze kolejny miesiąc, już by mnie tu nie było.

Podczas pracy nigdy nie byłem na haju. Uwielbiałem tych ludzi – zawsze chciałem się dla nich starać i byłem drugim bazowym New York Yankees. Ale uzależnienie budzi się, zanim sam się obudzisz, i chce cię mieć tylko dla siebie. Alkoholizm zwycięży za każdym razem. Gdy tylko podniesiesz rękę i powiesz: „Mam problem”, alkohol szydzi: „Chcesz coś powiedzieć? W porządku, zniknę na jakiś czas. Ale wrócę”.

Nigdy nie znika na dobre.

Szybko zaklepałem kolejny film, „Bohaterowie z przypadku”, komedię, w której występował Chris Farley, a reżyserem był Christopher Guest. Zapłacili mi za to dwa miliony dolarów. Kręciliśmy w gównianej części północnej Kalifornii, niedaleko Eureki. Farley był dokładnie tak zabawny, jak możecie sobie wyobrazić, chociaż jego uzależnienia w połączeniu z moimi oznaczały, że z trudem daliśmy radę dokończyć tę cholerną rzecz. Kręciłem w tym samym czasie „Przyjaciół” i „Bohaterów z przy­padku” i byłem zmęczony. Tabletki nie działały tak jak dawniej. Musiałem wziąć garść tylko po to, żeby nie mdliło mnie przez cały czas.

Jedzenie kłóciło się z ćpaniem, więc nic nie jadłem. Poza tym i tak zawsze miałem takie nudności, że nie chciało mi się jeść. Ciągle wymiotowałem. Nie był to wielki problem na osobności, ale nie jest już tak prosto, kiedy jesteś w środku lasu i rozmawiasz z Christopherem Guestem. „Za trzydzieści sekund się porzygasz. Lepiej wymyśl jakąś wymówkę, żeby przeprosić i odejść”. Wymiotowałem za drzewami, za głazami, w damskich toaletach. Słyszałem opowieści o ludziach przeglądających własne wymiociny w poszukiwaniu kawałków tabletek, które mogliby ponownie zażyć, ale nie mogłem się do tego zmusić. Miałem już w kieszeni tylu lekarzy, że rzadko czułem potrzebę tego typu. Ale w toalecie trzymałem dwa ręczniki – jeden do wycierania wymiocin, a drugi do ocierania łez. Umierałem, lecz nie mogłem nikomu o tym powiedzieć.

Potem zmarł Chris Farley. Jego choroba postąpiła szybciej niż moja. (Poza tym czułem zdrowy lęk przed słowem „heroina”; był to lęk, którego nie podzielaliśmy). Gdy się o tym dowiedziałem, wybiłem pięścią dziurę w ścianie garderoby Jennifer Aniston. A Keanu Reeves nadal kroczy pośród nas. Musiałem promować „Bohaterów z przypadku” dwa tygodnie po jego śmierci; publicznie omawiałem jego śmierć spowodowaną przez narkotyki i alkohol.

Przez cały ten czas byłem naćpany.

Nikt o tym nie wiedział – ani moja rodzina, ani znajomi, nikt. Nieustannie niemożliwie mnie mdliło. Co jakiś czas próbowałem rzucić prochy – trzy dni tu, cztery dni tam – ale to tylko sprawiało, że czułem się tak chory i tak zbierało mi się na wymioty, że nie dało się tego utrzymać.

Pewnego wieczoru siedziałem w domu i próbowałem znaleźć w tym wszystkim jakiś sens, gdy zadzwoniła moja była dziewczyna.

– Wiem, że dzieje się z tobą coś złego – powiedziała. – Zabieram cię do lekarza.

Poddałem się. Wszystko jej opowiedziałem. Nigdy tyle nie przepłakałem w życiu. Tajemnica się wydała. Ktoś jeszcze wiedział.

Następnego dnia poszedłem do lekarza. Kazał mi udać się do Hazelden.

– Mają tam duże jezioro – powiedział lekarz, a ja pomyślałem: „To Minnesota, dość blisko do Kanady. Przynajmniej będę się czuł jak w domu przy tej gównianej pogodzie…”.

Ale byłem tak przerażony, że odchodziłem od zmysłów. To było realne. Jechałem na odwyk. Miałem dwadzieścia sześć lat.

Udałem się do Hazelden, żeby odstawić prochy, i udało mi się nie nauczyć absolutnie niczego.

Plan był taki, że przed wyprawą do Minnesoty przejdę błyskawiczny detoks. W ramach błyskawicznego detoksu wprowadzają cię w śpiączkę na dwa lub trzy dni i wypełniają antagonistami opiatów. Na końcu powinieneś być trzeźwy. (Tak przy okazji, teraz wiem, że to nie działa, choć nadal stosuje się to jako terapię).

I tak oto poddałem się błyskawicznemu detoksowi, a potem udałem do Hazelden, ale po przyjeździe czułem się jak trup. O detoksach od opioidów mawiają, że nie mogą cię zabić, ale mogą sprawić, iż pożałujesz, że nie umarłeś. (Detoksy, które mogą cię zabić, to te od alkoholu i benzo). Leżałem w swoim pokoju w Hazelden i byłem niewiarygodnie chory – kopałem jak pieprzony pies. Wierzgałem rękoma i nogami w czystym przerażeniu. Nieustannie błagałem o odrobinę ulgi, ale odpowiadano mi tylko: „Jesteś po detoksie, po prostu się rozluźnij”. Ale nie byłem czysty – jedynie zszedłem z pięćdziesięciu pięciu tabletek vicodinu dziennie do zera, w sumie nagle odstawiłem go całkowicie. Zacząłem, jak mawiają, „tulić się do ścian” – aby zrobić choćby kilka kroków, musiałem przytrzymać się najbliższej ściany.

Teraz wiem, że gdybym nie przeszedł błyskawicznego detoksu, daliby mi coś na złagodzenie tej agonii, ale uznali, że jestem po detoksie, więc zostawili mnie w spokoju. Zejście z pięćdziesięciu pięciu do zera pokazuje, że chyba byłem cholernie silną osobą, była to jednak najczystsza forma piekła.

Mniej więcej w dziesiątym dniu mojego pobytu uczestniczyłem w sesji grupowej, gdy wszystko trochę się zamgliło. Podobno powtarzałem: „Wszystko w porządku, totalnie w porządku”, ale nie było w porządku. Nauka wpojona mi w dzieciństwie – że nigdy nie mogę być niegrzecznym chłopcem – była tak ugruntowana, że chyba nawet podczas silnego ataku padaczki musiałem się upewnić, że nie robię zamieszania.

Gdy ocknąłem się po ataku, byłem znów we własnym pokoju, gdzie zebrał się cały przerażony zespół. Nie wiedząc, co się stało, i wyraźnie nadal zdezorientowany, powiedziałem:

– O mój Boże, nie wierzę, że przyjechaliście do Kalifornii, żeby się ze mną zobaczyć. To takie miłe!

– Nie jesteś w Kalifornii – sprostował ktoś – tylko w Minnesocie. Miałeś atak padaczki.

Zostałem tam przez kolejne dwa tygodnie, a pod koniec pobytu czułem się, jakbym zarządzał tym miejscem; byłem tam królem. Mój sposób zarządzania opierał się na naśladowaniu Michaela Keatona w filmie „Czysty i trzeźwy”. Byłem na tyle młody, że przybrałem na wadze, pograłem trochę w tenisa i przestałem łykać prochy. W duchu jednak wiedziałem, że znów zacznę pić. Gdy poczułem się lepiej, wróciłem do Kalifornii – nie wróciłem do normalności, ale czułem się dobrze. Ale jak już powiedziałem, nie dowiedziałem się niczego o tym, co się ze mną dzieje. Nie dowiedziałem się o AA ani o tym, jak wieść trzeźwe życie; po prostu odstawiłem vicodin, i tyle. Dla tych z was, którzy oglądali serial, był to początek czwartego sezonu – wtedy wyglądałem najlepiej. Nadal nie dość dobrze dla Jennifer Aniston, ale całkiem nieźle.

Po powrocie do Kalifornii wytrwałem sześćdziesiąt osiem dni, a potem wypiłem pierwszego drinka, hołdując teorii, że przecież to nie picie o mało mnie nie zabiło, tylko opiaty. Wódka tylko wypełniała pustkę, a ponieważ ta pustka nadal istniała, coś musiało ją zapełnić.

Polecamy książkę: Matthew Perry, „Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz”, wyd. W.A.B. Polecamy książkę: Matthew Perry, „Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz”, wyd. W.A.B.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze