1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Moc drobnych gestów. Janina Ochojska w nowym cyklu Remigiusza Grzeli „Mam wpływ”

Janina Ochojska: „Miałam i mam przekonanie, że mogę zmieniać świat. Nie mogę sprawić, żeby nie było wojen, ale jeśli już ktoś je wywołuje, to mogę pomóc ofiarom”. (Fot. Marek Szczepański)
Janina Ochojska: „Miałam i mam przekonanie, że mogę zmieniać świat. Nie mogę sprawić, żeby nie było wojen, ale jeśli już ktoś je wywołuje, to mogę pomóc ofiarom”. (Fot. Marek Szczepański)
„Założona przez nią Polska Akcja Humanitarna świętuje 30-lecie. przez te lata Janina Ochojska udowodniła, że ograniczenia są tylko pozorną barierą zmian. – Miałam i mam przekonanie, że mogę zmieniać świat. Nie mogę sprawić, żeby nie było wojen, ale jeśli już ktoś je wywołuje, to mogę pomóc ofiarom” – mówi. Remigiusz Grzela, w nowym cyklu swoich rozmów prezentuje osoby, które mają odwagę, znajdują siłę i zmieniają świat.

Kiedyś wyraziła Pani marzenie o napisaniu swojej wersji „Czarodziejskiej góry”. O czym by była?
Nie byłaby o jednej „górze”, bo było ich kilka. Na pewno jest nią to miejsce, w którym mieszkam. Przyroda, która jest wokół, zachęca do refleksji. Czytanie książek, rozmowy bardzo dobrze się tu sprawdzają, służą rozwojowi. Hans Castorp, bohater powieści Manna, będąc w sanatorium „Berghof”, wysoko w górach, rozwijał się, czytał książki, po które nie sięgnąłby w innym miejscu.

Ten dom to Pani wyspa?
Wyspa zakłada odizolowanie. A to dom otwarty, przyjeżdżają przyjaciele. W zeszłym roku na Boże Narodzenie była rodzina ewakuowana z Afganistanu. Zaprosiliśmy ją z ośrodka, który przecież nie jest właściwym miejscem do wychowywania dzieci, długiego mieszkania. Później znaleźliśmy im dom w Gdyni. Urodziło im się nowe dziecko. Ten dom jest miejscem, gdzie można znaleźć pomoc, z którego można pójść dalej. Mieszkam z przyjaciółmi, których znam ze studiów. Szukałam mieszkania, przyjeżdżałam tutaj przez lata, nagle powiedziałam: „Chyba już nie mogłabym mieszkać sama”. „To zamieszkaj z nami”. I zbudowałam tę część domu. „Czarodziejską górę” przeczytałam po raz pierwszy w czasach licealnych, w ośrodku leczniczym w Świebodzinie, gdzie byłam od pierwszej do trzeciej klasy włącznie. Dał mi ją doktor Lech Wierusz, zachęcał do czytania.

Chęć rozwijania się pomagała przetrwać w sanatoriach?
Sanatorium kojarzy się z krótkim pobytem. A to były zakłady leczniczo-rehabilitacyjno-operacyjne, w których spędziłam wiele lat, całe dzieciństwo. Czasami ludzie pytają, skąd mam tyle siły. W Świebodzinie byliśmy nastolatkami i potrzebowaliśmy przewodnictwa. Dostawaliśmy je. Zaletą szkół sanatoryjnych była przedwojenna kadra, elita. Hans Castorp miał lęk, bo nie wiedział, co go czeka poza sanatorium. Też się baliśmy. Ale próbowano zaszczepić w nas odwagę. Nauczono, że niepełnosprawność, czasami trudna, jest wartością. Doktor Wierusz, którego nazywaliśmy Dyrem, powtarzał, że mamy więcej, a nie mniej. Że życie jest darem. Niepełnosprawność wykorzystuję do dobrych czynów. Ludzie mnie potrzebują. Każdy chce się czuć potrzebny. Nie wiem, kim bym była, gdybym nie zachorowała na polio, mając osiem miesięcy. Ale wiem, kim jestem.

Pani wczesne wspomnienia są z domu czy ze szpitala?
Leżę i nie mogę się ruszyć, tylko obracać głową. Całkiem sparaliżowana trafiłam do żelaznych płuc w szpitalu w Bytomiu, oddychały za mnie. A kiedy już mogłam żyć poza nimi, trafiłam do ośrodka dla dzieci po polio w Jastrzębiu-Zdroju, gdzie byłam z przerwami do siódmej klasy. Najwcześniejsze wspomnienia to ta niemożność ruszania się i tęsknota za domem. Leczenie i rehabilitacja przy rodzinie nie były wówczas możliwe. W ośrodku uczono samodzielności. Musiałam sprzątać w swojej szafce, ścielić łóżko. W domu mnie we wszystkim wyręczano.

A tęsknić za domem, to za czym?
Za bratem, rodzicami, babcią, bo z nami mieszkała. Ale od wielu lat mam świadomość, że nie wykształciły się we mnie więzi rodzinne. Bardzo kocham brata, ale wiedziemy inne życie. Jestem bardziej związana z przyjaciółmi. Widzi pan, wspomniałam doktora Wierusza, a nie któregoś z rodziców. Jednak nie mieli na mnie takiego wpływu. Kiedy po operacji kręgosłupa, a byłam w siódmej klasie, od jednego z lekarzy dostałam książkę „Obrazy nieba” Jana Gadomskiego, postanowiłam zostać astronomem, stąd wybór studiów. Mama próbowała mi to wybić z głowy. Lepiej, żebym pracowała w banku. Nie wyobrażała sobie mojej pełnej niezależności. Pochodzę z dość biednej rodziny. Sanatorium było moją szansą. Nauczyło nosić niepełnosprawność jak płaszcz.

„Namawiam do świadomego życia. Bo świadomość to zmiana”. Janina Ochojska w rozmowie z Remigiuszem Grzelą w nowym cyklu „Mam wpływ” (Fot. Marek Szczepański) „Namawiam do świadomego życia. Bo świadomość to zmiana”. Janina Ochojska w rozmowie z Remigiuszem Grzelą w nowym cyklu „Mam wpływ” (Fot. Marek Szczepański)

W wywiadzie rzece Wojciecha Bonowicza „Niebo to inni” mówiła Pani o swojej pierwszej wizycie na Jasnej Górze, i jak się Pani przeraziła, widząc wiszące kule – wota.
Bałam się uzdrowienia. Bo czy chcę być zdrowa? To by oznaczało zupełnie inne życie. A ja swoje lubię.

Lepiej się przewrócić?
I wstać. Patrzę wstecz, daleko. Nauka chodzenia polega na umiejętności upadania i podnoszenia się. Wózków nie ma, więc my w rajtuzach, na pupach posuwamy się po podłodze. W końcu zakładają mi pancerz ortopedyczny, usztywnia nogi i kręgosłup. Mam pięć lat i po raz pierwszy widzę siebie jako człowieka stojącego na nogach. To nowa perspektywa, bo z podłogi trudno zobaczyć siebie w lustrze. Dla psychiki osoby niepełnosprawnej upadek jest symboliczny. Pozwala się podnieść, żeby mieć życie służące innym, dające radość. Rozumiałam to już w liceum, ale zyskałam pewność, kiedy pojechałam pierwszy raz z pomocą do Sarajewa. Byli tam ludzie, którzy nas potrzebowali. Chodziło o coś do jedzenia albo o ciepłą kurtkę, a była akurat ciężka zima. To drobne gesty decydują o przeżyciu.

Ten konwój był dla Pani koniecznością?
Pierwszy raz pojechałam do Sarajewa z konwojem francuskim, by ewakuować tysiąc dzieci z opiekunami. Chciałam zobaczyć, jak się to robi. Wiedziałam, że muszę tam pojechać z pomocą z Polski. To była konieczność. Polacy potrzebowali poczuć się narodem solidarnym, który chce się dzielić. Źle bym się czuła, gdybym wróciła do astronomii, wyrzucając z pamięci to, co zobaczyłam w Sarajewie. Nie miałam pewności, że uda się zorganizować konwój. Ale pamiętam dokładnie – siedzę w samochodzie za kierownicą i daję sygnał do odjazdu 12 ciężarówek, które stoją za mną, i autokaru z dziennikarzami. Czuję moc. Bo skoro udało się już tyle…

Miałam i mam przekonanie, że mogę zmieniać świat. Nie mogę sprawić, żeby nie było wojen, ale jeśli już ktoś je wywołuje, to mogę pomóc ofiarom.

Konwojów do Sarajewa było wiele. W czasie trzynastego omal straciła Pani życie. Ile razy czuła Pani, że je darowano?
To było podobno tylko 15 metrów, ale samochód się przetoczył. Spadając w przepaść, byłam pewna końca. Zdążyłam pomyśleć, że szkoda. A potem samochód zatrzymał się na kamieniu i baliśmy się, że się z niego zsunie. To cud, bo wszyscy przeżyliśmy. Kolegę z PAH wyrzuciło z samochodu, przewodnika również. Byli w kamizelkach kuloodpornych, więc właściwie tylko się poturbowali. Siedziałam z tyłu, tylko mną poprzewracało, miałam siniaki na pupie i guzy na głowie. Ten jeden raz miałam poczucie darowanego życia. Zrozumiałam, że mam coś ważnego do zrobienia. Tym ważnym jest Polska Akcja Humanitarna, która 26 grudnia świętowała 30-lecie.

Zmieniała Pani naszą świadomość.
Polacy otwierali się na pomoc dla byłej Jugosławii, potem dla Czeczenii, krajów Afryki, dla Afganistanu, Iraku… Pomocą uchodźcom i emigrantom jako Polska Akcja Humanitarna zajmujemy się od 1993 roku. Nam i innym udało się zbudować wśród Polaków przekonanie, że uchodźca czy migrant potrzebuje naszej pomocy. Kiedy w 2014 roku MSZ przeprowadziło badania, 63 proc. Polaków uważało, że powinniśmy przyjmować migrantów, nawet z Afryki. To zmieniło się radykalnie w 2015 roku, w czasie kampanii PiS. Podważyło wiele lat pracy wielu ludzi. Zbudowano wtedy negatywną narrację wobec uchodźców i emigrantów. Społeczeństwo jest gotowe pomagać, co pokazuje pomoc Ukraińcom, chociaż coraz częściej pojawiają się głosy: „A dlaczego mają wszystko za darmo?”. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że to nie tylko wojna Rosji z Ukrainą, lecz wojna o świat, w jakim będziemy żyć. PAH działa w Ukrainie od 2015 roku. Ludzie myślą, że mur wzdłuż obwodu kaliningradzkiego coś ograniczy. Jak człowiek chce uratować życie swoje czy bliskich, to przejdzie każdy mur albo pod każdym murem. Rząd zbudował przekonanie, że jedynie murem, wojskiem, policją i strażą graniczną ograniczy się migrację. Ogranicza się ją w zupełnie inny sposób. Musi być legalna, bo wtedy wiemy, kto przekracza granicę. Granica powinna być kontrolowana, ale nie może być murem. Ludzkość rozwijała się dzięki migracjom. Mur nam szkodzi, bo bronimy się przed dostępem do innych kultur, języków, religii.

Jak wyglądało życie, kiedy wracała Pani z konwojów?
Dziwnie. Pamiętam powrót z Sarajewa w 1993 roku. W Polsce miałkie polityczne awantury, a tam ludzie walczą o przeżycie. Trwała wojna, która potem określiła kształt Europy. W 1995 roku pojechałam na święta do Bośni, bo nie chciałam być tutaj. W Nowy Rok weszłam w Sarajewie, z tamtejszymi przyjaciółmi. Polityka powinna budować wspólną przyszłość. A przecież tak się nie dzieje. Dlatego potrzebny jest PAH, tylu ludzi przewinęło się przez organizację, tylu pomogliśmy. Polska się zmieniła, również dzięki takim postaciom, jak: Jerzy Owsiak, siostra Małgorzata Chmielewska czy Anna Dymna. Niedawno młoda kobieta powiedziała mi: „Jako dziecko oglądałam w telewizji, jak jedziesz z konwojem. Też chciałam być taka dzielna”.

Każdy może mieć poczucie sprawczości?
Tak. Siła jest w drobnych gestach, bo świadczą o postawie wobec świata. Mam spotkania z uczniami, pytają: „A jaki mogę mieć wpływ?”. Mówię choćby o wodzie. Pierwszy program wodny rozpoczęliśmy w Czeczenii. Prawie każda pomoc PAH jest związana z wodą. „Czy wiesz, ile wody zużywa się w twoim domu? Podstaw pod cieknący kran pojemnik, którego objętość znasz. To zmarnowana woda. A jeżeli zużywamy mniej wody, zostają nam pieniądze, które można użyć na własną przyjemność i podzielić się nimi z organizacją, która się tym zajmuje”. Mówię o tym, jak ocieplenie klimatu wpływa na nasze życie, jak wpływa na najuboższe kraje, na zużycie wody, a czasem w ogóle dostęp do niej. Woda potrzebna jest nam do produkcji właściwie wszystkiego. W Afryce szłam po wodę z tymi, którzy nie mają do niej dostępu. Wprawdzie nie niosłam 25-litrowego baniaka na głowie, ale kroczyłam przez trawy, wykroty. Namawiam do świadomego życia. Bo świadomość to zmiana. Patrzę na młodych, są fantastyczni, zaangażowani. Znam Dominikę Lasotę, młodą aktywistkę klimatyczną. Nie wiem, czy pan widział, jak zaczepiła prezydenta Francji na COP w Szkocji, próbował się wykręcać, ale go dociskała.

Ale czy to nie jest „szara strefa”? Nie widzę, by politycy poważnie brali głos młodych.
To całkiem dobre określenie, na tej samej zasadzie szarą strefą w komunie była tak zwana inteligencja, która jednak miała wpływ na zmiany w Polsce. Młodzież chce mieć wpływ.

Pani miała 20 lat, kiedy podpisała list przeciwko zmianom w PRL-owskiej konstytucji mówiącym o przewodniej roli partii i wiecznym sojuszu z ZSRR.
Moja rodzina nigdy nie należała do partii, ale mama była przekonana, że powinnam się zapisać do Socjalistycznego Związku Studentów Polskich, bo to mi w życiu pomoże. Kiedy zaczęłam studia, na pierwszym wykładzie kolega rozdawał deklaracje wstąpienia do SZSP, wyciągnęłam rękę, ale zabrakło. Kilka dni później przyjaciółka zabrała mnie do duszpasterstwa akademickiego jezuitów. Trochę tak jakby diabeł i anioł stoczyli walkę o moją duszę. Idąc na studia, byłam jak biała kartka. Kiedy czasem ludzie mnie pytają, skąd jestem, to mówię, że z Torunia, bo tu w czasie studiów ukształtowały się moje poglądy. Tu poznałam Tadeusza Mazowieckiego, księdza Józefa Tischnera, Jerzego Turowicza. Bardzo szybko znalazłam się w kółku opozycyjnym. Tu był Uniwersytet Latający, były wykłady z historii, którą też wtedy się zainteresowałam, poznając fakty, których nikt nie uczył.

Na półce z książkami widziałem zdjęcie Tadeusza Mazowieckiego w hełmie.
Bo poznałam go w związku z jego aktywnością w Bośni jako specjalnego sprawozdawcę Komisji Praw Człowieka ONZ. Zastanawiam się, czy dzisiaj młodzi ludzie szukają autorytetów. Ale na pewno szukają wskazówek. Każdy chyba chce, żeby ktoś nim pokierował. Tymczasem dzisiaj, w chaosie informacyjnym, nawet trudno jest odróżnić, co jest prawdą. Czy potrafimy oddzielić ją od kłamstwa, które ma jej pozory? Wiem, że to jest ważne, bo tego nauczyłam się od ludzi, którzy tak żyli. Chcę mieć wpływ. Teraz rozmawiam z panem, w poniedziałek polecę do Brukseli, potem Strasburg…

Traktuje Pani życie zadaniowo?
Bo życie to jest zadanie.

Choroba też była zadaniem?
To może się wydać zaskakujące, ale tak. Bałam się, że kiedyś zachoruję na raka. Uważałam, że wyczerpałam już swoją miarę operacji, szpitali…

Ile ich było?
Wszystkich operacji? Ze 40, czasami próbuję zliczyć. Na badaniu byłam 30 marca 2019, a już 1 kwietnia lekarka powiedziała, że nie ma jeszcze wyników, ale to z pewnością rak. Przygotowywałam się do kampanii do Parlamentu Europejskiego. Dopiero wieczorem, kiedy kładłam się spać, pomyślałam: „Przecież mam raka”. Od razu postanowiłam znaleźć w kampanii miejsce na leczenie.

A strach?
Jeździłam na wojny i uważałam, że należy się bać. Lęk powoduje, że człowiek ma jakąś wyobraźnię. Nie jestem typem bohatera, który odda życie, rzucając je na szańce. Lubię żyć. I jestem twardą negocjatorką.

Myślała Pani, żeby odwołać kampanię?
Jestem wychowana tak, aby pokonywać przeszkody. Dotychczas przeszkodą była niepełnosprawność. Ustąpienie byłoby przyznaniem się do porażki. To by znaczyło, że w wyborach bierze udział rak, a nie ja. Po pierwszej i drugiej chemii całkiem dobrze się czułam. Chemia na początku nakręca. Pamiętam, pojechałam na spotkania do Opola. Ale potem zaczęła mnie osłabiać, nie mogłam już tak aktywnie prowadzić kampanii. Jednak nie ustępowałam, byłam skłonna przyjąć każdy wynik. Miałam do czego wracać. Ale wygrałam wybory w dość dobrym stylu. Staram się zrobić w parlamencie coś, co po mnie zostanie.

Ma Pani poczucie większych ograniczeń?
Zawsze miałam świadomość, że chodzę o kulach, nawet na Turbacz wchodziłam. W Toruniu chodziłam wszędzie pieszo, poza obserwatorium, bo jest poza miastem. Miałam świadomość, że być może kiedyś usiądę na wózek. Jeszcze przed rakiem, jeszcze w czasie chemii chodziłam. Ale chemia i operacja mnie osłabiły. Wiem, że gdybym nie była w Parlamencie Europejskim, tylko regularnie chodziła na basen, na rehabilitację, wróciłabym do chodzenia.

Boi się Pani, że zostanie na wózku?
Zakładam, że tak może się stać. Chcę jeszcze podjąć wysiłek i pojechać na trzy tygodnie intensywnej rehabilitacji. Ale przyjęłam różne zobowiązania… A jak się czegoś podejmuję… Nie wiem, czy zmienię politykę emigracyjną Europy, ale chciałabym. Do tego muszę mieć jakieś wpływy, a żeby je mieć, muszę je budować.

Widzę też zdjęcie Wisławy Szymborskiej. Chwilami życie bywa znośne?
Bywa, chociaż ja swoje znoszę bardzo dobrze i chyba nawet więcej, niż znoszę. Myślę, że pani Szymborska, choć napisała „chwilami”, też uważała swoje życie za więcej niż znośne.

Janina Ochojska: „Chociaż częściowo czuję się bezsilna, świat zależy od moich wyborów”. (Fot. Marek Szczepański) Janina Ochojska: „Chociaż częściowo czuję się bezsilna, świat zależy od moich wyborów”. (Fot. Marek Szczepański)

Kiedyś chciała Pani na starość osiąść w Toskanii.
Byłam nią zauroczona. Ale swoją Toskanię mam tutaj. Nie jest wprawdzie tak ciepło, nie ma cyprysów, ale jest zjawiskowy las, są pola kukurydzy, zwierzęta podchodzą pod taras. Jestem bardzo ciekawa tego, co będzie. Najstarszy syn moich przyjaciół był na koncercie Maty i wrócił z wiadomością, że jak Mata skończy 40 lat, zostanie prezydentem Polski. Czy tak się stanie? I co stanie się z Polską? I czy uda nam się uchronić od skutków przegrzania Ziemi? Jestem bardzo ciekawa dalszych osiągnięć teleskopu Webba, który krąży w kosmosie. Mam poczucie, że nawet taka tyciusieńka jestem częścią wszechświata.

Jego energią?
Energią, materią, wie pan, cząsteczki minerałów krążą. Może kiedyś z tego, z czego jesteśmy zrobieni, powstaną nowe gwiazdy? Życie na świecie może się po prostu ugotować. Białko ulegnie zniszczeniu, więc i my ulegniemy zniszczeniu. Chociaż częściowo czuję się bezsilna, świat zależy od moich wyborów.

Janina Ochojska z wykształcenia astronomka. Działaczka opozycji demokratycznej w PRL-u, założycielka i prezeska Polskiej Akcji Humanitarnej, posłanka do Parlamentu Europejskiego IX kadencji. Laureatka między innymi: tytułu Kobiety Europy, Medalu św. Jerzego, Atsushi Nakata Memorial, Nagrody im. Jana Karskiego, Nagrody im. Józefa Tischnera, a także Orderu Ecce Homo.

Remigiusz Grzela w nowym cyklu swoich rozmów prezentuje osoby, które mają odwagę, znajdują siłę i zmieniają świat.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze