1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

NAJLEPSZE TEKSTY 2023: „Jest OK. To dlaczego nie chcę żyć?” Marek Plawgo wygrał wyścig z depresją

Marek Plawgo świętuje zdobycie trzeciego miejsca w finale biegu na 400 metrów przez płotki mężczyzn na 11. Mistrzostwach Świata IAAF w Osace (Fot. Dylan Martinez/Reuters/Forum)
Marek Plawgo świętuje zdobycie trzeciego miejsca w finale biegu na 400 metrów przez płotki mężczyzn na 11. Mistrzostwach Świata IAAF w Osace (Fot. Dylan Martinez/Reuters/Forum)
Marek Plawgo, lekkoatleta, brązowy medalista w biegu na 400 m przez płotki na Mistrzostwach Świata w Osace, to jeden z bohaterów książki „Jest OK. To dlaczego nie chcę żyć?”. Jej autorzy – Małgorzata Serafin i Marek Sekielski – rozmawiają z osobami, które po latach zmagania się ze sobą stanęli nad przepaścią. W książce szczerze opowiadają o swoim życiu z depresją. Ale zebrane w książce rozmowy to również dowód na to, że z depresji da się wyjść. Że jest nadzieja na wyzdrowienie, choć wewnątrz ledwo tli się wola życia.

#NAJLEPSZE TEKSTY 2023 – tak oznaczyliśmy wybrane artykuły opublikowane w minionym roku, które chcemy Wam, Drodzy Czytelnicy, przypomnieć, bo warto. Ich lektura wzbudziła w Was chęć dyskusji, zainspirowała do podzielenia się swoimi doświadczeniami. Dostaliśmy od Was wiele słów uznania oraz krytyki. Za wszystkie dziękujemy.

Fragment książki „Jest OK. To dlaczego nie chcę żyć?”

Kiedy to się miało stać?
10 maja 2019 roku. Przygotowywałem się do tego. Wiedziałem, że moja śmierć będzie problemem dla wszystkich ludzi wokół. Miałem przygotowany list, w którym wszystko opisałem: jakie mam kredyty, jakie mam dostępy do kont, na co należy zwrócić uwagę, jakie problemy rozwiązać, z kim chciałem się pożegnać i dlaczego tak się dzieje.

Wiedziałem, gdzie i jak to zrobię. Na 10 maja zaplanowałem spotkania i pożegnania z bliskimi osobami. Nie mówiąc im o tym, co chcę zrobić, żeby – broń Boże – nie robić wokół siebie zamieszania, tylko po prostu się spotkać. Mówiłem tylko, że się źle czuję i że chcę pogadać. Taki miałem plan.

Pisząc ten list, myślałeś o innych, żeby nie narobić im kłopotu.
Obserwowałem dramaty rodzin, w których nagle ktoś umierał. Wiedziałem, że moje problemy finansowe dla moich rodziców będą gwoździem do trumny. Musieliby sprzedać wszystko, co mają. Dla nich, żyjących z emerytur, to byłoby za duże obciążenie. Moja mama wtedy bardzo cierpiała z mojego powodu. Była pod kontrolą psychiatry i psychoterapeuty. Poprosiłem ją nawet, żebyśmy się nie kontaktowali przez jakiś czas. Było to dla mnie trudne, bo ona, nie wiedząc, jak sobie z tą sytuacją poradzić, jakby nieświadomie dokładała mi zmartwień. Jej złe samopoczucie powodowało u mnie jeszcze gorsze stany. Chciałem urwać ten kontakt i dla siebie, i dla nas. Ponieważ wiedziałem, że moja śmierć i tak nie będzie dla rodziców łatwa, chciałem zminimalizować tę tragedię. Ułatwić im rzeczy, z którymi i tak musieliby się za chwilę mierzyć.

Co zrobiłeś z tym listem?
Trafił do niszczarki, chyba dwa tygodnie później. Do tego czasu leżał, ja go cały czas miałem przed oczami. Przyszedł do mnie ktoś w odwiedziny i wtedy go zniszczyłem, żeby nie dostał się w niepowołane ręce. 11 maja jak wstałem, to pomyślałem, że skoro przeżyłem ten jeden dzień, to może dam radę kolejne.

Co się stało tego 10 maja, że jednak zostałeś w domu?
Przypadek. Odwiedziła mnie moja była dziewczyna. Po wyjściu okazało się, że zaparkowała na zakazie i odholowano jej samochód na policyjny parking. Wróciła po chwili cała zapłakana. Nie wiedziała, co ma zrobić, myślała, że to kradzież. Więc pojawiło się zadanie do zrobienia. Zaczęło się o godzinie 18, a auto odzyskaliśmy o 2 w nocy. A że akurat byliśmy blisko jej mieszkania, to zaproponowała mi nocleg na kanapie. 11 maja zaczął się nowy dzień.

Odwiedziła cię 10 maja, bo była na liście bliskich osób, z którymi chciałeś się pożegnać?
Tak, była jedną z nich. Wpadła na kawę i przypadek z tym samochodem okazał się czynnikiem, który...

Uratował ci życie?
Sprawił, że nie podjąłem próby. Jak wstałem tego 11 maja, wróciłem do domu, zobaczyłem ten list i pomyślałem, że może tak miało być, jeden dzień i próbujemy żyć dalej.

Takich radykalnych myśli i planów już później nie miałeś? Miałem. Bardzo często było tak, że nie mogłem sobie poradzić z krzykiem w głowie. Natomiast próbowałem w sobie znaleźć resztki sił, żeby jednak żyć. I z czasem jakoś to się udawało.

Czym był ten głos w głowie?
To był hałas, którego nie dało się wyłączyć. Jakbym włączył radio, które nie łapie żadnej fali, jest szum, i usiadłbym obok głośnika, który jest na maksa rozkręcony. Nie mogę skupić myśli, nie mogę nic powiedzieć, nic zrobić, bo w głowie jest jeden wielki hałas. Czasami zamiast tego był jeszcze pisk w uszach. Później doszły stany lękowe. Psychiatra dołożył mi kolejne leki. W którymś momencie miałem trzy, które łączyłem, one pomagały w trudnych sytuacjach.

Skończyłem leczenie przed początkiem pandemii COVID-19, ale jak tylko zobaczyłem, co za chwilę może się wydarzyć w związku z obostrzeniami, pierwszym lockdownem, to od razu skierowałem się do gabinetu mojego lekarza. I już byłem przygotowany. Nie powiem, że przeszedłem przez ten pandemiczny czas łatwo i suchą stopą, ale na pewno ani trochę się nie podtopiłem. Miałem już narzędzia z psychoterapii, które mi pomagały panować nad tym, co się dzieje z organizmem. Nauczyłem się lepiej kontrolować trudne emocje, robić ćwiczenia oddechowe, łapać dystans do różnych spraw. Łatwiej znosiłem niektóre trudne stany. Wiedziałem, że farmakologia pomoże. Pandemia była dla mnie też łatwiejsza, bo skończył się stres związany z pracą. Koniec deadline’ów, trudnych projektów. Żadnego napięcia, że czegoś nie dowiozę na czas. Kupiłem rower, miałem kiedy czytać książki. Pojechałem na wakacje, po raz pierwszy od długiego czasu.

Nie martwiłeś się o pracę?
Ta firma żyje z eventów, więc szukała dobrego rozwiązania. Wszyscy solidarnie zdecydowaliśmy się na redukcję pensji. Do poziomu, który pozwalał każde-mu na spokojne przeżycie. Nie było wyjścia. W innym przypadku firma musiałaby upaść. A tak pensję stałą miałem, dużo mniejszą niż wcześniej, ale wystarczającą, by jeździć na rowerze i wyjechać pod namiot.

Widać w twojej postawie dużą zmianę. Nie ograniczyłeś się do siedzenia na kanapie, tylko wyszedłeś z domu, zadbałeś o siebie. Wiele osób ratowało się uprawianiem sportu. W badaniach na temat depresji jest to jeden z czynników, które pomagają. Domyślamy się, że podczas pierwszego epizodu depresyjnego nie było mowy o sporcie, a nawet o spacerach.
Nie byłem w stanie się ruszyć. Niby też praca mi w tym przeszkadzała, ale pracy przecież nie wykonywałem, bo szedłem spać, nie byłem psychicznie w stanie jej podjąć. Nie było nic, nawet półgodzinnych spacerów. Nie potrafiłem się zmobilizować.

Z obecną partnerką związałeś się przed tym tąpnięciem?
Z Kamilą znamy się już od dwudziestu lat. W młodości byliśmy przyjaciółmi. Spotkaliśmy się znowu jakiś miesiąc po tym, jak ogłosiłem publicznie, że mam depresję. Zupełnie przypadkowo. Byłem wtedy w najgorszym momencie. Ona chciała mi pomóc. Życie potoczyło się tak, że wyjechała, ale sporo czasu rozmawialiśmy przez telefon. Czasem dzwoniła ot tak, żeby mnie usłyszeć. W tym trudnym depresyjnym momencie były dwie osoby, właśnie Kamila i jeszcze jedna znajoma, Dorota, która nigdy nie była jakoś najbliższą mi osobą. Podobnie jak Kamila czuła, że po prostu trzeba zadzwonić. I kiedyś Dorota zadzwoniła z biletami na koncert Eltona Johna. Wsiadłem w samochód i pojechałem. Siedziałem w szóstym rzędzie na koncercie wielkiego artysty i nie miałem żadnej emocji. Żadnej. Byłem przerażony. Pracując w branży koncertowej, zdawałem sobie sprawę, że taki koncert to petarda. Siedziałem na swoim miejscu i jakbym jakiejś muzyki w tle słuchał podczas gotowania. Nie skupiłem się na tym, co się działo na scenie. W głowie miałem gonitwę myśli.

Taki ciężki epizod depresyjny to trudny moment na rozpoczęcie relacji.
Wtedy to nie było budowanie relacji. To było takie przyjacielskie zbliżanie się do siebie. Ona mi pomagała, ja czułem od niej wsparcie. Dopiero po pół roku zorientowałem się, że to jest jednak bardzo bliska dla mnie osoba. Zacząłem myśleć, że to może być właśnie to. Było to skomplikowane. Kamila była w trakcie rozwodu, ma dwójkę dzieci. Ale zacząłem to sobie w głowie układać i... nagle, ni stąd, ni zowąd jestem w ułożonym życiu. Na swoje czterdzieste urodziny zdecydowałem się jej oświadczyć. Nie mówię, że to jest happy end w walce z chorobą, bo ja mam jeszcze parę zaszłości, nad którymi muszę pracować. Ale już nie jestem na tej jednokierunkowej drodze, na której byłem w tym najgorszym czasie. Gdy zmierzałem ku przepaści. Teraz czuję, że mam szansę na budowanie czegoś i że to nie jest tak, że ta czterdziestka jest jakąś metą.

Bierzesz jeszcze leki?
Odstawiłem. Są słabsze momenty. Czuję przede wszystkim, że dużo gorzej radzę sobie ze stresem. Potrafi działać na mnie ubezwłasnowolniająco. Nie jestem w stanie wykonać podstawowych rzeczy. Ale też szybko, gdy czuję, że jestem w tym stanie, to próbuję reagować i coś ze sobą robić. To jest niekomfortowe, lecz chcę już wychodzić z tego sam. Leki oczywiście pomagają, ale mają jeden skutek uboczny, zabijają sinusoidę emocji, zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. A ja żyję z jednych i drugich, dla mnie to jest napęd. Negatywne emocje można przeżywać, one są czasem potrzebne, ale najbardziej potrzebne mi są te pozytywne. Poczucie beztroskiej radości, niemalże dziecięcej. Tego na lekach przez dwa lata nie doświadczyłem. Zdarzało mi się odczuwać przyjemność, ale nie było euforii, poczucia: wow, ale jest super. Ten emocjonalny constans był dla mnie trudny. Wiedziałem, że to jest etap, który muszę przejść, ale czas zacząć radzić sobie samemu.

Terapię też zakończyłem. Wierzę, że jak pojawią się trudności, to dam radę zadbać o siebie. Dzisiaj poza normalnym stresem i epizodycznymi, krótkimi spadkami nastroju nie odczuwam potrzeby pracy z psychoterapeutą. Jeżeli będzie jakiś niepokojący sygnał, to oczywiście wrócę. Dla mnie najważniejsze teraz jest życie rodzinne z Kamilą i dziećmi. Ta relacja jest też takim moim lustrem. Czasem dostawałem sygnał: Marek, nie da się z tobą wytrzymać. W chwilach podwyższonego stresu stawałem się agresywny, przeklinałem. Jednak udało mi się samemu z tym poradzić. Nauczyłem się zauważać te emocje i od razu je kontrolować. Nie daję się im ponieść. Wydaje mi się, że na ten moment niewiele więcej mógłbym zyskać na terapii.

Czego się dowiedziałeś o sobie na terapii?
Terapia otworzyła mi oczy na zachowania, których nie byłem świadomy. Tego jak wpływałem na innych, jak byłem odbierany i w jaki sposób – swoim zachowaniem komplikowałem życie nie tylko innych, ale prze-de wszystkim swoje.

Możesz to nazwać? Jakie to cechy?
Dowiedziałem się, że mam rys narcystyczny. Pozwalałem sobie na zachowania, których sam nie chciałbym widzieć u innych. Nie potrafiłem kontrolować emocji, bywałem impulsywny, rzadko szedłem na kompromis. Moja ocena własnej moralności była niezachwiana. Byłem apodyktyczny, nie miałem empatii wobec innych. Po terapii dokładnie wiem, czego oczekuję od swoich najbliższych, od ludzi, którymi się otaczam, jakie zachowania źle na mnie wpływają. I nie mam problemu, żeby po prostu pewne relacje ucinać. Rozumiem, co komunikują mi inni ludzie. Wcześniej reagowałem bardzo emocjonalne na słowa. Nie zastanawiałem się, dlaczego ktoś tak mówi i co chciał mi powiedzieć. Górę brały emocje. Zrozumienie tego ułatwiło mi życie.

Jakbyś dziś miał określić depresję, z tą wiedza, którą już masz, to czy to jest choroba, na którą zachorowałeś, czy może twoja wina, że byłeś słaby?
Każdy jest słaby od któregoś momentu, każdy ma swój krytyczny punkt. I ja, owszem, do paru rzeczy się dołożyłem, ale na wiele absolutnie nie miałem wpływu. To jest choroba. Nie obwiniam się za nią. Mogłem, teraz już to wiem, zareagować szybciej. Porównałbym ją do cukrzycy, mam ją już na całe życie. Jeśli nie będę stosował odpowiedniej psychicznej higieny, to znajdę się na kursie do kolejnego kryzysu. To jest coś, z czym trzeba się nauczyć żyć. Tak jak cukrzyk musi kontrolować poziom cukru we krwi, tak człowiek z depresją musi na pewne sygnały reagować i być ich świadomym. Nie mogę się zaniedbać, tak jak się zaniedbywałem wcześniej. Dzisiaj wiem, że najwięcej nauczyły mnie porażki. Sukces rozleniwia, daje tylko satysfakcję, jest narkotykiem.

Jaką wyniosłeś z tego lekcję?
Jeśli się pokornie znosi porażki i będzie się pracowało jeszcze mocniej, to za chwilę karta się odwróci. Zawsze się odwraca. Moja depresja też to udowodniła, bo warto było dociągnąć do tego 11 maja. Potrzeba było czasu i innej perspektywy do tego, żeby zobaczyć, że jeszcze może być fajnie, przyjemnie. Pewnie nie tak euforycznie jak kiedyś, ale to chyba jest związane z wiekiem.

Czyli jednak ta czterdziestka jest dobra dla ciebie.
No jeszcze parę rachunków za przeszłość musiałem zapłacić. Okrągłe urodziny stały się dla mnie momentem granicznym, w którym oddzieliłem to, co było, od nowego życia, żeby nie powtarzać starych błędów.

Nauczyłeś się być dla siebie bardziej wyrozumiały i chwalić samego siebie?
Ja jestem odbierany jako ten, który ma wysokie mniemanie o sobie, duże poczucie własnej wartości. Prawda jest jednak taka, że to tylko maska.

Książka „Jest OK. To dlaczego nie chcę żyć?” ukaże się nakładem Wydawnictwa Agora 25 stycznia 2023. (Fot. materiały prasowe) Książka „Jest OK. To dlaczego nie chcę żyć?” ukaże się nakładem Wydawnictwa Agora 25 stycznia 2023. (Fot. materiały prasowe)

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze