1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Życie to nie bajka? Rozmowa z Justyną Bednarek, autorką bestsellerów dla dzieci

Justyna Bednarek, poetka, pisarka i autorka bestsellerowych książek dla dzieci (Fot. Julia Delbar/materiały prasowe Wydawnictwa Poradnia K)
Justyna Bednarek, poetka, pisarka i autorka bestsellerowych książek dla dzieci (Fot. Julia Delbar/materiały prasowe Wydawnictwa Poradnia K)
Wielu dylematów filozoficznych i doświadczeń życiowych nie jesteśmy w stanie zrozumieć i poukładać sobie nawet jako dorośli ludzie. Literatura dziecięca może w tym pomóc – przekonuje Justyna Bednarek, poetka, pisarka i autorka bestsellerowych książek dla dzieci.

Astrid Lindgren zapytana o to, dlaczego pisze dla dzieci, odpowiedziała, że pisze przede wszystkim dla siebie. A Pani?
Justyna Bednarek:
Chyba po prostu nigdy nie wyrosłam z etapu uwielbienia bajek, baśni i opowieści dla dzieci. W moim domu rodzinnym wspólne czytanie było ważnym punktem każdego dnia. Tata kupował nam mnóstwo książek, ale też zachęcał do samodzielnego wymyślania własnych historii. Bardzo lubiliśmy wspólną zabawę w okręt, ojciec był kapitanem, ja bosmanem, a mój brat majtkiem. Na początku każdego rejsu tata mówił: „Wejdź na maszt, drogi bosmanie, i zobacz, co widać na horyzoncie”. Patrzyłam więc przez wymyśloną lunetę i opowiadałam to, co mi akurat przychodziło do głowy, na przykład, że widzę wyspę, a na niej roboty. I wtedy tata wymyślał bajkę, w której my byliśmy głównymi bohaterami, a wszystko rozgrywało się na wyspie pełnej robotów. Takie zabawy pobudzały dziecięcą wyobraźnię, ale też dawały nam mnóstwo przyjemności. I chyba po prostu chciałam tę przyjemność wciągnąć w dorosłość.

Długo jednak Pani z tym zwlekała. Czterdzieści pięć lat to dość późno jak na debiut pisarski.
Justyna Bednarek: Zrealizowanie dziecięcych marzeń nie było łatwe, bo choć zawsze wiedziałam, że chcę pisać książki dla dzieci, nie miałam w sobie odpowiednio dużo odwagi, by zacząć to robić. Wydawało mi się, że wszystko, co piszę, nie jest dość dobre. Głównie wypełniałam więc swoimi pomysłami szuflady. Robiłam za to różne inne rzeczy związane z pisaniem. Tłumaczyłam filmy z języka francuskiego, przez lata pracowałam jako dziennikarka i redaktorka. Nauczyłam się samodyscypliny, szlifowałam pióro, ale to wszystko nie dawało mi pełni satysfakcji.

Co musiało się wydarzyć, by wreszcie przełamała Pani opory?
Justyna Bednarek: Musiało się niestety zadziać źle. Gazeta, w której pracowałam, została wykupiona przez inne wydawnictwo i nasza nowa szefowa dostała zadanie, by ograniczyć zespół. Wykonywanie obowiązków kilku osób wymagało od tych, którzy pozostali, siedzenia w pracy od rana do wieczora. Ja wówczas byłam wicenaczelną i zostałam poddana niewiarygodnej presji. Moja walka, by mimo wszystko stanąć na wysokości zadania, trwała mniej więcej pół roku. Po tym czasie wymiękłam, zeszła ze mnie para, za to przyszły refleksje. Uświadomiłam sobie, że nie dość, że pracuję w gazecie, której sama za specjalnie nie lubię, to jeszcze w dodatku muszę się nieustannie boksować z kimś, kto ewidentnie nie ceni mojej pracy.

W tym czasie zaczęłam mieć też ogromne problemy z koncentracją i przeczytałam gdzieś o biofeedbacku, czyli nieinwazyjnej metodzie badania aktywności bioelektrycznej różnych obszarów mózgu, która daje informację zwrotną na temat ogólnego stanu fizjologicznego organizmu. Dziewczyna, która wykonywała mi to badanie, stwierdziła, że obraz moich fal mózgowych jest typowy dla ciężkiej depresji. Po tym, jak tę diagnozę potwierdził psychiatra, właściwie z dnia na dzień postanowiłam odejść z toksycznej pracy, zająć się sobą i swoimi potrzebami. W czasie leczenia zaczęłam się szykować do napisania swojej pierwszej książki. Wyciągnęłam z szuflady wszystkie papiery, które odkładałam tam od piętnastego roku życia z nadzieją, że znajdę w nich jakiś błyskotliwy pomysł.

I tak trafiła Pani na opowieść o zagubionych skarpetkach?
Justyna Bednarek: Nie, nic tam nie znalazłam. Okazało się, że wszystko, co napisałam przez ostatnie trzydzieści lat, nadal mi się nie podoba. Byłam w kropce, ale pomógł mi przypadek. Dostałam awizo i idąc na pocztę, zobaczyłam na ulicy skarpetkę wyglądającą tak samo jak ta, która poprzedniego dnia zniknęła mi w praniu. Patrząc na nią, pomyślałam: „Skąd ty się tu wzięłaś, cwaniaro? Może uciekłaś przez dziurę pod pralką?”. I nagle doznałam olśnienia, że to właśnie historia, której szukałam. Musiałam być twórczo zdeterminowana, bo w mojej głowie natychmiast powstały opowieści o skarpetkach-uciekinierkach, każda z nich miała inne przygody, inny temperament i osobowość. Napisanie „Niesamowitych przygód dziesięciu skarpetek” zajęło mi dokładnie 10 dni. I to właśnie one kompletnie zmieniły moje życie. W ciągu siedmiu lat opublikowałam 64 książki, czyli prawie dziesięć rocznie. Dzisiaj jestem więc już pisarką ze sporym dorobkiem, mimo że mój staż nie jest zbyt długi.

Co jest najtrudniejsze w pisaniu dla dzieci?
Justyna Bednarek: Węzeł dziecięce-dorosłe to chyba najbardziej newralgiczny punkt, w którym należy się wykazać dużym wyczuciem. Chodzi o precyzyjne wyważenie granicy między rozrywką a ciężarem gatunkowym. W swoich książkach nie unikam trudnych tematów, na przykład najnowsza, zatytułowana „Nasza niegrzeczna mama”, osadzona jest w bardzo niesprzyjającym świecie. Akcja rozgrywa się w brudnej kamienicy, gdzie mieszka matka z dwojgiem dzieci, z czego jedno ma dysfunkcję. Ich sąsiadami są przemocowi alkoholicy i złodzieje. Trudnością podczas pisania było pokazanie tego świata, ale bez przesycenia fabuły zbyt ponurymi historiami, żeby mimo wszystko opowieść miała w sobie lekkość bajki. Ograłam to tak, że wszystko, co dorosłe i trudne, rozgrywa się w świecie wyobraźni, trochę jak w filmie „Labirynt Fauna”.

Ale po co w książkach dla dzieci w ogóle poruszać takie mroczne tematy?
Justyna Bednarek: Bo są one częścią naszego świata. Kiedy jeżdżę na spotkania autorskie, widzę, że w każdej, nawet najszczęśliwszej grupie zawsze jest jakieś dziecko trochę odklejone, które siedzi z boku i ma mroczną minę. Bez trudu jestem w stanie wyłapać je w tłumie. Gdy później dopytuję o nie opiekunów, okazuje się, że to na przykład chłopiec, któremu niedawno zmarła mama, albo dziewczynka, której rodzice właśnie się rozwodzą. Tymczasem w moich książkach pojawiają się głównie kompletne, kochające się rodziny. Uznałam więc, że czas napisać też dla kogoś innego.

Internet i media społecznościowe bardzo zmieniają język. Ewoluuje on tak dynamicznie, że zastanawiam się, jak Pani nad tymi zmianami nadąża?
Justyna Bednarek: Z dużą skruchą muszę powiedzieć, że nawet nie próbuję tego robić. Staram się po prostu pisać ładnie. Każdy swój tekst czytam na głos i sprawdzam, czy dobrze się układa. Mam za sobą 10 lat szkoły muzycznej, a mój brat jest skrzypkiem, więc właściwe brzmienie zawsze było dla mnie ważne. Teraz wiem, że to wystarczy, ale na samym początku mojej drogi pisarskiej miałam spore rozterki w związku z językiem, jakim się posługuję. Wysłałam „Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek” mojemu koledze Grzesiowi Kasdepkemu i jego opinia była w sumie dość krytyczna. Powiedział, że czytając tę książkę, miał wrażenie, że pochodzi ona z czasów naszego dzieciństwa, że pisząc, powinno się mieć świadomość, że tworzy się dla dzieci, które korzystają z mediów społecznościowych, operują skrótowcami, mają bardzo dynamiczny język. Zatroskało mnie to bardzo, bo udawanie języka było mi zupełnie obce, nie umiałam tego zrobić. Wszystko, co mam do zaoferowania, to siebie taką, jaka jestem. Nawet moje pomysły nie są niczym oryginalnym, bo wiele razy miałam poczucie, że piszę o czymś jako pierwsza, a potem okazywało się, że zrobiło to już mnóstwo osób przede mną. Skarpetki też już wcześniej pojawiały się w literaturze dziecięcej w różnych formach i miejscach. Nie mogę więc zaoferować niczego szczególnie oryginalnego, bo każdy autor ma dostęp do tego samego świata. Mogę jednak zaoferować swoją absolutnie unikatową osobowość, bo przecież to ona jest tym, co nas od siebie odróżnia. Nie będę więc robiła czegoś wbrew sobie tylko po to, żeby się podobać.

Życie pokazało, że była to słuszna decyzja, bo mój język, który być może nie jest taki, jakim dzieci mówią na co dzień, jednak się przyjął.

W Pani opowieściach każda skarpetka na swój sposób ratuje świat. A jak one pomagają Pani?
Justyna Bednarek: Bardzo szybko stały się dla mnie kołem ratunkowym. „Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek” ukazały się w 2015 roku, rok później przyszły nagrody i coraz więcej zleceń, a w 2017 roku zmarł mój ukochany mąż. I gdybym nie miała wtedy tej radości twórczej, życia, które się właśnie przede mną otworzyło, to dużo gorzej poradziłabym sobie z tą tragedią. Oczywiście i tak pogrążyłam się w rozpaczy, przez parę miesięcy kompletnie nic nie robiłam, ale nagle okazało się, że moja książka weszła na listę lektur szkolnych i zaczęły napływać kolejne zamówienia. Pozbierałam się więc i zaczęłam jeszcze więcej pisać. Do tej pory możliwość tworzenia alternatywnych światów daje mi tyle radości i napędu, że właściwie głównie składam się z pisania.

Każdy artysta marzy o tym, by dotrzeć do swojej publiki, a skarpetki utorowały mi drogę do świadomości dzieci i rodziców, dały mi spełnienie. Mówi się, że dla pisarza trafienie na listę lektur jest jak pocałunek śmierci, bo później nikt z własnej i nieprzymuszonej woli nie chce już czytać jego twórczości. Mnie to jednak zjednało bardzo dużą sympatię. Często słyszę od rodziców, że moja książka była pierwszą, jaką ich dziecko przeczytało samodzielnie. I myślę sobie wtedy, że swoją pracą pozasiewałam różne nasionka czegoś dobrego u bardzo wielu młodych ludzi, że to jest olbrzymia siła rażenia, a w związku z tym także ogromna odpowiedzialność.

A tata, który w Pani zasiał tę niezwykłą wyobraźnię, zdążył przeczytać Pani książki?
Justyna Bednarek: Tak, ale on był bardzo skupiony na swoim własnym pisaniu archeologicznym i mojej twórczości początkowo nie traktował do końca poważnie. Dziwił się, że tak dobrze mi poszło, trochę może zazdrościł, ale oczywiście, kiedy dostawałam nagrodę, był ze mnie niesłychanie dumny. Śmiał się przede wszystkim wtedy, kiedy odnajdywał w moich opowieściach jakieś wątki osobiste, a jest ich bardzo dużo. Najwięcej w „Bandzie Czarnej Frotté”, której już nie zdążył przeczytać. Ten tom był dla mnie pożegnaniem z tatą. Włożyłam do niego wątki marynarskie zaczerpnięte z naszej wspólnej zabawy i aluzje do naszej ulubionej książki, czyli „Przygód Sindbada Żeglarza. Mój poeta Kubarat z Bukaresztu to czytany na wspak Tarabuk, czyli wuj wierszokleta wymyślony przez Leśmiana. Jest tam też wątek antyczny, bo mój tata był etruskologiem. Różne nasze drobne wspólne historie zostały uwiecznione w tej fabule.

Jak teraz pielęgnuje Pani w sobie dziecięcą perspektywę patrzenia na świat?
Justyna Bednarek: Trudno mi powiedzieć, żebym jakoś specjalnie o nią dbała. Wydaje mi się, że są tacy ludzie, którzy po prostu mają to dosyć mocno wbite w osobowość, ale nie wynika to z jakichś szczególnych starań. Na pewno, żeby móc coś z siebie wyjąć, trzeba najpierw coś włożyć. Dlatego pielęgnuję wyobraźnię, ale nie dzielę jej na dorosłą i dziecięca. Często chodzę do teatrów i na koncerty, odwiedzam wystawy w galeriach, karmię się sztuką. Ale nie jest to przecież sztuka dla dzieci.

Może ten podział jest w gruncie rzeczy umowny. Przygotowując się do naszej rozmowy, natrafiłam na dwa nieco sprzeczne badania. Z jednych wynika, że Polacy czytają coraz mniej. Z drugich z kolei, że coraz częściej czytamy najmłodszym. Wnioskuję zatem, że książki dla dzieci są być może jedyną formą literatury dla wielu dorosłych.

Nigdy nie brałam tego pod uwagę, ale często przemycam w swoich opowiadaniach drobne aluzyjki zrozumiałe bardziej dla rodziców niż dzieci. Poza tym jestem przekonana, że wrażliwość, empatia czy poczucie humoru nie mają wieku. Dwa tygodnie po odejściu mojego męża napisałam książkę „Pan Stanisław odlatuje” poruszającą temat śmierci i podczas spotkań autorskich zdarzało się, że proszono mnie o zadedykowanie jej dorosłej osobie. Parę razy dostałam też listy z podziękowaniem, bo komuś, ta lektura przyniosła ukojenie.

Wielu dylematów filozoficznych i doświadczeń życiowych nie jesteśmy w stanie zrozumieć i poukładać sobie nawet jako dorośli ludzie. Literatura dziecięca jest więc bardzo uniwersalna.

Justyna Bednarek, poetka, pisarka i autorka bestsellerowych książek dla dzieci. Z wykształcenia jest romanistką, przez lata pracowała jako tłumaczka, a później dziennikarka i redaktorka w pismach kobiecych. Zadebiutowała w 2015 roku zbiorem opowiadań dla dzieci „Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek”, który szybko trafił na listę lektur szkolnych. Od tego czasu opublikowała kilkadziesiąt książek.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze