1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Lekcje intymności. Rozmowa z Katarzyną Szustow, koordynatorką scen intymnych na planach filmowych

Katarzyna Szustow, certyfikowana koordynatorka scen intymnych, i Grażyna Torbicka (Fot. Weronika Ławniczak/ Papaya Films)
Katarzyna Szustow, certyfikowana koordynatorka scen intymnych, i Grażyna Torbicka (Fot. Weronika Ławniczak/ Papaya Films)
Są potrzebne nie tylko w szkołach czy w domach, ale i na planie filmowym. Aktorzy powinni wiedzieć, po co jest dana scena seksu. Ale też czym jest świadoma zgoda. I że zawsze można ją odwołać. Tego, między innymi, uczy ich Katarzyna Szustow.

Żyjemy w świecie, którym rządzą media społecznościowe, gdzie każdy zabiega o uwagę i ujawnia swoje życie prywatne. Czym dziś jest intymność?
W moim rozumieniu intymność to połączenie bezpieczeństwa i zaufania. Bezpieczeństwo wiąże się z pewnymi zasadami, zaufanie jest bardziej enigmatyczne. I tutaj zaczyna się moja praca…

Aktorstwo kojarzy się jednak raczej z ekshibicjonizmem, z gotowością do tego, by czerpać z własnych emocji i doświadczeń. W scenach seksu czy przemocy widz musi ulec magii autentyczności.
Wbrew pozorom aktorstwo jest bardzo intymnym zawodem. Posiadanie daru tworzenia fikcyjnych postaci to czasami też przekleństwo. Aktorzy i aktorki mają wyostrzony zmysł obserwacji, uważność, która pozwala im na zrozumienie drugiego człowieka. Pracują na własnych ciałach, operują emocjami swoimi, swoich kolegów i koleżanek z planu, ale i widzów. Czasami w tej plątaninie trudno zadbać o siebie. W szkołach teatralnych i filmowych chyba nadal nie ma zajęć przygotowujących do grania scen intymnych.

Co sprawiło, że zainteresowałaś się pracą koordynatorki scen intymnych?
Lubię wyzwania, uczę się szybko, a jeszcze szybciej się nudzę. Co jakieś siedem lat wymyślam więc sobie nowy zawód, który czuję, że jest akurat potrzebny. A tak się składa, że moja przyjaciółka Ania Kasińska, reżyserka filmowa, wysłała mi parę lat temu, w dniu moich urodzin, o których zresztą zapomniała, artykuł z „The Hollywood Reporter” o koordynatorach scen intymnych. Można powiedzieć: przypadek. Chwilę później z prośbą o pomoc zwróciły się jednak do mnie Magda Różczka i Zosia Wichłacz. Pracowały wtedy nad serialem „Rojst ’97”, gdzie grały nieheteronormatywne bohaterki. Powiedziały: „Okej, my umiemy i możemy zagrać osoby nieheteronormatywne, ale być może czegoś o nich nie wiemy”. Świetna i bardzo potrzebna postawa – podeszły do tego zadania z dużą akceptacją i szacunkiem wobec mniejszości, której nie są członkiniami, oraz świadomością, że nie mają dostępu do pewnych niuansów. Zależało im na tym, by ich postaci były wiarygodne i barwne. I to im się udało. Wiem, że swoimi kreacjami dały bardzo mocne wsparcie lesbijkom i kobietom biseksualnym nie tylko w Polsce. Od tamtego artykułu i od ich prośby wszystko się zaczęło.

A jak wygląda przygotowanie do tego zawodu? Z tego, co wiem, przeszłaś cały cykl szkoleń, prowadzonych przez Amandę Blumenthal. Otrzymałaś certyfikat z afiliacją Safe Sets & Netflix.
Amanda jest legendą tej branży, współtworzyła sceny dla ponad 40 produkcji, takich jak choćby serial „Euforia”. Jest też szefową Intimacy Professionals Association, stowarzyszenia zrzeszającego osoby wykonujące ten zawód. A poza tym jest moją mentorką. Ostatnio zaprosiła 15 osób zajmujących się koordynacją scen intymnych z całego świata, w tym mnie, na wspólny wyjazd do Francji. Już nie mogę się doczekać! Byłam też na szkoleniach organizowanych przez takie stowarzyszenia, jak: amerykańskie Intimacy Directors and Coordinators i Theatrical Intimacy Education czy brytyjskie Intimacy on Set czy Intimacy for Stage and Screen. Jeszcze później Netflix zaprosił Martę Łachacz i mnie do kameralnej 12-osobowej międzynarodowej grupy na półtoraroczny kurs, podczas którego pod okiem oddanych specjalistów z Safe Sets pogłębiałyśmy kompetencje i zdobywałyśmy nowych przyjaciół. Troje z nich: Sam Murray, Kate Lush i Èmil Haarhoff, są dla nas nadal nieustającym wsparciem, a cała grupa to silna wspólnota, która pomaga przetrwać trudne momenty.

Pracowałaś przy hollywoodzkiej produkcji „Perfect Addiction” w reżyserii Castille Landon, niemieckim miniserialu „German House” czy filmie „Freestyle” Macieja Bochniaka. Współtworzyłaś sceny intymne w nagrodzonych w Gdyni filmach „Filip” Michała Kwiecińskiego i „Słoń” Kamila Krawczyckiego. Czym się kierujesz, wybierając projekty, przy których bierzesz udział?
Intuicją. Najpierw czytam scenariusz, potem proszę o rozmowę z reżyserem czy reżyserką, by poznać ich wizję i pomysł na film. Potem czekam na ich decyzję. Jeżeli reżyserzy nie mają dla mnie czasu czy zaufania, to się nie decyduję. Dobra relacja na linii reżyser – koordynator jest kluczowa w tym zawodzie. Nasza praca to głównie oswajanie lęków. Jesteśmy bardzo blisko z aktorami, realizując – to bardzo ważne – wizję reżyserską, nie swoją.

Jesteś też mediatorką. Specjalizujesz się w zarządzaniu kryzysem w zespołach i instytucjach, takich jak na przykład teatry. Jaka jest wtedy Twoja rola?
Współpracowałam na przykład z Łódzką Szkołą Filmową, kiedy studentka Anna Paliga uruchomiła lawinę świadectw nadużyć władzy i przemocy wobec studentów. Moja praca zaczyna się od nazwania obszarów, którymi trzeba się zająć, oraz wartości, jakie stoją po obu stronach sporu. Tak naprawdę to lubię kryzysy, bo one przynoszą zmianę. Cichy konsensus tylko utwardza stare przyzwyczajenia. Ponadto mamy teraz na rynku pracy pokolenie Z, które jest wychowane w innych realiach. Może i wyznaje podobne wartości, ale inaczej je definiuje, na przykład zgodę rozumie w inny sposób niż pokolenie 40-latków, do którego sama należę i dla którego przekraczanie granic było tożsame z byciem cool, nie mówiąc już o osobach, które większość życia przeżyły w opresyjnym systemie komunistycznym czy okrutnych początkach polskiego kapitalizmu. Młodzi inaczej myślą o procesie twórczym, o pieniądzach, o czasie czy zdrowiu psychicznym.

Powróćmy do pracy przy tworzeniu scen intymnych. Jakie są jej etapy?
Koordynacja scen intymnych bazuje na określonej metodologii. Zaczynamy od wizji reżyserskiej, nazwania kontekstu sceny i potrzeb postaci. Muszę bardzo dobrze zrozumieć, czego chce reżyser czy reżyserka. Aktorzy powinni wiedzieć, po co jest dana scena seksu, co komunikuje, czy coś zmienia w życiu postaci, czy nie. Rozmawiamy też o tym, czym jest consent, czyli świadoma zgoda, przyzwolenie. O tym, że zawsze można ją odwołać. Lubię cytować Jane Fondę, która powiedziała kiedyś: „NIE jest pełnym zdaniem”. Aktor czy aktorka w każdej chwili mogą wycofać się z wcześniej uzgodnionej choreografii sceny. Wtedy moim zadaniem jest znalezienie innego rozwiązania, by opowiedzieć tę samą historię, jednocześnie nie traumatyzując wtórnie aktora czy aktorki. W końcu pracują na swoich ciałach, które wcześniej mogły doświadczyć przemocy.
Potem wstawiamy wypracowaną na próbach choreografię w przestrzeń planu. Jeżeli mamy czas na próby, to praca idzie wartko. Omawiam daną scenę też z pionem kostiumów w kwestii zabezpieczeń czy rodzaju kostiumu (na przykład jak szybko da się zdjąć daną część garderoby), ale też charakteryzacją, choćby pod kątem tatuaży. Z kolei z autorami zdjęć ustalamy, co będzie widać, a czego nie. Czy jest jedno ujęcie, czy będzie cięte, czy możemy zmienić pozycję poza ujęciem, czy raczej powinna być płynna choreografia i lepiej, żeby nie była pokraczna. To naprawdę masa pytań i kwestii do rozwiązania. Największym komplementem, który usłyszałam ostatnio pierwszego dnia na planie polskiego filmu, było zdanie szefowej pionu charakteryzacji: „Jak jest Szustow, to jest szybko i fajnie”.

Przygotowuję też dokumenty dla produkcji: analizę ryzyka, regulamin dnia czy podsumowanie współpracy, w której aktorzy anonimowo dzielą się informacją zwrotną. Pomagam im też domknąć proces – wyjście z roli potrafi być równie wyczerpujące, jak wejście w nią.

Dbam nie tylko o aktorów, ale też o pozostałe osoby, choćby o widzów. Na przykład w Szwajcarii pracowałam w Schauspielhaus Zürich, gdzie aktorzy teatralni występowali razem z muzykiem, kamerzystą oraz dwójką performerów z 30-letnim doświadczeniem pracy w niemieckiej branży porno. Spektakl Yany Ross na podstawie prozy Davida Fostera Wallace’a otwierała 15-minutowa scena niesymulowanego seksu z penetracją. Widzowie przechodzili przez modernistyczny penthouse tuż obok performerów uprawiających seks za szybą. Warto dodać, że praca seksualna w Szwajcarii jest legalna od 1942 roku, nie odbywało się to więc w atmosferze skandalu. Moim zadaniem było jednak przygotowanie widzów na to, że takie treści się pojawią, oraz praca z całym zespołem teatralnym, od bileterów przez działy komunikacji, dramaturgii po realizatorów – oświetleniowców czy maszynistów.

Kino ma ponad 100 lat i zawsze były w nim sceny pocałunków czy seksu. Dlaczego dopiero teraz pojawia się na planie ktoś taki jak Ty?
Rewolucja dzieje się na naszych oczach. Oczywiście silnym impulsem była sprawa Harveya Weinsteina, producenta filmowego – ujawnienie skali przemocy seksualnej, jakiej się dopuszczał wobec aktorek. Ale wzrost zainteresowania pracą koordynatorów scen intymnych był już widoczny wcześniej, postępował równolegle do zainteresowania ruchem #MeToo. Wreszcie zadano głośno pytanie: dlaczego do scen walki mamy kaskaderów, do sceny ze słoniem mamy specjalistę od zachowań słonia, a do scen seksu nie mamy nikogo?

Dla jasności, część twórców – zarówno aktorzy, jak i reżyserzy – chce i lubi przekraczać swoje granice, ale przeważnie chcą to robić w sposób bezpieczny. Ci, co skaczą na bungee, też się boją, ale nikt nie wyrzuca ich bez uprzedzenia, uprzęży i taśmy w przepaść, pomijając wstępne szkolenie. Dobra koordynatorka czy koordynator potrafi przygotować taki skok.

Katarzyna Szustow, certyfikowana koordynatorka scen intymnych, i Grażyna Torbicka (Fot. Weronika Ławniczak/ Papaya Films) Katarzyna Szustow, certyfikowana koordynatorka scen intymnych, i Grażyna Torbicka (Fot. Weronika Ławniczak/ Papaya Films)

Historia zna wiele przypadków aktorów i aktorek, którzy nie poradzili sobie z ciężarem trudnej pod względem intymności roli. Na przykład Maria Schneider, która jako 19-latka zagrała u boku Marlona Brando w filmie „Ostatnie tango w Paryżu” Bernarda Bertolucciego. Słynna scena seksu nie była ujęta w scenariuszu, a młodziutka aktorka była na planie bezbronna. To traumatyczne przeżycie spowodowało, że uzależniła się od narkotyków, zmagała się z chorobą psychiczną. Prawda o tym, jak kręcono „Ostatnie tango w Paryżu”, wyszła dopiero po wielu latach…
Co więcej, Schneider marzyła o zaimponowaniu ojcu aktorowi, który nie utrzymywał z nią kontaktu. Mieszkała wtedy u Brigitte Bardot, która ją przygarnęła prawie z ulicy. Brando był przed pięćdziesiątką i miał 20 filmów na koncie – pojawił się w Paryżu jako bożyszcze z Hollywood, sam Bertolucci miał wtedy zaledwie 30 lat. Dynamika władzy przy tamtej produkcji jest tematem moich szkoleń dotyczących świadomej zgody. Pamiętajmy, że ten film ma już pół wieku, rzeczywistość od tamtego czasu bardzo się zmieniła. Wreszcie rozmawiamy o zdrowiu psychicznym. Kolejni aktorzy opisują swoje potworne doświadczenia, stany lękowe czy zmagania z uzależnieniami. Na przykład Matthew Perry, grający Chandlera w „Przyjaciołach”, wyznał niedawno, że był na 15 odwykach. Koordynator musi też wiedzieć, co zrobić w sytuacji, kiedy aktor czy aktorka dostają ataku paniki. Wiedza w tym zakresie jest obligatoryjna, jeżeli chce się dołączyć do gildii.

Właśnie, jesteś jedyną polską członkinią The European Intimacy Practitioners’ Guild. Jakie warunki muszą być spełnione, by się do niej dostać?
Dołączenie do gildii oznacza potwierdzenie konkretnych kompetencji. Trzeba przedstawić dokumenty potwierdzające ukończenie dodatkowych kursów, takich jak: pierwsza pomoc w załamaniach nerwowych, prewencja molestowania seksualnego i nękania, rozwiązywanie konfliktów, wspieranie inkluzywności i różnorodności czy praca z uprzedzeniami. Plus zaświadczenie o niekaralności.

Podczas festiwalu filmowego w Gdyni z Twojej inicjatywy opublikowane zostały „Zalecenia realizacji scen intymnych”. Co to takiego?
Podobne zalecenia istnieją już między innymi w Stanach, Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Australii czy Indiach. Można było je przetłumaczyć, ale Polska jest odmiennym rynkiem z inną kulturą pracy. Najpierw razem z doktorem Markiem Troszyńskim, doktor habilitowaną Marią Theiss i Amandą Blumenthal przeprowadziliśmy badanie. Udało nam się otrzymać niewielką dotację z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, co było ważnym gestem, który pokazał, że jest potrzeba zmiany. W badaniu wzięło udział 318 osób reprezentujących prawie wszystkie zawody filmowe. Z ankiet dowiedzieliśmy się między innymi, że 93 proc. aktorów i aktorek odczuwało poczucie zagrożenia w trakcie realizacji scen intymnych, a tylko 7 proc. czuło się bezpiecznie. Aż 74 proc. badanych odpowiedziało, że chce uregulowania zasad realizacji scen intymnych, przeciwnych było zaledwie procent. Usiedliśmy razem do pracy. W gronie reprezentującym 11 organizacji filmowych wypracowaliśmy zalecenia, które są efektem pracy różnych grup zawodowych. Można by posądzać je o rozbieżne interesy, tymczasem udało się i mamy proste wskazówki, jak bezpiecznie pracować na planie, nie robiąc sobie nawzajem krzywdy. A Srebrne Lwy w Gdyni dla „Filipa”, zwycięstwo „Słonia” w kategorii mikrobudżetów, jak i liczne nagrody na międzynarodowych festiwalach pokazują, że wprowadzenie reguł gry nie oznacza uszczerbku na wyrazie artystycznym.

Od 2011 roku prowadzisz w radiu Tok FM audycję „Lepiej późno niż wcale”, poruszającą ważne tematy dla społeczności LGBTQ+, ale adresowaną do wszystkich. W Polsce nie ma edukacji seksualnej w szkołach, a o seksie nie rozmawia się też w wielu domach. Czy na przestrzeni tych prawie 12 lat zaobserwowałaś jakieś pozytywne zmiany, jeśli chodzi choćby o poziom homofobii w Polsce?
Ciekawe, że zapytałaś mnie o poziom homofobii, a nie o poziom akceptacji czy wsparcia… Niestety, coś jest na rzeczy. Polska jest irracjonalnie homofobiczna, co świadczy o jej ogólnych kłopotach z seksualnością. W Raporcie ILGA-Europe Polska jest na 43. miejscu na 49 państw, jeżeli chodzi o przestrzeganie praw osób LGBTQIA+. Europejskie wartości są kłopotliwe dla Polek i Polaków. Homofobia jest chorobą nie tylko prawicy czy małych miejscowości, ale też do niedawna była obecna na lewicowych salonach. Tymczasem w Szwajcarii – jak to się lubią śmiać Polacy, „kraju rolników i górali” – w ogólnokrajowym referendum obywatele zagłosowali za równością małżeńską. Zrównano prawa par hetero- i nieheteronormatywnych w kwestii adopcji dzieci. Podkreślmy, w Szwajcarii, kraju uważanym za bardzo konserwatywny. Ich konserwatyzm opiera się jednak na fundamencie rodziny. A tak swoją drogą, nikogo, kto prowadzi szczęśliwe życie, nie interesuje cudze, bo praca nad sobą i swoim związkiem to jest robota 24/7 [śmiech]. Według mnie nagonki homofobiczne to wyparta homoseksualność.

Dużo podróżujesz, wygląda na to, że potrzebujesz być w ciągłym ruchu, działaniu. Gdzie czujesz się jak w domu? W Polsce czy Szwajcarii?
Dom jest tam, gdzie partnerka i syn. Właśnie po prawie siedmiu latach przeprowadziliśmy się z Zurychu do Kolonii. Dorota jest profesorką i robi międzynarodową karierę akademicką, a ja za nią jeżdżę. Ot, taka miłość [śmiech]. Jesteśmy razem już 16 lat.
Myślę, że migrację mam wpisaną w DNA. Moi przodkowie co pokolenie wyruszali z Syberii na Zachód. Mój ojciec uciekł ze Związku Radzieckiego. Z drugiej strony – w linii mojej mamy wszyscy siedzą w Warszawie od kilku pokoleń. To gotowy materiał na film. Paweł Pawlikowski opowiedział w „Zimnej wojnie” historię swojej rodziny na poważnie, historia mojej byłaby raczej tragikomedią. Mama – warszawska łamaczka serc – oświadczyła się ojcu w zimę stulecia, a znała go siedem dni… Trzeba dodać, że była od niego siedem lat starsza, w dodatku była rozwódką z 14-letnią córką.

Piękne!
Mam więcej takich historii [śmiech]. Na przykład w wakacje w 1981 roku ojciec wyjechał do RFN, bo nie mógł w Polsce znaleźć pracy. Gdy wybuchł stan wojenny, a on nie pojawił się na Wigilii, niektórzy z przekąsem mówili, że „młodzik wziął ślub, żeby zwiać na Zachód”. Tymczasem ojca wstrzymał wypadek pod Łodzią, pojawił się dopiero 25 grudnia nad ranem. Szedł z Łodzi na piechotę z walizami pełnymi niemieckich frykasów, podczas gdy w sklepach nie było nawet octu…
Może mam to po nim, że lubię być w trasie. Mam swoje małe fanaberie, ale generalnie umiem się szybko adaptować do zastanych warunków, co w pracy koordynatorki scen intymnych jest dość istotne. Plan filmowy to swoista rodzina, przypominająca niekiedy tabory romskie czy cyrkowe. Ta rodzina funkcjonuje ze sobą bardzo intensywnie, a my dołączamy do niej na parę dni. Trzeba umieć delikatnie się wpasować, by nie zrobić za dużo zamieszania w tym ekosystemie, być wyczulonym na mniejsze lub większe spięcia, umiejętnie słuchać, ale jeśli to konieczne – umieć jasno postawić granice.

A czujesz się odpowiedzialna za podniecenie czy fantazje widzów pod wpływem obejrzanych scen intymnych, przy których pracowałaś?
Ja jestem od tego, żeby zrealizować wizję reżysera czy reżyserki oraz żeby te sceny wyglądały wiarygodnie. Na tym polega moja praca. A to, że widzowie pod ich wpływem snują potem swoje fantazje… To jest fantastyczne! Na tym polega magia kina.

Katarzyna Szustow, certyfikowana koordynatorka scen intymnych, członkini The European Intimacy Practitioners’ Guild, coachka od sytuacji kryzysowych, facylitatorka bezpiecznych procesów twórczych. Współtwórczyni „Zaleceń realizacji scen intymnych”, opracowanych przez koalicję aż 11 organizacji filmowych: Gildię Reżyserów Polskich, Gildię Polskich Reżyserek i Reżyserów Castingu, Gildię Scenarzystów Polskich, Polską Gildię Producentów, Stowarzyszenie Autorów Zdjęć Filmowych, Stowarzyszenie Filmowców Polskich, Stowarzyszenie Kobiet Filmowców, Stowarzyszenie „Kobiety Filmu”, Związek Artystów Scen Polskich, Związek Zawodowy Aktorów Polskich, Związek Zawodowy Filmowców. Więcej na: bezpieczenstwo-film.pl

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze