1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Danuta Wałęsa – pierwsza dama, która nie milczy

Danuta Wałęsa w czasie uroczystości nadania jej tytułu Honorowej Obywatelki Miasta Gdańska, 06.02.2023 r. (Fot. Łukasz Dejnarowicz/Forum)
Danuta Wałęsa w czasie uroczystości nadania jej tytułu Honorowej Obywatelki Miasta Gdańska, 06.02.2023 r. (Fot. Łukasz Dejnarowicz/Forum)
Historia zna wiele przypadków, gdy za wielkim mężczyzną stała wyjątkowa kobieta. I wszystko wskazuje, że to dokładnie jeden z tych przypadków. Danuta Wałęsa obchodzi właśnie 74. urodziny.

6 lutego 2023 roku. Dwór Artusa. Gala wręczenia tytułu Honorowej Obywatelki Miasta Gdańska. Na scenie pojawia się Krystyna Janda i zaczyna przemawiać: „Szanowni Państwo, to przede wszystkim wielki zaszczyt towarzyszyć tej uroczystości i móc skreślić kilka zdań na temat tak wspaniałej kobiety, która jest jedną z najważniejszych postaci naszych czasów. Wszystkie najpochlebniejsze słowa nie wystarczą, aby uhonorować panią Danutę Wałęsę i oddać jej szacunek i należne podziękowania. Ja kłaniam się najgłębiej, jak umiem.

Kiedyś nie wiedzieliśmy o Danucie Wałęsie nic. Żyjąca na skrzyżowaniu największej historii kobieta zaplątana, uwikłana w tę historię – jak się wydawało – wbrew własnej woli. Kryjąca się w cieniu Lecha Wałęsy, w cieniu jego autorytetu i działalności, budziła zawsze ciekawość. Wszyscy podejrzewali, że jej obecność w centrum wydarzeń jest znacząca. Jej praca, wysiłek wkładany w wychowanie ośmiorga dzieci, prowadzenie domu i scalanie rodziny w momencie ekstremalnie trudnym dla Polski, w chwili gwałtownych zmian, w które wprowadziła ją i całą rodzinę działalność opozycyjna i bezkompromisowość Lecha Wałęsy, budziły zawsze absolutny respekt i uznanie. Powstawanie Związku Zawodowego Solidarność, strajk w stoczni i następujące po porozumieniach sierpniowych miesiące i lata, internowanie męża, a następnie prezydentura nie pozwalały nam zapominać, że tam obok, gdzieś, jest ona. Mitologiczna Tytania.

I wreszcie pojawiła się pewnego dnia publicznie – skromna, otwarta, energiczna, szczera, pełna prostoty, serdeczności i taktu. Objawiła się Polakom i światu kobieta z Gdańska, żona Lecha Wałęsy, reprezentująca go także w następstwie zdarzeń publicznie. Najpierw jako żona przewodniczącego Solidarności, później jako pierwsza dama Rzeczpospolitej Polskiej – wspaniale i z godnością sprawowała te zaszczytne funkcje. Przez ostanie lata podziwiamy ją twardą, zdecydowaną, bezkompromisową, trwającą jak opoka przy swoim słynnym mężu pomniku, przez niektórych szkalowanym, zniesławianym i prześladowanym, zawsze po jego stronie, zawsze niezłomna jego obrończyni.

Mogliśmy się tylko domyślać, jak trudne i skomplikowane było jej życie w skromnym mieszkaniu, przez które bezustannie przechodziła jak burza Wielka Historia, w mieszkaniu, w którym były i biuro Solidarności, i centralne miejsce spotkań, i centrum najważniejszych decyzji; mieszkaniu, w którym jednocześnie toczyło się codzienne życie rodziny z ósemką wychowujących się tam dzieci. Mogliśmy tylko podejrzewać, jak wielkiej odporności i ile wysiłku i rozwagi, umiejętności i charakteru wymagał ten czas dla żony i matki, gospodyni domu, opiekunki i ostoi rodziny. Jak niespokojnym i trudnym czasem musiał być okres internowania Lecha Wałęsy, kiedy została sama, a jednocześnie musiała reprezentować nieobecnego męża w mediach i na forum publicznym, czego ukoronowaniem było odebranie w jego imieniu Pokojowej Nagrody Nobla, z pełnym godności i skromności jej wystąpieniem. […] Encyklopedie całego świata pod hasłem »Danuta Wałęsa« notują: działaczka społeczna, w latach 1990–1995 pierwsza dama RP, prywatnie żona przywódcy Solidarności i prezydenta RP Lecha Wałęsy – ale my dziś wiemy dokładnie, co kryje się pod tym suchym komunikatem. Jaki wysiłek, jaka mądrość i nadludzka praca, jaki honor, jaka godność i niezależność poglądów. A klasa i styl są tu też niebagatelnym elementem” – mówiła aktorka.

Ciężko nie zgodzić się z Krystyną Jandą. Rzeczywiście, często powtarzamy, że za wielkim mężczyzną stoi niesamowita kobieta. I wszystko wskazuje, że to dokładnie jeden z tych przypadków. Książkowy. Bo to właśnie jej nieprawdopodobna siła, życiowa mądrość, cierpliwość i oddanie pozwoliły Lechowi Wałęsie działać i stać się legendą.

Danuta Wałęsa obchodzi właśnie 74. urodziny.

Z Kolonii Krypy w świat

Urodziła się w 1949 roku w Kolonii Krypy pod Węgrowem na Mazowszu. Ale – jak pisała w swojej książce „Danuta Wałęsa. Marzenia i tajemnice” – nigdy nie wyobrażała sobie swojego życia w miejscu, w którym przyszła na świat. W książce zwierzyła się jej współautorowi, Piotrowi Adamowiczowi, że w Gdańsku urodziła się po raz drugi, jakby na nowo, w 1968 roku.

Opisywała siebie jako marzycielkę. „Nie chciałam mieć takiego trudnego życia, jakie mieli moi rodzice. Marzyłam o dobrym mężu, dzieciach, własnym kącie. Tylko tyle i aż tyle. Rozmyślałam, że aby stworzyć swoje życie, ten swój krąg, swoje gniazdo, trzeba wynieść się z tego miejsca i znaleźć nowe”.

I tak znalazła się pierwszy raz w Gdańsku. Zatrzymała się u najmłodszej siostry ojca w Brzeźnie. „Ciocia miała znajomego, który z kolei znał kierownika kwiaciarnir »Ochidea«, mieszczącej się przy ulicy Długiej. Znajomy cioci nazywał się Podanowski. Jego imienia już nie pamiętam. Któregoś dnia tak sobie rozmawialiśmy o życiu. Opowiadałam, że pochodzę ze wsi, ale już nie chciałabym dłużej tam mieszkać. On pytał o warunki życia, ja wyjaśniałam, że u nas jest wiele dzieci. Mówiłam, że jeśli byłaby taka możliwość, może poszukałabym jakiegoś zaczepienia w Gdańsku, ale chyba będę musiała wracać do domu. I to właśnie on zaczął mnie przekonywać: »Po co będziesz wracać, zostań tutaj«. Obiecał, że zorientuje się, czy są jakieś możliwości zatrudnienia w tej kwiaciarni”.

Wróciła do domu na chwilę, ale już 5 lutego 1968 roku była w Gdańsku ponownie. Miała dziewiętnaście lat. Do autobusu, ze łzami w oczach, odprowadzała ją mama. Nim zatrzasnęły się drzwi, córka powiedziała do niej: „Mamo! Ja już tu nie wrócę!”. I jak mówiła – tak się stało. „Kiedy wyrzekłam te słowa: »Ja tu nie wrócę!«, moje marzenia zaczęły się spełniać. Rzeczywiście nie powróciłam i zaczęło się budowanie nowego życia”. Po latach wspominała spacer po Gdańsku i uczucie rodzącej się w niej siły – „Jakbym odczytywała w sobie pewną moc, że jeśli czegoś bardzo chcę, wówczas podołam, powiedzie mi się. Odczytywałam taką wewnętrzną siłę najpierw drobnej dziewczyny, a później już kobiety”.

Tajemniczy klient kwiaciarni

Miłość – jak mówiła – jest dla niej wielką rzeczą. „Zakochać się można raz. Można być później zakochanym, można kochać. Ale ta prawdziwa miłość jest tylko jedna. Nawet jeśliby ta osoba, którą się kocha, zrobiła nie wiem co, to i tak, choć może w inny sposób, będzie się ją kochać. Bo prawdziwa miłość jest czymś tak wielkim, że nie da się jej zniszczyć niczym. A ludzie, którzy nie potrafią kochać, są bardzo nieszczęśliwi. Bo kochać to znaczy być oddanym tej osobie do końca, to znaczy, że wszystkiego tego, czego chciałabym dla siebie, chcę także dla tej drugiej osoby”. To definicja miłości według Danuty Wałęsy.

„Szczerze mówiąc, nie pamiętam, czy tego 14 października 1968 roku, gdy do kiosku zaszedł Wałęsa, nosił on wąsy czy też nie. Chyba nie miał wąsów. Przyszedł rozmienić pieniądze. Następnego dnia przyszedł ponownie, jakby z wdzięczności, i przyniósł gumę do żucia. W ogóle mnie wtedy nie zainteresował. Ba, śmieszyła mnie ta guma do żucia.

Ale on zawiesił na mnie oko. Któregoś dnia pożyczył ode mnie książkę. Następnego przyszedł, żeby ją oddać.

Na pierwszy rzut oka był takim tajemniczym facetem. Mogłam go obserwować — i obserwowałam. Mieszkał wtedy na stoczniowej kwaterze przy ulicy Kartuskiej, która była przedłużeniem Świerczewskiego. Przechodził zatem drugą stroną ulicy naprzeciwko mojego kiosku. Obserwowałam go, jak idzie ciągle zamyślony, lekko wycofany. On zawsze był taki skupiony, tajemniczy. Zastanawiałam się, dlaczego taki jest. Może ta jego tajemniczość mnie zaintrygowała?

Ale z kolei jak już przebywał w towarzystwie, był bardzo ożywiony. Potrafił rozmawiać na każdy temat i tym przyciągał do siebie ludzi. Umiał skupić na sobie uwagę otoczenia. A już na temat małżeństwa! Jakie piękne zdania wypowiadał o tym, jak to trzeba postępować, jak to trzeba ustępować, jakie kompromisy zawierać. Niemal jak ksiądz na kazaniu!

Tak zachowywał się w towarzystwie. Natomiast gdy byliśmy sami, odnosiłam wrażenie, że jest jakimś tajemniczym milczkiem. Z problemami? Z kompleksami?

Powoli poznawaliśmy siebie. On opowiadał o sobie. Ja o sobie. Okazało się, że oboje przyjechaliśmy tutaj, do Gdańska, szukać swojego miejsca na ziemi. Nigdy nie mówiliśmy, że jesteśmy dla siebie przeznaczeni.

Pewnego dnia odprowadził mnie do domu. I właśnie wtedy zaiskrzyło. Zaczęliśmy chodzić ze sobą na poważnie. Na potańcówki nie chodziliśmy, bo nie było nas stać. Spacerowaliśmy po Gdańsku. Szła zima i nie mając gdzie się podziać, chodziliśmy do kina »Leningrad«. Potem jego nazwę zmieniono na »Neptun«.

Nosiłam wtedy wspomniany już ceglasty płaszcz. Mąż do dziś pamięta, w jakim płaszczu przyjechałam do Gdańska.

Nie zwracałam uwagi, jak on się ubiera. Dla mnie ważny był człowiek. Podobnie nie zwracałam uwagi, jaki właśnie film wyświetlają. Interesowało mnie bycie z człowiekiem, który mnie zajmował” – opisywała początki znajomości z Lechem Wałęsą Piotrowi Adamowiczowi.

Po pierwsze, drugie i trzecie: matka

„Zastanawiam się, w jaki sposób żyłam ze swoim mężem w tych pierwszych latach. Każdy bez słów robił, co do niego należało. Mąż zarabiał na rodzinę, a ja się nią opiekowałam”. Po roku urodził się Bogdan, po dwóch latach Sławek, po kolejnych dwóch następne dziecko i tak dalej.

„Nigdy nie myślałam o sobie, żyłam jedynie dla męża i dla dzieci. Czy było mi źle, czy dobrze, nigdy nie byłam sobą zainteresowana” – opisywała w książce. Dopiero po latach – jak mówiła – zaczęła zastanawiać się, jak mogła tyle czasu przeżyć, zupełnie nie myśląc o sobie. Czasami, gdy męża długo nie było, buntowała się. No ale przecież musiał dorabiać. W pewnych momentach, kiedy brakowało na życie, dorabiał, reperując samochody. Bardzo się starał, był odpowiedzialny za rodzinę. Natomiast ona – patrząc z perspektywy czasu – odkryła, że ma do siebie troszeczkę żalu, że jej jakby wtedy zupełnie nie było…

„Gdzieś napisano, że od początku naszego związku, naszego małżeństwa, planowałam liczną rodzinę, a i mąż, sam pochodzący z wielodzietnej rodziny, nie miał zamiaru zrywać z wielodzietnością. Było inaczej. Nigdy nie rozważaliśmy, ile mamy mieć dzieci. Osobiście nie myślałam, że będę miała aż ośmioro. Nigdy też nie chciałam mieć tylko jednego dziecka. Uważałam, że to zbyt mało jak na rodzinę. Kogoś zawsze by mi brakowało. Bo albo byłaby dziewczynka, albo byłby chłopiec. Chciałam mieć i chłopca, i dziewczynkę. Później, gdy zaczęli się rodzić sami chłopcy, gdy urodził się Jarek i miał chyba ze dwa latka, to pamiętam świetnie, jak mówiłam do męża, że będę najnieszczęśliwszym człowiekiem na świecie, bo nie mam dziewczynki. No i gdy sobie pomyślałam o tej dziewczynce… Cały czas wracam do tych moich myśli, tych moich marzeń wypełniających życie. Nie wolno marzyć o rzeczach głupich, bo wtedy głupie rzeczy będą się spełniać. Natomiast jeśli marzy się o rzeczach dobrych, to te dobre rzeczy się spełniają. Tak jak się marzy, tak się ma. Każdy ma prawo do szczęścia, tylko nie potrafi tego szczęścia wokół siebie tworzyć.

I gdy tak rozmyślałam o dziewczynkach, Pan Bóg jakby powiedział: »Chcesz? To masz te dziewczynki!«. I przyszły na świat dziewczynki. Najpierw czterech chłopaków, a później cztery dziewczynki”.

Czy się bała? „W 1974 roku, gdy miał się urodzić Przemek, czułam, że sobie nie dam rady. Byłam wówczas taka jakaś słaba i było mi ciężko. Byłam przerażona. Właśnie przy tym trzecim dziecku zaczęłam się intensywnie zastanawiać, jak ja sobie dam radę z trojgiem dzieci, bo przecież chowałam je sama. Później, po urodzeniu Przemka, stało się dla mnie obojętne, ile będzie dzieci. Ile Pan Bóg da, tyle będzie” – podsumowała.

Tak jak sama musiała się uczyć życia, tak sama musiała przygotować się do porodu, do macierzyństwa. Nie radziła się matki, sióstr, koleżanek. Najbliższa rodzina była daleko, a koleżanek w tamtym czasie nie miała. Nie kupowała żadnych książek, poradników, pism kobiecych, bo nie było ją na nie stać…

Grudzień ’70

„W poniedziałek 14 grudnia, gdy w stoczni zaczął się strajk, męża nie było w pracy. Miał wolne. Pojechał na rynek kupić używany wózek dla dziecka. Do stoczni poszedł następnego dnia, 15 grudnia, we wtorek. Niespodziewanie w ciągu dnia przyszedł do domu w roboczym ubraniu — to pamiętam — zachrypnięty i powiedział, że w Gdańsku była wielka bitwa z milicją, że krew płynie ulicami. Opowiadał, że krzyczał przez okno z komendy milicji. Tłumaczył, że dlatego ma chrypę. Coś zjadł i ponownie poszedł do stoczni. Zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje w mieście. Mieszkaliśmy dość daleko od centrum Gdańska. Nie słyszałam wystrzałów karabinowych, wybuchów gazów łzawiących. Ani w telewizji, ani w radiu nic przecież nie mówili” – opisywała Danuta Wałęsa. Kilka dni później do domu przyszło kilku mężczyzn. Powiedzieli, że jej mąż ma z nimi iść. Gdy go zabierali, zdjął obrączkę, zegarek i powiedział żonie, że jak nie będzie miała na życie, ma to sprzedać. Byli młodym małżeństwem i nie mieli żadnych oszczędności. Danuta została sama, bez niczego. Tydzień przed Bożym Narodzeniem jej męża zabrano w nieznane. Jak się wtedy czuła? Aż ciężko uwierzyć… „Powiem coś, co może dla niektórych zabrzmieć dziwnie, wydać się zupełnie nierealne, ba, nawet nienormalne. Ale to, co się stało tego grudniowego wieczoru, nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia. Zabrali to zabrali. On zostawił obrączkę, zegarek… Następnego dnia… Mąż wtedy dużo palił. Gdy go zabierali, nie wziął ze sobą papierosów, nie wziął pieniędzy. Zabrałam jego papierosy i poszłam na komendę na Świerczewskiego. Chciałam się dowiedzieć, gdzie on jest, żeby dać mu te papierosy. Mówię im, że wczoraj został zatrzymany mój mąż. Zapytałam, czy jest tutaj. Wyjaśniam, że chciałam mu dać papierosy. Oni powiedzieli, że taki i taki nie został zatrzymany.

Cóż miałam zrobić?! Wróciłam na Beethovena. O czym wówczas rozmyślałam? O niczym złym. Po prostu stało się, postanowiłam czekać. Nie, nie bałam się. Nie bałam się właśnie ze względu na to małe dziecko. Tak jakby intuicyjnie wiedziałam, że muszę się trzymać. Bo cóż innego?! Płacz?! Rozpacz?! Szaleństwo?! Ja przecież karmiłam piersią! Musiałam się skupić na dziecku! Na niczym innym!

Czy miałam gdzieś iść po pomoc? Gdzie?! Do kogo?! O żadnej opozycji wobec władzy nikt wtedy nie słyszał! Zamknęłam się jakby w jakimś niewidzialnym kręgu, odrzucając od siebie złe myśli, nie dopuszczając do siebie żadnych wyobrażeń, troszcząc się tylko o dziecko” – opowiadała Piotrowi Adamowiczowi.

Po latach stwierdziła, że właśnie ta pierwsza lekcja wpłynęła na jej późniejszą postawę. Nauczyła ją nie popadać w panikę, a tylko spokojnie czekać, co się wydarzy. Nigdy się nie bała, wierzyła, że będzie dobrze. Tak funkcjonowała przez blisko dwadzieścia lat. Danuta Wałęsa nigdy nie rozpaczała.

Grudzień ’81

Wieczorem 12 grudnia 1981 roku niczego nie przeczuwała. I – jak mówiła – wprowadzenie stanu wojennego nie zrobiło na niej większego wrażenia. „Tak, wiem, że większość Polaków przeżywała dramat. Wielki dramat. Ale moja perspektywa była inna. Ja uważam, że za wszystko się w życiu płaci. Lecz zarazem trzeba się życia uczyć, starać się twardo stąpać po ziemi i walczyć. Choć oczywiście było ciężko, niekiedy bardzo ciężko. Tej nocy nie dochodziło do mnie, co się rzeczywiście dzieje. Przyszli, zabrali męża i pojechali z nim w nieznane. Trudno. Wcześniej nieraz go zabierali. Poza tym, a może przede wszystkim, od powstania Solidarności męża w domu nie było, ciągle gdzieś wyjeżdżał. Nieustanne obrady w Gdańsku, spotkania z władzą w Warszawie, wyjazdy gdzieś w Polskę na narady z lokalną Solidarnością” – wspominała.

Nauczona była samodzielności, przez lata w pojedynkę zajmowała się coraz większą gromadą dzieci i domem. Dzięki tym doświadczeniom, kiedy 13 grudnia Lecha Wałęsy zabrakło prawie na rok, ona – jak zawsze – twardo stąpała po ziemi. Zresztą była w szóstym miesiącu ciąży, myślała przede wszystkim o dziecku, które miało się urodzić.

Opisywała, że nigdy nie czekała na męża. Bo mając tyle dzieci, była zwyczajnie bardzo zmęczona i kiedy przychodził wieczór, kładła się po prostu spać. Tak było i tamtej nocy. Również nie czekała na Lecha Wałęsę, który przebywał w Stoczni Gdańskiej, gdzie obradowały władze Solidarności.

Żadnego faux pas w Oslo nie było

Jak czuła się, kiedy w Oslo odbierała Nagrodę Nobla w imieniu męża? Kogo nie zjadłby stres w takich okolicznościach? Niewielu. Jej nie zjadł. Jak zawsze wykazała się nieprawdopodobną siłą. „Pamiętam, że 10 grudnia w Oslo było dość zimno. Ale mimo chłodu atmosfera w Norwegii okazała się wspaniała i gorąca. Najpierw pojechaliśmy do pałacu królewskiego. Nim weszliśmy do pomieszczenia, w którym miałam się spotkać z Olafem V, adiutant z królewskiego dworu dyskretnie, ale stanowczo, przypomniał nam o przepisowym dygu. Zostaliśmy poinstruowani, że po wejściu do gabinetu mamy podejść do króla i wykonać ukłon. Drzwi otwarto. Weszliśmy. Widząc nas w drzwiach, Olaf V nie czekał i sam podszedł do nas” – wspominała ten wyjątkowy dzień.

Nie pomyliła się, dygnęła w odpowiedni sposób. Król okazał się bezpośrednim i sympatycznym człowiekiem. „Pomyślałam sobie: »Będzie dobrze«. Podbudowana tym serdecznym spotkaniem z Olafem V, wchodząc na salę, w której wręczano nagrodę, jednak miałam tremę. Wprowadzał mnie przewodniczący Komitetu Noblowskiego, pan Egil Aarvik. Gdy szliśmy środkiem sali pomiędzy rzędami, widząc wszystkich tych ważnych ludzi, dostojnych gości, a chcąc jako Polka i kobieta wypaść jak najlepiej, poczułam słabość. Matko jedyna! Te światła, panowie we frakach, panie w sukniach i ja tu, zwykła kobieta z Polski. Nogi, niczym z waty, zaczęły się pode mną uginać. Przemknęło mi w myślach: »O Jezu, ja chyba nie dam rady«. Wtedy powtarzałam sobie: »Musisz wytrzymać, musisz wytrzymać! Dasz sobie radę!«. Tak idąc i powtarzając te słowa, zaczęłam się koncentrować, opanowałam się. Podeszłam do mównicy i rozpoczęłam odczytywanie podziękowania”.

Przed wyjazdem z Polski przestrzegano ją, że Norwegowie są chłodnym, obojętnym narodem, że ciężko będzie ich wzruszyć. Stało się zupełnie inaczej. Kobieta z Polski poruszyła wszystkich. „Podniosłam wzrok i spojrzałam na salę. Ludzie byli bardzo wzruszeni. Jak zobaczyłam wzruszonych ludzi, niektórych płaczących, mając w pamięci słowa o chłodnych Norwegach, poczułam w sobie siłę. Ten widok utwierdził mnie, że jednak sobie poradzę. Oni słuchali tego, co mam do powiedzenia! Słuchali nie z obowiązku, że uczestniczą w jakiejś kolejnej uroczystości, ale słuchali z przejęciem. Po prostu nawiązałam kontakt ze zgromadzonymi. Zawsze patrzę ludziom w oczy i zawsze z nich coś wyczytam. To, co wyczytałam z oczu zgromadzonych, dało mi taki bodziec, tak dużą siłę. Żadnego faux pas nie popełniłam, ceremonia wypadła chyba dobrze”.

Jak potem mówiła, Nobel był dla niej zapłatą za to, że Lech Wałęsa dzięki niej miał swobodę i mógł zająć się Solidarnością, polityką. To wydarzenie stało się dla niej także kolejnym etapem zrywania uzależnienia od męża.

Żona prezydenta

Lech Wałęsa nie informował żony o zamiarze kandydowania na urząd prezydenta. „Nie zapytał, co o tym sądzę, czy bym tego chciała, czy chcę w tym brać udział. Nic nie powiedział, podobnie jak w 1980 roku nic nie mówił o tym, że ma zamiar uczestniczyć w strajku stoczniowym. Ogłosił, że kandyduje, podobnie jak w 1983 roku ogłosił, że to ja będę odbierała Nagrodę Nobla”.

I znowu ciężko w to uwierzyć, ale Danuta nad decyzją męża niewiele się zastanawiała. Nie rozważała, na ile kandydowanie, a potem prezydentura zmienią jej życie. Czy zmieniły? Na pewno. Zyskała kolejną porcję siły.

„22 grudnia 1990 roku — zaprzysiężenie. Nie byłam spięta. Byłam skupiona. I powtarzałam słowa przysięgi. Tak bardzo chciałam, żeby mąż się nie pomylił. Bo przecież wiadomo, jak ważne było, żeby wypowiedział ją bez zająknienia, bez pomyłki, żeby zaczął urzędowanie dobrze. I wyszło dobrze. Cieszyłam się”.

Zyskała nową siłę, choć w Warszawie nigdy nie czuła się dobrze. „Nie, nie jest tak, że nie lubię Warszawy. Lubię urokliwe Łazienki. Piękna jest Starówka. Po remoncie reprezentacyjnie wygląda Krakowskie Przedmieście. W Warszawie jednak odczuwa się coś, czego nie można doświadczyć w innych miastach: w Krakowie, we Wrocławiu czy w moim Gdańsku. W Warszawie odczuwa się jakieś bardzo intensywne, niemal niepohamowane dążenie do bycia, do pokazania się, do zajęcia jak najlepszej pozycji, do władzy. I ta wszechobecna, nieustanna polityka, której nie byłam w stanie znieść.

Dzieci dorastały, a ja usiłowałam chronić rodzinę, na tyle, na ile było to możliwe. Nie chciałam, żeby i mnie — podobnie jak innych — pochłonęła Warszawa” – opowiadała.

Co dało jej bycie żoną prezydenta? Jak to ocenia? „Nauczyłam się sama na sobie polegać. Lata prezydentury były jakby czasem nauki, że to ja już odpowiadam za pewne rzeczy i sama je wykonuję. Ułożyłam różne swoje obowiązki, prowadzenie pozostającego na mojej głowie domu, poukładałam całe swoje życie. A po prezydenturze, zauważając zagubienie męża po przegranej, zaczęłam żyć samodzielnie, stałam się w pełni odpowiedzialna sama za siebie i za moją rodzinę”.

Po tych wszystkich doświadczeniach doszła do jednego najważniejszego wniosku: że to, co liczy się dla niej przede wszystkim, to wolność. „W moim życiu nie chciałabym spocząć, chciałabym ciągle iść do przodu. Z pobieżnych obserwacji może wynikać, że jestem cicha i spokojna. A tak naprawdę lubię życie intensywne i szybkie. Dlatego lubię ludzi spontanicznych. Decyzję podejmuję w jednej chwili. Mój mąż nie jest aż tak spontaniczny. Ściąga mnie na ziemię. Musi mieć wszystko zaplanowane. Ja nie. Ja lubię emocje”.

Zawsze za kobietami

Na koniec swojego przemówienia podczas gali wręczenia tytułu Honorowej Obywatelki Miasta Gdańska Krystyna Janda dodaje kilka, jakże znaczących, zdań: „I jeszcze jedno, bodaj najważniejsze dziś dla nas kobiet, pani Danuta publicznie zawsze występowała w obronie kobiet, ich godności i dla ich dobra, zawsze była i jest godną reprezentantką kobiet polskich. Jesteśmy za to bardzo wdzięczne” – mówi.

Rzeczywiście, Danuta Wałęsa nie milczy, wciąż staje w obronie kobiet i ich praw, zabiera głos.

Cytaty pochodzą z książki „Danuta Wałęsa. Marzenia i tajemnice” autorstwa Danuty Wałęsy i Piotra Adamowicza, Wydawnictwo Literackie.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze