1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Prawa nie są nam dane na zawsze. Świętujmy Dzień Kobiet – zachęca Agnieszka Jankowiak-Maik, znana jako Babka od histy

Kobiety mają obecnie dużo więcej praw niż w przeszłości. Czy to znaczy, że problem jest rozwiązany? Nie, bo niestety prawa nie są dane raz na zawsze. (Fot. Getty Images)
Kobiety mają obecnie dużo więcej praw niż w przeszłości. Czy to znaczy, że problem jest rozwiązany? Nie, bo niestety prawa nie są dane raz na zawsze. (Fot. Getty Images)
Skąd się wziął Dzień Kobiet? Świętować Dzień Kobiet czy nie? Oczywiście świętować! Jak przekonuje Agnieszka Jankowiak-Maik, nauczycielka znana w sieci jako Babka od histy. 8 marca to świetna okazja, by powrócić do emancypacyjnych korzeni tej daty i zacząć ją kojarzyć z walką o równouprawnienie.

Jaka jest właściwie historia Dnia Kobiet? W Polsce mamy trochę spaczoną optykę, bo w PRL-u jego świętowanie było odgórnie narzucone przez partię.
W historii zazwyczaj kolejne ustroje czy religie „zasysają” stare rozwiązania i nadają im nowe znaczenia. Tak było też z Dniem Kobiet, którego początki na świecie łączone są ze strajkiem kobiet w fabryce bawełny w Stanach Zjednoczonych w 1857 roku. Pierwsze oficjalne międzynarodowe obchody odbyły się pod koniec lutego 1909 roku i były świętem emancypacji kobiet. W Polsce zaczęło się 24 marca 1924 roku z inicjatywy Centralnego Wydziału Kobiecego PPS. Dyskutowano wtedy o ochronie pracy kobiet i problemie niższego niż męskie wynagrodzenia. W czasie PRL-u, gdy pojmowanie równości płci było mocno dyskusyjne, podejście to się zmieniło. Odrzucono wcześniejszy dorobek ruchów kobiecych. Wspomnienie walki o niezależność sprowadzono do symbolicznego uhonorowania wszystkich kobiet goździkiem i rajstopami.

Wydaje się, że święto do dziś ma podobny wydźwięk… Czy współcześnie jego obchodzenie jest więc na miejscu, skoro nadal trąci postpeerelowskim seksizmem?
Rzeczywiście takie rozumienie tego dnia pokutuje do dziś. Jako nauczycielka widzę to wyraźnie zwłaszcza wśród młodzieży. Ale nawet jeśli życzenia z tej okazji są dosyć powierzchowne, najczęściej nie wynika to ze złej intencji i nie wiąże się z uświadomionym seksizmem. Niestety chłopcy są tak socjalizowani i wychowywani, więc dorastając, powielają obserwowane wzorce. Czy powinno się odrzucić Dzień Kobiet? Zdecydowanie nie. Powinniśmy mu nadawać nowe znaczenia, wracać do jego emancypacyjnych korzeni i kojarzyć to święto z prawami kobiet.

Jak to zrobić?
Zwiększając świadomość historyczną – zwłaszcza wśród młodych. Można nagrać film lub przeprowadzić sesję popularnonaukową o wybitnych Polkach, zorganizować wystawę o historii ruchu kobiecego w Polsce albo debatę oksfordzką o feminatywach. Warto też poruszać trudniejsze tematy, na przykład cofania praw kobietom na przestrzeni dziejów – w tym współcześnie w Iranie. Zachęcam, aby pokazywać młodym kobietom, między innymi na przykładzie brytyjskich sufrażystek dążących do jednego celu różnymi metodami, że nie muszą ze sobą rywalizować. Wsparcie, siostrzeństwo i dążenie do wspólnego celu, a także równościowe podejście i wspólnotowość to największe siły ruchu kobiecego również dziś.

Wspomniałaś o cofaniu praw kobietom, co przywodzi na myśl nie tylko ścinające włosy Iranki, lecz także Polki walczące o prawa reprodukcyjne podczas czarnych marszów… Współcześnie mierzymy się z podobnymi wyzwaniami co kobiety ponad sto lat temu?
Na pewno część tych wyzwań wraca, ponieważ realne jest ryzyko tak zwanej cofki, a więc odbierania praw kobietom. Analiza historii i flashbacków z przeszłości obnaża to wyraźnie – jest to pierwszy krok radykalnych ugrupowań po dojściu do władzy. Mimo tego ryzyka sytuacja współczesnych kobiet jest lepsza niż tych żyjących przed wiekiem. W 1918 roku w Polsce ustawowo potwierdzono prawo kobiet do głosowania, ale nadal nie przyznawano im praw do dzieci czy dochodzenia ojcostwa… Dzisiaj kobieta może żądać ustalenia ojcostwa czy wystąpić o alimenty, gorzej już z ich egzekwowaniem… Rzadziej mówimy też o tak zwanych szklanych sufitach – kobiety spotyka się w każdym fachu i na każdym stanowisku. W dwudziestoleciu międzywojennym ścieżka awansu dla nich nagle się urywała, ponieważ najwyższe funkcje przeznaczone były dla mężczyzn. Za to gdy planowano redukcję etatów, w pierwszej kolejności pracę traciły kobiety.

Praw mamy więc dużo więcej. Czy to znaczy, że problem jest rozwiązany? Nie, bo niestety prawa nie są dane raz na zawsze.

Czy któreś postulaty kobiet z przełomu XIX i XX wieku są nadal aktualne?
Problemem wielu kobiet nadal jest brak własnego pokoju, o czym pisała już w XIX wieku Virginia Woolf, a co ostatnio obnażyła pandemia. Kobiety pracujące twórczo czy naukowo bardzo często nie mają w domu własnego kąta, podczas lockdownów pracowały więc i prowadziły spotkania online z kuchni, salonu lub nawet z łazienki… Zdecydowanie rzadziej problem ten dotyczył mężczyzn. Nadal obowiązujący jest więc postulat własnego pokoju, wciąż mamy też lukę płacową i nieodpłatną pracę domową kobiet. Ciągle trudniej im awansować i nieustająco nie są wystarczająco reprezentowane w polityce czy mediach. Obrazują to między innymi badania Fundacji im. Julii Woykowskiej, dotyczące częstotliwości występowania kobiet w mediach związanych z kulturą, a więc stereotypowo „kobiecych”. Okazuje się, że odsetek ten wynosi zaledwie 30 procent. I my się z tym spotykamy do dziś. Gdy organizowane są debaty dotyczące problemów kobiet, pojawiają się pytania, gdzie są mężczyźni. Analogicznych pytań brakuje jednak, kiedy do dyskusji o prawach reprodukcyjnych zapraszani są mężczyźni, w tym księża i politycy, a nie ma tam reprezentacji kobiet.

Jednym z jaskrawych przykładów cofki były ustalenia Okrągłego Stołu dotyczące odebrania kobietom prawa decydowania o własnym ciele. W gronie uczestników obrad plenarnych były dwie kobiety…
Pytanie to przywołuje temat zapomnianych i odrzuconych kobiet „Solidarności” czy KOR-u. Wspominają one, że działając w strukturach opozycyjnych, nie odczuwały dysproporcji w reprezentacji kobiet i mężczyzn na najniższych szczeblach organizacji, przy tak zwanej robocie. Ta jaskrawo uwydatniła się później, kiedy doszedł element władzy, pieniędzy, prestiżu. Głośno o tym, że kobietom odcięto do nich dostęp, mówiła między innymi Anna Walentynowicz. W efekcie przy obradach plenarnych Okrągłego Stołu zasiadły dwie kobiety, w tym jedna ze strony opozycyjnej. Odebranie kobietom praw reprodukcyjnych przy Okrągłym Stole było więc typową umową pomiędzy państwem a Kościołem. Kiedy na początku lat 90. robiono badania wśród społeczeństwa, to więcej niż połowa była za prawami reprodukcyjnymi. Polki protestowały, jednak nie wpłynęło to na decyzję polityków.

Dlaczego więc zgodziły na nowe ustalenia?
To pytanie do psychologów lub socjologów. Wydaje się jednak, że zadziałały mechanizmy socjalizacyjne, przez które kobiety w razie niebezpieczeństwa czy naruszania ich granic łatwo się wycofują i milczą. Przecież kobieta asertywna najczęściej postrzegana jest jako agresywna. Jednocześnie asertywny mężczyzna uważany jest za silnego. Jest to efekt reprodukowania stereotypów, wychowywania dziewczynek do bycia cichymi i pokornymi, ciągłego powtarzania im między innymi: „Nie krzycz”. Jak kobiety reagują na gwałt? Naukowo potwierdzono, że większość ofiar zamiera, nie kopie, nie gryzie, nie krzyczy, bo tego nie potrafi.

Czy sposobem, aby temu przeciwdziałać, może być herstoria, a więc historia opisywana z perspektywy feministycznej ze szczególnym uwzględnieniem dziejowej roli kobiet?
Tak, oczywiście! Herstoria to świetna strategia wzmacniania dziewczyn i dopingowania ich do walki o partnerskie podejście do życia, rodziny czy polityki. Dlaczego? Pokazuje różne strategie walki o prawa kobiet i to, że każda z nich jest potrzebna. Demaskuje przyczyny wielkiej nieobecności kobiet w podręcznikach historii głównonurtowej, politycznej czy wojskowej. Wyciąga z mroków historii naprawdę wybitne, ale zapomniane, przemilczane czy okradzione z zasług kobiety. Jest jak komunikat: „Nie musisz wszystkiego robić od nowa, dziewczyno, bo ktoś już to przed tobą zrobił, ktoś przetarł ci ścieżki”.

Ale czy herstoria jest tylko dla kobiet?
Oczywiście, że nie. Ważne, aby treści herstoryczne kierować również do mężczyzn i chłopców. Pozwoli im to poszerzyć horyzonty i zmienić nieco nastawienie. To oni najczęściej argumentują, między innymi w moich mediach społecznościowych, że „gdyby kobiety coś osiągnęły, to przecież by o nich napisali”. Nie rozumieją, że to autor musi chcieć napisać o kobietach, musi też o nich wiedzieć lub chcieć szukać informacji. Trzeba im uświadamiać, z jaką pogardą traktowano kobiety jeszcze całkiem niedawno i jak trudna była ich walka o własne prawa. W XIX wieku naukowcy twierdzili przecież, że kobiety mają za małe mózgi, żeby zostać lekarkami czy prawniczkami. Chłopcy i mężczyźni powinni być dumni ze swoich matek, sióstr, córek czy partnerek.

Jakie reakcje budzą takie herstoryczne opowieści wśród Twoich uczniów?
Całe spektrum emocji. Kiedy mówię w szkole o przyczynach nieobecności kobiet w historii, przeważa zdziwienie. Gdy opowiadam, że kobiety nie mogły studiować i że podlegały dyskryminującym przepisom, rodzi się gniew, który bywa dobrym punktem wyjścia do zgłębiania wiedzy. Często opowieściom herstorycznym towarzyszy szacunek. Pojawiają się, zwłaszcza wśród chłopców, także skrajnie odmienne reakcje, jak parskanie śmiechem. Staram się patrzeć na to z przymrużeniem oka, bo wiem, że dzieci nie wygłaszają wtedy własnych poglądów. Bardzo silne wzruszenie wzbudzały lekcje, podczas których mówiłam o Irenie Sendlerowej czy o Stefanii Wilczyńskiej. Wszyscy wiemy, że Janusz Korczak zginął w Treblince z dziećmi z prowadzonego przez siebie sierocińca, ale nie mówi się głośno o tym, że to Stefania Wilczyńska, bliska współpracownica Korczaka, przygotowała je do godnej śmierci – kazała wszystkim poukładać ubranka, wypastować buty. To ona prowadziła dzieci za ręce, śpiewając z nimi piosenki.

Czy na Twoich profilach w mediach społecznościowych jest podobnie?
Raczej tak, chociaż tu dominuje złość. Gdy wrzuciłam na moje konto na TikToku materiał o przepisach w kodeksie cywilnym Napoleona, nieuwzględniających kobiet, spora grupa chłopców i mężczyzn próbowała uzasadniać mi ich słuszność czy tłumaczyć: „Takie były czasy”. To jest szokujące, ale przynajmniej wywołuje spór, który może być drogą do uświadomienia. Oczywiście nie jest to miejsce na pogłębioną dyskusję, ale na pewno pozwala dotrzeć z wiedzą o historii kobiet do szerokiego grona odbiorców. Na próżno jej bowiem szukać w podręcznikach historii.

We wstępie do książki „Historia, której nie było” powoływałaś się na badania, według których zaledwie 10 procent postaci kobiecych w podręcznikach to kobiety…
Badań dotyczących obecności kobiet na kartach podręczników historii w ostatniej dekadzie było sporo. Autorkami potężnej analizy „Niegodne historii” były profesorki Iwona Chmura-Rutkowska, Edyta Głowacka-Sobiech i Izabela Skórzyńska. Udowodniły one, że wszelkich postaci kobiecych wzmiankowanych w podręcznikach historii było tylko 10 procent, a po odrzuceniu postaci fikcyjnych, na przykład bogiń, alegorii czy postaci religijnych, zostaje 2–3 procent kobiet z krwi i kości. To dowód na to, że nie ma progresu w kwestii ukazywania kobiet w historii od kronik średniowiecznych! Skąd to wiemy? Profesorka Marzena Matla wyliczyła, że postaci kobiece stanowią w nich 3 procent – tak samo jak w XXI-wiecznych książkach do nauki historii.

Czy zmiana tych proporcji będzie jednym z celów Fundacji Muzeum Historii Kobiet, którą współtworzysz i która oficjalnie rozpoczęła działalność na początku roku?
Jako fundacja chcemy przedstawiać historię sprawiedliwą, czyli równą. Nie chodzi nam o odwrócenie proporcji, bo to też nie byłaby historia prawdziwa. Zależy nam na tym, aby kobiety znalazły godne miejsce na kartach historii, ale też chcemy pokazać, jak bardzo różne systemy, w których w przeszłości funkcjonowaliśmy, były dla kobiet krzywdzące i dyskryminujące. Muzeum Historii Kobiet ma być miejscem, które pozwoli zrozumieć, dlaczego tak się stało.

Do zainicjowania działania fundacji przygotowywałyśmy się skrupulatnie przez dwa lata. Założycielkami jest osiem kobiet zajmujących się herstorią naukowo i popularyzatorsko. Napisałyśmy łącznie prawie 500 artykułów oraz kilkadziesiąt książek, w tym większość o historii kobiet. Oprócz prezeski Anny Kowalczyk w gronie założycielek są Iwona Chmura-Rutkowska, Edyta Głowacka-Sobiech, Paulina Kirschke, Agata Kominiak, Anna Jankowiak, Katarzyna Dworaczyk i ja.

Jakie cele przed wami?
Najważniejszym jest doprowadzenie do powstania fizycznego Muzeum Historii Kobiet. To jest wielkie marzenie, którego realizacja zajmie nam wiele lat. Pomysł ten towarzyszył różnym pokoleniom kobiet, emancypantek, feministek, aktywistek. Nasza prezeska Anna Kowalczyk napisała: „Nie my pierwsze wpadamy na ten pomysł, ale mamy nadzieję, że ostatnie”. I naprawdę mocno w to wierzę. Naszym celem jest też łączenie różnych inicjatyw herstorycznych. Chcemy stworzyć bazę herstorii, aby ułatwić dostęp do wartościowych i wiarygodnych materiałów źródłowych na temat historycznych postaci kobiecych. W przyszłości planujemy powołać własny instytut badawczy i wydawnictwo. Chciałybyśmy, aby efektem było wywołanie zmiany społecznej.

Jak pokazuje doświadczenie ostatnich lat, z pewnością nie przypadnie to do gustu części mocno zakorzenionych w patriarchacie mężczyzn. Czy pojawiły się już oskarżenia o wykluczanie mężczyzn?
Pojedyncze tak, ale nie zakładamy, że stała za nimi bardzo zła wola. Mam nadzieję, że nasze działania, a także to, co i w jaki sposób mówimy publicznie, pokazuje, że ta idea jest ważna i potrzebna do budowania równościowego społeczeństwa. W Muzeum Historii Kobiet będzie też pokazana historia mężczyzn, bo historia męskiego sojusznictwa jest na stałe wpisana w wątki emancypacyjne.
Chcemy wzmacniać dziewczęta i kobiety, ale też tworzyć placówkę inkluzywną, w której każdy będzie czuł się dobrze. Tak, uważamy, że trzeba zmienić kanon, żeby był bardziej równościowy, i przeciwstawiać się zjawiskom takim jak efekt Matyldy, a więc wymazywaniu osiągnięć naukowych kobiet [od imienia amerykańskiej działaczki na rzecz praw kobiet Matildy Gage, która jako pierwsza zauważyła to zjawisko – przyp. red.]. Celem nie jest jednak wyrugowanie mężczyzn, ale wyrównanie proporcji. Taka zmiana służyć będzie nie tylko kobietom. Mężczyźni socjalizowani w patriarchacie w dorosłym życiu często są przytłaczani przez stawiane im oczekiwania.

Czy powszechna świadomość na temat herstorii się zmienia?
W polskiej nauce ten trend widoczny jest od co najmniej 20 lat. W tym czasie powstało wiele ciekawych badań na temat historii kobiet, jednak nie przebiły się one do mainstreamu. To dopiero zaczyna się dziać, między innymi dzięki takim książkom jak „Brakująca połowa dziejów” Anny Kowalczyk, „Cyfrodziewczyny” Karoliny Wasilewskiej czy „Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek” – zwłaszcza w polskiej edycji przygotowanej przez Sylwię Chutnik. Wątki herstoryczne są też coraz częściej eksponowane w instytucjach kultury, interesują nauczycielki oraz nauczycieli. Natomiast wątki antydyskryminacyjne pojawiają się między innymi w dyrektywach Unii Europejskiej czy Funduszów Norweskich. Warto zwrócić też uwagę, że wśród ustanowionych przez Sejm i Senat patronów roku 2023 znalazło się wreszcie więcej kobiet. Są to Aleksandra Piłsudska-Szczerbińska, Wisława Szymborska i Jadwiga Zamoyska. Obserwując te powolne, ale ciągłe zmiany, naprawdę jestem przekonana, że herstoria ma moc i jest najlepszą drogą do równości.

Agnieszka Jankowiak-Maik, znana w sieci jako Babka od histy, popularyzatorka historii i herstorii (Fot. Anna Poturalska) Agnieszka Jankowiak-Maik, znana w sieci jako Babka od histy, popularyzatorka historii i herstorii (Fot. Anna Poturalska)

Agnieszka Jankowiak-Maik, popularyzatorka historii i herstorii, wiceprezeska Fundacji Muzeum Historii Kobiet, autorka książki „Historia, której nie było”, nauczycielka, aktywistka edukacyjna, znana w sieci jako Babka od histy.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze