1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Natalia de Barbaro napisała kolejną książkę dla kobiet. Czy „Przędza” zachwyci tak jak „Czuła Przewodniczka”? Oto jej fragment

Natalia de Barbaro wydała kolejną książkę dla kobiet – „Przędza”. (Fot. materiały prasowe)
Natalia de Barbaro wydała kolejną książkę dla kobiet – „Przędza”. (Fot. materiały prasowe)
Starasz się być świetną matką, żoną, partnerką, idealną nowoczesną kobietą, niezawodną pracowniczką? W codziennym biegu nie dostrzegasz już samej siebie, a rytm twoich działań wyznaczają frazy: muszę/nie mogę? Zatrzymaj się. Nowa książka Natalii de Barbaro „Przędza” zaprasza do „wspólnej wyprawy w poszukiwaniu wewnętrznej wolności – nie takiej wolności, którą ktoś tobie albo mnie miałby wręczyć, ale tej, którą możemy znaleźć w swoim środku”.

Fragment książki „Przędza” Natalii de Barbaro, Wydawnictwo Agora

Nie myśl o rozstępach

W świetnym, ważnym i czyniącym dobro filmie „Powodzenia, Leo Grande” sześćdziesięciodwuletnia Emma Thompson staje naprzeciwko lustra, naga. Nie wciąga brzucha, nie mizdrzy się, nie robi dziubka, nie staje „lepszym bokiem”. Stoi i patrzy na siebie: w jej spojrzeniu jest ciekawość, zgoda, jakaś odmiana czułości.
Droga, która wiodła do tego momentu, była długa i kręta. Film nie zawiera też fałszywej obietnicy, że odtąd będzie prosta i gładka. A jednak w tamtej chwili, kiedy ona tak stoi i patrzy na siebie, ze zgodą, która nie wynika z tego, że wystawiła sobie wysoką ocenę – tylko ze zgodą, która oznacza, że przestała w ogóle siebie oceniać – w tamtej chwili zawiera się wszystko. Nancy (to nie jest jej prawdziwe imię) patrzy na siebie i widzi siebie. I to jest jak powrót do jakiegoś pierwszego miejsca: do Miejsca Zanim.
Miejsce Zanim: zanim okazało się, że mam być jakaś; zanim ty dowiedziałaś się, że nóżki razem; zanim tamten stary dziad mnie zawołał, kiedy wracałam do domu z podstawówki; zanim twój trener, nauczyciel, wujek czy ksiądz zawołał ciebie; zanim nauczycielka fizyki w liceum, przy całej klasie powiedziała z rozbawieniem do ciebie stojącej pod tablicą, że masz jedną pierś większą od drugiej; zanim się dowiedziałyśmy, że biodra mają być takie, rzęsy takie, a jeśli wystaje ci brzuch, to trzeba kupować „modelujące” pończochy.
Emma Thompson jest na ustach całego świata. „Wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy”, za chwilę pewnie, mam zresztą na to nadzieję, deszcz nagród. Świat się zatrzymał, bo sześćdziesięciodwuletnia kobieta stanęła nago przed lustrem.

Najczęściej mówi się o odwadze: jaki to graniczący z heroizmem akt tak stanąć, pokazując światu sześćdziesięciodwuletnie ciało bez retuszu. To niezwykłe, doniosłe, bezprecedensowe – piszę to i czuję, że mój ton jest równocześnie przejęty i ironiczny.
Jak daleko odeszłyśmy same od siebie, ty, ja, my wszystkie, żeby stanięcie nago przed lustrem było aktem tak wielkiej odwagi? Takie stanięcie naprzeciwko lustra, które nie jest przecież niczym więcej niż powiedzeniem sobie samej: „Jesteś i ja ciebie widzę”. I to, że nie ma po tym żadnego zadania, żadnej akcji pedagogicznej ku sobie, żadnego przytyku ani nawet żadnej pochwały: nie ma „no, wreszcie straciłaś trochę brzucha” ani „muszę coś zrobić z tymi rozstępami”, ani „Boże, kiedy mi się ta zmarszczka zrobiła?”, ani „no tak to wygląda, jak się na pizzę chodzi!”. Zobaczyć siebie w lustrze tak, jak się widzi kogoś, kogo się kocha albo po prostu lubi, jak drzewo za oknem, znajomego na ulicy, chmurę na niebie – zobaczyć siebie i niczego od siebie nie chcieć. Cześć, Natalia. Cześć, Asia. Cześć, Paulina, Anka, Kaśka, cześć, Małgosia, Magda. Widzę ciebie, jesteś.

Dopóki to się nie wydarza, wydarza się alternatywa – używam swojego wzroku jedynie jako narzędzia krytycznej oceny.
Albo odwracam od siebie wzrok. „Nie mogę na siebie patrzeć!” – o Bogini, gdybym dostała dychę za każdym razem, kiedy słyszałam to zdanie od jakiejś kobiety, mogłabym sobie kupić kieckę mistrzowsko tuszującą dosłownie wszystkie z moich licznych „niedoskonałości”. Czyli tuszującą mnie. Tak zwana wiara w siebie jest dla mnie de facto o tym – kiedy popatrzę do środka tego zwrotu, widzę tam ni mniej, ni więcej, tylko wiarę we własne istnienie. Nie w to, że jestem najlepsza: tyle tylko, że wierzę, że jestem, że istnieję. Pamiętam, że kilka razy miałam w ciele taki dziwny niepokój – szłam ulicą, wzdłuż sklepowych witryn i rozpoznałam w sobie taki lęk, że nie odbiję się w witrynie, że inni pozostawiają jakieś ślady, odbijają się w wystawach sklepowych, ale ja – nie. Ja nie istnieję, nie ma mnie. Dzisiaj czuję w swoich kościach, w swoim brzuchu, łonie i sercu, że to jest o ciele – boję się, że moje ciało, z którego musiałam jakby wychodzić wtedy, kiedy spotykała je krzywda, ciało poddawane tylu ocenom, w tym tej najboleśniejszej, mojej własnej, tyle razy – to ciało przestało wierzyć, że jest, naraz twarde i miękkie.

Kiedy nie wierzę w swoje ciało, nie wierzę, że istnieję.

Czy jesteś już w drodze powrotnej, ku ciału? Piszę to pytanie i widzę ciebie, jak odpowiadasz „tak” albo „nie” i, przynajmniej w moim przeczuciu, obie te odpowiedzi zanurzone są w jakimś poruszeniu. „Tak”: zaczęłam wracać do ciała, w końcu! „Nie”: ciągle się od niego odcinam, ale kiedy to czuję, moje ciało ulega poruszeniu, coś dławi mnie w gardle, może pojawiają się „łzy, serdeczne przyjaciółki”.
A może mówisz „nie wiem” i to „nie wiem” jest jak drzwi, które popchnął wiatr – coś jest za tymi drzwiami i ty chcesz tam wejść.
Czy mogę wrócić do ciała? Zadaję sobie to pytanie i aż się uśmiecham, widząc jego ironię. Bo przecież piszę te słowa, uderzając ciepłymi opuszkami palców w klawiaturę, patrzę na nie moimi oczami, opieram się plecami o oparcie fotela – nigdy nie wyszłam z ciała i nigdy go nie opuściłam, chociaż wiele razy odwracałam się od płynących przez nie uczuć. – In carne! Czyli w mięsie, czyli w ciele! Inkarnacja to wcielenie, przecież nasze życie polega na tym, że jesteśmy w ciele, rodzimy się w ciele i umieramy, kiedy umiera ciało! – zakrzyknęła kiedyś pewna mądra kobieta w jakimś sporze toczonym w przerwie warsztatów.

Czyli jest tak – moje ciało, twoje ciało, wystawione na surowe spojrzenia, osądom, przemilczeniom, tresowane, naruszane, poddawane licznym zabiegom, których celem jest, żeby było inne, niż jest – to równocześnie istota mojego życia. Jeśli jego nie ma, mnie nie ma. Co teraz? Kilkanaście miesięcy temu poszłam do masażystki, która ma taki zwyczaj, że na początku sesji prosi klientkę, żeby stanęła
naga (albo w tych żenujących jednorazowych pseudostringach, kojarzysz?) naprzeciwko podłużnego lustra. Masażystka patrzy, jak klientka stoi, jak układa się kręgosłup, gdzie są asymetrie. Stanęłam i popatrzyłam na siebie z życzliwością. „Dotąd doszliśmy/Tu się rozwiązały/Koniec z początkiem” – napisała Ewa Lipska w jednym z wierszy, śpiewanym potem przez Grzegorza Turnaua.
„Dotąd doszliśmy” – stałam przed lustrem i patrzyłam na swoje nagie, ponadpięćdziesięcioletnie ciało z życzliwością, a może nawet z czymś na kształt miłości, która, jak wiadomo, „nie szuka poklasku”. – Popatrz na to ciało – poinstruowała mnie tymczasem masażystka. – Popatrz na nie i nie krytykuj go! Nie patrz na rozstępy na udach, nie zwracaj uwagi na to, że brzuch ci wystaje, nie myśl o żyłkach na nogach! Powiedziała to, a ja zaczęłam się śmiać – i to był serdeczny śmiech z samego środka mojego wystającego brzucha.
Ponieważ to śmiech okazał się wtedy moim odruchem, czuję, że to jest jakieś świadectwo mojej pracy, że to mi daje chwiejny mandat, żeby pisać o przymierzu, przyjaźni, w jakiej jestem dzisiaj z moim ciałem. Wracałam do niego tyloma drogami naraz!

W moim świecie „jedno i drugie” nie znalazłam jednej drogi powrotnej, znalazłam wiele dróg. Kiedyś, w trakcie sesji jogi w jednej z poznańskich szkół, kiedy na chwilę zamknęłam oczy, pojawił się we mnie, nagle, nie wiadomo skąd, taki obraz: przez ciemniejący las idą ławą postacie, w odległości kilku metrów od siebie, tak jak się idzie, kiedy się szuka kogoś zaginionego. To są moi najbliżsi, mój mąż, syn, rodzice, mój brat, moje przyjaciółki – i też ja sama, dorosła. Idą i wołają moje imię. I jestem tam też ja, której szukają, dziewczynka siedząca pod omszałym bukiem: taka klasyczna sceneria. „Natalia!”, „Taja!” – wołają ci, którzy nadchodzą, my, którzy nadchodzimy. Dziewczynka wie, że są blisko. I milczy, ja-poszukiwana-dziewczynka milczę. I to jest, w przeżyciu tamtego obrazu, najbardziej poruszające: milczę nie dlatego, że nie chcę, żeby mnie znaleźli. Milczę dlatego, że jestem bardzo zmęczona i nie mam siły krzyczeć, ale też – nie muszę już krzyczeć: po prostu wiem, że mnie znajdą. I że kiedy mnie znajdą, okryją mnie, nakarmią, napoją, zaniosą w bezpieczne i ciepłe miejsce. Nauczycielka zawołała, że wychodzimy z pozycji, i otwarłam mokre oczy.
Co ty byś zobaczyła teraz, gdybyś zamknęła oczy?

Dzisiaj myślę, że tamten obraz był o spotkaniu z ciałem, że był świadectwem jakiejś transformacji, która się dokonała, bo szłam sama do siebie wieloma drogami, tak jak wieloma trajektoriami szli moi Kochający Wybawcy w tamtym lesie. Szłam jogą, terapią, kręgami kobiet, rozkminami z przyjaciółkami, rozmowami z moim mężem, książkami ściąganymi z półek u rodziców, szłam wybojami i ścierniskami, a czasem szeroką i jasną drogą, masażami, warsztatami, filmami i wierszami, tańczeniem po domu, jakby nikt nie patrzył, i tańczeniem dalej wtedy, kiedy wydawało mi się, że ktoś patrzy. Szłam i idę, bo przecież nie jestem na mecie. W świecie jedno i drugie, w tkackim świecie, kiedy codzienność jest niewyczynowa – ścieg za ściegiem – to, że idę wieloma drogami, a nie szukam „tej jednej”, jest naturalne.

Widzę też stopniowe, ale coraz bardziej wyraźne zmiany: ponieważ dużo bardziej czuję swoje ciało, ono zdaje się coraz bardziej czuć mnie. Coraz bardziej czuję swój dotyk, kiedy kładę rękę na brzuchu, kiedy przykładam ciepłe dłonie do twarzy, żeby na chwilę osłonić się przed światem, którego tyle jest wokół, cały czas.

Dzisiaj bardzo mnie wzrusza myśl, że moje ciało czekało na mnie jak tamta dziewczynka pod drzewem w środku lasu – i jeszcze, przez ten cały czas, pracowało dla mnie, wytrwale: krew płynęła w moich żyłam, moje serce biło, moje płuca pompowały powietrze.
Moje ciało na mnie czekało – i było wdzięczne za każdą z moich nieregularnych wizyt, bo przecież wracałam czasami, przez te wszystkie lata.

Nie winię siebie, że nie zawsze byłam z nim w przyjaźni. To wyrzeczenie się ciała czy chociażby to, że akceptowałam je warunkowo – tak, ale tylko ten profil, niech już będzie, ale makijaż trzeba zrobić – wydaje mi się dzisiaj aktem przystosowania, a nie świadomym wyborem.

„Poczuj swoje uczucia” – pisze John Bradshaw, amerykański psycholog, w książce „Powrót do swego wewnętrznego domu”: „Nie można uleczyć czegoś, czego się nie czuje”.

Notatki:
Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Jak to jest: stanąć twarzą w twarz z sobą samą, z tym, co w środku? Pytam o to i czuję, że uczciwość wymaga, żebym zrobiła to właśnie teraz.

Ławeczka
Kiedy zamykam oczy i kładę rękę na brzuchu – co się we mnie pojawia, co jest we mnie żywe, w tej chwili?

„Przędza” Natalii de Barbaro ukazała się nakładem Wydawnictwa Agora. (Fot. materiały prasowe) „Przędza” Natalii de Barbaro ukazała się nakładem Wydawnictwa Agora. (Fot. materiały prasowe)

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze