1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Przepełniał ją lęk, ale powtarzała sobie: „Dam radę”. Krystyna Chojnowska-Liskiewicz jako pierwsza kobieta opłynęła świat solo

Rok 1978. Krystyna Chojnowska-Liskiewicz po ukończeniu samotnego rejsu dookoła świata. Na 35-metrowym jachcie „Mazurek” żeglowała samotnie przez 401 dni. Jako pierwsza kobieta w historii opłynęła cały świat solo. Zdjęcie zrobione w pobliżu Gran Canarii (Wyspy Kanaryjskie). (Fot. Jan Morek/Forum)
Rok 1978. Krystyna Chojnowska-Liskiewicz po ukończeniu samotnego rejsu dookoła świata. Na 35-metrowym jachcie „Mazurek” żeglowała samotnie przez 401 dni. Jako pierwsza kobieta w historii opłynęła cały świat solo. Zdjęcie zrobione w pobliżu Gran Canarii (Wyspy Kanaryjskie). (Fot. Jan Morek/Forum)
Jest 1976 rok. Krystyna Chojnowska-Liskiewicz wchodzi na pokład małego jachtu „Mazurek”. Wypływa w samotny rejs dookoła świata. Ma szansę być pierwszą kobietą w historii, która tego dokona. Mało kto wierzy, że jej się uda. Przepełnia ją lęk, ale powtarza sobie: „Dam radę”. O Pani Kapitan, jej życiu i morskich przygodach w swojej fascynującej reporterskiej biografii „Samotne oceany” opowiada Paulina Reiter, redaktorka „Wysokich Obcasów”. Publikujemy fragment jej książki.

Fragment książki „Samotne oceany. Historia Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz, pierwszej kobiety, która opłynęła świat solo” Pauliny Reiter, wyd. Agora

W stronę Przylądka Dobrej Nadziei, 1977 rok

Cienka lina łączy kobietę i niewielki jacht, jak pępowina. Przypięła się, bo jeśli wypadnie za burtę, nikt nie zawróci jachtu, nikt jej nie podbierze. Utonie. Jest na pokładzie sama. To niespokojne wody. Prąd Agulhas przytula się do południowego brzegu Afryki, toczy ciepłe wody Oceanu Indyjskiego na zderzenie z zimnymi wodami atlantyckimi. Ciepły wiatr znad Afryki spotyka tu zimny wiatr znad Antarktydy. Te spotkania są burzliwe, wypiętrzają kilkunastometrowe fale, zdolne pochłonąć nawet wielkie statki. Badacze nazwali te fale „monumentalnymi”, mówią też o nich „anormalne”.

Kobieta jest w średnim wieku, ma silną budowę ciała, skórę spaloną słońcem. Fale ciemnych, krótkich włosów związała kolorową jedwabną chustką, by nie szarpał ich wzmagający się wiatr. Rękę trzyma na rumplu, patrzy przed siebie, na czarną, wypiętrzoną chmurę i na rosnący ocean. Czyta niebo i wodę. Idzie sztorm.

Do pierwszej chmury dołączają kolejne, równie gniewne. Wiatr się wzmaga, wyje. Ocean ryczy. Robi się ciemno, choć to poranek. Spieniona fala dosięga jej twarzy, uderza w policzek. Płynąć dalej czy cofnąć się do portu w Durbanie? Powrót ją kusi, mogłaby naprawić samoster, który pozwala odejść od rumpla, zachowując kurs – by zmienić żagle, usiąść nad mapą, naładować akumulator, coś zjeść, chwilę się zdrzemnąć. Ale żal jej przebytych mil morskich, pięciu dni żeglugi. Płynie dalej ze złamanym samosterem, w sztorm. Sen i jedzenie trzeba będzie ograniczyć.

Fale łomoczą w burtę, zaglądają do kokpitu. Niektóre wsuwają się jęzorami, jakby chciały wylizać pokład. Inne włażą za kołnierz sztormiaka, ściekają zimnem po kręgosłupie. Jeszcze inne rzucają się z góry, przygniatając ją swoją siłą, przewracają. Musi stosować uniki – gdy widzi nadchodzącą pięść oceanu, kuli się w kokpicie.

Nagłe uderzenie wiatru kładzie jacht i żagle przyklejają się do wody, a w jej głowie pojawia się myśl: to koniec. Tutaj umrze.

Ale jacht się podnosi.

Sztorm rośnie. Kolejna fala wdziera się i chwyta tratwę ratunkową, wyszarpuje ją z pokładu. Linki pękają, zmęczone dłonie nie są w stanie utrzymać ciężaru. Odprowadza ją wzrokiem, patrzy, jak znika. Nie ma czasu rozpaczać, po prostu trzeba to odnotować, że nie ma już tratwy, i wrócić do steru.

Jest już noc. Pod ogromnym niebem, na granicy dwóch oceanów, na bardzo małym jachcie samotna kobieta nie czuje bólu w popękanych rękach zdrętwiałych z wysiłku, czuje tylko sól w ustach. Nie może zasnąć, nie może zasnąć, nie może zasnąć. Bo zginie.

Oczy same się zamykają.

Podróż bohatera

W 1949 amerykański mitoznawca, pisarz i myśliciel Joseph Campbell napisał książkę „Bohater o tysiącu twarzy”*. Porównuje w niej opowieści o wyprawie i przemianach bohatera zawarte w mitach pochodzących ze wszystkich zakątków świata i wykazuje, że to jest stale ten sam, archetypowy bohater. Nazywa to monomitem.

Campbell opisuje etapy podróży bohatera. Zastajemy go w zwykłym świecie, najczęściej w jego domu, poznajemy jego życie codzienne. Następnie odbiera on wezwanie do niezwykłego świata osobliwych mocy i wydarzeń, wezwanie do przygody. Jeśli je przyjmie, będzie musiał stawić czoła próbom. Jeśli im sprosta – pokona smoki – może sięgnąć po „wielki dar”, nagrodę. Następnie wraca do zwykłego świata, do miejsca, skąd wyruszył, niosąc ze sobą dar, który ulepszy świat.

Według Campbella zadaniem prawdziwego bohatera jest zabicie potwora, jakim jest status quo, smoka starego porządku – tyrana, strażnika przeszłości.

Jednym z zarzutów podniesionych przeciw Campbellowi było to, że w opisie monomitu koncentrował się wyłącznie na opisie męskiej podróży. Bronił się: „Wszystkie wielkie mitologie i wiele opowiadań mitologicznych są opisywane z męskiego punktu widzenia. Kiedy pisałem »Bohatera o tysiącu twarzy« i chciałem wprowadzić postać kobiety, musiałem sięgnąć do bajek”**. Była to księżniczka, bohaterka baśni Braci Grimm „Żabi król”.

Przez tysiące lat, aby zostać bohaterem, trzeba było, przede wszystkim, być mężczyzną.

Czy pani się bała?

Jest 13 lipca 2018 roku, gdy zaczyna opowiadać mi swoje życie, ma 82 lata. Jest drobna, krótkie włosy farbuje na orzechowo. Oczy – piwne. Ubiera się zawadiacko: T-shirt, kolorowa spódnica do kolan, skarpetki w paski i klapki. Spodziewałam się, że będzie w spodniach.

Siedzimy w jej salonie, w Gdańsku. Mieszka w wysokim bloku z lat 70. przy ulicy Norblina. Po prawej od wejścia meblościanka, w niej książki, wszystkie dzieła Conrada, wszystkie dzieła Lema, cała seria „Wielcy żeglarze” Wydawnictwa Morskiego, encyklopedie. Zwykły stół, krzesła – skromnie. Na ścianach przedwojenne obrazy olejne w starych, zdobionych ramach. Na kanapie siedzi duży, spłowiały, żółty miś ze szklanymi oczkami.

– Boję się, że będzie pani zawiedziona – mówi. – Wielu pani kolegów było mną bardzo rozczarowanych. Spodziewali się jakiejś bardziej romantycznej opowieści. O walce z żywiołem. A jeśli ktoś chce walczyć z oceanem, jego sprawa, niech walczy, dla mnie to głupie. To jest żywioł straszliwie obojętny i ma nas w nosie. Nie jest ani wrogi, ani przyjazny. Jest mu wszystko jedno, czy ktoś się utopi, czy nie.

– Czy pani się bała? – pytam.

– Nie.

– Wcale?

– A czego?

– Że pani umrze, utonie.

– Eeeee tam.

– A jak pani fala porwała z pokładu tratwę ratunkową?

– Przecież dawni żeglarze pływali bez tratw. Zmyło, to zmyło. Nie miałam czasu się zastanowić, bo miałam uszkodzony samoster i musiałam sterować. Byłam przekonana, że ja to potrafię zrobić. Że dam radę.

– A samotność? Doskwierała pani?

– Nie. Ja się ze sobą nie nudzę.

– Nawet wtedy, gdy przez ponad miesiąc nie miała pani łączności?

– W ciągu dnia określa się pozycję, trzeba zrobić astronawigację, wtedy nie było GPS-ów, nanosi się pozycję na mapy, ładuje akumulator, trzeba coś zjeść, sprawdzić stan techniczny jednostki. Jeśli to możliwe, należy robić to codziennie. Teraz są bardzo szczegółowe informacje pogodowe, ja tego nie miałam. Ale miałam książki i z nich wiedziałam, jakie są symptomy nadchodzącego huraganu. Wtedy używało się własnych obserwacji. Gdy nie było łączności, mogłam sobie pogadać z pluszowym misiem, którego miałam na pokładzie, chociaż on miał to w nosie, był zafoliowany w worku, żeby nie namókł, i sobie tylko jechał. Nic nie chciał robić.

– Czyli samotność nie była problemem? – drążę.

– Nie. Sama na morzu czułam się wolna. Nikt mi niczego nie mógł kazać. Za wszystko byłam odpowiedzialna ja.

– I nawet gdy pani chorowała, to nie myślała pani: co ja tu robię, chora, sama na środku oceanu?

– Nie. Wręcz przeciwnie. Wiedziałam, że jestem tu na własne życzenie. Dla mnie morze to jest zupełnie normalne środowisko, proszę pani, czuję się na morzu jak tutaj – omiata ręką salon, kanapę, stół z ciastem i kawą, obrazki w złotych ramach.

– Jak w domu.

– Gdy wróciłam z rejsu – mówi zniecierpliwiona – wszyscy mnie pytali, tak jak pani, czy się bałam. A dlaczego nikt mnie nie pytał, skąd ja wiedziałam, jak to zrobić?

*Joseph Campbell, „Bohater o tysiącu twarzy”, wyd. Nomos, Kraków 2013
**Joseph Campbell, „Pathways to Bliss: Mythology and Personal Transformation”, Edited by David Kudler. Novato, California: New World Library, 2004, s. 145, 159.

Polecamy książkę „Samotne oceany. Historia Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz, pierwszej kobiety, która opłynęła świat solo” Pauliny Reiter, wyd. Agora. Polecamy książkę „Samotne oceany. Historia Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz, pierwszej kobiety, która opłynęła świat solo” Pauliny Reiter, wyd. Agora.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze