1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Kobiety objaśniają nam świat. Spotkanie z Katarzyną Miller

Katarzyna Miller, psycholożka, psychoterapeutka, filozofka (Stylizacja Katarzyna Łaszcz, fot. Weronika Ławniczak/Papaya Films)
Katarzyna Miller, psycholożka, psychoterapeutka, filozofka (Stylizacja Katarzyna Łaszcz, fot. Weronika Ławniczak/Papaya Films)
Czas kobiet. Nie dzień, nie rok, nie miesiąc, ale cała nowa era. Tak to czuję i nie jestem w tym odosobniona. Co oznacza ta fraza? Jak spośród wielu dróg wybrać własną? Zapytałyśmy o to znane psycholożki i mentorki. Tym razem rozmawiamy z Katarzyną Miller.

Co to znaczy, że dziewczyny chcą więcej?
Pytasz o tytuł mojej płyty. Kochana, o tym mogłybyśmy napisać osobny artykuł. Chodzi o to, że jak dziewczyny mają coś, co jest fajne, to się nie potrafią tym ucieszyć tak do cna, tylko kombinują: „jakbym jeszcze miała dziesięć kilo mniej”, „jakbym jeszcze była młodsza”, „jakby jeszcze powiedział to i tamto”. Nie uczy się nas bycia spełnioną i usatysfakcjonowaną. Ale też chcemy więcej, bo nie zadowalamy się byle czym. Doceniamy to, co mamy, ale jednocześnie wiemy, że to może być dopiero początek.

No właśnie, na ile my, kobiety, jesteśmy naszymi mamami, babciami, prababciami, a na ile sobą? Na ile piszemy swoją własną historię, a na ile ją jedynie przepisujemy?
Odpowiem tak: mieścimy w sobie to wszystko. Mnie samej z czasem było coraz łatwiej oderwać się od mojej mamy, ale to nigdy nie jest stuprocentowe, prawda? Niedawno pomyślałam sobie, że póki ja żyję, żyje ona, bo żyje we mnie. Dlatego też dużo ludzi ma dzieci, jak sądzę, bo dzieci ich unieśmiertelniają, przynajmniej na jakiś czas. Moja babcia też jest we mnie, mimo że ledwo ją znałam, ale tyle, co o niej wiedziałam, wystarczyło, bym ją znielubiła.

Jak tak sobie przelatuję w pamięci różne buzie dziewczyn i kobiet, które przyjeżdżają na moje grupy (a przedział wiekowy to od 23 do 63 lat), widzę zarówno młode, nowe dziewczyny, które traktują siebie jak kogoś z indywidualnością, kto nie chce tej indywidualności stracić i kto ją w sobie rozwija, jak i sporo patriarchalnie ulepionych kobiet. Po swoich mamach i babciach dostały w spadku gotowanie, sprzątanie i tę niewinność, o której śpiewam w jednej z piosenek.

Niewinność, czyli…
Zasuszenie. Wiem, słowo „niewinność” kojarzy się zwykle z czymś bardzo świeżym, naiwnym i nieskażonym, ale ja mam na myśli inne jego znaczenie – bez skazy, bez winy. Podam przykład. Zdarza się na grupie, że któraś z uczestniczek wyznaje: „mam kochanka”, i w reakcji innych widzę zaciekawienie, jak też zbulwersowanie, zdumienie i zazdrość. Trochę jak ta mama, która nakryła córkę z chłopakiem i myśli: „Boże, jej wolno, a mnie nie”. Mówię o niewinności w znaczeniu grzeczności, która jest jedną z toksyn, jakie trują współczesne kobiety.

Dlaczego napisałaś piosenkę akurat o tym?
Po pierwsze, zawsze było dla mnie ważne, żebym sama siebie uratowała, głównie przed moją mamą. Po drugie, chciałam to zrobić dla tych wszystkich cudownych, pięknych i uroczych kobiet, które obserwuję podczas swojej pracy. Jak tylko zaczynają się czuć bezpiecznie wśród innych kobiet w grupie, jaśnieją blaskiem. Leżało w kącie takie coś, jakaś szmatka zwinięta i rzucona, ale kiedy zrobiło się fajnie, jasno i ciepło – okazało się jedwabiem, brokatem, falbaną, czerwienią – czymś prawdziwym, czego chcesz dotknąć, pogłaskać. One same to przyznają: „Przyszłam tu niechętnie, bo ja za kobietami (czytaj: za mamusią, siostrami, koleżankami, które dały mi popalić) właściwie nie przepadam, ale jak ja się inaczej z wami czuję. Jakie wy jesteście cudowne!”. „Takie jak inne” – zawsze wtedy mówię. Takie też jesteśmy, tylko nikt na nas takie nie czeka. Wszyscy chcą tylko, byśmy nie sprawiały problemu, by można nas było minąć i iść dalej. Jest we mnie głęboka niezgoda na taki stan rzeczy. Z babcią już przepadło, ale ty, matko, masz jeszcze szansę na to, by dać swojej córce przykład, że można być żywą. Facet w tej piosence jest metaforą czerpania radości z życia, nie chodzi mi tylko o seks, choć o niego też.

Katarzyna Miller, psycholożka, psychoterapeutka, filozofka (Stylizacja Katarzyna Łaszcz, fot. Weronika Ławniczak/Papaya Films) Katarzyna Miller, psycholożka, psychoterapeutka, filozofka (Stylizacja Katarzyna Łaszcz, fot. Weronika Ławniczak/Papaya Films)

Dużo mówisz, piszesz i śpiewasz o seksie.
Powiem Ci, że coraz więcej chce mi się o seksie śpiewać. Nagrałam teraz piosenkę, w której mruczę niczym Barry White.

Powiedziałaś kiedyś o sobie, że jesteś starszą panią bez godności. Taka może śpiewać o seksie ile chce.
Z wiekiem zamierzam być coraz bardziej bez godności. Wiem, że wiele mam i babć to oburzy, ale może po jakimś czasie uznają, że też mogą sobie na to pozwolić. Tak jak ja. Myślę o tych wszystkich kobietach, które spotykam, które przychodzą na moje wieczorki autorskie, wrzucają komentarze pod moimi filmikami. Na przykład piszą: „Jaka szkoda, że ja tego wszystkiego nie wiedziałam
30 lat temu”, „Że też ja na panią nie trafiłam wcześniej, bobym sobie inaczej ułożyła życie”. Mnie to wzrusza, bo przecież ja mówię i piszę tak naprawdę bardzo proste rzeczy. Dlatego też tego kobitki słuchają. Nie sadzę się na bycie bardzo mądrą psycholożką, bo mądrych psycholożek wystarczy, cenię je i podziwiam, tylko to po prostu nie dla mnie. Poza tym ludzie łakną zwykłego słowa. Tego, by im powiedzieć: „Nie masz ochoty, to nie wstawaj”. Mój mąż ogromnie zyskał w moich oczach, jak usłyszałam od niego: „Nie chce ci się? Nie rób”. Boże, pomyślałam, co za facet! Iluż na jego miejscu powiedziałoby: „Jak to? Przecież to jest twój dom, dbać o niego to twój obowiązek”.

To Twój znak firmowy: o najbardziej skomplikowanych sprawach mówisz tak, jakby były najprostsze na świecie.
Rzeczy, które mówię, są proste, ale nie prostackie. Na wernisażu mocno abstrakcyjnej sztuki spytałam malarza: „A czy konia potrafi pan namalować?”. „Potrafię”. „To czemu pan go nie maluje?”. „Bo już nie lubię”. To też jest opowieść o mnie. Jako trzynastolatka regularnie czytywałam filozofów, byłam wtedy bardziej rozintelektualizowana niż kiedykolwiek potem. Bo potem po prostu zaczęłam żyć. Czytałam nadal, ale i doświadczałam. Zaczęłam pisać jako już naprawdę dorosła kobieta. Wcześniej nie miałam jeszcze pewności, co naprawdę chcę ludziom przekazać. Dziś obiema rękami podpisuję się pod opinią, że życie jest proste, tylko my sobie je niepotrzebnie komplikujemy. Robimy piekło z czegoś, co może być całkiem do wytrzymania, nawet jeśli się dostało w kość.

To właśnie chcesz przekazać innym?
Tak, ale też to, że wszyscy jesteśmy do czegoś. Że wszyscy się nadajemy. Każdy z nas coś wnosi do tego świata. Każde życie jest cenne. Banał? Może, zwłaszcza kiedy traktujemy to po łebkach, bagatelizujemy, gadamy tak, by gadać.

Mówisz, że sama siebie uratowałaś. Czy stąd wziął się pomysł, by zostać psychoterapeutką? Skoro uratowałaś siebie, teraz możesz uratować innych?
Myślę, że to miało ogromne znaczenie. Ale też od zawsze byłam zafascynowana ludźmi – tym, jacy są, do czego mają talent, co dają od siebie. Widziałam bardzo wyraźnie cudowne cechy mojej mamy, choć widziałam także te okropne. U ojca było dużo więcej fajnych, ale te skapciałe też dostrzegałam. Rodzice mieli na przykład wspaniałych, wprost zachwycających przyjaciół i znajomych. Ogromnie ich lubiłam, a oni mnie.

Kiedy byłam już w liceum, stworzyłam sobie listę rzeczy, które umiem i chcę robić, oraz listę moich oczekiwań co do przyszłej pracy. Na pierwszym miejscu wpisałam, że chcę pracować z ludźmi. Długo chciałam być aktorką, grałam w teatrach szkolnych i amatorskich, a dziś te umiejętności wykorzystuję w pracy terapeutycznej, bardzo się przydają. Nie myślałam o tym, że chcę innym pomagać czy – jak mówisz – ich ratować. Pociągało mnie raczej zgłębianie ich psychiki, tego, kim są, do czego dążą, co nimi kieruje. Tak sobie myślę, że chciałabym tamtej kilkunastolatce powiedzieć: „Kaśka, będziesz miała ciekawe życie”.

Ale Twoi rówieśnicy od początku widzieli w Tobie psychoterapeutkę. Zwierzali się, prosili o rady…
Bo wiedzieli, że ich wysłucham i nie wyśmieję. Rysio Dębski, o którym ułożyłam takie zdanko: „Lepszy Rysio Dębski w klasie niż Marlon Brando w Hollywood”, przyszedł kiedyś do mnie i powiedział: „Jestem załamany. Przeczytałem książkę »Co każdy chłopiec wiedzieć powinien«. Myślałem, że jestem taki oryginalny, a tam jest cała prawda o mnie”. „Rysiu, nie załamuj się – odpowiedziałam mu. – Akurat to, co teraz mówisz, jest bardzo oryginalne. Nikt inny by się do tego nie przyznał”.

Mądra była ta Kaśka.
Tak, masz rację, byłam mądra. Ale głupia też. To się do dzisiaj nie zmieniło. Dość wcześnie zobaczyłam, że ludzie chcą moich rad i pomocy, ale wtedy jeszcze łaknęłam wiedzy. Studiowałam psychologię, potem filozofię. Ale kiedy jako studentka prowadziłam zajęcia na innych wydziałach, szybko przekształcały się one w kącik porad. Ja o Kancie, a oni: „Pani Kasiu, a co ja mam zrobić z moim chłopakiem? Bo on ostatnio powiedział, że…”.

Byłaś niewiele starsza od nich…
To nie miało znaczenia. Dzieciaki od razu poczuły, że jestem im życzliwa, że ich rozumiem i powiem im to, co trzeba, ale normalnym językiem. I pomyślałam sobie: „Co ja tu będę zgrywała filozofkę, przecież oni mnie potrzebują”. Mam w sobie coś takiego, że ludzie mi ufają – choć, na szczęście, nie wszyscy. Ostatecznie doktoratu z filozofii nie zrobiłam, napisałam tylko dwa rozdziały pracy, czym bardzo rozczarowałam moją mamę.

Bycie kobietą Ci w zawodzie psychoterapeutki pomagało i pomaga czy raczej odwrotnie?
Bardzo mi pomaga. Najbardziej – moja emocjonalność i wrażliwość. Na terapię nadal przychodzą głównie kobiety, w związku z tym my się niekiedy rozumiemy bez słów. Ona zaczyna coś mówić i ja już wiem. „Zaraz ci powiem, o co ci chodzi”, „Skąd pani to wie?”, „Kochana, bo jestem dokładnie taka jak ty”.

Kiedy myślisz o tych wszystkich babach, dziewczynach – wiem, że lubisz te określenia – które do Ciebie przychodzą, za co byś je najbardziej pochwaliła, a na co byś im zwróciła uwagę?
Jako pierwsza zauważyła to Maja Storch w książce „Tęsknota silnej kobiety za silnym mężczyzną”: my, kobiety, jesteśmy szalenie odpowiedzialne, bardzo pracowite i superinteligentne, czyli szybko się uczymy. Tylko w ogóle nie przekładamy tego na poczucie wewnętrznej wartości. Nie mamy szacunku dla swojej inteligencji emocjonalnej, dla swoich tak zwanych miękkich kompetencji. Niesłusznie, bo to jest wielki potencjał. My naprawdę kumamy różne odcienie życia, relacji, bliskości.

Kolejna rzecz – nie radzimy sobie zbyt dobrze z miłością. Dlaczego? Bo nie mamy dobrych wzorów. Popatrz na te wszystkie filmy romantyczne i romanse czytane do poduszki – albo śmierć, albo zbrodnia, albo niespełnienie, albo wieczna tęsknota. Chcemy być kochane, ale nie umiemy dać się pokochać. Nie wiemy ani czego on od nas chce, ani co my chcemy mu dać. To szalenie ważny wątek w mojej pracy z kobietami.

Dużo śpiewasz o miłości na swojej ostatniej płycie.
Ona cała jest o miłości. Wcale nie dlatego, że miłość jest najważniejsza, ale dlatego, że jest najbardziej upragniona. Co nie znaczy, że jednocześnie się jej nie boimy i od niej nie uciekamy. Poza tym ludzie lubią słuchać o miłości.

W duecie z Januszem Chabiorem śpiewacie o Romeo i Julii. „Ale to się źle skończyło” – zauważa on. „A jak się ładnie zaczęło” – ripostujesz. Początek jest równie ważny jak koniec?
Ależ oczywiście. I ten fajny początek zwykle najbardziej nas bierze. Koniec może i wieńczy dzieło, ale go nie definiuje. Dziewczyny mają tendencję do tego, by mówić: „Zmarnowałam na niego dziesięć lat mojego życia”. Albo: „Nie udają mi się związki, miałam cztery i wszystkie się rozpadły”. Ale miałaś cztery związki, które przez jakiś czas były bardzo udane. Policz sobie te dobre lata. W ogóle jeśli masz poczucie, że ci się życie gdzieś gubi, jest nieciekawe, smutne czy czegoś ci w nim brak – zacznij świadomie robić w nim nowe rzeczy. Nowe, inne, różne. Na przykład mój mąż ma czasem nastroje, których ja nie znoszę i reaguję na nie bardzo niedobrze, głównie niedobrze dla samej siebie. Kiedyś tylko płakałam, potem głównie się obrażałam, jeszcze później non stop się wściekałam, aż któregoś razu dotarło do mnie, że w tej oto jednej chwili poczułam się: zmartwiona, obrażona, rozczarowana, zaniepokojona, wściekła, obolała, niepewna, zostawiona, smutna, mała… ale świadoma. Ode mnie zależy, co wybiorę z tego kotła emocji. Dziewczyny, macie wachlarz możliwości. Nie jesteście niewolnicami ani lęku, ani złości, ani pustki, ani niepewności. A jak jest pustka, to wolno zrobić głupią minę i powiedzieć: „Nie wiem, co z tym zrobić”. Taka reakcja też jest w porządku.

Druga płyta Katarzyny Miller „Dziewczyny chcą więcej” ukazała się 14 kwietnia 2023. (Fot. materiały prasowe) Druga płyta Katarzyny Miller „Dziewczyny chcą więcej” ukazała się 14 kwietnia 2023. (Fot. materiały prasowe)

Katarzyna Miller, psycholożka, psychoterapeutka, pisarka, filozofka, poetka. Współautorka poradników psychologicznych, m.in. „Instrukcja obsługi toksycznych ludzi” czy „Kasia na kryzys”. Autorka podcastu „Troska o siebie”, współautorka „Przerwy na kawę z Kasią Miller”. Właśnie ukazała się jej druga płyta „Dziewczyny chcą więcej”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze