1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Opiekunowie rzek

Opiekunowie rzek

Beata Olejarz, prezeska Polskiego Związku Wędkarskiego (Fot. Piotr Małecki/Polski Związek Wędkarski)
Beata Olejarz, prezeska Polskiego Związku Wędkarskiego (Fot. Piotr Małecki/Polski Związek Wędkarski)
„Wędkarze. Ludzie, którzy godzinami stoją nad wodą, żeby złapać rybę na kolację. Tak nam się to często kojarzy. – Jesteśmy wariatami, miłośnikami przyrody, którzy łowią ryby i – na ogół – je wypuszczają” – mówi Beata Olejarz, prezeska Polskiego Związku Wędkarskiego.

Obserwuję pewną prawidłowość: najpierw się jakąś sprawą interesujemy, potem temat znika. Tak stało się z Odrą. Latem i jesienią było o tym głośno, teraz cisza. Wędkarze w sprawę mocno się zaangażowali. Jak to teraz wygląda? Czy Odra się „naprawiła”?
Nie, Odra się nie naprawiła. To, o czym mówiło się w czasie katastrofy, czyli 200 ton śniętych ryb, to wielka ilość, wręcz niewyobrażalna. Ale trzeba powiedzieć, że to tylko część ryb, które padły ofiarą katastrofy. Niektórzy członkowie naszej rady naukowej uważają, że część ryb zalega na dnie – czy się rozłożyły, czy przepłynęły dalej – nikt tego nie wie, bo nikt nie przeprowadził badań. Ani Polski Związek Wędkarski, bo nie mamy na to środków, ani Instytut Rybactwa Śródlądowego, który badał poziom ichtiofauny. Miały być prace nad specustawą, ale nie wiadomo, co się z tym dzieje, czy są, jaki jest efekt. Pytamy o wyniki bieżących analiz, o to, co robią sztaby kryzysowe – ale wszystko jest utajnione. Czekaliśmy na raport pani minister Moskwy, byliśmy na komisji w listopadzie – wtedy dostępny był jedynie raport wstępny, mieliśmy nadzieję na końcowy z wynikami i zaleceniami, ale go nie było. Usłyszeliśmy, że na bieżąco badany jest stan wody, ale nikt nie potrafił podać ostatnich wyników. Pisaliśmy do wszystkich ministerstw z prośbą, żeby uwzględniono nas w pracach, ale dowiedzieliśmy się, że nie ma takiej potrzeby.

Co więc wiemy?
Wiemy, że są niskie stany wody, że Kanał Gliwicki jest martwy, nie ma ryb, woda słona, ale nie zostało to oficjalnie potwierdzone. My jako strona – bo jesteśmy stroną, użytkownikiem rybackim obwodów – nie wiemy właściwie nic. Będziemy się dopominać o informacje od Wód Polskich, bo zbliżają się wiosenne zarybienia. Dostaliśmy zgodę, żeby nie zarybiać jesienią, mieliśmy nadzieję, że zostaną zrobione badania, będziemy wiedzieć, jakie organizmy w wodzie przetrwają, że są dostateczne warunki, jeśli chodzi o bazę pokarmową, że są rośliny, ślimaki, małże, że jest plankton, baza pokarmowa – to, co pozwoli rybom przeżyć. Musimy wiedzieć, czy zarybiając zgodnie z obowiązującym operatem, nie wyrządzimy rzece krzywdy.

Czym są operaty?
To umowa z państwem. Użytkujemy daną część rzeki i w zamian za to, że możemy tam łowić, zarządzać tym obszarem, zarybiamy i możemy odławiać. Do tego są przygotowywane plany, które mówią: tyle a tyle jest ryb drapieżnych, tyle a tyle innych, które są dla drapieżników pokarmem. Ale dziś nie wiemy, co jest w rzece… Poza tym jeśli na dnie leżą tak zwane ryby ciężkie, jak węgorz, i gniją, to za sekundę to wypłynie i na wiosnę, kiedy zrobi się ciepło, będziemy mieli spływający materiał gnilny.

Co to oznacza, mówiąc obrazowo?
Proszę bardzo, obrazowo: jak jest trup i zaczniemy się w tym trupie babrać, to mamy tężec, mamy wszystkie choroby zakaźne, mamy choroby bakteryjne, które płyną z rzeką.
Był moment, kiedy w Szczecinie rozpadające się truchło rybie spłynęło w ogromnej ilości, była akcja natleniania wody, bo ryby, nawet jeśli żyły, to „oczkowały”, łapały powietrze pod powierzchnią wody, dusiły się. Jak nie zdechły z powodu słonej, zanieczyszczonej wody, to się udusiły – brakowało tlenu w warstwie środkowej, a był amoniak i siarkowodór z rozkładu truchła. Będzie spływać truchło, na brzegach wodę będą piły zwierzęta, ptaki, wpłynie ona też na pola. Oczywiście woda dla gospodarstw czy miast jest pobierana z dolnych warstw, czyszczona, tu nie ma zagrożenia – ale codzienne życie nad brzegiem rzeki będzie pełne niebezpieczeństw.

Latem alarmowaliście i to na was spadły gromy. Jak to przeżywaliście?
Ciężko. Patrzyliśmy na rzekę, widzieliśmy martwe sumy mające dwadzieścia parę lat – to budzi cholerne emocje. Wiemy przecież, że potrwa całe lata, zanim się takich okazów znowu doczekamy. Ale też na szczególne refleksje za dużo czasu nie było, pracowaliśmy na okrągło, całą dobę.

Na czym ta praca polegała?
Trzeba było dotrzeć do dziennikarzy, zmobilizować posłów, zrobić komisję. Wyławialiśmy śnięte ryby. Pamiętajmy, że cała afera zaczęła się nie w lipcu, ale w marcu. Wtedy były pierwsze doniesienia od wędkarzy o Kanale Gliwickim, ale nikt się tym nie przejął. Pod koniec lipca wszystko wybuchło, nie dało się dłużej problemu nie dostrzegać. I tak przez dwa tygodnie byliśmy nad rzeką sami, rząd udawał, że nic się nie dzieje, tłumaczyli, że przyducha, gorąco, mało tlenu, niski poziom wody, czysto naturalne śnięcie ryb, nie ma się czym przejmować. Dopiero jak zaczęliśmy odławiać ryby tonami, okazało się, że jest problem. Musimy też Niemcom podziękować, że to nagłośnili.

Nie byliście sami, ludzie też się zaangażowali w ratowanie Odry.
Ludzie czują się związani ze swoją małą ojczyzną. Łowią ryby zawsze w tym samym miejscu, czują się odpowiedzialni za to, co się dzieje na tym „ich” kawałku rzeki – i oni stanęli do walki z żywiołem, bo tak to trzeba nazwać. Śnięte ryby, woda śmierdzi, widać, że katastrofa. Zawiadamiają okręg, zaczyna się koordynacja działań i okręg przekazuje dalej. Wędkarze mówią: „coś trzeba z tym zrobić, nic się nie dzieje”, zaczynają więc działać sami, a potem słyszą: „nie powinniście tego robić”. Czyli co – mieliśmy zostawić Odrę? Opuścić ręce? Instytucje nie reagują, rząd nie reaguje, a potem się mówi: nie powinniście wkładać tam rąk, bo może to wy zanieczyściliście Odrę. To jakiś absurd.
Dziś ludzie są zrozpaczeni – oczywiście ryba z dopływów w jakiejś ilości wróciła, rzeka nie jest pusta, ale ta ryba nie jest taka, jaka powinna być. Kanał Gliwicki jest martwy. Kwitną tam algi, także złote algi, jeden wielki syf.

Można już powiedzieć coś pewnego o przyczynach katastrofy?
Podejrzewamy, że przyczyny były dwie. Jedna to chemia, która sparaliżowała ryby, a druga – rząd podjął decyzję, że trzeba zwiększyć wydobycie węgla, i zrzucił kopalniane zasolone wody do Odry. Złota alga żyje i zakwita tylko w słonej wodzie, Odra nie jest przecież słona. Choć ze wstępnego raportu wynika, że jej zasolenie przekracza normy.

Nauczyła nas ta historia z Odrą czegoś czy nie bardzo?
Ludzie zdali egzamin, system nie. Dziś wiem, że my jako związek, jeśli spotka nas coś podobnego, zachowamy się inaczej – zdobędziemy dowody już na początku. Rzeka płynie i dowody razem z nią.

Ryby w Odrze są, wróciły?
Nie wiemy, w jakiej ilości, ale są. Tylko jaka jest ich ilość, jaka struktura? Nie wiemy. Logiczne byłoby robienie badań okresowo, nie z łapanki, ale przez cały rok. Będziemy informować o wszystkim, czego się dowiemy, bo nasze pieniądze to pieniądze społeczne, nie dostajemy od państwa dotacji na zarybienia, to idzie ze składek naszych członków. Musimy więc wiedzieć, czy ryby, które wpuścimy, nie zdechną.

Myśliwi przez część ekologów są utożsamiani z wszelkim złem. Uśmiercają zwierzęta. Wędkarze mają podobną etykietkę. Jak to wygląda z waszego punktu widzenia? Jaką rolę pełnią wędkarze?
Jesteśmy wariatami, miłośnikami przyrody, którzy łowią ryby i – na ogół – je wypuszczają. Mamy swoje hodowle, żeby móc zarybiać, mamy naukowców, którzy prowadzą badania.

Polski Związek Wędkarski powstał w PRL, bo wędkowanie to był łatwy dostęp do żywności. Jak jest Pani na Zachodzie, może Pani w lesie zebrać grzyby? Nie. A u nas Pani może. Tak samo z rybami. Każdy mógł wędkować, komuna pozwoliła ludziom się zorganizować, bo ryby to było źródło pokarmu. Ale związek przez lata ewoluował, weszliśmy do Unii i mamy dyrektywę, która mówi o zarządzaniu wodami śródlądowymi. Państwo podzieliło rzeki na obwody i szukało opiekuna tych wód – Polski Związek Wędkarski przystąpił do konkursów i w imieniu Skarbu Państwa tymi wodami zarządzamy.

Wędkarstwo się zmieniło, zarybiamy, chronimy, użytkujemy wody, nie tylko rybacko, jak kiedyś – łowimy i jemy, ale też hobbystycznie. Przygotowujemy brzegi do połowu ryb, organizujemy pracę z młodzieżą, mamy ośrodki wypoczynkowe, budujemy pomosty, infrastrukturę, żeby ludzie mogli wypocząć, mamy straż społeczną, chronimy wody przed kłusownictwem, żeby nikt nie rzucił dynamitu czy prądem nie wytłukł pół jeziora. To myśmy wyposażali ludzi w rękawice, podbieraki, wysokie buty, nikt na początku sprawy z Odrą tego nie miał. Obyśmy nie musieli wykorzystywać tej wiedzy i sprzętu w takim celu już nigdy.

Środowisko jest w jakimś stopniu spolaryzowane. Część naszych członków nadal łowi rybę i ją zjada. Ale już młodzi idą do rybnego. Bo kiedy idą nad wodę, to łowią rybę, dają jej buziaka i puszczają. Szanują rybę. Tak jest z młodym pokoleniem. Mówią o sobie, że są etycznymi wędkarzami. Inni złowione ryby jedzą – ale trzeba powiedzieć, że mają przecież do tego prawo.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze