1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Ola. Olga. Kora – każdy z jej bliskich, przyjaciół, znajomych, kto kiedykolwiek z nią się zetknął, mówi o innej osobie

Ola. Olga. Kora – każdy z jej bliskich, przyjaciół, znajomych, kto kiedykolwiek z nią się zetknął, mówi o innej osobie

Mural upamiętniający Korę (Fot. BEW)
Mural upamiętniający Korę (Fot. BEW)
Kobieta żywioł. Ikona. Sprawcza, bezkompromisowa, waleczna. Brała z życia, co chciała – pożerała słabych mężczyzn, podziwiała mocne kobiety. Na strachu i samotności zbudowała niewiarygodną siłę. Niebawem nakładem wydawnictwa Znak ukaże się jej biografia autorstwa Katarzyny Kubisiowskiej. Publikujemy jej fragment.

Narodziny Kory

To właśnie Galia wymyśliła nowe imię dla Oli.

Druga połowa lipca 1968 roku. Ola z Galią i Psem jadą autem z Krakowa do Mielna. Wygłupy, śmiechy, rozmowy. W pewnym momencie Galia rzuci: „Kora”. Siedemnastoletnia Ola na trasie między południem a północą Polski dostaje nowe imię.

W Mielnie odbywa się pierwszy zlot hipisów w Polsce i jedyny, w jakim Kora będzie uczestniczyć. Zjedzie się siedemdziesiąt osób z całej Polski, zarówno z dużych ośrodków: Warszawy, Szczecina, Torunia, jak i ze wsi i miasteczek. Przekrój społeczny jest zróżnicowany, od intelektualistów do ludzi bez wykształcenia i zawodu. Czyta się fragmenty Skowytu Ginsberga[1] i Pierwszego Listu do Koryntian Świętego Pawła. Nikt w zestawieniu tych lektur nie widzi sprzeczności, tylko uzupełnianie się. Dla Kory te trzy dni na plaży z podobnie myślącymi jak ona ludźmi to zastrzyk nowej tożsamości – kultury, obyczaju, filozofii. I jakby rodzina zastępcza – głodna relacji Kora odnajdzie jej namiastkę w hipisowskiej wspólnocie.

Nowe imię jest przepustką do nowego życia.

Hipisi tworzą Korę. Dodadzą jej odwagi do przekraczania granic, do tego, by żyć na własnych warunkach. To dzieci kwiaty mają status adwokatów kontrkultury – fali intelektualnego wrzenia idącej ze Stanów i zalewającej resztę świata. Za oceanem lewy sierpowy uderza w sytą klasę średnią – obywateli wylegujących się na pluszowych kanapach w kupionych na kredyt domkach na przedmieściach.

Uderza w polityków robiących brudne interesy na pogłębianiu segregacji rasowej i prowadzeniu wojny w Wietnamie. Zakwestionuje właściwie każdy system: szkolnictwo, psychiatrię, sztukę, religię, moralność. Za podkopujące humanistyczne fundamenty wspólnoty ludzkiej uzna hasła konsumpcjonizmu: przedsiębiorczość, wydajność, karierę, konkurencję. W zamian przychylnie patrzy na bezinteresowność zabawy niosącej wartość samą w sobie, bez perspektywy wymiernej korzyści.

Na ołtarze wynosi swoich bohaterów – wspomnianego już Ginsberga, ale też Timothy’ego Leary’ego, proroka LSD i psychodelicznego doświadczenia, Gary’ego Snydera, apostoła ekologicznej świadomości, Alana Wattsa, krzewiciela nauk Wschodu. Gloryfikuje postawę rebeliancką, kontestującą zdrowy rozsądek, umiar i powściągliwość.

Te filary etosu mieszczańskiego w Polsce dokrajane są do możliwości egzystencji w kraju za żelazną kurtyną, gdzie normą jest materialny niedostatek, począwszy od butów, skończywszy na proszku do prania. Opór wobec nadmiaru konsumpcyjnego tu przenosi się na manifestowanie niechęci wobec każdego opresyjnego systemu – komunistycznej dyktatury, obowiązku pracy, służby wojskowej.

W świecie anglosaskim dzieci kwiaty są zjawiskiem masowym, w Polsce marginalnym. Ale zaznaczają swą obecność. W dużych miastach tworzą się hipisowskie środowiska z liderami i ulubionymi miejscami spotkań, najczęściej w klubach studenckich. W Warszawie hipisi zamawiają msze za dusze zmarłych idoli muzycznych. Ta za duszę Jimiego Hendrixa doczeka się krytyki w piśmie Towarzystwa Krzewienia Kultury Świeckiej, padnie tam retoryczne pytanie: czy można odprawiać nabożeństwo za kogoś, komu obca była katolicka moralność? W Krakowie w kościele Dominikanów zostaje odprawiona msza jazzowa w aranżacji Tomasza Stańki. Mimo niewinnej aktywności hipisów władza widzi w nich antysocjalistycznych wykolejeńców.

Autorytaryzm państwa spotykał się tu z autorytaryzmem społeczeństwa. Przymusowe milicyjne strzyżenie hipisów, „pierdolonych Jezusików”, nieraz do gołej skóry, spora część Polaków przyjmuje z aplauzem.

Cały rok 1968 nie tylko dla hipisów jest przełomowy: rozruchy na Uniwersytecie Warszawskim oraz rewolta na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Maj na Sorbonie i walki uliczne w Paryżu, Praska Wiosna i sierpień w Czecho­słowacji, rozruchy na wyższych uczelniach w Korei i w Japonii, krwawe stłumienie ruchów studenckich w Meksyku, uaktywnienie się brygad terrorystycznych w Niemczech i we Włoszech.

Pochody rebeliantów zmierzają niejednokrotnie w przeciwnych kierunkach. Kiedy w Warszawie i Pradze kwestionuje się socjalizm, w Berkeley i Paryżu protestują pod sztandarami marksizmu i maoizmu. „I jeśli amerykańska prawica uznaje hipisów za piątą kolumnę ideologii komunistycznej, to propaganda PRL za przyczółek dywersji ideologicznej państw kapitalistycznych”[2].

Hipisi Korę otworzą na muzykę rockową. Słucha się jej wspólnie na chacie – ktoś ma adapter, ktoś przynosi płytę. To całe rytuały z ekstazą w trakcie kontemplowania The Doors, uniesieniem przy Grateful Dead, rozedrganiem wywołanym głosem Janis Joplin.

W PRL-u dobry winyl to towar ekskluzywny. Tu węzłowym ośrodkiem jest Gdańsk. Marynarze przypływający z portów całego świata ochoczo przehandlowują za wódkę czarne krążki, dzięki czemu nad Wisłą rozbrzmiewają dźwięki protest songów, takich jak Blowin’ in the Wind Boba Dylana.

Dla polskich hipisów ważnym dniem jest 13 kwietnia 1967 roku. W Sali Kongresowej Pałacu Kultury daje wtedy koncert zespół The Rolling Stones[3]. Tylko niewielka część młodzieży przybyłej do stolicy ma szczęście patrzeć na miotającego się po scenie Micka Jaggera.

Dla hipisów z całego świata apogeum to trzy dni w sierpniu 1969 roku na festiwalu Woodstock. Dla półmilionowego tłumu grają Jefferson Airplane, Grateful Dead, Canned Heat, Carlos Santana, a śpiewają Joe Cocker, Melanie, Janis Joplin, Sly and The Family Stone… Jimi Hendrix da dwugodzinny set, a The Star-Spangled Banner staje się symbolem epoki Love and Peace.

Festiwalowe echa docierają do Polski. I jeśli u progu lat siedemdziesiątych rodzima muzyka jest efektem współpracy kilku twórców – kto inny komponuje, kto inny pisze tekst, mało w niej pierwiastka osobistego – to po Woodstocku przychodzi zmiana, powstają zespoły oryginalne i wykraczające poza schemat – Anawa, Dżamble, Osjan.

Hipisi uzmysłowią Korze, że dyplom ukończenia studiów nie jest jedyną przepustką do wejścia na profesjonalną scenę. O wysokiej wartości decyduje autentyczność, przekonanie do sensu tworzenia.

Hipisi zachęcą Korę do wyjazdów za granicę, choćby do Holandii i Grecji. Tu duchową pieczę sprawuje Jack Kerouac, autor powieści W drodze, w której grupa młodzieńców bez celu błąka się po Ameryce w poszukiwaniu tego, co ulotne: szczęścia.

W PRL-u podróżowanie wymaga sprytu i zdolności logistycznych. Jeśli hipis nie zaszyje się w bieszczadzkiej głuszy, to najchętniej udaje się do krajów przez propagandę komunistyczną nazywanych z naganą kapitalistycznymi. Możliwe jest to dzięki hipisowskiej międzynarodówce: koleżankom i kolegom z innej części Europy wysyłającym zaproszenie – preludium do uzyskania paszportu i wizy.

Bliska Korze jest hipisowska myśl o równości płci, o tym, że role męskie i kobiece to sztuczny wymysł. Zerwie ze sztywnym podziałem: kobieta – oaza spokoju, słodka, uległa, rozkoszna, mężczyzna – motor działania, szorstki, zadziorny, aktywny.

Hipisi najpierw zwracają uwagę na istotę człowieczeństwa, płeć jest wtórna, schodzi na plan dalszy. Można czuć się sobą, nie wkładać masek, jakich oczekuje, a de facto żąda społeczeństwo.

To znaczy w teorii. Praktyka jest inna: męska kultura dominuje, od wieków przetrenowana do czynienia świata i wszelkiego stworzenia sobie poddanymi. Przed hipisami sporo do przepracowania – zobaczenia, zanalizowania, zdefiniowania. Kora wtedy nie widzi jeszcze sprzeczności. Hipisi walczą głównie o miejsce w społeczeństwie dla osób homo- i biseksualnych. Poprzednicy hipisów, bitnicy, kobietami pogardzają. W powieści Kerouaca W drodze znajduje się opis spotkania głównego bohatera z Terry, „przeuroczą Meksykaneczką”, którą ten później nazywa głupią meksykańską zdzirą o „prostej, dziwnej główce”[4]. Meksykanka stanowi nieruchomy element, nie przemierza świata, tylko stoi w miejscu, bohater natomiast jest pielgrzymem i wędrowcem.

Kora całym swoim stylem życia będzie kwestionować to wyobrażenie, pokazywać, że i kobieta jest wolną istotą, zdolną do wędrowania i przygody, także obyczajowej, seksualnej.

Hipisi wciągną Korę na psychodeliczną orbitę rozkręconą sto lat wcześniej przez Arthura Rimbauda, jednego z poetów przeklętych. To stały element kontrkultury – przekonanie, że do twórczego „ja” dociera się poprzez niszczenie ograniczających je warstw. Brak psychicznych zahamowań otwiera na wolną wyobraźnię. Hipisi podejmą tę grę z samymi sobą. Ucieleśnieniem tej postawy jest dla nich postać Williama S. Burroughsa. Z jednej strony geniusz, autor Nagiego lunchu, z drugiej – handlarz narkotykami i narkoman, który pod wpływem substancji psychoaktywnych zastrzelił swoją żonę. Dla Kory psychodeliki są narzędziem przyspieszającym ucieczkę przed nieatrakcyjnym obliczem rzeczywistości. Są też czystą przyjemnością, otwarciem na inne wymiary, inspiracją dla twórczości. W ostatnich pięciu latach życia staną się lekiem na bóle psychiczne i fizyczne.

Dzięki hipisom Kora zobaczy w ubiorze coś więcej niż fason: emanację światopoglądu. Znak, sygnał, idiom.

W Polsce najpierw gomułkowskiej, potem gierkowskiej, pokrytej równomierną warstwą brzydoty, ubranie hipisa jest demonstracją piękna i ekspresją radości pod postacią jasności i koloru.

To pole do popisu dla wyrobionego oka, które w „szmacie” dostrzeże strój, a klejnot w rupieciu. Królestwo sandałów, bluzek z tetry. Patchworkowych łączeń materiałów tanich i szlachetnych, nierównomiernie ufarbowanych. Motywów ludowych, chust w esy-floresy, bransolet z muszelek i pierścieni z oczkami z wypalanej gliny. Spodni dzwonów uszytych z zasłon.

Kora na tandecie – krakowskim bazarze – kupi amerykańską spódnicę i sznury koralików. Rozpuści włosy. Zrezygnuje z kremu, cieni, kredek – używa wyłącznie wody i mydła. Ma być naturalnie.

Hipisi utwierdzą Korę w tym, że o radość trzeba zadbać. De facto: wyrwać ją życiu. To pokolenie ludzi niepamiętających wojny, lecz trwających w jej cieniu, bo wychowywanych przez rodziców i dziadków poturbowanych przez fronty, zawieruchy, obozy, łapanki, egzekucje. Hipisi nie chcą pławić się w traumach, ogniskować myśli na tym, co bolesne i niemożliwe do odzyskania. Pragną odwlekać moment dorosłości kojarzonej przez nich z przyspieszonym procesem starzenia się, mentalnym grobem.

Hipisi uczulą Korę jeszcze na to, że we wspólnotę nie należy angażować się w całości. Obligatoryjny jest wewnętrzny margines, rezerwa wobec stadnych instynktów. Pozycja dająca możliwość opuszczenia grupy w dowolnym momencie. Kora będzie stać na brzegu, na granicy, na krawędzi – jest jednocześnie wewnątrz i na zewnątrz. Przez lata przygląda się postawom tych, z którymi hipisowała. Jak się zmienili, od których wartości odeszli najdalej.

Przygląda się też sobie – bywa, że z rozczarowaniem.

Na pięćdziesiąt lat naznaczy ją ten pseudonim. Przylgnie, scali się, wchłonie.

Kora jako skóra drzewa. Kora jako grecka bogini wiosny, kwiatów, płodności, jako żona Hadesa, królowa podziemi, córka Zeusa i Demeter, jako dziecko, które nie posłucha nakazu matki, zerwie kwiat narcyza i poniesie za to karę.

Bliscy zwracają się do niej Korunia, Koreńka, najbliżsi: Kocio. Dla innych jest Korą. Są i tacy, którzy nie mają pojęcia, jak brzmi jej prawdziwe imię.

[1] Allen Ginsberg (1926–1997) – poeta, aktor, scenarzysta. Lider Beat Generation, artystycznego ruchu awangardowego propagującego idee nonkonformizmu i anarchizmu prowadzących do nieskrępowanej niczym swobody twórczej. Najwybitniejsze jego dzieła to Skowyt oraz Kadisz.
[2] A. Szostkiewicz, Hipisi i ubecy w PRL, „Polityka”, 6 stycznia 2015, https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/historia/1604475,1,hipisi-i-ubecy-w-prl.read, dostęp 3 marca 2023.
[3] Lucjan Kydryński pisał: „Mick Jagger to znakomity wokalista, o wirtuozerskim obyciu estradowym. Instrumentaliści są wszyscy wielkiej klasy, a ich utwory (trudno to nazwać piosenkami) muzycznie należą do najlepszych osiągnięć w muzyce młodzieżowej”. Zob. L. Kydryński, The Rolling Stones, „Przekrój” 1967, nr 1151, s. 10.
[4] J. Kerouac, W drodze, przeł. A. Kołyszko, W.A.B., Warszawa 2011, s. 179.

Książka Katarzyny Kubisiowskiej „Się żyje. Kora. Biografia” ukaże się 31 maja nakładem wydawnictwa „Znak”. (Fot. materiały prasowe) Książka Katarzyny Kubisiowskiej „Się żyje. Kora. Biografia” ukaże się 31 maja nakładem wydawnictwa „Znak”. (Fot. materiały prasowe)

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze