1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Kopernikologia – ile wiemy o słynnym astronomie? Opowiada Wojciech Orliński – autor biografii Mikołaja Kopernika

Mikołaj Kopernik trzymający w dłoni konwalię, symbol sztuki lekarskiej (grafika z ok. 1520 r.) (Fot. Getty Images)
Mikołaj Kopernik trzymający w dłoni konwalię, symbol sztuki lekarskiej (grafika z ok. 1520 r.) (Fot. Getty Images)
W roku, w którym zaplanowano aż 150 wydarzeń kulturalno-naukowych, w tym otwarcie wystawy w Zamku Królewskim, prapremierę musicalu o jego życiu czy uruchomienie humanoidalnego robota o jego obliczu, warto zastanowić się, ile tak naprawdę wiemy o słynnym astronomie z Torunia. Opowiada nam o tym Wojciech Orliński autora biografii Mikołaja Kopernika.

Nie zdawałam sobie sprawy, że kopernikologia jest dziedziną tak pełną dziur i niewiadomych. Nawet to, że w tym roku obchodzimy 550-lecie urodzin Kopernika nie jest wcale takie pewne.
Zgadza się, kopernikolodzy nie mają pewności nawet co do zupełnie podstawowych faktów z życia słynnego astronoma, w tym daty jego urodzenia oraz daty jego śmierci. Obie można zakwestionować, bo pochodzą ze źródeł niepewnych. Czasem na spotkaniach autorskich jestem pytany, czy mnie na początku to nie przeraziło. Cóż, mam taką konstrukcję psychiczną, że działam odwrotnie – gdybym podczas wstępnego rozeznania ustalił, że właściwie wszystko już wiemy i wszystko jest jasne, bo zachował się pamiętnik Kopernika, a wszystkie daty z jego życia zostały potwierdzone notarialnie – to bym pewnie zrezygnował. Dopiero gdy uświadomiłem sobie, jak dużo jest tych białych plam i jak wątpliwe i naciągane bywają interpretacje czy wnioski, poczułem zainteresowanie i ekscytację. Pomyślałem: to jest coś, czym chcę się zająć.

Na blogu „Ekskursje w dyskursie” pisze Pan, że jeśli chodzi o biografie, zawsze bardziej interesowały Pana osoby, które raczej sabotowały swoją karierę, niż uskuteczniały jakiś „przepis na sukces”. Czy Kopernika też by Pan zaliczył do tego grona?
Akurat nie to mnie w nim najbardziej urzekło, ale rzeczywiście był przez swojego bogatego wuja, biskupa warmińskiego Łukasza Watzenrode, szkolony, wychowywany i przygotowywany na następcę. Gdyby nie stawiał oporu, z pewnością by nim został. I byłaby to zupełnie niesamowita droga awansu społecznego, bo biskup warmiński był wtedy w Królestwie Polskim równy księciu. Po drodze jednak Mikołaja zafascynowała astronomia i oderwała od tych planów. Ale nawet w tej dziedzinie nie miał ambicji, żeby zyskać sławę. Wolał pozostać anonimowy. Dlatego właśnie ogólny zarys swoich pomysłów najpierw puścił w obieg po Europie w nadziei, że ktoś to za niego dokończy. Czekał jakieś 20 lat, a ponieważ nikt nie podjął tematu, w końcu sam to zrobił. Rzeczywiście czuję do niego z tego powodu dużą sympatię. Strasznie nie lubię ludzi, którzy mają dużą presję na karierę, którym za bardzo na niej zależy. Kopernik był całkowitym przeciwieństwem tego, co dzisiaj nazwalibyśmy lansiarstwem.

Obraz „Portret młodzieńca” Giorgionego (ok. 1498 r.) (Fot. Getty Images) Obraz „Portret młodzieńca” Giorgionego (ok. 1498 r.) (Fot. Getty Images)

Co Pana w takim razie najbardziej w nim urzekło?
Pisanie biografii to jest jednak siedzenie w głowie swojego bohatera, dlatego też czuję, że nie byłbym w stanie napisać biografii na przykład Putina czy Hitlera. A że wielką miłością mojego życia były zawsze nauki ścisłe – nawet jako dziennikarz całkiem od tej miłości się nie oderwałem – Kopernik mnie fascynował jako ktoś, kto doprowadził do największego przełomu w historii nauki. Od dziecka mnie interesowało, jak się dokonuje takich przewrotów, jak on to zrobił. Oczywiście w pewnym momencie w odpowiedzi na to pytanie dochodzi się do ściany, czyli konstatacji, że mamy do czynienia z geniuszem. Ale przynajmniej udało mi się rozłożyć na czynniki pierwsze sposób rozumowania tego geniusza.

Wróćmy jeszcze do tych niewiadomych. Jak tłumaczy Pan w książce „Kopernik. Rewolucje”, fakt, iż tak mało zostało po nim dokumentów, bierze się po części z tego, że miał on w życiu łatwiej i na przykład nie musiał starać się o finansowanie swojej nauki, bo opłacał ją wspomniany wuj. Ale ciekawsze jest inne wytłumaczenie – mogło to być celowe działanie, mające ukryć, że Kopernik był szpiegiem na rzecz Warmii.
Bezcennym narzędziem w pracy biografa są ślady papierowe, jakie zostawia w dokumentach przeciętny człowiek, taki jak Pani czy ja. Bohater poprzedniej biografii mojego autorstwa, wynalazca Paul Baran, zostawił po sobie na przykład liczne podania o pracę, wnioski kredytowe czy ubezpieczeniowe, dzięki czemu wiemy na przykład, gdzie mieszkał, czym się zajmował itd. Kopernik nigdy nie pisał podania o pracę nie dlatego, że wtedy tego nie robiono, tylko dlatego, że nie było takiej potrzeby, bo wiele rzeczy dostał na srebrnej tacy; nie musiał choćby starać się o finansowanie swoich studiów. Dużo więcej wiemy o jego przyjacielowrogu, biskupie Janie Dantyszku, który bezskutecznie o takie finansowanie zabiegał.

To jest jeden wątek. Drugi, i zaznaczam wyraźnie, że są to tylko hipotezy, dotyczy jego domniemanej działalności szpiegowskiej. Warmia była w tamtych czasach z jednej strony spenetrowana przez szpiegowskie macki zakonu krzyżackiego, z drugiej sama musiała prowadzić działalność kontrwywiadowczą, czyli na przykład podrzucać Krzyżakom dezinformacje czy obracać agentów na podwójnych agentów, i prowadzić własną działalność wywiadowczą, bo jako księstwo biskupstwo była zależna od Stolicy Apostolskiej. Podróże Kopernika po Włoszech są rzeczywiście trochę tajemnicze. Choć nie ma żadnego dowodu na to, że poza wysłaniem go na studia wuj przydzielał mu też inne zadania, to byłoby bardzo dziwne, gdyby nie wpadł na ten pomysł. A trzeba podkreślić, że biskupi warmińscy zdawali się wiedzieć o decyzjach Watykanu, zanim te były wszem wobec wiadome. Jeśli więc dopuszczamy taką hipotezę, że Kopernik był szpiegiem wuja, oczywiste jest, że nie mógł robić rzeczy, jakie robili ludzie w tamtych czasach w podróży, czyli choćby wysłać listu o treści: „Właśnie zobaczyłem Rzym, cóż za piękne miasto, też tu musisz przyjechać, przyjacielu”.

Skoro tak mało jest materiałów źródłowych na temat Kopernika, to każdy z nas – w tym jego biografowie – może sobie wypełnić te białe plamy czymś innym. W ten sposób możemy dostać wiele portretów astronoma, znacznie różniących się od siebie.
Dokładną odpowiedzią na Pani pytanie jest książka prof. Michała Kokowskiego „Różne oblicza Mikołaja Kopernika”, za którą mogę się tylko schować. Rzeczywiście z tego, co na pewno wiemy na jego temat, a mamy zaledwie kilkadziesiąt dokumentów, na których bazujemy, można wyjąć za każdym razem zupełnie innego Kopernika. Zarówno osobę bardzo wierzącą, jak i patrona wolnomyślicieli. Można ujrzeć rewolucjonistę i buntownika, a można zobaczyć konserwatystę. Co komu bliższe.

Ale też Kopernik był człowiekiem wielu twarzy: astronomem, matematykiem, ekonomistą, prawnikiem, lekarzem, duchownym i wreszcie politykiem. Kim najbardziej się czuł, jak Pan sądzi?
Sądzę, że gdyby przeprowadzała Pani ten wywiad z samym Kopernikiem, powiedziałby, że zwłaszcza trzy pierwsze są dla niego ważne, a najważniejsza – matematyka. Tak siebie określał najchętniej – jako matematyka właśnie. Rewolucja, jakiej dokonał w astronomii i jakiej nie dokonał w ekonomii, polegała właśnie na intensywnym wykorzystywaniu aparatu matematycznego.

Gwarantuję, że gdybyśmy prześledzili jego zwykły dzień, byłoby w nim bardzo niewiele momentów, w których obserwuje niebo, a bardzo dużo takich, w których zapisuje cyferki. Jako ekonomista Kopernik uważał, że pieniądz powinien mieć pewną obiektywną, niezmienną wartość – grosz ma znaczyć grosz, a dukat – dukat. I, co dziś może się bardzo spodobać wielu osobom, był wielkim wrogiem inflacji. Natomiast już nie wszystkim przypadnie do gustu, że jego zdaniem centralna władza powinna ustalić, ile kosztuje bochenek chleba czy kufel piwa, i że ta cena też powinna być niezmienna.

Polski astronom obserwujący zaćmienie Księżyca w Rzymie, ilustracja nieznanego artysty (ok. 1881 r.) (Fot. East News) Polski astronom obserwujący zaćmienie Księżyca w Rzymie, ilustracja nieznanego artysty (ok. 1881 r.) (Fot. East News)

Jeśli zaś chodzi o bycie duchownym – wtedy sprawy miały się trochę inaczej. Kanonicy najpierw odbywali niższe święcenia i nie było przymusu, by robić dalsze. Kopernik zatrzymał się na tym etapie, dlatego nie mógł na przykład odprawiać mszy. Nic też w jego życiu nie wskazuje na to, by mu zależało na wyższych święceniach ani by teologia była jego pasją. Takie wnioski można wysunąć, choćby przeglądając książki, jakie kupował i czytał. Nie ma tam dzieł teologicznych, przeważają matematyka, astronomia i medycyna. Już bardziej niż teologia interesowała go właśnie ta ostatnia, choć też nie ma pewności, że skończył studia medyczne. Jedyny doktorat, o którym wiemy, że go zrobił, dotyczył prawa kanonicznego. I to prawu poświęcał zawodowo najwięcej czasu – najpierw jako prawnik swojego wuja, potem w kapitule. Jeśli już bywał medykiem, jego pomoc ograniczała się zwykle do podtrzymywania chorych na duchu miłą konwersacją – jak napisał o nim Dantyszek. A receptą, która najczęściej powtarza się w jego notatkach, jest mikstura mnicha Bernarda, która bardzo, ale to bardzo przypomina klasyczny przepis na grzaniec. To plus modlitwa i „jeśli Bóg zechce, pomoże” – zwykł kwitować.

Pana książka ukazuje się w momencie, w którym coraz bardziej przestajemy wierzyć w naukę. Ciekawym komentarzem do tej rzeczywistości jest serial satyryczny „Świat oczami Cunk”, który można oglądać na Netfliksie. Prowadząca Philomena Cunk, prezentująca postawę zadowolonej ignorantki, zadaje ekspertom z wielu dziedzin dość absurdalne pytania, na które oni odpowiadają z pełną powagą. Zastanawiałam się, o co spytałaby Pana. Chyba postawiłabym na: „Czy Kopernik była kobietą?”.
Postaram się zatem odpowiedzieć rzetelnie i z powagą, tak jak robią to jej rozmówcy. Otóż mamy tu do czynienia przynajmniej z dwoma kryteriami, które w klasycznym, czyli „cis”, scenariuszu zwykle się pokrywają, a więc z płcią metrykalną – zapisaną w dokumentach, na przykład w dowodzie, i z płcią biologiczną, czyli – bardzo upraszczając – tym, co mamy pod bielizną. W wypadku Kopernika cała nasza wiedza dotyczy wyłącznie płci metrykalnej. Mamy bardzo wiele dokumentów, które potwierdzają, że był on jednak mężczyzną. Natomiast o tym, co miał pod bielizną, nie mamy żadnego pojęcia. Nie jesteśmy pewni nawet, co miał dokładnie na twarzy, bo nie ma żadnego potwierdzonego obrazu Kopernika w ubraniu, nie mówiąc już o jego akcie. Jeśli do tego wprowadzimy jeszcze jedną kategorię: płci psychologicznej, znów: zostają nam jedynie domysły.

A na ile interesujące i wiarygodne są dla Pana hipotezy na temat nieheteronormatywności Kopernika?
Pojęcie heteronormy, i tu powołam się na słynnego Foucaulta, jest stosunkowo nowe, pojawia się dopiero w Oświeceniu. Sądzę, że gdybyśmy spytali samego Kopernika czy choćby Leonarda da Vinci albo Michała Anioła, czy byli hetero, homo czy bi – nie wiedzieliby w ogóle, o co pytamy.

Hipoteza, o której Pani mówi, jest dziełem słynnego przedwojennego kopernikologa Jeremiego Wasiutyńskiego. Otóż jego zdaniem Kopernik mógł być tożsamy z tajemniczym chłopcem o imieniu Mikołaj, który towarzyszył w podróżach jednemu z pierwszych polskich dyplomatów, nauczycielowi Jagiellonów – Filipowi Kallimachowi. Rzeczywiście Kopernik pasowałby wiekiem, poza tym w tamtych czasach bardzo często starsi mężczyźni brali chłopca do towarzystwa. Na czym konkretnie to towarzyszenie miało polegać, nikt nie wnikał. W korespondencji Kallimacha uderza bardzo afektowny ton, w jakim pisze o tym swoim Mikołaju, ale to wszystko. Za to solidnie uźródłowiona jest bardzo bliska relacja, jaka łączyła Mikołaja Kopernika z kobietą – jego gospodynią Anną Schilling. Na ten temat jest sporo dokumentów: są donosy, są odpowiedzi na te donosy. Trzeba zaznaczyć, że ówcześnie takie naruszenie ślubów czystości nie było rzadkim zjawiskiem. W samej kapitule warmińskiej na 16 kanoników o trzech wiadomo, że z pewnością naruszali tę regułę, a co do kilku nie do końca wiadomo, bo przebywali głównie w Rzymie.

Najbardziej zaawansowany robot humanoidalny o twarzy Mikołaja Kopernika w warszawskim Centrum Nauki Kopernik. (Fot. materiały prasowe) Najbardziej zaawansowany robot humanoidalny o twarzy Mikołaja Kopernika w warszawskim Centrum Nauki Kopernik. (Fot. materiały prasowe)

Ciekawym elementem wspomnianej hipotezy jest obraz Giorgionego przedstawiający młodzieńca o dość delikatnej urodzie. Niektórzy, w tym Wasiutyński, dopatrują się w nim rysów Kopernika, który w tamtym czasie przebywał we Włoszech i mógł być modelem weneckiego malarza.
No właśnie, częstym zjawiskiem w kopernikologii jest coś, co nazwałbym „gonieniem swojego ogona”, czyli dorabianiem hipotezy do hipotez. My nawet nie wiemy, czy Kopernik był tamtym chłopcem Mikołajem, co dopiero młodzieńcem z obrazu. Jedni powiedzą, że podobieństwo jest, inni, że nie. Zwolennicy tej hipotezy uważają, że rzekomym dowodem jest tabliczka, jaką młodzieniec trzyma w dłoni, z tajemniczymi literami VV. I tu pojawia się teoria spiskowa na miarę samego Dana Browna, profesor Robert Langdon byłby nią zachwycony. Oczywiście dwa V mogą znaczyć milion różnych rzeczy, w tym także forsowaną przez Wasiutyńskiego „Dziewicę Warmińską”, Virgo Varmiensis, czyli tak naprawdę miejsce zamieszkania młodzieńca, Frombork, który był wtedy miastem Najświętszej Maryi Panny. Jak widać wpadamy tu w coraz ciekawszą opowieść, tylko nie mamy pewności, czy choć w niewielkim procencie jest ona prawdziwa. To tylko hipoteza, żaden fakt.

Kolejna ważna kwestia, którą podnosi Pan w książce: czy Kopernik był Polakiem? Mówił po niemiecku, jego matka była Niemką…
Jeśli chodzi o jego przodków po kądzieli, była to rodzina niemieckojęzyczna z dziada pradziada. Nie wiemy, w jakim stopniu była spolonizowana, ale możemy sobie wyobrazić, że rodzice Mikołaja – Mikołaj Kopernik Starszy i Barbara Watzenrode – wiedzieli, że przyszłość Torunia jest w Polsce, więc zależało im na tym, by ich dzieci jak najbieglej posługiwały się tym językiem. Moja hipoteza jest taka, że Kopernik był dwujęzyczny. Choć nie ma na to zachowanego dowodu – żadnego listu napisanego po polsku czy relacji jemu współczesnego, że po polsku odbył jakąś rozmowę – to nieznajomość polskiego była wtedy dużą przeszkodą, zwłaszcza w polityce, na której polu Kopernik też działał. Na przykład brał udział w zebraniach prowadzonych po niemiecku i po polsku i nigdy nie potrzebował tłumacza. Z jakiegoś powodu kanonicy warmińscy powierzyli mu też bardzo nudną misję, czyli osiedlanie i wysłuchiwanie warmińskich chłopów (już wtedy w większości etnicznie polskich), co znaczy, że wierzyli, że nie będzie miał problemu z dogadaniem się z nimi w ich rodzimym języku.
Pytania o to, czy Kopernik czuł się Polakiem, wróciły do mnie rok temu, pod koniec pisania książki. Wybuchła wtedy wojna w Ukrainie. Pomyślałem, że przecież wiele osób walczących po stronie ukraińskiej jest rosyjskojęzycznych, a jednak są i czują się Ukraińcami. Kryterium językowe nie jest zatem decydujące.

A co jest?
Ważne jest to, czy kiedy wybucha wojna i dostajesz po rosyjsku – czy też niemiecku, jak było to w wypadku Kopernika – wezwanie do kapitulacji, to w tym samym języku, mniej lub bardziej wulgarnie, odpowiadasz: „Oddal się chyżo, rosyjski okręcie wojenny”, czy tego nie robisz. Dokładnie w takiej sytuacji znalazł się Kopernik na obleganym przez Krzyżaków zamku w Olsztynie. Dostał podobny tekst po niemiecku i również po niemiecku odmówił, wyraźnie deklarując, że woli zginąć.

Mimo że od czasów Kopernika dzielą nas wieki, Pan podkreśla, że są bardzo podobne do naszych. I że dzięki temu możemy lepiej zrozumieć jego dylematy i wybory. Co Pan ma na myśli?
Zdarzało mi się już rozmawiać na temat mojej książki z zawodowymi historykami i kiedy mówię coś takiego, zwykle zaczynają lekko omdlewać. Można powiedzieć, że patrzą na mnie, jakbym był wspomnianą Philomeną Cunk. Podstawą warsztatu współczesnego historyka jest wykorzenienie z siebie prezentyzmu, czyli postawy, która każe nam patrzeć na osoby z innej epoki jak na nas, tylko w innych ubraniach. Uważa się ją dziś za zbytnie uproszczenie. Ja to rozumiem, ale z drugiej strony nie jestem z zawodu historykiem. Dlatego gdy piszę o dylematach, przed jakimi stał Kopernik choćby jako polityk, zostawiam do wyboru czytelnikom – czy widzą w nich jakieś podobieństwa do współczesności.

Swoją drogą książkę pisałem m.in. w trakcie lockdownów – przypuszczam, że widać to zwłaszcza w rozdziale, w którym opisuję Kopernika oblężonego przez wojska krzyżackie. On przebywał w swoim lockdownie około roku i przyznam, że otuchy mi dodawało, że mimo warunków zewnętrznych nie zrezygnował z pracy, tylko zaimprowizował sobie w tym zamku obserwatorium astronomiczne. Morał, jaki płynie dla mnie z jego życia, polega na tym, że wszyscy mamy jakieś kłopoty i przeszkody, wszyscy mamy jakieś kłody rzucane nam pod nogi, Kopernik też je miewał, ale mimo to nigdy się nie poddał. Do końca robił swoje.

A czy można powiedzieć, że to, iż osiadł na prowincji Europy, uratowało mu życie? Dzięki temu nie ściągnął na siebie uwagi inkwizycji, co spotkało choćby Giordana Bruna czy Galileusza.
Boję się, że narobię sobie wrogów we Fromborku czy Olsztynie, mówiąc o prowincjonalności Warmii, ale w tamtych czasach rzeczywiście była ona bliżej końca cywilizowanego świata w takim sensie, że tu właśnie kończyły się gotyckie zamki i uniwersytety. Znajdowała się przy granicy, ale jednak po jej cywilizowanej stronie, świetnie skomunikowanej z resztą zachodniej Europy. Z Gdańska codziennie odpływały statki do Fromborka, co oznaczało choćby tyle, że jeśli jakiś Warmiak chciałby podać swoim gościom świeże francuskie ostrygi z białym winem z Włoch, to mógł je dostać następnego dnia. Natomiast to odsunięcie na sporą odległość od głównych ośrodków polityczno-kulturalnych ówczesnego świata – Paryża, Wiednia czy Rzymu – było niesłychanie korzystne dla Kopernika, bo dzięki temu nie wciągano go w gigantyczne intrygi, w jakie trudno było nie zostać wtedy wciągniętym, jeśli się było wybitnym intelektualistą. Zabawny szczegół: gdyby Kopernik był wtedy czyimś nadwornym astronomem, musiałby w kółko produkować horoskopy. Wiemy, że tworzący stulecie później Kepler strasznie na to narzekał, bo cesarz żądał horoskopów, a on nie miał czasu zajmować się tym, na czym najbardziej mu zależało. No i gdyby Kopernik żył bliżej Rzymu, ciągle musiałby się opowiadać po którejś stronie wybuchających co chwila konfliktów. Pobyt we Fromborku był dla niego jak dzisiejsza rezydencja naukowa, mógł w spokoju skupić się na swojej pracy.

Są przekazy, które mówią, że zmierzch życia astronoma był dość smutny. Że na starość popadł w zapomnienie, wycofał się z polityki... Pan jednak protestuje przeciw takiemu podsumowaniu: „Każdy normalny człowiek wolałby przeżyć kilkunastoletni, namiętny romans, niż zrobić karierę polityczną”.
Część kopernikologów opisuje kilkanaście ostatnich lat jego życia w taki sposób, jakby przebywał wtedy w stanie łagodnej depresji, co zazwyczaj ma oparcie w korespondencji Dantyszka i Tiedemanna Giesego, przyjaciela Kopernika, którzy wspominają o „bezsilnej, samotnej starości”. Ale co wiemy na pewno? Pracę nad książką właściwie ukończył, choć rękopis jeszcze nie nadawał się do druku. Rzeczywiście wycofał się zupełnie z życia politycznego. Przestał jeździć na te wszystkie sejmy i sejmiki. Niektórzy doszukują się w tym spadku samopoczucia, sił i motywacji, ja jednak zwracam uwagę na coś innego – to był równocześnie okres jego wielkiego romansu z Anną, który zaczął się mniej więcej w 1525 roku i trwał praktycznie do ostatniego roku jego życia. Interpretuję to więc tak: nie chce mu się nigdzie jechać, bo musiałby opuścić swoją przytulną kurię, gdzie kobieta, z którą bardzo miło spędza mu się czas, dogadza mu w kuchni, a może i w innych częściach tego mieszkania. Czego więcej można chcieć od życia?

Ja widzę w jego ostatnich latach ogromne spełnienie. Przede wszystkim udowodnił sobie, że jest genialnym astronomem. Nie miał już potrzeby udowadniać tego światu. Jedyną widownią, przed którą jeszcze chciało mu się zabłysnąć, była jego Anna.

(Fot. materiały prasowe wyd. Agora) (Fot. materiały prasowe wyd. Agora)

Wojciech Orliński, dziennikarz, pisarz, belfer. W latach 1997–2021 pracował w „Gazecie Wyborczej”, dziś współpracuje z jej reporterskim magazynem „Duży Format”. Autor książek podróżniczych, fantastycznych, publicystycznych i biograficznych, w tym
„Lem. Życie nie z tej ziemi” oraz „Człowiek, który wynalazł internet. Biografia Paula Barana”. Prowadzi blog „Ekskursje w dyskursie” (ekskursje.pl). Od 2020 pracuje jako nauczyciel chemii w jednym z warszawskich liceów.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze