1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Magda Atkins: „Rak zmienia wszystko. Teraz doceniam to, co w życiu ważne”

Magda Atkins: „Rak zmienia wszystko. Teraz doceniam to, co w życiu ważne”

Magda Atkins (Fot. archiwum prywatne)
Magda Atkins (Fot. archiwum prywatne)
Boimy się raka jak chyba żadnej innej choroby. A kiedy zachorujemy, często chowamy się, wstydzimy. I jesteśmy sami z lękiem. Magda Atkins postanowiła się swoim doświadczeniem podzielić. Wpuściła nas do intymnego świata choroby, żeby ją oswoić. Dać nadzieję. I pokazać, że da się tę drogę przejść. 28 września premiera filmu Ewy Ewart „Bez retuszu” o Magdzie, jej historii i jej walce. Oddajemy Magdzie głos.

Mam poczucie, że jestem osobą wyedukowaną i świadomą. Jednak, kiedy usłyszałam diagnozę: rak piersi, załamałam się. W Polsce choroba nowotworowa jest niestety cały czas traktowana jak wyrok, więc byłam pewna, że umrę. Że to koniec. Przez miesiąc byłam wyjęta z życia. Nie umiałam rozmawiać o mojej chorobie z nikim, także z synem. On też zresztą nie potrafił ze mną o tym gadać. Rozmawiał z moimi przyjaciółmi, pytał, czy mama umrze, ja patrzyłam na jego obgryzione paznokcie, wiedziałam, że cierpi – ale o tym, co najważniejsze, milczeliśmy. W końcu postanowiłam nagrywać mu na telefonie moje przemyślenia, emocje. Pomyślałam, że tak będzie łatwiej.

Przez miesiąc oswajałam nową dla mnie sytuację. I w pewnym momencie się podniosłam, przede wszystkim dzięki wsparciu przyjaciół i postawie mojej firmy. Usłyszałam od nich: Magda, my ci nie odpuścimy, musisz działać, na tyle, na ile jesteś w stanie i na ile masz siłę. O pieniądze nie musisz się martwić.

Wiem, że nie każdy ma taki luksus.

Przyjaciele przychodzili codziennie, mówili: wstajesz, malujesz się i wychodzisz, czasem wyciągali mnie z łóżka, jak nie miałam siły. Jestem zadaniowa, przyjaciele, fotografowie, wymyślali mi robotę. I traktowali mnie normalnie. Nie jak chorą biedulkę, a jak człowieka. Bez rozczulania się.

Wreszcie stwierdziłam: koniec biadolenia, muszę się ogarnąć, bo to jedyna droga.

Zróbmy film

Synowi w końcu mojego nagrywanego pamiętnika nie puściłam, bo pojawił się film. Tam zobaczy wszystko. Było tak. Znam Ewę Ewart od dawna, Ewa dzwoniła, ja nie odbierałam, bo wtedy nie odbierałam od nikogo, ale kiedy się ogarnęłam, spotkałyśmy się. Pokazałam jej nagrania, powiedziałam: „Wiesz, rak to trudne doświadczenie, chciałabym zrobić coś dla ludzi, żeby ich oswoić z tą chorobą, pokazać, co mi dało siłę, podpowiedzieć, jak inni powinni się wobec chorego zachowywać, bo my tego też przecież nie wiemy, jak powinien zachować się pracodawca”. Na co Ewa: „Ok, zróbmy film”. To było dla mnie coś nieprawdopodobnego, że taka postać jak Ewa Ewart chce zrobić film o mojej walce, o mojej chorobie. Ona z kolei powiedziała, że jest mi wdzięczna za zaufanie. I że dla niej to też było wyjątkowe zadanie. Poczuła, że musi zrobić ten film.

Oczywiście to nie było łatwe. Bo wpuszczasz ludzi do swojej prywatności w jednym z najtrudniejszych momentów życia, pokazujesz ciało poddawane zabiegom, chore, obnażasz się przed obcymi…Trudne, ale, wydaje mi się, było warto. Chciałabym, żeby ten film rzeczywiście dawał nadzieję. I pokazywał, że to się da przejść.

Co jest ważne w chorobie?

Są czynniki zewnętrzne i wewnętrzne. Z tych zewnętrznych najważniejsi są inni ludzie. Ich życzliwość i wsparcie. Jestem szczęściarą, wszystko to dostałam. I to ile! A z czynników wewnętrznych kluczowa jest głowa. Ona wszystkim rządzi. Kiedy miałam trudniejszy psychicznie czas, wyniki badania leciały w dół. Byłam w lepszej formie psychicznej – od razu się poprawiały.

Dla mnie istotne było, by znaleźć sens tej choroby. Ani razu nie pomyślałam: dlaczego ja. Wiele kobiet takie pytanie stawia jako pierwsze. Ale ja wiedziałam, dlaczego. Dlatego, że funkcjonowałam od zawsze na totalnej huśtawce emocjonalnej. Choć teoretycznie żyłam zdrowo. Nie piłam, nie paliłam, ćwiczyłam, badałam się, dobrze się odżywiałam, dwa razy w roku robiłam oczyszczające głodówki. Trzy miesiące przed diagnozą miałam badania, wyniki były ok. Po trzech miesiącach – rak. Nigdy nie stawiałam siebie na pierwszym miejscu, zawsze był tysiąc spraw ważniejszych, brałam wszystko na swoje barki, nie potrafiłam odpuszczać, oddawać pałeczki drugiej stronie. Choroba uświadomiła mi, jak źle samą siebie traktowałam. I pokazała, jaką trzeba zachować uważność na siebie, na sygnały płynące z ciała. Wyczułam coś w piersi, mogłam pomyśleć: to na pewno nic takiego, przecież badania były w porządku. Ale intuicja podpowiedziała mi: musisz to sprawdzić. Pobiegłam do lekarza. Profesor powiedział mi, że gdybym przyszła miesiąc później, pewnie by mnie już nie było, bo to był rak agresywny.

Żyłam zdrowo, ale głowa nie żyła zdrowo. Nie potrafiłam siebie dopieszczać, ukochać, ukoić. Teraz dopiero zaczęłam samą siebie doceniać. Odkryłam wdzięczność wobec samej siebie, nie znałam tego uczucia. A mam za co być sobie wdzięczna. Moje ciało traktowało mnie w tej chorobie rewelacyjnie, ani razu mnie nie zawiodło. Nie opuściłam żadnej chemii, nawet po najgorszych chemiach, tych czerwonych, potrafiłam wstać i pójść biegać, co oczywiście było głupotą, choć wtedy tego nie wiedziałam. Moje ciało było silne, dawało mi wsparcie. I ludzie dawali mi wsparcie i pomoc – to też pomogło mi zrozumieć, że… jestem fajna! Przestałam myśleć, że jestem niedoskonała, że mogę więcej. To okropne, co sami sobie wrzucamy w głowę.

Rak to najtrudniejsze – do tej pory – doświadczenie w moim życiu, ale z perspektywy czasu myślę, że to też w pewnym sensie i najpiękniejsze, najwięcej mnie nauczyło. Taka przyspieszona psychoterapia. Życie mi wcześniej tyle razy pokazywało, żebym się obudziła, a ja nigdy nie miałam dla siebie ani czasu, ani miłości. I wreszcie znalazłam się w sytuacji bez wyboru. Musiałam samą siebie zauważyć.

Weryfikacja

Choroba była też dla mnie nauką kobiecości. Mój ojciec jest Arabem, dziewczynki w tej kulturze są traktowane gorzej, poczucie kobiecości miałam bardzo zachwiane. A dodatkowo rak walnął w zewnętrzne atrybuty kobiecości: włosy, brwi, rzęsy, cycki. I na początku myślisz: co teraz? Trzeba znaleźć ogromną siłę, żeby kobiecość odnaleźć w głowie. Bo ona tam właśnie jest! Ile razy bywa tak, że kobieta nawet w rozumieniu fizycznym nieatrakcyjna promienieje takim blaskiem, że nic innego nie widzisz i nic innego nie jest ważne. Bo ma siłę, ma poczucie własnej wartości. I odwrotnie, ile spotykamy pięknych kobiet, które… są szarymi myszkami. Bo szwankuje głowa.

Czas choroby był trudny z wielu powodów. Musiałam sprzedać dom, bo miałam duży kredyt, zweryfikowali mi się przyjaciele, parę osób odeszło, kiedy już nie byłam potrzebna i atrakcyjna. Nie skarżę się – przyszli nowi, a ci, którzy zostali, to już na dobre. Więź między nami jest teraz nieprawdopodobna, to już jest inny rodzaj relacji. Dostałam tyle miłości, że tego się nie da zapomnieć. Odżyły moje relacje z rodziną, z siostrą, które wcześniej były powierzchowne.

Ale zostawił mnie partner, z którym byłam 10 lat. Odszedł w najtrudniejszym momencie, szłam wtedy na operację. Jesteś łysa, nie masz brwi, rzęs, czekasz na operację, boisz się, nie wiesz, jak to się skończy – i nagle najbliższy, jak mi się wydawało, człowiek cię zostawia. Może znudziło mu się wspieranie mnie? Choć mnie się wydaje, że całkiem nieźle sobie radziłam, żyłam zupełnie normalnie. Ale może myślał, że umrę… Teraz jestem za to wdzięczna – odcięłam złą energię, a mogłabym w tym tkwić przez następne 10 lat i nie miałabym pojęcia, z kim właściwie żyję…

Czasami faceci nie wytrzymują, wiem. Gdyby mój partner przyszedł i powiedział: słuchaj, nie daję rady, ale jestem dla ciebie, jak będziesz tego potrzebować – zrozumiałabym. Ale sytuacja, kiedy ktoś nagle znika, jest trudna do zrozumienia… Jednak to, co się nam przytrafia, nawet najtrudniejsze, okazuje się zwykle w końcu dobre, choćby w danym momencie wydawało się końcem świata. Teraz myślę, że to było potrzebne. Otworzyłam się na nowe. Zrobiłam sobie listę marzeń i przyciągnęłam człowieka z tej listy. Cudownego człowieka. Znowu głowa, ona jest najważniejsza! Jak prosimy, to otrzymujemy.

Czy był strach? Chyba zawsze jest. Ale Ewa Ewart, która jest dla mnie osobą mistyczną, mówiła mi: „Będzie dobrze, jestem pewna. Zakończenie filmu już mam, musimy tylko dopisać środek”. To też mi dawało siłę.

Anioły

Znowu powtórzę: miałam w tej chorobie szczęście. Spotkałam życzliwą, rozumiejącą pielęgniarkę, panią Danusię, która była przy mnie podczas chemii. Znalazłam lekarza, któremu ufałam. I szpital, w którym nie ma tłumów, napięcia, w którym pacjenci nie walczą ze sobą, w dodatku położony w lesie. To – dla mnie – było bezcenne. Od lekarza prowadzącego, Krzysia Jacko z Otwocka, usłyszałam: Magda, ja cię wyleczę. To ustawiło mi głowę. Oczywiście nie było wiadomo, jak rak zareaguje na leczenie, tysiąc rzeczy mogło się nie powieść, ale ja mu uwierzyłam. Ale gdyby wtedy mi powiedział, że nie wiadomo, że rak bardzo złośliwy, że może być różnie – to myślę, że byśmy tu teraz nie siedziały. Kiedy na samym początku pewien lekarz rzucił: o Jezu, dobrze nie jest – ja od razu poczułam, że umieram. Zmieniłam lekarza, a ten skierował mnie, moją głowę, na właściwe tory.

Kiedy był czas, żeby myśleć o operacji, Ania Puślecka pokazała mi szpital w Łodzi i kolejnego anioła. Nie spotkałam lekarza z taką empatią, z taką misją jak dr Michał Lewandowicz. W dodatku w Breast Cancer Unit w szpitalu im Kopernika w Łodzi była możliwość przeprowadzenia jednoczasowej operacji onkologicznej i rekonstrukcji piersi. Obudziłam się z pięknym cyckiem!

Choroba zmienia

Każdy chory pewnie powie, że rak zmienia. I pewnie każdego inaczej. Ja teraz doceniam to, co w życiu ważne. Dziś wydaje mi się, że nie mam żadnych problemów. Jak pomyślę, czym się kiedyś w życiu przejmowałam, to mi się wierzyć nie chce.

Leczenie zakończyło się sukcesem. Usłyszałam, że jestem zdrowa. To, paradoksalnie, nie jest wcale łatwy moment. Nagle skończył się tryb działania, a ty nie wiesz, co dalej. W dodatku w środku siedzi lęk. Coś zaboli, myślisz: pewnie nawrót. W tym okresie powinniśmy też dostawać jakąś pomoc. Żeby można było zadzwonić, zapytać, oswoić ten lęk. Mnie, znowu, pomagają przyjaciele.

Czasem boję się pustki, tego, co teraz. A czasem myślę: teraz? Teraz będzie życie. To o nie walczyłam. I mam nadzieję, że się jakoś w tym życiu ogarnę. Że zjadę trochę z adrenaliny, że będzie spokój, równowaga. To dla mnie też coś nowego. Spacer, góry, spotkania, na to stawiam.

Choroba uświadomiła mi, że jestem szczęściarą. Każda kropla dobra, którą kiedyś wokół siebie rozlałam, wróciła do mnie stukrotnie. Takiej miłości i troski nigdy nie doświadczyłam.

Magda Atkins, malarka, wizażystka. Ukończyła Akademię Sztuk Pięknych w Poznaniu i Akademię Wizażu w Westminster College. Przez wiele lat pracowała w domu mody Harrods. Współpracowała z czołowymi gwiazdami świata mody i filmu.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze