Powiedzieć, że Krystyna Janda idzie z duchem czasu, to nic nie powiedzieć. Ona tego ducha kreuje i wyprzedza. „Jestem rozpędzona, nie zamierzam niczego podsumowywać” – mówi aktorka w dniu swoich 71. urodzin.
Krystyna Janda pisała bardzo popularnego bloga, zanim pojawiły się platformy społecznościowe. Jeden z jej wpisów stał się inspiracją dla dziesiątek tysięcy kobiet, które zorganizowały „Czarny poniedziałek” w październiku 2016 roku.
Jej mąż Edward Kłosiński, uznany na całym świecie operator filmowy, robił przerwy w pracy, żeby zająć się dziećmi. Dziś nazywamy to urlopem tacierzyńskim.
Kiedyś opowiadała mi, że pracowała z grafikiem na dwóch komputerach tej samej marki ustawionych obok siebie. Odruchowo wykonała gest, jakby chciała przeciągnąć pliki z jednego urządzenia na drugie, zdziwiona, że się nie udało. Kilka lat później pojawiły się telewizory sterowane gestami zamiast pilota.
Stworzyła pierwszy polski niepaństwowy teatr repertuarowy, w którym zysk idzie na produkcję nowych spektakli. Co roku znajdują w nim zatrudnienie setki aktorów, a aktorzy seniorzy są w nim otoczeni opieką.
Zacznijmy od tego, że Krystyna Janda przyspieszyła już na starcie. Urodziła się w Starachowicach w nocy z 18 na 19 grudnia 1952 roku. Medycy tak byli zajęci porodem, że nie zauważyli, że rozpoczął się nowy dzień i zapisali datę urodzenia dzień wcześniej.
Wszyscy kojarzymy Krystynę Jandę z roli Agnieszki w „Człowieku z marmuru” w reżyserii Andrzeja Wajdy (1976). Rola bezkompromisowej, przebojowej studentki szkoły filmowej, która wbrew propagandzie PRL-u docieka prawdy na temat przodownika pracy Mateusza Birkuta, była jej filmowym debiutem i od razu stała się kultowa.
W tym filmie jej postać miała być tylko tłem, zgodnie ze scenariuszem miała pojawić się na ekranie trzy razy. W trakcie kręcenia filmu reżyser Andrzej Wajda, autor scenariusza Aleksander Ścibor Rylski i operator Edward Kłosiński dopisywali kolejne sceny i rozbudowywali jej postać, aż stała się kluczowa. Także dla jej życia, bo tam, na planie filmu „Człowiek z marmuru”, spotkała Edwarda Kłosińskiego – swojego drugiego męża. I Andrzeja Wajdę, o którym mówi: „Najważniejsze spotkanie w moim życiu zawodowym i prawie najważniejsze w całym życiu. Moje objawienie. Spotkałam reżysera, bardzo wrażliwego i delikatnego człowieka, kosmos o nazwie Andrzej Wajda. Andrzej nauczył mnie innego myślenia. Ludzie zachowują się według schematów, a schematy nie istnieją ani w życiu, ani w sztuce”*.
Zanim z impetem weszła na ekrany, jeszcze jako studentka w 1974 r. w piątym miesiącu ciąży z córką Marysią Seweryn zagrała Maszę w legendarnym przedstawieniu telewizyjnym w reżyserii jej ukochanego profesora z PWST Aleksandra Bardiniego „Trzy siostry” Antoniego Czechowa.
Jej odważna, współczesna interpretacja nie przypadła do gustu krytykom, ale spodobała się dyrektorom teatrów. „W dniu emisji spektaklu zadzwonili do mnie chyba wszyscy ówcześni dyrektorzy warszawskich teatrów z propozycją angażu, ale ja byłam w ciąży, zginął mi właśnie kot, płakałam i nie rozumiałam, co się dzieje”*.
Spodobała się jej przyszłemu mężowi Edwardowi Kłosińskiemu, który to powiedział Wajdzie o Jandzie, kiedy szukali odtwórczyni roli Agnieszki, która miała być jak pierwowzór postaci, czyli Agnieszka Osiecka.
Wajda zobaczył Jandę chwilę później w „Portrecie Doriana Graya” Johna Osborne’a według Oscara Wilde’a w reżyserii Andrzeja Łapickiego. Krystyna Janda zagrała tytułową rolę męską – Doriana Graya.
Dwa tygodnie po premierze „Człowieka z marmuru” w 1977 r. wyszła na scenę XV Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu z piosenką „Guma do żucia” i to znowu był debiut, tym razem estradowy. Wstrząsnęła widownią, choć kilkanaście godzin wcześniej nie wiedziała, jak śpiewać w amfiteatrze. Marek Grechuta, autor piosenki, spotkał Krystynę Jandę na korytarzu w TVP na pięć minut przed zamknięciem listy zgłoszeń, kiedy nie wiedział jeszcze, kogo poda jako wykonawcę. Zaczepił więc Jandę z pytaniem, czy śpiewa. Śpiewała na zajęciach w szkole teatralnej u Aleksandra Bardiniego. Podeszli do pianina, powtórzyła jakąś zagraną frazę. „Dobrze, zaśpiewa pani w Opolu »Gumę do żucia«” – powiedział Grechuta i poszedł. „Myślałam, że śnię” – wspomina Krystyna Janda w książce „Pani zyskuje przy bliższym poznaniu”. Już w Opolu, tuż przed występem, w czasie pierwszej próby, okazało się, że Krystyna Janda nie ma doświadczenia w śpiewaniu z mikrofonem scenicznym. Producent festiwalu Mariusz Walter zostawił ją na całą noc z obsługą, żeby mogła się tego nauczyć. Nie tylko się nauczyła, lecz także stworzyła nową, zwariowaną interpretację tej piosenki, którą przypieczętowała finałem: odwracając się, pokazała publiczności w Opolu i przed telewizorami wielki dekolt na plecach, w efektownej sukience pośpiesznie uszytej z kawałka zdobytego luksusowego materiału. To był początek zarówno jej kariery jako aktorki śpiewającej, jak i jej przyjaźni z Markiem Grechutą.
Ale o mało, co nie wyszła na scenę. „Z przerażenia trzymała się jakichś kaloryferów na zapleczu i w histerii powtarzałam, że nie wyjdę, że umrę, że zemdleję. Przede mną śpiewali Maryla Rodowicz, Grażyna Łobaszewska, Marek Grechuta, wspaniale śpiewali, cudny koncert, przeraziłam się własną odwagą występowania w takim towarzystwie. Odrywali mnie od tego kaloryfera Wojtek Młynarski, Marek Grechuta i jeszcze kilka osób, wypchnęli nieprzytomną ze strachu na scenę, pięć tysięcy osób na widowni… I nagle na mój widok ludzie zaczęli krzyczeć: »Brawo, Andrzej Wajda!«. Od dwóch tygodni na ekranach był już »Człowiek z marmuru«. Nigdy tego nie zapomnę. No i już wiedziałam, że moje śpiewanie nie jest tu najważniejsze.”*
Od 2000 roku prowadzi internetowy dziennik, w którym pisze o premierach, o teatrze, jego kuluarach, swoich obserwacjach, dzieli się lekturami, kiedyś też życiem rodzinnym. Odkąd profile w mediach społecznościowych przejęły rolę blogów, także tam dzieli się swoimi opiniami. Jeden z jej wpisów okazał się ogromnie inspirujący dla Polek i Polaków, którzy nie chcieli zgodzić się z zaostrzeniem prawa aborcyjnego.
24 września 2016 roku na swoim Facebooku zamieściła artykuł z portalu wiadomosci.gazeta.pl o strajku, który 24 października 1975 r. zorganizowały islandzkie kobiety. Tego dnia wzięły wolne od pracy, a te, które były gospodyniami domowymi, przestały gotować, sprzątać i zajmować się dziećmi. W ogłoszonym przez ONZ Roku Kobiet Islandki chciały zwrócić uwagę mężczyzn na to, że praca kobiet powinna być doceniona. Efekt „Długiego piątku” był piorunujący, bo 5 lat później w Islandii wybrano na prezydenta kobietę, a do dziś reprezentacja kobiet i mężczyzn jest prawie równa, nie wspominając o tym, że obecnie Islandia to jedno z najprzyjaźniejszych dla kobiet państw europejskich. Po tym, jak Krystyna Janda zamieściła wpis o tym, sugerując, że Polki też tak powinny się zjednoczyć, ruszyła lawina. Kobiety w całym kraju zaczęły organizować polski „Czarny poniedziałek”. Tego dnia, 3 października 2016 roku, tłumy kobiet i mężczyzn w czarnych ubraniach maszerowali i gromadzili się w całej Polsce, demonstrując przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Protesty odbyły się też za granicą, m.in. w Londynie, Berlinie, Paryżu. Wiele biur, urzędów, sklepów było zamkniętych. Wpis Krystyny Jandy był tą iskierką, która roznieciła płomień.
„Kiedyś pod wpływem spektaklu o Franku Sinatrze pomyślałam, że napiszę coś w rodzaju one man show – monolog o sobie. I za cholerę nie byłam w stanie. Choć mnóstwo razy siadałam do tego. Na początku chciałam zapisać wszystko po kolei, a potem wybrać z tego najśmieszniejsze historie. Nie dałam rady. Ciągle coś mi się przypominało, nie wiedziałam, co było wcześniej, co później” – mówiła w 2016 r. w książce „Pani zyskuje…”.
Sześć lat później, na swoje 70. urodziny, sprawiła sobie i widzom niebywały prezent. Spektakl zatytułowany „My Way”, który roboczo nazwała stand-upem, nie ma sobie podobnych. W czasie stu minut Krystyna Janda opowiada o swoim życiu, rozśmieszając i wzruszając, szczerze i z dystansem do siebie samej, intymnie. Dotąd nikt z aktorów nie zrobił tego na polskiej scenie.
Była na szczycie kariery, kiedy w 2004 roku powiedziała w wywiadzie dla dwutygodnika „VIVA!”: „Wyrzucili mnie”. Odeszła wtedy z Teatru Powszechnego na skutek wewnętrznych rozgrywek. Potem przez rok nie miała żadnych propozycji. Myślała o przeprowadzce do Włoch i graniu w Sienie, gdzie tamtejszy teatr chciał nawet dla niej ułożyć polski program z Gombrowiczem, Witkacym i Mrożkiem. Szukała własnej sceny w Warszawie, w efekcie kupiła budynek dawnego kina Polonia i wraz z mężem zaczęła remont, który firmowała rodzinna Fundacja Krystyny Jandy na rzecz Kultury. Mąż zrezygnował z kręcenia amerykańskiego filmu, córka Marysia Seweryn była wtedy młodą aktorką. Plany, budowy, pozwolenia, tony betonu, wykorzystane oszczędności, zastawianie nieruchomości – z tym, i nie tylko z tym, mierzyła się cała rodzina.
„Kiedy pracownicy już kładli rury, układali kafelki, próbowałam na tym placu budowy »Ucho, gardło, nóż«. Wieczorami i nocami. Przystawali, siadali na wiadrach, słuchali, nie wierzyli, że z tego będzie spektakl. Nie wiem, co ich potem przyciągnęło na premierę, czy sztuka, czy przekleństwa, których tam w sporych ilościach używam, w każdym razie wieczorem w dniu premiery włożyli białe koszule i zasiedli na widowni. Następnego dnia remont trwał dalej, recenzowali. Wiedzieli już, co budują, po co budują. Uwierzyli”*.
I tak powstały dwa teatry Polonia i Och Teatr, które obecnie grają najwięcej spektakli w Polsce. Sama Krystyna Janda, kiedy wychodzi na scenę, jest gwiazdą, a kiedy wraca za kulisy, zajmuje się zarządzaniem. „Kiedyś przeczytałam o sobie hasło w krzyżówce: »Szła korytarzem telewizji, aż doszła do dwóch teatrów«. Nie wpadam w euforię, nie upajam się sukcesami, nie osiadam na laurach i w chwili sukcesu martwię się tylko o to, co będzie jutro, i myślę o kolejnej premierze. Stąpam mocno po ziemi”*.
Jest charakterystyczna, ale jak mało kto umie wejść w odmienne role. W „Małej Steinberg” Lee Halla w Teatrze Studio grała autystyczną 10-letnią dziewczynkę. W Och Teatrze w „Pomocy domowej” gra Beatę, wiecznie pijaną tytułową pomoc domową, która zawsze wszystko wie lepiej. „Zapiski z wygnania” to rola, która trzyma w niebywałym napięciu, choć aktorka prawie nie drgnie.
Ci, którzy mówią, że gra „Jandą”, powinni przypomnieć sobie „Przesłuchanie” – film w reżyserii Ryszarda Bugajskiego. Choćby dlatego, że za rolę w nim w 1990 roku otrzymała Złotą Palmę w Cannes dla najlepszej aktorki. W książce „Punkty zwrotne” wyd. Osnowa opowiedziała, jak zaraz po projekcji filmu w Cannes wróciła do Polski, na wieś, żeby odpocząć. Niedawno urodziła syna, a nie wiedziała, że znowu jest w ciąży, i czuła się źle. Po czterech dniach przyjechał mężczyzna z informacją, żeby wracała do Cannes. Powinna była być na wieczornej uroczystości wręczenia nagród. Zabrała tylko sukienkę z domu, cały lot i noc w hotelu przespała, a kiedy w czasie gali wyczytali jej nazwisko ze sceny, wciąż nie była pewna, czy nie śni. Powiedziała kilka zdań, rozpłakała się. Następnego dnia, nadal zmęczona – bo miała nudności – przyszła na sesję zdjęciową dla prasy. Usiadła i czekała, a dziennikarze i fotografowie jej nie rozpoznali, więc żartowali, jedli, czytali. Po przeznaczonym na zdjęcia czasie Krystyna Janda wstała i powiedziała, że jedzie na lotnisko. Przepraszali, ale była nieugięta – pokazała język i wyjechała, bo marzyła tylko o powrocie na ukochaną wieś.
… „Shirley Valentine” (reż Maciej Wojtyszko), „Danuta W” (reż. Janusz Zaorski), „Zapiski z Wygnania” (reż. Magda Umer), „Ucho, gardło, nóż” (reż. Krystyna Janda), „Maria Callas. Master Class” (reż. Andrzej Domalik), „My Way” (reż. Krystyna Janda) – to tytuły, w których Krystyna Janda gra sama. Na niektóre publiczność chodzi do teatru Janda od kilkudziesięciu lat. Niektóre Janda zdejmuje z afisza. „Przez lata grałam 300 razy w roku, teraz 200. Coś musiałam zdjąć” – wyjaśnia.
Jedną z najważniejszych jej ról jest „Tatarak” w reżyserii Andrzeja Wajdy. Do filmowej adaptacji opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, z wątkami opowiadania „Nagłe wezwanie” Sándora Máraiego, wprowadziła swój autobiograficzny intymny monolog oparty na zapiskach, które robiła, kiedy odchodził jej mąż Edward Kłosiński, chory na raka. „Decydując się na to, nie wiedziałam, jaki będzie rezultat artystyczny, ale przyznam, że było to dla mnie mniej ważne. Film powstał, jest skończony. Niezależnie od tego, jak zostanie przyjęty, nie żałuję. Coś, co było dla mnie najcenniejsze, zostało zarejestrowane na zawsze” – mówiła o tym filmie Krystyna Janda. „Życie, moim zdaniem, jest ważniejsze niż sztuka i cenniejsze niż sztuka, miesza się też ze sztuką i jest inspiracją wieczną, tworzywem podstawowym dla każdego, kto tworzy”.
*Wypowiedzi z książki „Pani zyskuje przy bliższym poznaniu” Krystyna Janda, Katarzyna Montgomery, wydawnictwo Prószyński Media