Są zwierzęta, które szanujemy, mówimy, że to istoty czujące, staramy się w choćby minimalny sposób zabezpieczyć ich dobrostan. A inne nazwaliśmy sobie gospodarczymi. Zinstrumentalizowaliśmy je. I ich dobrostanem się nie przejmujemy – mówi filozofka i etyczka Joanna Hańderek.
Mówimy, że kochamy przyrodę. I zwierzęta. Choć jemy mięso. Rzeczywiście kochamy?
Myślę, że to zjawisko wymaga dwóch odpowiedzi. Po pierwsze, często nie zdajemy sobie sprawy z tego, co tak naprawdę robimy, a kulturowe wzorce wdrukowały w nas obojętność na przemoc. Po drugie, nasza klasyfikacja zwierząt staje się źródłem nie tylko deprecjacji ich istnienia, ale również wytłumaczenia, dlaczego przemoc jest czymś naturalnym.
W pierwszym przypadku, jakkolwiek dziwacznie by to zabrzmiało, osoby jedzące ciała zwierząt nie zdają sobie z tego sprawy albo to wypierają. Samo pojęcie „mięso” jest już swoistego rodzaju zasłoną. Nie mówimy o trupie, ale o szynce, filecie czy foie gras. Te nazwy niejako separują trupa od pokarmu, a osoba kupująca szynkę nie myśli w kategoriach śmierci. Przemysł mięsny, reklama, marketing podsuwają nam obraz, gdzie szczęśliwy prosiaczek niesie serdelki, fioletowa krowa czeka, żeby ją wydojono, bo chce dać nam mleko. Te bajkowe, zakłamane opowieści uczą, że świat przyrody jest dla nas i nic złego się nie dzieje, rzeźnia jest poza wyobraźnią przeciętnego konsumenta, tak samo jak koszmar hodowli wielkopołaciowej. Kulturowy obraz promuje wizję zwierząt jako producentów jaj, mleka, serów, zwierząt obdarowujących nas swoimi ciałami. Koduje się dzieciom, że mięso i mleko są zdrowe, że normą jest zabijanie. Często dodaje się opowieść o tym, jak człowiek dba o zwierzęta, a w zamian otrzymuje od nich pokarm, tworząc mit symbiozy i wzajemności. Znormalizowanie przemocy pozwala wypierać fakt, że my, ludzie, mordowaliśmy i mordujemy w skali przemysłowej, że to nasza wina i nasze obciążone sumienie.
Ale jest drugi aspekt. Kulturowo zwierzęta dzielimy. I niektóre – jak psy, koty, króliczki, chomiczki – uczymy się kochać, o innych, takich jak świnia, krowa, kura, mówi nam się już od początku naszego życia, że to są głupie zwierzęta, istniejące po to, żeby je zjadać. I nie mamy w stosunku do nich wypracowanych emocji. Widać to zwłaszcza, kiedy się skonfrontujemy z inną kulturą. Europejczyków oburza, że Chińczycy robią festiwal jedzenia psiego mięsa. Oburza, ale tylko dlatego, że to są psy, które kochamy i traktujemy jak członków i członkinie rodziny. Równocześnie pozostajemy obojętni na krzywdę zadawaną świniom, traktując tortury hodowli przemysłowej jak naturalny sposób pozyskiwania pokarmu.
Są więc zwierzęta, które szanujemy, mówimy, że to istoty czujące, a inne nazwaliśmy gospodarczymi, co z automatu odebrało im status istot wartych naszego zainteresowania. Mamy więc kurę nioskę, brojlera, krowę mleczną, tucznik, żywiec. Te nazwy formatują nasze myślenie, mówią, że to przedmiot, który ma dać mleko i jajka. W pojęciu „krowa mleczna” nie ma faktu gwałtu zadawanego krowie, by urodziła cielę i miała laktację, znika cielę odstawione od matki zaraz po porodzie i wiezione do rzeźni.
A te zwierzęta, które kochamy, psy i koty, które są z nami na co dzień, często antropomorfizujemy. To nie jest przesada?
Zdziwię panią może, ale uważam, że to dobrze. Język naukowy opowiadający nam o behawiorze zwierząt, terminologia, która ma podkreślić, że to są inne istoty niż my, buduje kategorię obcości. A prawda jest taka, że my też jesteśmy zwierzętami, gatunkiem pośród innych gatunków i mamy ze światem zwierząt dużo wspólnych cech. Tak samo boimy się śmierci, tak samo chcemy kochać, tak samo potrzebujemy być przytuleni, zaopiekować się naszym młodym. I to nie jest antropomorfizacja, to dostrzeżenie pokrewieństwa, przywrócenie nam naszej zwierzęcości, budowanie świadomości równościowej. My jako Homo sapiens paroma zaledwie genami różnimy się od szympansów czy bonobo. Gdy mówimy, że pies czy kot nas kocha albo czuje się opuszczony, wprowadzamy właściwy język emocji, dajemy sobie też szansę na rozpoznanie istoty relacji pomiędzy nami i zwierzętami.
To nie antropomorfizowanie, ale infantylizowanie zwierzęcia jest złe. Traktowanie zwierzęcia jak dziecka, przebieranie, fryzowanie czy manipulacja genetyczna rodzi koszmar. Modyfikacje genetyczne psów, kotów, narzucanie im ról, jakich nie powinno się im narzucać, to lista naszych win, czego bolesnym przykładem są psy ze zdeformowanymi twarzoczaszkami, o skróconych pyszczkach, drogach oddechowych, co w efekcie utrudnia im łapanie oddechu. Zwierzę zostało potraktowane jak zabawka, a potrzebą było zadowolenie człowieka spoglądającego na „słodką” mordkę. Moim zdaniem najwięcej cierpienia w świecie zwierząt produkuje ludzki egoizm.
Zostaliśmy wychowani w kulturze judeochrześcijańskiej, w której Biblia mówi: czyńcie sobie ziemię poddaną. I bierzemy z tego zwrotu to, co chcemy.
To jest prawdziwy dramat i źródło europejskiej bezwzględności w postępowaniu wobec zwierząt. Chociaż w Polsce wiele osób odchodzi od Kościoła, to jednak ciągle Kościół narzuca nam myślenie hierarchiczne o nas i innych istotach żyjących. Kościół w teologii czyni człowieka bytem nadrzędnym. I tu mamy dwa niebezpieczne narzędzia. Pierwsze to pojęcie duszy. Wedle niego tylko człowiek ma duszę rozumną, która koresponduje z boskością, czyni człowieka osobą. Drugim, jeszcze groźniejszym, jest pojęcie osoby, które od XIII stulecia, od wypromowania go przez św. Tomasza z Akwinu, zrobiło furorę – a oznacza jedno: że człowiek jest boskim bytem, jest dzieckiem Boga. Bycie osobą oznacza, że tylko człowiek jest podmiotem, czyli może działać etycznie, ale i podlega działaniu etycznemu. Według tej ideologii człowiek ma godność, a istoty, które nie są osobami, czyli zwierzęta, są godności pozbawione. Nie trzeba więc działać wobec nich etycznie. W katechizmie są zapisy wręcz kuriozalne, na przykład o tym, że ten, kto daje pieniądze na ratowanie zwierzęcia, działa nieetycznie, bo traci pieniądze na zwierzę, zamiast ofiarować je na pomoc człowiekowi. Wyraźnie jest tam też wskazane, że eksperymenty na zwierzętach służące dobru człowieka są dopuszczalne.
Jednak świadomość ekologiczna rośnie. Widzi to pani?
Wzrosła na pewno liczba wegan i weganek. Jest nas już dwa procent, a wzrost ten dokonał się w ostatnich latach. Niestety, wzrosła też produkcja mięsa. Dieta wegańska ciągle jest postrzegana jako radykalna, a weganki i weganie muszą mierzyć się ze stereotypami. Wielka szkoda, jeśli bowiem spojrzymy na kryzys klimatyczny i przyrost naturalny naszego gatunku, dieta roślinna jako jedyna daje szansę na ratowanie świata, jaki znamy. Przemysł mięsny jest trzecim wielkim emitentem gazów cieplarnianych do atmosfery. I nie chodzi tylko o metan produkowany przez krowy, ale też o pozostałe gazy cieplarniane. Przyjrzyjmy się temu, co się dzieje z dwutlenkiem węgla. Transport zwierząt, a potem ich ciał – a krążymy z nimi po całym świecie – generuje wielkie zużycie i emisję dwutlenku węgla. Do tego hormony, antybiotyki, które dostają się do atmosfery. Miliony zwierząt stłoczonych na jednym miejscu w wielkich fermach produkują związki toksyczne o wysokim stężeniu. Odchody odprowadza się do tak zwanych lagun, czyli zbiorników, które powinny być zabezpieczone, żeby nic nie dostawało się do gleby. Ale w większości wypadków laguny wcześniej czy później zaczynają przeciekać. I tereny położone wokół ferm przemysłowych zostają skażone, a ludzie żyją obok tykającej bomby ekologicznej. Gdyby przesterować dotacje z Unii Europejskiej na produkcję roślinną, to ratowalibyśmy zwierzęta i klimat, dalibyśmy sobie szansę na zdrową dietę, nakarmienie większej liczby ludzi i prawdziwie humanitarne życie.
Rozmawiałyśmy o domowych pupilach, o tak zwanych zwierzętach gospodarczych. A co z naszym stosunkiem do dzikich zwierząt? Lobby myśliwych trochę cichnie…
Nie cichnie. Kraków, w którym mieszkam, jest jednym wielkim regionem łowieckim, bo tak sobie lobby myśliwskie załatwiło, prezydent nie przejął się protestami mieszkańców. I myśliwy może na ulicy w centrum miasta zastrzelić zwierzę, kiedy je zobaczy.
My sami spowodowaliśmy, że dzikie zwierzęta są coraz bliżej, że wchodzą do miast.
One tu żyją, tylko nauczyliśmy się ich nie zauważać. Dopiero jak coś się stanie, to widzimy. A dzieje się między innymi przez to, że nie uczy się dzieci, jak powinno się postępować wobec psa, kota czy dzika. Zwierzęta w mieście to nasza wina, bo to my zbudowaliśmy domy na domach zwierząt, a teraz to my odpowiadamy za ich wymieranie. Pozostało niecałe cztery procent zwierząt dzikich, czyli wolno żyjących poza kontrolą człowieka, nie znaczy to jednak, że są one wolne od naszej przemocy. Kurcząca się bioróżnorodność stanowi zagrożenie dla życia na ziemi w ogóle. Bo atmosfera, dzięki której żyjemy, dzięki której jest tlen, jest produkowana przez rośliny i przez zwierzęta. Więc kiedy maleje bioróżnorodność, mamy coraz mniejsze możliwości utrzymania atmosfery w stanie, który pozwala nam na życie. Zanikanie gatunków oznacza, że wcześniej czy później zmiany atmosferyczne będą tak duże, że nie będziemy mogli normalnie funkcjonować. Teraz, kiedy rozmawiamy, jakiś gatunek zwierzęcy wymiera.
Czasem miłość do zwierząt każe nam traktować łosia z połamaną miednicą jak kanapowego pieska albo jelonka Bambi z kreskówki. Nie potrafimy zaakceptować konieczności eutanazji – dla dobra zwierzęcia. Czy bambizm jest OK?
Moim zdaniem, pewnie znowu panią zdziwię, bambizm jest dobry, bo uczy wrażliwości. Może budować empatię. A nam ciągle empatii brakuje. Oczywiście ma i negatywne oblicze, są bowiem sytuacje w których powinniśmy kierować się logiką, a nie emocjami. Mimo to widzę w bambizmie jedną z form edukacji, gdzie daje się szansę na zrozumienie, że zwierzęta mają emocje, że się boją, kochają. Może uświadomić nam, że zwierzę nie jest rzeczą, a w przyrodzie tworzone są relacje i więzi równie mocne jak w świecie ludzkim. Z takiej podstawy łatwiej już będzie przejść do bardziej zrównoważonego oglądu rzeczywistości. Musimy uświadomić sobie, jak bardzo naruszyliśmy dobrostan zwierząt i zatruliśmy świat. Musimy zmierzyć się z naszą winą i wziąć wreszcie odpowiedzialność za to, co czynimy.
Joanna Hańderek dr. hab., profesor UJ, wykładowczyni w Instytucie Filozofii. Zajmuje się filozofią kultury i filozofią współczesności, m.in. multikulturowością, ekoetyką i podmiotowością zwierząt.