Magdalena Zawadzka to jedna z bohaterek książki „Kobiety, które śpiewały Młynarskiego” Joanny Nojszewskiej, w której o Wojciechu Młynarskim mówią kobiety, które śpiewały jego piosenki. Tą perspektywą, jak napisała w recenzji książki Agata Młynarska, Wojciech Młynarski byłby z pewnością zachwycony. Poniżej fragment ten niezwykłej opowieści.
„Kobiety, które śpiewały Młynarskiego”, Joanna Nojszewska, Wydawnictwo Marginesy, rozdział: Magdalena Zawadzka
Łodyżka, żabka, pliszka,
Przerażona i bezradna szara myszka,
Trzeba się nachylić do niej,
Wziąć pod rękę, siatkę ponieść,
Odprowadzić ją do ciotki na Dantyszka.
Bidusia
Zawsze w tej piosence intrygowało mnie to „na Dantyszka”. Oczywiście rozumiem: rym do myszka i pliszka. Ale gdzie jest ta ulica? Okazuje się, że w Warszawie na Ochocie. Nieduże domy, obok skwerek z zaroślami. No, może faktycznie trzeba było tę bidusię naiwniusię odprowadzać. Bo te krzewy takie drżące, bo chaszcze niepokojące...
Oglądam nagranie z benefisu Wiesława Gołasa. Młynarski zdradza tam sekret powstania utworu: „Pomysłu tekstowego dostarczył Jerzy Derfel”. Na co pan Jerzy podbiega do mikrofonu i wyjaśnia: „Piosenka się nazywa Bidusia. A na hasło «bidusia» moja żona staje się od razu zaniepokojona. Dlaczego? Bo bidusia to jest taka dziewczyna, którą prawdziwy mężczyzna powinien się zainteresować”. I tu Derfel uśmiecha się, nawet nieco szelmowsko. Po czym wraca do fortepianu, a na scenę wchodzi Magdalena Zawadzka.
„Wciąż mam tę piosenkę w swoim, szumnie mówiąc, repertuarze – opowiada mi dziś aktorka. – Wojtek z Jurkiem napisali ją specjalnie dla mnie. Wspaniały tekst stworzony na czas przemian i bogacenia się. Lata dziewięćdziesiąte. Epoka nagle wybuchających fortun. I pazernych na nie kobiet”.
Ona na scenie pokazuje bidusię perfekcyjnie, są i „te oczęta zapłakane”, i „te rączęta załamane”. Udaje malusią i bezradną dokolusia (ach, te intertekstualne Młynarskiego mrugnięcia okiem – jak tu, do dziecięcej piosenki Ta Dorotka). Ale oto za parę sekund Zawadzka w roli bidusi zmienia ton. Bo już czas na triumf: facet został złapany w sidła i można mu wprost rozkazywać: „Szmal koś, misiu!” (jaka przyjemność fonetyczna w tym wersie!). Wreszcie – jest o tym, że również mężczyzna może podrywać dziewczyny na bycie bidusiem. I naiwniusiem. Po to, „by na sposób przeuroczy zamrugały damskie oczy – jak iskierka z popielnika na Wojtusia” (znowu aluzje do znanych rymowanek).
Magdalena Zawadzka podkreśla: pointy u Młynarskiego są zawsze fenomenalne, ponieważ hołdował klasycznemu stylowi – utwór ma początek, rozwinięcie i zakończenie. Każda piosenka to zamknięty spektakl. Dlatego tak wspaniale nadaje się dla aktorów, którzy nie tylko wyśpiewują nutki, ale też chcą coś powiedzieć, zagrać. „Często muzyka tworzy przebój, ale gdy weźmie się do ręki sam tekst, okazuje się, że jest miałki, żaden. Tymczasem u Wojtka każdy tekst to wspaniały wiersz. Oczywiście, dla niego pisali znakomici kompozytorzy – między innymi Jerzy Wasowski, Duduś Matuszkiewicz czy Jerzy Derfel, jego przyjaciel. I muzyka jest tam świetna. Ale gdy się ją oddzieli, to i tak zostaje perła tekstu. Perła!” – podkreśla.
Nie są to z jej strony czysto teoretyczne zachwyty. Magdalena Zawadzka regularnie deklamuje jego teksty na swoich profilach na Facebooku i YouTubie. Znane – jak Po co babcię denerwować – i mniej znane, jak Niewielkie słowo przyzwoitość z 1996 roku, ze słowami:
Rozglądam się po mej Ojczyźnie i myślę, szczerze zasmucony,
że przydałby się dziś polszczyźnie słownik wyrazów zaginionych.
Słownik słów niegdyś znanych blisko,
które umknęły nam z języka,
bo nazywają te zjawiska,
których się raczej nie spotyka.
Więc gdyby ktoś zapytał mnie,
słów takich wskazałbym obfitość,
a głównie na literę „pe”
niewielkie słowo „przyzwoitość”. [...]
Artystka czytała też między innymi utwór Chrońmy dzieci i zachwyciła się tekstem Wydział Bezprawia:
Gdy przez chmury zły deszczyk przeciekł
i paskudny wiaterek zawiał,
na pobliskim Uniwersytecie
powołano Wydział Bezprawia.
Planowano: Katedrę Chamstwa,
Samodzielny Zakład Cynizmu,
Kursy Plucia, Teorię Kłamstwa
i myślenia bez sylogizmu. [...]
Zapytana o swoje internetowe deklamacje, aktorka komentuje: „Czytam to w sieci pod hasłem Młynarski na wszystkie czasy. Bo nawet jeśli wezmę jego teksty z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i tak dalej – do momentu, kiedy przestał pisać, bo odszedł do innego świata... – to okazują się prorocze. Można je dopasować do każdej epoki. A to znaczy, że Wojtek trafiał bezbłędnie swoim «laserem» w problemy Polaków. Problemy powtarzające się z zadziwiającą regularnością – w związku z tym wiecznie aktualne”.
To wielka przyjemność słuchać Magdaleny Zawadzkiej, dzierżącej wszak tytuł Mistrza Mowy Polskiej. Mówi w idealnym tempie, wyraźnie, starannie akcentując słowa. Nie używa kolokwializmów, wulgaryzmów. Ktoś powie – normalna rzecz. Jednak te normy gdzieś nam się zaczynają gubić, zacierać. I dziś nawet wy- kształceni aktorzy mówią tak niewyraźnie, że czasem nie sposób ich zrozumieć. Oczywiście forma to jedno, a styl rozmowy – drugie. Mój szef z „Twojego Stylu”, Jacek Szmidt, o osobie szczególnie ujmującej mówi, że z taką mógłby jechać pociągiem z Przemyśla do Szczecina. Czyli najdłuższą trasą w Polsce. No, to ja bym z panią Magdą mogła tam i z powrotem! Bardzo cenię i bardzo tęsknię za taką formą relacji. W ciągu naszego spotkania ani razu nie mówi o nikim złego słowa. Za to chwali talenty nie tylko głównego bohatera, ale i innych.
Ciekawi mnie, jak to bywało na spotkaniach małżeństw Zawadzka i Holoubek oraz Godlewska i Młynarski – pary przyjaźniły się i odwiedzały.
Skrzyło się! Od żartów, błyskotliwej wymiany zdań. To były dobre, przyjacielskie kontakty. Wojtek z moim mężem bardzo się lubili i szanowali. Nasze rodziny dobrze się ze sobą czuły. Gustaw był człowiekiem niebywałej klasy i inteligencji, poczucia humoru. Mnie też poczucia humoru nie brak, mam nadzieję. Wojtek zabawny, Adrianna niesłychanie inteligentna, wrażliwa. Myśmy się po prostu przerzucali słowami jak piłeczkami. Z Adrianną do dziś jestem w przyjaznym kontakcie, bardzo ją lubię i cenię. Mieszkamy niedaleko siebie.
Nasi synowie są w tym samym wieku – dwa Jaśki. Jako chłopcy razem się bawili, odwiedzali. Odkąd pamiętam, Wojtek był na wszystkich moich imieninach. Nawet czasem bez Adrianny, kiedy córeczki były małe i ona z nimi zostawała. Widywaliśmy się w dwie rodziny, ale to też często były spotkania w większym gronie – ludzi, którzy wtedy byli w centrum życia estradowego, teatralnego, filmowego. Posłuchać przekomarzanek Stasia Tyma, Jurka Dobrowolskiego, Wiesia Gołasa, Janka Kobuszewskiego... Oczywiście Tadzio Konwicki... Największym szczęściem, jakie mnie spotkało, jest to, że zetknęłam się za młodu z ludźmi, którzy mi tak wiele dali. I wśród nich wzrastałam. Pewnie dlatego jestem jaka jestem. Oni mnie kształtowali. Bycie z nimi, ich rodzaj myślenia – wspaniała sprawa. Pod każdym względem wyjątkowi. Osobowości.
Wiele z tych pięknych znajomości zaczęło się w kabarecie Dudek, gdzie młodziutka aktorka trafiła tuż po studiach. Tam też spotkała Młynarskiego. „Oczywiście, wiedziałam wcześniej, kim jest. Bo on już i w Hybrydach błyszczał, i miał festiwal w Opolu za sobą. Byłam zachwycona faktem, że «Dudek» Dziewoński kierownikiem literackim uczynił takiego młodego, dziarskiego, entuzjastycznego, pełnego pomysłów człowieka”.
W książce Dożylnie o Dudku Młynarski tak opisuje początki znajomości z Edwardem Dziewońskim: „Data początkowa moje- go zawodowego z nim kontaktu to Festiwal Opole 1964. Dostaję dwie nagrody. Na fali sukcesu wracam do Warszawy i jeszcze lekko oszołomiony otrzymuję taki mniej więcej telefon: – Młody człowieku, widziałem Opole. – Dzwonił «Dudek», który mnie na oczy nie widział, ale festiwal tak. Stwierdził, że do czegoś tam będę mu pasował, i zaprosił na spotkanie. [...] Autorzyna po Hybrydach dostaje się na Parnas. Ja naprawdę byłem oszołomiony”.
Pierwszą piosenkę w Dudku młodziutki tekściarz pisze – jak to się ładnie komponuje z tematem książki! – dla kobiety. Czar miłości z muzyką Jerzego Wasowskiego śpiewa Barbara Rylska. W ucho wpadają powtarzające się frazy: „Urządzimy sobie jakoś tę miłość...”. Po latach Młynarski powie, że kabaret Dudek to dla niego przedsięwzięcie artystyczno-towarzyskie.
Do pierwszego wspólnego programu z Magdą Zawadzką (a trzeciego w historii Dudka) nie pisze jej wprawdzie piosenki, ale proponuje repertuar – przedwojenną piosenkę Zuli Pogorzelskiej Spotkałam na molo Chińczyka (występ do obejrzenia w internecie) i piosenkę Agnieszki Osieckiej. Artystka wspomina:
Wspaniałe dwie propozycje, choć pracując nad nimi, trochę się namęczyłam. Próbowaliśmy nocami. I na widowni za- wsze – poza „Dudkiem” i resztą zespołu – siedział Wojtek. Początkujący, młody, zaangażowany. Jego chęć pomocy była tak wzruszająca. Nawet jeśli czasem ta pomoc była chybiona – nie w tym rzecz. Fascynował jego nieprawdopodobny entuzjazm, wola uczestniczenia dosłownie we wszystkim.
Magdalena Zawadzka występuje w Dudku do końca jego istnienia. „Wielokrotnie Wojtek, który w międzyczasie stał się na- prawdę Kimś w dziedzinie piosenki i wykonawstwa, brał udział w spektaklach jako gość albo członek kabaretu”. Spędzają wspólne godziny w podróży.
Jak mieliśmy dobry humor, gadaliśmy. A jak nie, każdy coś czytał czy pisał. Normalnie. W takich podróżach ludzie – jeżeli mają odrobinę wrażliwości, a moi współtowarzysze mieli – starają się sobie nie przeszkadzać, nie narażać wzajemnie na niepotrzebne kłopoty. I tak jest niełatwo: trzeba jechać wiele godzin, a potem szybko się przebrać i wyjść na scenę, jak gdyby nigdy nic. To jest ciężka praca! Stale z walizami. Autokar, wyjazd, przyjazd. Nie mogłabym być na stałe aktorką estradową. Nie miałabym siły.
Artystka zwraca uwagę na ważną rzecz: Wojtek nigdy nie gwiazdorzył. Był absolutnie najnormalniejszym w świecie kolegą. Bez fochów, bez wymyślnych wymagań. Wiedział swoje: że wyjdzie, zaśpiewa i zbierze kolosalne brawa. Nie ma więc powodu zazdrościć czegokolwiek komuś. Bo ten ktoś też wychodził na scenę i też się podobał. Poziom towarzyski i zawodowy w naszym estradowym kółku był idealnie wyrównany. Nikt nie miał poczucia, że jest gorszy. To gwarantowało komfort.
Magdalena Zawadzka zachwyca się tym, że Młynarski potrafił pisać teksty do muzyki klasycznej, na przykład do menueta Boccheriniego – „Nie ma nic milszego, niech, kto chce, mi wierzy, / niż rodzinny obiad w sielskiej atmosferze”. Albo walc minutowy Chopina – piosenkę Przez minutę rewelacyjnie przez całe życie wykonuje Adrianna Godlewska-Młynarska, to clou jej programu. Napisał też słowa do walca Jana Straussa Odgłosy wiosny:
Będzie walc, będzie walc, będzie walczyk.
A o czym? A o tym! A o czym? A o...
Że w szeroki, że w szeroki,
że w szeroki rusza świat
nasz Jaś, nasz Jaś, nasz Jaś...
Słucham z podziwem, jak moja rozmówczyni nuci utwór. Mam prywatny minikoncert, rzecz nie do powtórzenia. Fenomenalne wykonanie tego walca pod tytułem Nasz Jaś jest też w internecie, warto obejrzeć, bo śpiewa go niepowtarzalny skład: Godlewska-Młynarska, Dymszówna, Korsakówna, Kociniak, Glinka, Brusikiewicz, Kobuszewski.
Magdalena Zawadzka sama też śpiewała i śpiewa kilka piosenek mistrza. Mówi, że je sobie „przysposobiła”. Napisane dla innych, tak jej się spodobały, że zaczęła je wykonywać, ma w repertuarze. „Bo się w nich zakochałam”.
Lista wraz z uzasadnieniami wygląda następująco: Wywalczymy kapitalizm. Jej zdaniem to uderzająca między oczy piosenka, kronika swego czasu, czyli lat dziewięćdziesiątych.
Wywalczymy kapitalizm
Pracą fabryk, kopalń, hut.
I będziemy świętowali,
I będziemy świętowali
Wolny Market i Fast Food.
La valse du mal
„Tak się co dnia wciąż za mną snuje...” – ukochana piosenka Magdy Zawadzkiej, naznaczona jeszcze komplementem od Adrianny Godlewskiej-Młynarskiej. „Mówiła mi, że słyszała wiele wykonań, ale moje jest absolutnie odkrywcze. Również Duduś Matuszkiewicz, autor muzyki, bardzo gratulował mi tego wykonania”.
Wojna nigdy nie jest daleko
Jej zdaniem to tekst na całe pokolenia, na setki lat. Wydaje nam się, że kiedy konflikt płonie w innym kraju, to nas nie dotyka. Tymczasem Młynarski poruszająco pisze:
Jak bolesne szkło pod powieką
Kaleczące źrenicę bystrą
Wojna nigdy nie jest daleko,
Wojna zawsze jest bardzo blisko. [...]
Dłoń mej córki, piłkę chcąc chwycić,
Nagle ściska się niespokojnie.
Na ekranie ranni, zabici.
Córka pyta, czy będzie wojna.
Fonia wzmacnia wystrzałów echo,
Wizja zbliża krew na ekranie.
Mówię: „Córko, to tak daleko...”
I wiem, że kłamię.
Zagrać siebie
Magda Zawadzka komentuje, że to piosenka ważna dla wszystkich, którzy mocują się ze swoim wizerunkiem teatralnym, filmowym czy estradowym. Dla tych, którzy w ogóle muszą wyjść na scenę. Bo w tym utworze zawarte jest pytanie: „Gdzie tu jestem w tej sytuacji ja? Ta prawdziwa ja?”. „Zwłaszcza kiedy zagrało się najróżniejszych ról, w moim przypadku, prawie dwieście”. – Uśmiecha się.
Gdy włożysz szlafrok, a lignina z wazeliną
sprawi, że z twarzy twej jaskrawe barwy spłyną,
gdy inspicjentka sympatyczna, ale smutna, powie:
„Dziękuję państwu bardzo i do jutra”,
pomysł na siebie z ciężkiej głowy czas wygrzebać.
I wyjść dla artystów wyjściem.
I wtedy trzeba zagrać siebie.
W książeczce do płyty Ateneum gra Młynarskiego aktorka przypomina: „Kiedyś Wojtek sam z siebie, bo ja wstydziłabym się w ogóle taki temat podjąć, powiedział: «Wiesz, jak będę robił coś takiego, w czym będą kobiety, to na pewno będziesz w tym grała». Nie doszło do tego, ale dla mnie ta jego deklaracja była bardzo ważna”.
Żałuje, że spektakle, które tak podziwiała: Hemar, Brel, Wysocki, były realizowane jeszcze przed jej przyjściem do Ateneum. I zauważa, że ich twórca przy całej swej wyjątkowej, promieniującej osobowości był człowiekiem szalenie skromnym. I pokornym wobec materii, którą tworzył. Jego teksty kryją w sobie wiele wiary w człowieka, w miłość. Są przepełnione życzliwością dla świata, choć nie zawsze jest ona podana wprost.
Wojtek był ostatnim postromantykiem. Człowiekiem prawym, o zdecydowanych poglądach, z którymi się nie krył. Jego pisanie to przecież był rodzaj odwagi. Świetnie wychowany! Pochodził z – co już jest rzadko brane pod uwagę – dobrego domu. Ten dom dał mu podstawy: pięknie mówił, zachowywał się elegancko, był dżentelmenem. Intelekt, inteligencja i wspaniały gust – takiego Wojtka znałam przez całe jego życie. Miałam to szczęście, że nigdy nie zetknęłam się z nim wtedy, kiedy był chory. Zawsze miałam z nim komfort. Wydaje mi się, że to taki człowiek, który zdarza się, no, nie wiem na ile lat. Po prostu wspaniały. Stale łączyła nas więź, choć jego życie się zmieniało, bo było kolorowe i wiele się w nim działo. Ale kiedy zaczął chorować, przez ostatnie miesiące, nie widywałam się z nim, bo sądziłam, że by sobie tego nie życzył. Uważałam, że byłoby to wdzieranie się do jego prywatności. Sama też nie lubię, kiedy ktoś mnie odwiedza w szpitalu. Ale spotkałam przypadkiem jego córkę Agatę i zapytałam ją, czy mogłabym Wojtka odwiedzić.
Powiedziała: „Pewnie!”. Więc postanowiłam: jutro jadę. Pamiętam ten moment, zaglądam do sali, on śpi. Postanowiłam więc chociaż zostawić karteczkę, że byłam i pozdrawiam. I kiedy tak cichutko skradałam się jak myszka i stojąc tyłem do Wojtka, zamykałam drzwi, usłyszałam nagle: „Magda, no nie wierzę!”. Porozmawialiśmy. Spędziłam u niego chwilę. Nie za długą, żeby go nie męczyć. W drzwiach minęłam się z Agatą, chyba była zadowolona, że dotrzymałam słowa.
PS. A bidusi z końca XX wieku piękną kontrę dał Artur Andrus już w stuleciu kolejnym w piosence Podryw na misia. Wszystko jest w słowach:
Chodź tu do mnie... Dziś... dziś...
Taka fajna z ciebie babka.
Spójrz, jak biedny, smutny miś
słania się na łapkach.
Na występach Andrus wykonuje ten utwór z charakterystyczną dla siebie nienachalną choreografią – którą sam porównuje do ruchu zepsutego wyciągu ortopedycznego. Piosenkę zapowiada słowami: „Panowie, pamiętajcie, że jak już się nie da na zwinność, zgrabność, spryt, skoczność, to jeszcze można próbować na litość”.
Utwór może by się spodobał Wojciechowi Młynarskiemu. Andrusa cenił. Kiedy podczas wywiadu do „Twojego Stylu” zadałam mu pytanie, czy wśród młodych twórców widzi następców, odpowiedział, że nie zna tych najmłodszych, ale jak mu dawali w Ateneum Złote Berło, to on miał wręczyć komuś Małe Berło. „I dałem je Andrzejowi Poniedzielskiemu, który pisze świetnie, ale za mało. Dobrze, choć zupełnie w innym stylu, radzi sobie Artur Andrus”.
Misio i Bidusia pewnie by się dogadali.
(Fot. materiały prasowe)