1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Gabor Maté: „Szukajmy wsparcia, sami nie damy rady”

Gabor Maté: „Szukajmy wsparcia, sami nie damy rady”

Gabor Maté (Fot. Gurudayal Khalsa)
Gabor Maté (Fot. Gurudayal Khalsa)
Choć medycyna potrafi czynić cuda, to długość ludzkiego życia się skraca i połowa z nas cierpi na choroby przewlekłe. Dajemy dzieciom wszystko, czego pragną, a dane dotyczące samobójstw młodych są coraz bardziej przerażające. Coś ewidentnie nie działa, tylko co? Jak twierdzi dr Gabor Maté Lekarz, zapominamy, że ludzie to istoty biopsychospołeczne.

Im jestem starsza, tym częściej zastanawiam się, czy coś ze mną jest nie tak, czy to świat wokół mnie zwariował. Po przeczytaniu pana książki „Mit normalności” doszłam do wniosku, że miewa pan podobne myśli.
To, co dzieje się wokół nas, nie wygląda kolorowo. W tak bogatym i rozwiniętym kraju jak Stany Zjednoczone już 60 procent dorosłych cierpi na jedną z chorób przewlekłych, nadciśnienie lub cukrzycę. Wśród młodych osób rosną statystyki zapadalności na nowotwory niezwiązane z paleniem tytoniu. Coraz więcej ludzi zmaga się z chorobami psychicznymi, a dane dotyczące samobójstw dzieci i młodzieży są zatrważające. Mimo ogromnej społecznej świadomości, coraz lepszego wykształcenia, niesamowicie rozwiniętej medycyny i technologii, coś w naszym otoczeniu prowadzi do destrukcji ludzkiego zdrowia fizycznego i psychicznego. Nazywam to toksyczną kulturą.

A może to nie tylko kwestia środowiska? Czy gatunek ludzki nie staje się po prostu genetycznie coraz słabszy?
Ludzie, podobnie jak inne stworzenia, reagują na środowisko. Proszę wyobrazić sobie, że jest pani ogrodniczką, uprawia rośliny najlepiej, jak potrafi, ale nie rozwijają się one tak, jak powinny. Czy uznałaby pani, że trafiły się jej jakieś wadliwe egzemplarze? A może raczej zastanowiłaby się pani, czego te rośliny potrzebują? Jakich warunków glebowych i minerałów, jakiej ilości światła słonecznego oraz wody? Podobnie jest z ludźmi. Medycyna zachodnia niestety oddziela umysł od ciała i jednostkę od środowiska, tymczasem kiedy całościowo spojrzymy na istoty ludzkie, zrozumiemy, że jesteśmy jak kwiaty, potrzebujemy odpowiednich warunków, by dojrzewać w równowadze i zdrowiu.

We współczesnym świecie obserwujemy właśnie, co się dzieje, kiedy te warunki zostają zaburzone. Doskonałym przykładem jest gwałtowny wzrost występowania chorób autoimmunologicznych w ciągu ostatniego półwiecza. Specjaliści są zgodni co do tego, że nasze geny nie zmieniają się w tak krótkim czasie. To wyraźnie sugeruje, że w grę wchodzą kwestie środowiskowe. W naszej kulturze wypaczona została idea normalności. „Normalnie” znaczy bowiem zdrowo i naturalnie, pożądanym stanem jest na przykład ciśnienie czy temperatura ciała w normie. Ale w życiu codziennym normalność ma niewiele wspólnego ze zdrowiem i zaspokajaniem naszych naturalnych potrzeb. Mnóstwo rzeczy uważamy za normalne tylko dlatego, że do nich przywykliśmy, choć wcale nam one nie służą. Należą do nich m.in.: sposób, w jaki wychowujemy dzieci, współczesny tryb pracy, to, jak myślimy o sobie i co generalnie zaprząta nasze głowy. Ludzie przestali wsłuchiwać się w swoje instynkty i potrzeby, za wszelką cenę próbują dostosować się do toksycznej kultury, którą sami stworzyli.

Granica między normalnością a nienormalnością się zaciera?
Przejawia się to niemal w każdym obszarze naszego życia. Na przykład zwykliśmy uważać, że uzależnienia, depresja i inne problemy psychiczne są czymś, co odbiega od normy. A przecież w gruncie rzeczy są to normalne reakcje na nienormalne okoliczności, w jakich przyszło nam dorastać i żyć. Uzależnienie jest sposobem na ucieczkę od bólu wynikającego z krzywd doznanych w dzieciństwie oraz stresów dorosłości, a depresja to wynik wieloletniego tłumienia emocji, które nie były akceptowane przez rodziców lub społeczeństwo.

Kiedy rozmawiam z osobami cierpiącymi na różnego typu schorzenia psychiczne, zawsze rozpoznaję w sobie jakiś aspekt tego, czego doświadczają. Zatem twierdzenie, że ja jestem normalny, a oni nie – byłoby po prostu kłamstwem. Wszyscy, bez wyjątku mamy jakieś problemy. Niektórzy mają ich po prostu więcej niż inni, ale twierdzenie, że w związku z tym są w jakiś sposób gorsi, jest tylko sposobem na poprawienie sobie samopoczucia. Może nie jestem uzależniony od narkotyków, ale jestem pracoholikiem. A przecież istnieją jeszcze – jakże popularne teraz – uzależnienia od seksu, hazardu, zakupów, jedzenia, pornografii, telewizji, telefonów komórkowych, Internetu... Patrzymy z odrazą na narkomana, twierdząc, że coś jest z nim nie tak, a tymczasem łączy nas z nim więcej, niż myślimy – sterują nami dokładnie te same mechanizmy.

A jaki mechanizm sprawia, że przyjmujemy za normalne i oczywiste to, co nam szkodzi i niszczy otaczające nas środowisko?
Nasze podejście do siebie, innych ludzi i otaczającego nas świata wynika z założeń i wyobrażeń na temat ludzkiej natury. Każda kultura ma na ten temat jakąś koncepcję. Na przykład zglobalizowane społeczeństwo kapitalistyczne zasadniczo zakłada, że natura ludzka jest indywidualistyczna, samolubna, agresywna i chciwa. Nie wiem, jak to wygląda w Polsce, ale w Stanach, kiedy ktoś przejawia takie zachowania i postawy, mówimy: „Och, taka jest po prostu ludzka natura” i przechodzimy nad tym do porządku dziennego. A przecież to założenie z ewolucyjnego punktu widzenia jest błędne. Gatunek ludzki ewoluował w niewielkich grupach. Byliśmy biedni, musieliśmy więc być hojni i życzliwi, wspierać się nawzajem. Do dziś w małych społeczeństwach tubylczych egoizm i nastawienie na cele indywidualne są postrzegane jako choroby, aberracje. Na przykład zgodnie z naturą dzieci powinny być przytulane, wspierane i kochane przez dorosłych. Tymczasem nasze społeczeństwo przez lata mówiło rodzicom, żeby nie brali na ręce płaczącego dziecka, bo to je „popsuje”. Ofiarą tych przekonań padła m.in. moja matka. A przecież ta teoria to kompletne szaleństwo. Każde niemowlę ssaka, niezależnie od tego, czy jest to małpa czy wieloryb, wymaga opieki i bezwarunkowego wsparcia. Wszelkie problemy biorą się więc z założeń, które przyjmujemy i które odzwierciedlają wartości danego społeczeństwa. A już największym szaleństwem naszych czasów jest to, jak wychowujemy i kształtujemy nasze dzieci. To ich niezbywalne potrzeby emocjonalne w pierwszej kolejności padają ofiarą życia napędzanego statusem ekonomicznym.

„Jesteśmy jak kwiaty, potrzebujemy odpowiednich warunków, by dojrzewać w równowadze i zdrowiu”.

Kiedy szukałam przedszkola dla swojego syna, w każdej placówce pytałam, czy dzieci mają czas na zabawę na zewnątrz, niezależnie od pogody. To pytanie bardzo irytowało dyrektorki placówek. Od jednej z nich usłyszałam, że jeśli chcę, żeby moje dziecko brykało po dworze, powinno zostać w domu, ponieważ w przedszkolu dzieci pracują.
Nasze dzieci dorastają w całkowicie nienaturalnych okolicznościach. Przez miliony lat ewoluowaliśmy jako stworzenia funkcjonujące od pierwszych chwil życia na zewnątrz. Swobodna zabawa na łonie natury nie jest więc lekkomyślną, zbędną rozrywką, jak nam się teraz wydaje, lecz warunkiem zdrowego rozwoju wszystkich ssaków. To jedna z podstawowych potrzeb dziecka, ponieważ zabawa jest formą ćwiczeń neuronalnych, które dają odporność i rozwijają zdolność człowieka do regulowania wewnętrznych stanów emocjonalnych. Amerykański neurolog i psychobiolog Jaak Panksepp twierdził, że deficyt wczesnej zabawy może się przyczyniać do powstawania stanów takich jak ADHD, a także drażliwości i agresji u dorosłych.

Niestety w naszym społeczeństwie zwłaszcza w kwestii wychowywania dzieci jest wiele odstępstw od tego, co jest zgodne z naszą naturą. W przyrodzie żadne młode nie wychowuje się z dala od rodziców. W pierwszym okresie życia cały czas towarzyszy mu matka. Tymczasem w naszym świecie kobieta czasem kilka tygodni po porodzie musi wrócić do pracy.

Kolejną rzeczą są smartfony, które tak chętnie dajemy nawet kilkumiesięcznym maluchom. Zabawa z telefonem w przeciwieństwie do tej na świeżym powietrzu nie jest spontaniczna ani darmowa, nie biorą w niej udziału rówieśnicy z krwi i kości. To samotna rozrywka, której towarzyszy jedynie maszyna zaprojektowana z wykorzystaniem wiedzy z zakresu ludzkiej neurobiologii i psychologii po to, by uzależniać. Jestem jednak daleki od krytykowania rodziców, którzy dają dzieciom takie urządzenia, czy obwiniania ich za przyszłe problemy życiowe ich pociech. Współczesny model wychowania wynika bowiem ze społeczno-kulturowego kontekstu, w którym wszyscy próbujemy sobie jakoś radzić, by przetrwać.

Tęsknota za wyidealizowaną przeszłością nie ma sensu, nie możemy cofnąć się o 15 tysięcy lat, wrócić do natury i w niej żyć. Ale przynajmniej powinniśmy uznać, co straciliśmy, i spróbować jakoś rekompensować sobie te deficyty – o ile to możliwe. Czytałem, że w Finlandii po każdych 45 minutach zajęć w klasie dzieci mają obowiązkową 15-minutową przerwę na swobodną zabawę na świeżym powietrzu. A Finów uznaje się za najlepiej wyedukowany naród na naszym globie, czyli jedno nie wyklucza drugiego.

Czytaj także: Jak żyć z ludźmi, ale w zgodzie ze sobą?

Z moich obserwacji wynika jednak, że dla wielu dzieci posiadanie telefonu jest ważniejsze niż zabawa z przyjaciółmi. Jakie to może mieć konsekwencje dla przyszłych pokoleń?
Kryzys relacji międzyludzkich to proces, który toczy się od co najmniej trzech dekad, choć początkowo całkiem nieświadomie zaczęliśmy odsuwać się od siebie nawzajem i od naszych społeczności. Lokalne sklepiki, w których dawniej każdego dnia spotykaliśmy sąsiadów, zastąpiliśmy bezdusznymi, ogromnymi marketami, w których za każdym razem widujemy zupełnie obcych ludzi. W miejscu osiedlowych placów zbaw wybudowaliśmy parkingi. Wyjścia do kościoła i inne formy uczestnictwa w życiu społeczności są na wymarciu. Wraz z ekonomicznym awansem zaczęliśmy przenosić się na przedmieścia, ale zamiast budować tam społeczności, stawiamy wielkie domy i izolujemy się w szczelnie ogrodzonych ogródkach. W całym świecie zachodnim obserwujemy coraz większą epidemię samotności, a to niesie ogromne zagrożenie dla naszego zdrowia. Osoby samotne są zagrożone problemami z krążeniem w takim samym stopniu, jak ci, którzy wypalają 15 papierosów dziennie.

Ludzie z natury są istotami społecznymi, a nasza biologia i psychologia są kształtowane przez nasze relacje. Aby mieć dostęp do naturalnych instynktów i ufać im, potrzebujemy wsparcia społeczności, tak samo jak dzieci potrzebują rodziców. Wychowywanie potomstwa w izolacji generuje u opiekunów ogromny stres i sprawia, że stają się podatni na rady różnych domorosłych ekspertów. A trudne rodzicielstwo jest wylęgarnią osobistych i społecznych bolączek. I błędne koło się zamyka.

Plusem obecnych czasów jest to, że otwarcie rozmawiamy o traumie. Czy to jednak przekłada się na lepsze zrozumienie tego, czym tak naprawdę jest trauma?
Hmm, to ciekawe pytanie, bo z jednej strony mówimy o traumie dużo, ale często podchodzimy do niej zbyt lekko, trywializujemy to słowo. Na przykład ktoś opowiada, że wybrał się na piknik, przygotował mnóstwo jedzenia, ale nagle spadł deszcz i było to dla niego traumatyczne doświadczenie. No nie, można oczywiście być rozczarowanym takim rozwojem wydarzeń, ale to nie ma nic wspólnego z traumą. Nie jest nią każdy ból czy stres, jaki przeżywamy. Zgodnie z moją definicją trauma jest wewnętrzną raną, trwałym rozdarciem jaźni spowodowanym trudnymi lub bolesnymi wydarzeniami. A zatem nie chodzi o to, co ci się przydarza, lecz o to, co dzieje się w tobie na skutek tych zdarzeń.

Poza tym wciąż zbyt rzadko dostrzegamy związek przyczynowo-skutkowy między wczesną traumą i stresem w życiu dorosłym, a różnego typu dolegliwościami fizycznymi i psychicznymi. Niezależnie od tego, czy jest to choroba autoimmunologiczna, nowotwór złośliwy lub problemy ze zdrowiem psychicznym, często kryje się za tym właśnie jakaś traumatyczna historia. Niestety większość lekarzy nie bierze tego pod uwagę. Koncentrują się na chorych komórkach i organach, ale nie sięgają do istoty problemu. Sprowadzają złożone zjawiska do czystej biologii i oddzielają umysł od ciała, zajmując się wyłącznie jednym albo drugim, a przecież ludzie to istoty biopsychospołeczne. Nie da się oddzielić naszej biologii od psychiki i naszych relacji społecznych.

Czytaj także: Życiowy bagaż – gdy role z dzieciństwa przenosimy w dorosłość

Teraz rozmawiamy i oboje jesteśmy raczej zrelaksowani. A co by się stało, gdybym nagle zaczął na panią krzyczeć? Natychmiast wzrosłoby pani tętno i ciśnienie krwi, mięśnie by się napięły, a pani żołądek przestałby trawić. Bo w odpowiedzi na emocje cała fizjologia zmienia się w ułamku sekundy. Ale ta kaskada zmian nie jest uruchamiana samoczynnie. Dochodzi do niej w relacji z drugą osobą, w kontekście społecznym. A to znaczy, że wszelkie choroby – nowotwory złośliwe, reumatoidalne zapalenie stawów, depresja, stany lękowe, ADHD czy zespół jelita drażliwego – to nie są zjawiska odizolowane. Niestety studentów medycyny wciąż nie uczy się o biopsychospołecznej naturze człowieka, dlatego później jako praktykujący lekarze skupiają się na szczegółach, a nie widzą całego człowieka.

Kraje zachodnie są jednak bardzo dumne ze swoich systemów opieki zdrowotnej. Słusznie?
Częściowo tak, bo kiedy patrzy się na zachodnią medycynę, można uznać, że dokonuje ona cudów. Przeszczepy serca i wątroby, ratowanie życia dzieci jeszcze w łonie matki, wszystkie niesamowicie zaawansowane technologie diagnostyczne – to jest imponujące. Ale na przykład jeśli chodzi o choroby przewlekłe, medycyna zachodnia wciąż jest bezradna. Najlepsze, co może zrobić w przypadku większości takich schorzeń, to złagodzić objawy. Nie ma jednak pojęcia, jak sobie poradzić ze źródłem tych dolegliwości, ponieważ nie patrzy na pierwotne przyczyny.

A zatem mamy w niektórych obszarach wspaniałe sukcesy, które należy docenić, ale z drugiej strony wypaczona idea normalności powstrzymuje nas nawet przed tymi działaniami, które powinny wynikać z już zdobytej wiedzy naukowej.

Skoro trauma leży u podłoża tak wielu problemów zdrowotnych i społecznych, jak możemy sobie z nią poradzić? Czy w ogóle można ją uleczyć?
Przede wszystkim należy ją rozpoznać. Zamiast wypierać to, co się stało, trzeba odpowiedzieć sobie szczerze na pytania: „Jak to na mnie wpłynęło? Kim teraz jestem? Jak sam siebie postrzegam? Skąd we mnie te przekonania na temat własnej osoby?”. Nikt przecież nie rodzi się z określoną wizją siebie i potrzebą tłumienia prawdziwego „ja”. Jeśli więc nie tolerujesz jakiejś części swoich uczuć, musiało się wydarzyć coś złego.

W swojej książce przytaczam badanie, w którym w ciągu dziesięciu lat wzięło udział dwa tysiące kobiet. Każda z nich była nieszczęśliwa w małżeństwie, ale te, które ukrywały to przed całym światem i nie miały nikogo, z kim mogłyby porozmawiać o swoich problemach, były czterokrotnie bardziej narażone na przedwczesną śmierć. Zatem jednym ze sposobów leczenia traumy jest nauczenie się odczuwania swoich emocji i ich wyrażania. Można w tym celu skorzystać z psychoterapii, współcześnie mamy też szeroki dostęp do specjalistycznego, fachowego poradnictwa. Polecam medytację, którą sam codziennie praktykuję, ponieważ dzięki niej można naprawdę poznać siebie i własne odczucia.

Czego dowiedział się pan o własnym zdrowiu podczas pisania „Mitu normalności”?
To był bardzo trudny proces twórczy, ponieważ książka jest efektem dziesięciu lat moich badań. Wiele razy myślałem, że jednak nie dam rady, że to za dużo jak dla mnie, choć wcześniej napisałem już cztery inne książki, które stały się bestsellerami. W pewnym momencie pojawiły się problemy z ciśnieniem i tętnem. Był to już wyraźny sygnał, że muszę przerwać pracę i zająć się sobą. Już nawet oddałem wydawcy zaliczkę, przyznając, że nie dokończę tej książki, nie zdołam. Ale myśl o niej nie dawała mi spokoju. Postanowiłem więc poprosić o wsparcie swojego terapeutę, który pomógł mi uporać się ze stresem i własnymi lękami. W trakcie pisania spotykałem się z nim dwa razy w tygodniu. Ogromnym wsparciem był dla mnie również mój syn Daniel, współautor „Mitu normalności”. Pierwszy raz pracowałem z tak bliską mi osobą. Oczywiście czasem się sprzeczaliśmy, jak to syn z ojcem, ale mimo tych drobnych incydentów było to naprawdę piękne doświadczenie.

Można więc powiedzieć, że ta książka powstała, ponieważ w momencie kryzysu sięgnąłem po pomoc. Każdy z nas powinien szukać wsparcia, kiedy czuje, że życie lub podjęte wyzwanie go przerastają. To zgodne z naszą biologią i naturą. Wbrew temu, co wmawia nam współczesna kultura, człowiek nie został stworzony do tego, by radzić sobie sam.

Gabor Maté, emerytowany lekarz i mówca, specjalista od traum, uzależnień oraz powiązań między stresem a chorobami. Autor licznych książek, m.in. „Mit normalności. Trauma, choroba i zdrowienie w toksycznej kulturze” czy „Rozproszone umysły. Przyczyny i leczenie zespołu deficytu uwagi”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze