Potrafiła zdzielić prezentera telewizyjnego, bo w trakcie wywiadu na żywo odwrócił się do niej plecami. O takich jak ona mówią, że są trudne. O niej mówiono akurat sporo i choć nie wszystko było prawdą, to Grace Jones konsekwentnie niczego nie prostuje. Prawdziwe diwy się nie tłumaczą.
A ta konkretna diwa wyjątkowo kocha operować prowokacyjną półprawdą. Do tej pory nikt na przykład nie wie, ile Grace Jones ma lat. Sama twierdzi, że w Internecie i gazetach krążą trzy różne daty jej urodzenia. Chciałaby, żeby już tak zostało – plotki, domysły i teorie spiskowe zawsze były nieodłącznym elementem jej legendy. A jest to postać wybitnie legendarna. Królowa disco, serce nowojorskiej bohemy, ikona queerowej rewolucji, idolka kobiet marzących o seksualnej emancypacji. Wokalistka, aktorka, modelka, performerka, muza. Przyjaciółka Warhola, rywalka Bonda, fanka ekscentrycznych nakryć głowy. Posągowa, intensywna, wyzwolona. „Niektórzy myślą, że wyszłam za mąż gazylion razy. Niektórzy uważają, że jestem mężczyzną. Jeszcze inni – że przeszłam operację zmiany płci. I super” – mówiła w wywiadzie dla magazynu „W” w 2018 roku. „Nie potrzebuję niczego dementować, bo sama naopowiadałam o sobie wiele kłamstw”. Jeśli coś w biografii Grace Jones pozostaje niepodważalnym faktem, to jest to jej konsekwentny opór wobec nakazów. Grace Jones robi tylko to, na co ma ochotę. Mówi, co myśli. I nosi się tak, żeby gadali.
Jak wtedy, gdy w hotelowym apartamencie w Paryżu piła szampana na śniadanie, mając na sobie wyłącznie długie futro. Scenę, która pojawia się w filmie o artystce, wspomina chyba każda recenzja dokumentu „Grace Jones, życiodajne światło” z 2017 roku. Jej stylizacje – odważne, oryginalne, czasem z premedytacją udramatyzowane – robiły wrażenie nawet wtedy, gdy była młodą dziewczyną bez kasy i pracy, szukającą szczęścia w Nowym Jorku i Paryżu. Najbardziej nowatorscy projektanci tamtych czasów, jak Kenzo Takada czy Issey Miyake zapraszali ją do współpracy, bo imponowała im wyobraźnia i swoboda, z jaką Jones się ubierała. „Produkcja oszczędzała pieniądze dzięki takim modelkom jak ja, Jerry Hall czy Jessica Lange, które zaczynały w tym samym momencie. Nie musieli zatrudniać makijażysty. Umiałyśmy same się wystylizować. Dziś jest zupełnie inaczej. Modelka przychodzi na plan i wszystko robią za nią” – opowiadała w tej samej, cytowanej wcześniej rozmowie z „W”.
Modelingowa kariera Grace Jones ekspresowo nabrała rozpędu, choć dziewczyna musiała na początku zmierzyć się z rasistowskimi przekonaniami ludzi, którzy zarządzali branżą. W telewizyjnym wywiadzie, udzielonym siedem lat temu cenionej dziennikarce Christiane Amanpour, wróciła do konfrontacji z Johnem Casablancasem, wpływowym szefem agencji modelek Elite, która była odpowiedzialna za Grace Jones, gdy ta w 1970 roku przeniosła się do Paryża. „Wiedziałam, że inne dziewczyny chodzą na castingi, spotykają się z fotografami. A mnie nigdzie nie wysyłano” – opowiadała w CNN. „Zapytałam Johna, o co chodzi. Nigdy nie zapomnę jego słów. Powiedział, że wysyłanie czarnej modelki do Paryża jest jak wciskanie komuś starego samochodu, którego nikt nie chce”. Szukała więc zleceń na własną rękę, szybko stając się ulubienicą wziętych europejskich fotografów jak Helmut Newton czy Guy Bourdin, którzy tworzyli nowy język fotografii mody. Wyrazista, charyzmatyczna modelka idealnie uzupełniała ich wizje.
Widzieli w niej siłę i seks. Złośliwi sugerują, że Grace Jones wyrzeźbili mężczyźni, którymi się otaczała. Marne szanse, że to prawda, choć faktycznie publicznej personie Jones przysłużyło się kilku architektów, wystarczająco wrażliwych i bystrych, by eksponować to, co w niej najbardziej interesujące: hipnotyczną moc androginicznej dziewczyny cyborga, czasem w cekinach, czasem z kosmosu. Tom Moulton, pionier dyskotekowego brzmienia, wyprodukował trzy pierwsze albumy Grace Jones, którymi pulsowały parkiety w klubach w Nowym Jorku, ze słynnym Studio 54 na czele. Jean-Paul Goude, artysta wizualny, z którym pozostawała przez kilka lat w związku i z którym ma syna, projektował okładki jej płyt, reżyserował teledyski, był choreografem jej koncertów. To Goude jest autorem dwóch najsłynniejszych wizerunków Grace Jones. Pierwszy to portret z okładki płyty „Nightclubbing” wydanej w 1981 roku, gdzie Jones ubrana w czarną marynarkę od Armaniego trzyma w ustach papierosa. „Chciałem skupić się na męskiej stronie Grace, przekuć w atut coś, co inni uważali za powód do wstydu. Chciałem wykreować nową postać. Tu chodziło o coś więcej niż tylko fryzura, chodziło o postawę wobec świata. Nie wiedziałeś, czy patrzysz na faceta, który chce być dziewczyną, czy na dziewczynę, która chce uchodzić za faceta. To była rewolucja” – wspominał Goude na łamach „The Guardian”.
Drugim słynnym zdjęciem jest okładka albumu „Island Life”, kompilacji największych dotychczasowych przebojów wokalistki, wydanej w połowie lat 80. Muskularne, naoliwione ciało Grace Jones przyjmuje baletową pozę, ale w sposób tak perfekcyjny, że fizycznie niemożliwy. Goude manipulował obrazem, wycinał fragmenty różnych zdjęć i z poszatkowanego ciała tworzył postać doskonałą, boginię, piękną i groteskową jednocześnie. Dziś tamte prace Goude’a poddaje się krytycznej refleksji jako przykład nadużycia, bo biały mężczyzna stereotypowo seksualizuje ciało czarnej kobiety. Równie kontrowersyjne były zresztą niektóre fotografie Helmuta Newtona – na czele z tą przedstawiającą nagą Grace Jones spętaną łańcuchami.
Męskie spojrzenie na Grace Jones wielokrotnie grzeszyło krzywdzącym uproszczeniem na temat agresywnego usposobienia czy apetytu seksualnego czarnoskórych kobiet. Jones miała być waleczną Amazonką, jak postać, którą zagrała w filmie „Conan Niszczyciel”, i temperamentną, dominującą kochanką, jak plotkowano pomiędzy upojnymi imprezami. Podobno Andy Warhol wyswatał ją z Dolphem Lundgrenem, wtedy jeszcze początkującym modelem i ochroniarzem w jednym z klubów, bo chciał się perwersyjnie zabawić erotyczną fantazją o połączeniu dwóch idealnych ciał. Sam Lundgren, z którym tworzyła parę w latach 70., tak wspominał czasy ekscesów w „The Irish Times”: „Tamten świat szokował młodego studenta inżynierii, którym wówczas byłem, ale cieszę się, że mogłem być jego częścią”. Jak tłumaczył: „Na chwilę przed epidemią AIDS scena klubowa przeżywała prawdziwy rozkwit, a że Grace była ikoną gejów, dużo bywaliśmy w klubach. Znaliśmy się z Andym, z projektantami, z Michaelem Jacksonem i Davidem Bowiem. Życie było prostsze. I zabawniejsze”. W tym samym wywiadzie opowiada też, że Jones miała w zwyczaju wracać do domu nad ranem w towarzystwie pięciu młodych kobiet i inicjować seks w takiej kilkuosobowej konfiguracji. Aktor wspomina te poranki jako „wykańczające”. Jones nie wstydziła się swojego ciała, pozowała nago do zdjęć, imprezowała w Studio 54 w skąpych strojach. Nie znosiła tylko, gdy chcieli jej robić zdjęcia w tandetnie erotycznej bieliźnie. Podobno wielokrotnie wychodziła obrażona ze studia, jeśli fotograf nie był otwarty na zmianę koncepcji.
Grace Jones korzystała z obyczajowego rozprężenia lat 70., choć w rewolucji seksualnej widziała podły spisek. Niby sypiała, z kim chciała, ale w wywiadach potrafiła wykładać teorie o zmanipulowanych kobietach, które nabrały się na bajkę o seksualnej wolności spreparowaną przez mężczyzn, by mogli się niezobowiązująco zabawić. Ale przecież to ona – gdy opowiadała o sobie niestworzone historie, odmawiała prostowania pikantnych plotek czy schlebiania tendencyjnym podnietom – bawiła się najlepiej.
Grace Jones występująca podczas jednej z edycji festiwalu Meltdown w Londynie, której była kuratorką (czerwiec 2022). (Fot. Martin Harris/Capital Picture/Forum)
Oczywiście, że Grace Jones jest podręcznikowym przykładem dziecka, które wyrywa się z opresyjnego domu i zachłystuje wolnością. Rodzice wyjechali do Stanów Zjednoczonych w celach zarobkowych, gdy była dzieckiem, a ją i rodzeństwo zostawili w rodzinnym miasteczku Spanish Town na Jamajce pod opieką babci. Mąż seniorki był pastorem Kościoła zielonoświątkowego, radykalnym w swojej wierze i przywiązaniu do konserwatywnej moralności. „Dzieciństwo upłynęło mi pod znakiem Biblii i lania” – pisała w swojej autobiografii „I’ll Never Write My Memoirs” (Nigdy nie spiszę moich wspomnień). „Dostawaliśmy baty za każdy najmniejszy sprzeciw. Im większa niesubordynacja, tym mocniej bił. To było wychowanie oparte na głębokim posłuszeństwie i przemocy, więc na swój sposób ja też jestem agresywna i posłuszna. Nawet jeśli w moim przypadku oznacza to bycie agresywnie nieprzyzwoitą i posłuszną sztuce stawiania oporu.
Gdy wreszcie, Grace Jones już jako nastolatka, dołączyła do rodziców w USA, odbiła sobie wszystkie zakazy: zaczęła się malować, nosić sztuczne rzęsy, swobodnie ubierać, imprezować. A mężczyzn, którzy chcieli siłą przywoływać ją do porządku, uczciwie uprzedzała, że odda. „Mówiłam każdemu: »Jeśli mnie uderzysz, bądź przygotowany, że w nocy, gdy będziesz spał, oberwiesz patelnią«. Ćwiczyłam pilates, trenowałam boks, potrafiłam się bronić. Ale za takie rzeczy można skończyć w sądzie albo więzieniu, więc ostatecznie pozostała mi moja niewyparzona buzia” – śmiała się w wywiadzie dla „W”. Stanowcze komunikaty nie wystarczyły jednak w starciu z prezenterem telewizyjnym Russellem Hartym, który w programie na żywo demonstracyjnie ją ignorował, więc zaczęła go okładać. „Dzwonili, żebym przyszła jeszcze raz do programu! Oglądalność skoczyła, więc wyświadczyłam prowadzącemu przysługę” – komentowała w autobiografii.
Można opowiadać historię jej życia barwnymi anegdotami. Jak ta, że Maria Shriver była wściekła, gdy Jones weszła na jej ślub z Arnoldem Schwarzeneggerem spóźniona, więc ściągnęła na siebie uwagę wszystkich gości. Albo jak ta, że producent poprosił ją kiedyś, żeby wpadła na chwilę do studia, bo trzeba było pilnie dograć kilka ścieżek wokalnych. Jones mieszkała w odległości 15 minut od miejsca nagrań, ale pojawiła się w nim trzy dni później, tłumacząc, że robiła pranie. Można opowiadać historię jej życia rolami, które zagrała – jak brutalna i uwodzicielska May Day w „Zabójczym widoku”, kolejnej części serii o agencie 007. Ale trzeba opowiedzieć ją muzyką.
Debiutancka płyta Jones „Portfolio” (1977), złożona z oryginalnych interpretacji cudzych kompozycji i autorskich nagrań, jednocześnie eksperymentalna i przebojowa, definiowała brzmienie nadchodzącej dekady. To tu znalazła się słynna interpretacja „La vie en rose”, swingującej chanson Edith Piaf, która w ustach Grace Jones zmieniła się w ekstrawagancki miks disco i bossa novy. Album „Nightclubbing” (1981) dowodził, że muzyczne zainteresowania gwiazdy nie kończą się na błyszczącej dyskotece. To płyta, która celebruje eklektyzm nowej fali, jest seksownie funkowa. Ale największym dokonaniem Grace Jones nadal pozostaje „Slave To The Rhythm” (1985), ambitny koncept album, którego fundament stanowią rekonstrukcje tej samej piosenki, a kontrapunktem dla brutalnej motoryki post punku są futurystyczne dźwięki syntezatorów. To płyta brawurowa również dlatego, że choć w całości należy do Grace Jones, to wokalistka nie śpiewa we wszystkich piosenkach. W „The Frog & The Princess” aktor Ian McShane czyta fragment biografii Jean-Paula Goude’a, partnera Grace Jones, a „Operattack” bazuje na pociętych fragmentach jej oddechu. Ale żeby inne śpiewały tak, jak ona oddycha...
Ostatnią z wydanych do tej pory płyt zatytułowała „Hurricane” (2008), a jeszcze na początku lat 80. w utworze „Demolition Man” śpiewała: „Jestem chodzącym koszmarem, arsenałem zagłady”. Bo Grace Jones to kobieta huragan i człowiek demolka. Energia, której nie da się ujarzmić. Śniła się po nocach pruderyjnym bigotom. Onieśmielała rewolucyjną swobodą ekspresji na przekór sztywnym binarnościom, wbrew powszechnie obowiązującym definicjom kobiecości i męskości. „Czuję się jak kobieta, wyglądam jak facet” – deklaruje w piosence „Walking In The Rain”.
Inspiracje jej muzyką i personą słychać i widać w twórczości Beyoncé, Lady Gagi, Rihanny, przede wszystkim jednak jest duchową patronką rewolucji gender. Jej nieustępliwość w walce o wolność w wyrażaniu siebie doceniają osoby niebinarne i transpłciowe, bo Jones ze swoim przełomowym myśleniem o tożsamości wyprzedzała czasy, w których żyła. „Przyszłość nie ma płci” – obwieściła na łamach „Interview” w 1984 roku. I do tej pory, konsekwentnie, z kieliszkiem szampana w ręce i w fikuśnym nakryciu głowy, uczy nas, jak bezwstydnie być sobą.
Nieustająco występuje, właśnie jest w trasie koncertowej z przystankiem w Polsce, bo kiedy ten numer ukaże się na rynku, Jones będzie po swoim (kolejnym!) koncercie na OFF Festivalu w Katowicach. Nadal potrafi jednocześnie śpiewać i kręcić hula-hoopem. Ma 76 lat. Podobno.