Kiedy kilka miesięcy temu pobiła rekord świata i wywalczyła złoty medal w Paryżu, zastanawialiśmy się, czy to aby nie szczwana iluzja. Aleksandra Mirosław pokonywała piętnastometrową ściankę wspinaczkową z zadziwiającą lekkością, jakby nie obowiązywały jej prawa fizyki. Dziś mistrzyni olimpijska otwarcie mówi o tym, ile kosztowały ją nadludzkie wyczyny. Nie chodzi jedynie o wysiłek fizyczny.
Jeszcze niedawno sportowców postrzegano jako niezwyciężonych herosów, których nie dotyczy problem zdrowia psychicznego. O ile każdy rozumiał, że urazy ciała wpisane są w ich zawód, o tyle rzadko kiedy dawano im przestrzeń na stres, wypalenie czy depresję. I to mimo ogromnej presji oczekiwań, zarówno ze strony kibiców i mediów, jak i tej wewnętrznej. Obecnie dyskutuje się o tym aspekcie coraz głośniej. Przykładem jest amerykańska gimnastyczka Simone Biles. Na polskim podwórku głos zabiera między innymi Aleksandra Mirosław.
Złota medalistka igrzysk olimpijskich w Paryżu wzięła udział w 22. Krakowskim Festiwalu Górskim. W trakcie wydarzenia Mirosław nie tylko ogłosiła, że stolica Małopolski już niebawem ugości zawody Pucharu Świata we wspinaczce sportowej, lecz także zdobyła się na szczere wyznania o krętej drodze na szczyt. Zawodniczka wróciła pamięcią do walki o olimpijską kwalifikację w Bernie. Wówczas nie udało jej się dotrzeć do finału. W starciu z Amerykanką Emmą Hunt popełniła błąd i odpadła ze ściany. Ostatecznie ze Szwajcarii przywiozła brąz, który nie dał jej gwarancji występu we Francji.
– Pamiętam moment, gdy po przegranym biegu półfinałowym podeszłam do Mateusza, mojego męża oraz trenera, i nie czułam nic. To było najgorsze. Nie było złości, nie było nawet łez, a tak bardzo chciałam się rozpłakać, żeby wyrzucić to wszystko z siebie. Czułam kompletną pustkę. Ostatecznie ten bieg o brąz w Bernie dał mi więcej niż niejedno złoto. Przywrócił trochę radości z biegania. Choć kolejne cztery tygodnie były bardzo trudne. Przychodziłam na trening i fizycznie czułam się super, ale nagle przed ścianą wpadałam w histerię. Biegłam, ale to był bieg przez łzy. Bardzo pomógł mi wtedy Mateusz, który po prostu ze mną był. Dzięki tamtym doświadczeniom przekonałam się, że mam wspaniałych ludzi – mówi mistrzyni cytowana przez Przegląd Sportowy Onet.
Kolejną szansą na wyjazd do Paryża był bieg we Włoszech. Jak wiemy, z Rzymu wróciła z zapewnionym miejscem w olimpijskiej reprezentacji. Mirosław przyznaje jednak, że występ był dużym wyzwaniem i towarzyszyły mu wielkie emocje. – W wieczór przed rywalizacją w Rzymie znowu wpadłam w ogromną histerię i kwestionowałam samą siebie. Cały kołowrotek myśli szedł za tą jedną: „A co, jeżeli mi nie wyjdzie?”. Spojrzałam wtedy na ścianę, a tam wisiał obraz z wieżą Eiffla. I ta jedna, drobna rzecz przywróciła mnie do bycia tu i teraz, do myślenia o tym, o co walczę. Kwadrans przed finałami, gdy z innymi zawodniczkami przebywamy już w strefie izolacji, rozpłakałam się po raz pierwszy. Niektóre zawodniczki pytały mnie, co się stało. U mnie po prostu te wszystkie emocje wychodziły przez łzy – dodaje.
Sportsmenka podkreśla, że dzięki współpracy z psycholożką Darią Abramowicz dziś jest w stanie wskazać przyczyny swoich problemów. Zrozumiała, że nadmierna motywacja doprowadziła do pojawienia się stanów lękowych. – Dziś potrafię to trafnie określić i powiedzieć, że byłam wtedy przemotywowana oraz przebodźcowana, a w głowie miałam tylko złoto i nie myślałam o tym, co chcę zrobić w innych biegach. Na ubiegłoroczne mistrzostwa świata przyjechałam po złoty medal i kwalifikację olimpijską, co się ostatecznie nie udało. Później okazało się, że po raz pierwszy pojawiły się u mnie wtedy stany lękowe, z którymi zmagam się właściwie do dziś i pewnie będę jeszcze przez wiele lat – mówi Mirosław.
Źródło: Edyta Kowalczyk, „Nie potrafiłam płakać”. Długo walczyła ze stanami lękowymi. Jeden obraz zmienił wszystko, przegladsportowy.onet.pl [dostęp: 10.12.2024]