„Mam problemy z pewnością siebie, nawet po zdobyciu Oscara. Nikt nie jest dla mnie bardziej surowy niż ja sam” – przyznał w najnowszym wywiadzie Brendan Fraser. To pierwszy raz, kiedy gwiazdor kina zdobył się na tak szczere wyznanie. Czy to przypadek, że w swoim nowym filmie, komediodramacie „Rodzina do wynajęcia”, gra aktora mającego trudności z karierą i znalezieniem nowej roli?
Od czasu, kiedy Brendan Fraser zdobył Oscara za najlepszą rolę męską w dramacie „Wieloryb”, minęły już dwa lata. Wkrótce na ekrany trafi natomiast nowy film z jego udziałem – komediodramat „Rodzina do wynajęcia” w reżyserii i według scenariusza Hikari, gdzie Fraser wciela się w... amerykańskiego aktora mieszkającego w Tokio, który podejmuje się pracy dla japońskiej agencji jako „członek rodziny do wynajęcia”. W niedawnym wywiadzie dla Associated Press gwiazdor przyznał, że rola ta jest dla niego przypomnieniem: „Nie bądź zbyt wygodny. Taka sytuacja może przytrafić się każdemu, nawet tobie”. Zdradził również, że wciąż – pomimo Oscara na koncie i uznania ze strony widzów oraz krytyków – zmaga się z brakiem pewności siebie i obezwładniającym lękiem.
– Mam problemy z pewnością siebie. Zawsze mam wrażenie, że nie jestem wystarczająco dobry. Uwierz mi, nikt nie jest dla mnie bardziej surowy niż ja sam, a żaden krytyk i żaden komentarz w sieci nie są dla mnie bardziej dotkliwe niż moje własne myśli – przyznał 56-letni aktor. – Staram się jednak to przezwyciężyć – dodał. Gwiazdor wspomniał też doświadczeniu prowadzenia jednego z odcinków popularnego w Ameryce programu „Saturday Night Live”. – Producent show powiedział mi: „Wiesz, chodzi o pewność siebie”. – Nie wiem, czy to mnie zmotywowało, czy nie – dodał.
Czytaj także: Katarzyna Miller: „Moja pewność siebie? Potrafię się ochronić i nie wymagam od siebie bycia doskonałą”
Droga do Oscara w przypadku Frasera nie była jednak łatwa. Po obiecujących początkach na przełomie lat 90. i 00. aktor wycofał się z życia publicznego, po czym wrócił w 2018 r., aby wyznać, że w 2003 r. jeden z członków Hollywoodzkiego Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej, organizacji, która wcześniej wręczała Złote Globy, dopuścił się na nim napaści seksualnej. Pomimo osobistych zawirowań, których doświadczył w ostatnich latach, gwiazdor pozostał jednak wierny sobie. – Jasne, wciąż denerwuję się i frustruję. Czasami czuję się jakbym uderzał w powietrze, podczas gdy szkolny łobuz trzyma mi dłoń na czole. I tak aż do skrajnego wyczerpania – dodał aktor we wspomnianym wywiadzie.
Jak się okazuje, zdobycie Oscara nie zawsze sprawia, że kariera aktora nabiera zawrotnego tempa, a propozycje pracy pojawiają się same. Fraser jest tego najlepszym przykładem. Sam przyznaje bowiem, że od czasu odebrania statuetki znalezienie ciekawych ról jest nie lada problemem. – Szczerze mówiąc, przez cały ten czas dryfowałem po branży bez agenta. Szukałem projektów sam i skończyło się na tym. To był moment, w którym pomyślałem: „Chyba wszystko będzie układać się trochę inaczej” – przyznał. Zrządzenie losu sprawiło, że „Rodzina do wynajęcia” (w polskich kinach od 16 stycznia) to film, który pokazuje, co dzieje się po doświadczeniu uznania. Fraser dodał jednak, że wycofanie się z Hollywood na rzecz roli, która wymaga zanurzenia się w innej kulturze, było mu bardzo potrzebne. – Chciałem oderwać się od tego miejsca, choć na chwilę – wyznał.
To jednak nie oznacza, że aktor całkowicie żegna się z pracą w Fabryce Snów. Wkrótce zobaczymy go bowiem w hollywoodzkim dramacie wojennym „Pressure” oraz... nowej części kultowej „Mumii”, gdzie ponownie zagra u boku Rachel Weisz. – Czekałem na to 20 lat. Czas dać fanom to, czego chcą – komentuje aktor.